I nic innego nie ma znaczenia

Bunkier i Sam pozostali daleko w tyle. Jadąc tak przed siebie miał wiele wątpliwości, ale już było za późno żeby wracać. W końcu zaczęła go irytować jazda w ciszy, dlatego włączył radio na pierwszej lepszej stacji. Pierwsze co usłyszał to refren Nothing Else Matters.

-Zawsze ufajmy w to, kim jesteśmy i nic innego nie ma znaczenia...-powiedział kiedy utwór już ucichł.-To będzie moje motto od teraz.

Zaczęło się ściemniać i starszy Winchester zaczął odczuwać zmęczenie mimo tych kilku godzin snu wcześniej. Zjechał do pierwszego motelu napotkanego na drodze.

Sam jeszcze długo po rozmowie z Deanem siedział w pokoju brata. Tak po prostu. Siedział. Po jakimś czasie dołączył do niego Castiel, który nie wiedział jeszcze co działo się z Deanem.

-Sam? Co się stało? Coś z Deanem?-zapytał w końcu. Sam bez słowa podał mu kartkę.-Aha.-powiedział po przeczytaniu.

-'Aha'?! Cas!-oburzył się.

-'Aha' to zła reakcja?-zapytał.

-Tak! Powinieneś coś więcej powiedzieć niż 'aha'!-zdenerwowany wstał.-Nie rozumiesz? Dean odszedł! Tak po prostu!

-Cóż, nie 'tak po prostu'. Zostawił wiadomość, w której wyjaśnia, że potrzebuję czasu.-wyjaśnił.

-Cas, do cholery!

-Sam, uspokój się, proszę.-westchnął nie rozumiejąc wybuchu Winchestera.

-Zostawił nas.

-Dzwoniłeś do niego?-zapytał anioł.

-Tak.

-Odebrał?-dopytywał.

-Tak...

-Rozmawialiście?

-No... Generalnie to tak-wyznał.

-To w czym problem?

-Nie podoba mi się to.

Castiel wyjął z kieszeni płaszcza telefon. Wybrał numer Deana i włączył na głośnomówiący. Łowca nie odebrał.

-Miał odbierać! A jak coś się stało?-zapytał zmartwiony Sam.-A jak właśnie umie...-zaczął, ale przerwał mu telefon anioła.

-Witaj Dean.-przywitał się.

-Cześć-ziewnął-Cas. Co tam?

-Sam się martwi. Nie odbierałeś.

-No tak, niestety jestem człowiekiem i potrzebuję snu. Jakby Sammy raczył spojrzeć na zegarek...-ziewnął ponownie.

-Faktycznie-mruknął młody Winchester-jest po trzeciej.

-Przepraszamy Dean. Zadzwonimy jutro.

-Nic się nie stało Cas-westchnął.

-Czy tyle ci wystarczy?-zapytał kiedy Dean się rozłączył.-Czy tak krótka rozmowa ci wystarczy, Sam?

-Zrozum, że się martwię! Nie widziałeś go rano...-powiedział cicho.-No, a kilka godzin potem zniknął!-prychnął.

-Najlepiej będzie jak obaj się wyśpicie i pogadacie rano.

-Masz rację, dzięki Cas.

Dean obudził się po dziesiątej. Wstał do pozycji siedzącej wcześniej sięgając po butelkę z piwem koło łóżka. Napił się i przetarł oczy. Mimo kilkunastu godzin snu czuł się zmęczony. Przypisywał to raczej temu, że przez kilka poprzednich dni nie spał. Lekko chwiejnym krokiem poszedł pod prysznic.

Potem się ubrał, ogolił i zebrał swoje rzeczy. Niecałe piętnaście minut później siedział już w Impali i jechał przed siebie.

Dziesięć kilometrów później zadzwonił jego telefon. Włączył na głośnomówiący, a telefon położył na desce rozdzielczej.

-Czuję się wyśmienicie Sam.-zaczął na przywitanie.-Czuję się tak dobrze, że nawet się ogoliłem. Jak nie wierzysz wyśle ci selfie... jak się dowiem jak się je robi.

-Przemyślałem to...

-I?

-Ty i Cas macie chyba rację. Trochę czasu sam na sam, chociaż wątpię czy będziesz taki sam w niektóre noce...myślę, że faktycznie dobrze ci to zrobi.

-Naprawdę?-zdziwił się.

-Tak. Byłem samolubny... Myślałem o sobie, nie o tobie. Myślałem, że chcesz, nie wiem, eh-westchnął.-Ciągle mam przed oczami tę akcję z tobą demonem...

-Crowleya nie ma obok mnie, ja nie jestem demonem, a moja dziecinka jest czyściutka i jest miłością mojego życia a nie tylko samochodem. Także jest teraz inaczej.

-Gdzie jedziesz?-zapytał.

-Sam...

-Tak wiem, wiem. Ale może stan chociaż?

-Powiem ci gdzie jadę, ale błagam cię, daj mi spokój i nie przyjeżdżaj-westchnął.

