Kocham cię
Sam patrzył na Deana z lekko uchylonymi ustami i szeroko otwartymi oczami. Jego mózg nie przetworzył informacji, które właśnie usłyszał. Wypuścił powietrze ze świstem i przełknął ślinę.
Nagle uderzyła go pewna myśl. Dlaczego Dean przyjechał, dlaczego ryzykował, że Sam go złapie i spróbuje uleczyć? Zrobił do dla Nadii... ale dlaczego?
-Dlaczego tu jesteś?-zapytał poważnie.
-Mówiłem przecież-wywrócił oczami.-Nadia umiera i potrzebuję pomocy.
-Ale dlaczego? Przecież ty nic nie czujesz-mruknął.
-Zdziwił byś się-warknął cicho.-Gdzie jest Savitar?
-Poczekaj-zatrzymał go.-Zostawiłeś ją samą?
-Będzie spała teraz przez kilka godzin-odparł.
-Pomożemy ci, ale w zamian poddasz się kuracji-powiedział hardo.
-Hm... nie-odparł.-Nie dacie mnie rady mnie złapać.
-Nie bądź taki pewny.
-Patrz na mnie, braciszku-uśmiechnął się, pokazując czarne oczy i poszedł do pokoju Sama.
Wszedł pewnie do środka i rozejrzał się po zgromadzonych. Savitar i Crowley spojrzeli równocześnie na niego. Dean mruknął zadowolony, nie widząc nigdzie Castiela. Oblizał usta i uśmiechnął się zadziornie.
-Gay club, huh?
-Tak-przyznał Savitar.-Skoro ty tu jesteś, to tak-Dean prychnął. Savitar uśmiechnął się ubawiony własnym żartem.
-Przestaniesz się uśmiechać, kiedy dowiesz się, dlaczego tu jestem-powiedział.
-Savitar złap go!-krzyknął Sam, wpadając do środka. Speedster wykonał polecenie natychmiast.
-Dobrze Sammy, dobrze!-warknął demon, szarpiąc się w uścisku.-Bawimy się w kotka i myszkę a Nadia powoli zdycha. Będziesz miał ją na sumieniu, braciszku. A kiedy dopniesz swego i na powrót stanę się człowiekiem, znienawidzę cię za to, że pozwoliłeś jej umrzeć-ryknął.
-Nadia umiera?-Savitar wypuścił Deana.
-Oh, czyli skończyliśmy już wygłupy?-zapytał a jego oczy znowu stały się czarne. Potrząsnął głową, chcąc się ich pozbyć.-To fajnie, teraz porozmawiamy jak dorośli?
-Co się dzieje?-zapytał Savitar.
-Pomijając fakt, że rzyga krwią i smaży się w Speed Force?-sarknął.
-O boże-mruknął zamyślony.
-Co to znaczy?-zapytał demon.
-Zabija samą siebie-wyjaśnił, patrząc na Deana.
-Co mogę zrobić?
-Ty? Absolutnie nic po za przywiezieniem jej do nas-burknął.-Trzeba ją uleczyć.
-To ja podziękuję-prychnął Dean.-Znajdź inny sposób.
-Innego nie ma! Nie ważne czy Nadia byłaby demonem, wampirem czy jebanym elfem! Zawsze, ale to zawsze będzie speedsterką. Silny demon kontra silny speedtser-w takiej sytuacji jest teraz Nadia. Speed Force zabija ją, bo jest demonem.
-Uleczenie jej to jedyny sposób?-zapytał zrezygnowany.
-Innego nie znam-odparł.
Oczy Deana znowu stały się czarne. To w jakiś sposób pozwalało mu się kontrolować.
Wypuścił powietrze ze świstem, zagryzł usta i podjął decyzję.
-Skoro to jedyny sposób...Przywiozę ją do bunkra. Wracajcie już a ja przyjadę jutro.
-Pojadę z tobą-rzucił Sam.
-Nie potrzebuje niańki-warknął, nagle zdenerwowany.
-Nie zatrzymasz mnie-mruknął Winchester, zbierając swoje rzeczy.
-Zdziwiłbyś się-burknął demon.
Dean wszedł pierwszy do środka, a Sam za nim. W pogotowiu miał przygotowaną broń, na której widok Dean tylko warczał cicho jak pies... albo ogar piekielny. Demon rozejrzał się po głównym pokoju i nie widząc nigdzie Nadii, wbiegł po schodach na górę.
-Nadia!-zawołał.
-Gdzie byłeś?-zapytała słabo, wstając do pozycji siedzącej.
-Przepraszam, ale to konieczne-westchnął ze skruchą.
-Co? Co zrobiłeś? Dean?
Sam wszedł po pokoju z kajdankami na demony. Nadia widząc to zawarczała podobnie jak Dean. Jej oczy stały się czarne, by zaraz potem na czarnym tle, prawie nocnym, przeszedł złoty piorun. Zamrugała i kaszlnęła, wypluwając odrobinę krwi. Ze złością spojrzała na Winchesterów.
-Idźcie do diabła!