-Obiecuję, ale będę się lepiej czuć wiedząc gdzie jesteś. Będę w bunkrze, chyba że będę miał sprawę...

-Bierz Casa ze sobą. Nie poluj sam, rozumiesz?

-Jasne.

-Tak w ogóle to za kilkanaście godzin będę w Nowym Orleanie...

-Po co tam jedziesz?

-Chcę zawsze ufać w to kim jestem, bo nic innego się nie liczy.

-Metallica?

-Ta.-mruknął zatrzymując się na stopie.-A! I jak już wrócę to przywiozę ci tyle pocztówek, że nie będziesz ich miał gdzie upchać.

-Kiedy wrócisz?

-Tego nawet Chuck nie wie

-Czyli nie masz żadnego planu?-zapytał.

-Mam. Plan jest prosty, a jak wiadomo, im plan prostszy tym lepszy. Ja, Baby, rock i nie oglądać się za siebie.

Pod wieczór Dean dojechał do Nowego Orleanu. Nie był na tyle zmęczony żeby iść od razu do jednego z tańszych moteli. Wysiadł z impali i poszedł na Bourbon Street, a tam wszedł do jednego z barów. Usiadł przy barze i skinął głową do uśmiechającej się do niego dziewczyny.

-Co podać?

-Skoro jesteśmy na Bourbonie to poproszę bourbon.-uśmiechnął się.

-Już się robi.

Kiedy barmanka nalała mu trunku zaczął się nim delektować. Pierwszy raz od dawna nigdzie się nie śpieszył. Sam nie czekał na niego w motelu i nie będzie robił mu wyrzutów, że ten się upił.

Wolnym krokiem do baru zbliżały się dwie dziewczyny. Trzymały się pod ramię i radośnie szły w dobrze znanym im kierunku. W barze 'Złoty Bourbon' bywały często. Nie znaczy to, że miały problem z alkoholem. Obie nie piły dużo, chodziły tam raczej dla atmosfery.

-Kate, daj już spokój!

-Ale Nads! To jest miłość! Nie oglądałaś tych wszystkich filmów?! Spadła mi książka a on ją podniósł!-zachwycała się.

-Ty najwyraźniej oglądałaś za dużo TYCH wszystkich filmów.-westchnęła jej przyjaciółka.

-Aleś ty ponura!

Kate, najlepsza przyjaciółka Nadii. Poznały się w Poznaniu kiedy miały pięć lat. Kate przyjechała z Nowego Orleanu do jej ciotki w Polsce. Dziewczyny spotkały się na placu i od razu się polubiły, chociaż Kate nie mówiła prawie wcale po polsku, a Nadia po angielsku.

Kiedy przekroczył próg baru, stanęły na chwilę rozglądając się za wolnym miejscem.

Dean słysząc dzwoneczki przy drzwiach spojrzał w tamtą stronę. Zobaczył dwie dziewczyny, definitywnie przyjaciółki. Blondynka trzęsła się z podekscytowania, natomiast brunetka z politowaniem patrzyła na przyjaciółkę i uśmiechała się rozbawiona. Była oazą spokoju. Nawet nie drgnęła. Wtedy rozejrzała się po barze. Ich spojrzenia spotkały się, a Deanowi zaparło dech w piersi. Patrzyły na niego piękne, bursztynowe oczy. Były jakby piwne, ale o wiele bardziej złote. Piękne.

Kate nadal się trzęsła kiedy Nadia zapomniała jak się oddycha. Złapała kontakt wzrokowy z przystojnym mężczyzną przy barze. Jego zielone oczy nie odrywały od niej wzroku. Powoli czuła jak krew napływa jej do policzków i normalnie spuściłaby wzrok. Tym razem nie mogła.

-Widzę wolne miejsce!-zawołała blondynka i potrząsnęła ramieniem przyjaciółki. Czując opór spojrzała na Nadię.-Co jest? Na co patrzysz?-zapytała. Jej wzrok powędrował w tym samym kierunku. Zachwycona westchnęła. Zaraz potem zaczęła się zastanawiać jak długo się tak na siebie patrzą i na palcach zaczęła odliczać sekundy.

-To było sześć czy osiem sekund do zakochania?-pomyślała na głos.-Zresztą nie ważne! Patrzycie na siebie dłużej! Och, Nads! To jest ten, ten jedyny! Nads!

Przyjaciółka słysząc jej głos otrząsnęła się z hipnozy. Spojrzała zdezorientowana na Kate.

-Co?

-MIIIIŁOŚC!-pisnęła blondynka i pociągnęła Nadie w stronę łowcy.

-Co? Nie, nie, nie! Kate, zostaw, to boli!

-Cicho! Nie marudź! Jejuuu! Już widzę wasz ślub! O! Albo wasze dzieci!

-O nie-westchnęła.-Włączył ci się fangirling. Pamiętasz naszą zasadę, prawda?-zapytała rozbawiona, na co Kate odetchnęła uspakajając się.