-Przepraszam-powtórzył Dean, zanim oblał ją jakąś substancją. Skóra Nadii zaczęła parować a ona piszczeć. Dean skinął głową na brata aby ją złapał.
-Co to?-zapytał, kiedy kajdanki zatrzasnęły się na nadgarstkach demonicy.
-Woda święcona wymieszana z werbeną-odparł, chowając buteleczkę.
-Werbena?-zdziwił się.-Kojarzę to...
-Woda święcona dla speedsterów-odparł.-Zauważyłem, że ta mieszanka działa lepiej niż sama święconka.
-Święconka to...
-Nie łap mnie za słówka-warknął.-Zabierzmy ją.
-Zabiję cię DEAN!-ryknęła, szarpiąc się.
-Też cię kocham-mruknął.
Sam niemal zniósł, szarpiącą się demonice, na dół. Zapakował ją do samochodu i dla bezpieczeństwa przykuł ją do drzwi dodatkową parą kajdanek. Dean został jeszcze w pokoju na górze. Chciał się rozpłakać, nawet nie wiedział dlaczego. Podejrzewał, że to wina znamienia na jego przedramieniu. On i Nadia byli w jakiś dziwny sposób połączeni i niemal czuł złość i rozczarowanie kobiety.
Rowena z boku obserwowała jak dwóch, dorosłych mężczyzn, próbuje utrzymać Nadię, która przestała być nagle taka słaba. Kiedy już ją usadzili i przywiązali do krzesła, nadal rzucała się we wszystkie możliwe strony. Warczała i pluła na nich krwią.
Dean stał dalej. Nie zbliżał się do okręgu, z którego nie mógłby już wyjść. Dodatkowo nie miał odwagi spojrzeć przyjaciółce w oczy. W tamtym momencie nie czuł się jak demon, bardziej jak dzieciak, którego matka przyłapała na paleniu i mówi to właśnie ojcu.
-I co to wam da?-warczała.-Huh? Nawet nie wiecie czy możecie mnie uleczyć, więc po co tracić czas? Wypuście mnie. Obiecuję, że szybko połamie wam karki.
-Milutka ta wasza Nadia-rzuciła Rowena.-Oh!-pisnęła nagle.
-Coś nie tak?-zapytał Savitar, patrząc na wiedźmę.
-Znak Osatry! Winchester, chodź tu!-zawołała.-Dean!
Starszy Winchester powoli wszedł do pomieszczenia. Unikał wzroku demonicy, w środku okręgu.
Rowena niemal rzuciła się w stronę Deana. Gwałtownie szarpnęła jego ręką, podwijając rękaw koszuli.
-Oh-westchnęła, jeżdżąc palcem po znaku.
-Co oznacza?-zapytał zainteresowany Sam.
-Ta wasza Osatra nie jest taka zła, skoro właśnie taki znak im wybrała-mruknęła zamyślona.-Mogła zrobić z nimi wszytko, a wybrała ten znak!
-Co oznacza?-powtórzył Sam.
-Siła i miłość-powiedziała.-Fascynujące.
Dean wyrwał rękę z uścisku zimnych palców wiedźmy. Burknął coś niezrozumiale pod nosem i spuścił rękaw.
Jakiś czas później Dean i Nadia zostali sami. Póki wszyscy byli zajęci sprawą Nadii, Dean był 'wolny', dlatego swobodnie poruszał się po bunkrze. Częściej jednak siedział na podłodze w sali, w której trzymali demonicę.
-Uciekaj Dean-odezwała się nagle.-Póki są mną zajęci.
-Nie-pokręcił głową.-Nie zostawię cię.
-Nie myśl o mnie-burknęła.-Uciekaj, bo ciebie też zaraz zamkną.
-Nie dbam o to-wzruszył ramionami.
-Dean, do cholery!-warknęła.-Uciekaj, proszę. Wiem co czujesz, będąc demonem. Nie pozwolę żeby to przeminęło z mojego powodu.
-Trudno, zostaje.
-Dean, proszę, zrób to dla mnie.
Wincheser spojrzał w jej w oczy. Zagryzł usta, widząc jej spojrzenie.
-Dean...-powtórzyła cicho.-Znienawidzę siebie i ciebie, jeśli nie uciekniesz teraz. Dean, proszę.
Demon westchnął i wstał. Nie chciał uciekać, nie chciał zostawiać jej samej...
-Dobrze...-westchnął.-Pocałowałbym cię na pożegnanie...
-...ale byś utknął-wiem.
***
-Ten konkretnie Znak Osatry, zmienia postać rzeczy-mówiła Rowena.-Zanim zaczniemy proces kuracji krwią, musimy ją osłabić za sprawą znaku.
-Jak?-zapytał Crowley.
-Prawdziwą, czystą miłością-wyjaśniła.-Dopiero wtedy krew zadziała.
-Musimy poprosić Deana żeby ją pocałował?-zapytał Savitar.
-Możliwe-przyznała.-Chodzi o to żeby ona poczuła tą miłość.