-Nie w miejscu publicznym.

-Właśnie.

Dean dalej patrzył na dziewczyny oddalające się do stolika. Siedział z lekko uchylonymi ustami, nie odrywając wzroku od Nadii.

-Zamknij usta, kochasiu.-mruknął rozbawiony facet obok Deana.

-Kto to?-skinął głową na przyjaciółki.

-Chodzi ci o blondie czy jej przyjaciółkę?-prychnął.

-Przyjaciółkę.

-Ah! No, łada co? Obie ładniutkie. Często tu bywają.

Dean spojrzał ponownie na dziewczyny. Niebieskooka 'blodie' była kolorowo ubrana, miała też mocny makijaż i czerwone paznokcie. Natomiast jej towarzyszka była ubrana w zwykłe jeansy i koszulę. Dean nie widział też żadnego makijażu, ani kolorowych pazurów. Blondyna miała na nadgarstkach srebne bransoletki, a Nadia tylko zegarek i gumkę do włosów.

-Jezu! Patrzy się na ciebie!-piszczała Kate.-To jest miłość.

-Nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia-prychnęła bawiąc się paskiem od zegarka.

-Chcesz na niego spojrzeć co?-uśmiechnęła się.

-Skąd wiesz?-zapytała zawstydzona.

-Znam cię zbyt długo.-odpowiedziała dumna.-Dawaj! Użyj tego swojego spida, obczaj go i tyle a nie się czaisz!

-Ciszej!-syknęła.

-Zapomniałam, że to wielka tajemnica.-mruknęła, udając obrażoną. Zaraz potem uśmiechnęła się radośnie.

-Chodźmy stąd.

-Ale...-zaczęła.

-Proszę, Kate.

Pociągnęła przyjaciółkę i wyszła z baru. Na ulicy było pełno ludzi, którzy tańczyli, śpiewali, grali albo po prostu słuchali. Dziewczyny przepchnęły się pomiędzy nimi i zeszły w boczną uliczkę. Zaczęły powoli spacerować.

-Tchórz.-mruknęła w końcu Kate.

-Co? O co ci chodzi?-westchnęła.

-Dobrze wiesz o co! Mogłaś chociaż się przedstawić!-mruknęła z wyrzutem.

-Raczej nie był zainteresowany moją osobą.

-Ja myślę inaczej!

-Faceci wolą raczej... no wiesz...

-Jestem blondynką. Dużo rzeczy nie wiem, więc mnie oświeć.

-Wolą pewne siebie, piękne i seksowe kobiety.

-I co w związku z tym?

-Pewne siebie, piękne i seksowne kobiety... Tymczasem ja mam fobie społeczną, wyglądam jak niedojrzały ziemniak i jestem tak seksowna jak stary dziadek w bokserkach...-westchnęła.

-Stary dziadek w bokserkach? Fu! Skąd...?

-Polskie plaże. Nie pytaj.

Szły dalej, nie rozmawiając już o mężczyźnie z baru. Teraz mówiły o pracy, rachunkach i innych przyziemnych sprawach. W końcu dotarły na parking gdzie Kate zaparkowała samochód.

-O boże!-pisnęła Nadia.

-Co? Co się stało?

-Impala! Wcześniej jej nie widziałam.-westchnęła.

-Tryb fangirl w miejscu publicznym...

-Tak, tak, jasne. Zero fangasmu.-westchnęła.-Ale cudo...

-Ten grat? No weź! Znając ciebie to pewnie wiesz jaki to model, rok produkcji i jeszcze co tam ma pod maską...-wywróciła oczami.

-Po pierwsze: to nie grat! Po drugie: tak. To Chevy cholerna Impala z 1967, a pod maską ma...

-Proszę cię, nie! Już, już! Starczy... JEZU!

-Cudo, czyste piękno!

-Ej, a ty nie jeździsz Chevroletem?-zapytała.

-Ale nie Impalą! Zawsze chciałam Impale! Taka piękna...-zachwycała się.

-Ej, Nads! A co by było jakby do tej Inpali...

-Impali-poprawiła ją.

-...podszedł ten typ z baru? To by było zbyt piękne co?-westchnęła rozmarzona.-Ej, a może ma brata bliźniaka?

-Ty tylko o facetach myślisz.

-Taki mój los ciężki.

-Ale popatrz! Cudo, prawdziwe piękno...

-A jak pięknie się prowadzi.-usłyszały za sobą.

Powoli się odwróciły. Za nimi stał uśmiechnięty Dean, który na palcu kręcił kluczami do samochodu.

-Hej!-przywitała się Kate.

-Cześć.-powiedziała cicho, wyprostowana jak struna Nadia.

-Hej, jestem Dean.-powiedział wyciągając do niej rękę.

-A to jest Nadia!-krzyknęła radośnie Kate, łącząc ich dłonie razem.

-Miło poznać.-uśmiechnął się.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top