-Deanowi zależy żeby wyzdrowiała, więc na pewno się zgodzi pomóc-stwierdził.-Swoją drogą to ciekawe, że nawet jako demon, Dean kocha Nadię ponad wszystko.
Sam i Crowley poszli do Nadii, spodziewając się ujrzeć tam również drugiego Winchestera. Zdziwili się, zobaczywszy, że go tam nie ma.
-Pojechał-uśmiechnęła się.-Pojechał, w cholerę.
Sam zaskoczony spojrzał na Crowleya. Demon jednak patrzył tylko na Nadię, przykutą do krzesła. Winchester wywrócił oczami i wyszedł z pokoju.
Nadia przechyliła głowę w bok, przyglądając się demonowi. On robił dokładnie to samo.
-Podoba ci się to, co widzisz?-zapytała.
-Ani trochę-zaprzeczył.
-Dlaczego? W końcu jesteśmy tacy sami-odparła.-Teraz byś mnie polubił.
-Lubię starą ciebie-odparł.-Nawet bardzo i stara ty, to doskonale wie-westchnął.
-Pomyśl o pozytywach!-zawołała i rozsiadła się wygodniej na tyle, na ile pozwalały jej więzy.
-Jakie pozytywy?-prychnął.-Patrzę na kobietę, którą pokochałem a przypomnę ci, że kochać to dla demona nie lada wyczyn... wiesz co widzę? Widzę twoją demoniczną twarz, zimne oczy i zero prawdziwej Nadii.
-Którą pokochałeś... To słodkie, szkoda tylko, że muszę ci powiedzieć prawdę. Ja nigdy nie kochałam ciebie-wzruszyła ramionami.
-Może tak, może nie-powiedział, zbliżając się do pułapki na demony.-Właśnie w tym rzecz, Nadie!-postawił stopę wewnątrz okręgu.-Tak to już jest z tymi dziećmi. Ty nie musisz mnie kochać, ba! Nawet bym się zdziwił, gdybyś kochała. Mi w zupełności wystarczy uczucie, które we mnie obudziłaś. Coś, czego nie czułem nawet za mojego ludzkiego życia, trzymając WŁASNEGO SYNA w ramionach. Możesz mnie kocha, nienawidzić... nie dbam o to. Wystarczy, że ja cię kocham. Wystarczy mi, że kocham cię jak własną córkę-zatrzymał się przy jej krześle. Patrzył jej prosto w oczy.-Rodzina nie musi oznaczać tej samej krwi i dopiero przy tobie zrozumiałem, co tak naprawdę to znaczy. Kocham cię dzieciaku i jestem z ciebie dumny, nawet teraz.
Westchnął, widząc, że jego słowa nie zrobiły na niej wrażenia. Dalej uśmiechała się sarkastycznie, kiedy odwrócił się do niej plecami.
Patrzyła na jego plecy i to właśnie wtedy coś w niej pękło. Oczy zaczęły ją piec i chociaż usilnie próbowała powstrzymać łzy, zaczęła płakać. Zagryzła usta, nie chcąc wydać z siebie żądnego dźwięku.
Niektórym może wydać się to dziwne, że to właśnie Crowley złamał Nadię. Co takiego było w jego słowach? Odpowiedź jest bardzo prosta-miłość. Demon wiedział co Nadia desperacko chciałaby usłyszeć. Kobieta nie miała najlepszych kontaktów z ojcem-wyjawiła to Crowleyowi dawno temu, kiedy jeszcze się poznawali. Nadia robiła wszystko żeby przypodobać się ojcu, żeby był z niej dumny. Pragnęła usłyszeć, że ojciec ją kocha i jest z niej dumny.
Nadia pokochała Crowleya jak ojca i chociaż nie mówiła tego głośno, on wiedział. Demon też nie wyjawił jej, co czuje względem jej osoby... aż do tego momentu.
-Crowley-jęknęła przez łzy. Demon natychmiast odwrócił się do niej i widząc jej policzki zalane łzami, klęknął przy niej. Chwycił jej rękę w swoją i uścisnął.
-Już dobrze, moja malutka.
-Crow...-zapłakała.-Ja ciebie też kocham-wyłkała.
-Łoś!-zawołał Król Piekła.-Przynieś krew!
Sam zaalarmowany krzykiem, przybiegł natychmiast i bardzo się zdziwił. Crowley ocierał chusteczką zapłakaną buzię Nadii, która wielkimi, złotymi oczami, patrzyła na demona.
-Zacznijmy kurację-mruknął do siebie.
***
Dean zjechał na pobocze, czując piekący ból w przed ramieniu. Podwinął rękaw i spojrzał na znamię, które zrobiło się krwistoczerwone. Zagryzł usta, czując ból.
***
Sam podał Nadii kolejną dawkę krwi. Kobieta krzyczała, czując jak ból rozchodzi się po całym jej ciele. Po trzeciej dawce krwi Speed Forece, który dotychczas nie dawał żadnych znaków, zaczął się 'budzić'. W oczy kobiety na przemian stawały się czarne i złote. Elektryczność błądziła po jej skórze.
W końcu, po wielu godzinach, Nadia przestała być demonem.
3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top