3.

Emma wsiadła do samochodu, niepewna czy postępuje właściwie.
- Chyba nie chciałaś mi uciec, co? - Zamruczał chłopak. - Tak właściwie, maleńka, to jak masz na imię?
- Emma. - Przełknęła powoli ślinę, miała wrażenie, że on zaraz się na nią rzuci i gdyby nie to, że samochód już ruszył to pewnie by uciekła.
- Mmm, Emma. Piękne, jak ty, kicia. Jestem Brad - zabłysnął zębami - Ale możesz mi mówić Olbrzym. Pewnie rozumiesz co mam na myśli... - Puścił jej oczko.
Nie rozumiała i nawet nie chciała rozumieć. Miała pewne domysły, ale... Nie, mężczyźni w harlekinach się tak nie wyrażali. Mężczyźni w harlekinach kochali się ze swoimi damami serca na płatkach róż przy zachodzie słońca. Koniecznie po ślubie.
Odwróciła się od niego i przez szybę oglądała okolicę. Nie miała pojęcia gdzie ją zabiera.
- Gdzie jedziemy? - Spytała nieśmiało.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że pojedziemy do mnie...

***
Nathaniel wracał ze szkoły sam. Postanowił odizolować Emmę na jakiś czas, tak jak robią to prawdziwi goci. Nie potrzebował do szczęśc... tfu, cierpienia, jakiejś nędznej śmiertelniczki. Jeszcze przyleci do niego na kolanach, błagając by zaszczycił ją swoim towarzystwem.
Wszedł przez furtkę na podwórze, co oczywiście zostało dostrzeżone przez matczynego yorka, który z radością rzucił się gryźć go po kostkach. Ten mały pchlarz nienawidził go nawet bardziej niż Nathaniel ludzi.
- Kurwa mać, odpierdol się od moich new rocków, one kosztowały dwieście dolców, do końca życia się kurwo nie wypłacisz....
Odepchnął psa i spojrzał na niego z zażenowaniem. Nawet pies pasował do idealnego życia jego rodziny. U White'ów wszystko musiało być idealne. Idealnie skoszony trawnik, idealnie wystrzyżony pies, idealnie zawiązany krawat od Hermesa, idealnie utkany perski dywan na idealnych marmurowych kafelkach, idealne perły na idealnie ponaciąganej przez chirurgów szyi matki. I on, zupełnie niepasujący do tego cudownego obrazka. Nad kominkiem w salonie wisiało ich rodzinne zdjęcie sprzed roku. Ojciec w najdroższym garniturze, matka odjebana niczym na rozdanie Oscarów, dwie młodsze siostry w schludnych sukienkach, york w diamentowej obróżce i on. W czarnych, dziurawych szmatach i w najmocniejszym makijażu jaki kiedykolwiek zrobił. Nie mógł go domyć przez tydzień, ale opłacało się, bo matka prawie dostała zawału na jego widok. Po paru miesiącach kazała na kominku ustawić wysoki wazon, który niby przypadkowo zasłaniał go na zdjęciu... Nathaniel wiedział wtedy, że odniósł sukces. Ostatnie więzy łączące go z przeciętnymi śmiertelnikami zostały zerwane.

***

Emma miala wrażenie, że się dusi. Miała jechać do Brada. Do jego domu.
A co jeśli on spróbuje znów ją dotykać i robić z nią te... niestosowne rzeczy. Mama od małego uczyła ją, że najpierw powinna uwieść mężczyznę swoją osobowością i inteligencją, a nie ciałem - to dopiero w czasie nocy poślubnej. Na najlepsze rzeczy zawsze trzeba czekać. Jednak mama Brada chyba uczyła go czego innego.
-Czemu nic nie mówisz, słonko? Udajesz niedostępną, co? - czuła, że się uśmiechał, ale nie chciała na niego patrzeć. Chciała jak najszybciej zakończyć tę randkę i wrócić do domu. A jeszcze nawet się nie zaczęła.
Parę minut później Brad wjechał na podjazd dużego domu jednorodzinnego. Wręcz wybiegł z samochodu by otworzyć jej drzwi.
Wziął ją pod rękę, zaprowadził do drzwi wejściowych jakby sama nie umiała trafić, otworzył drzwi i przepuścił ją.
- Zapraszam w moje skromne progi - po raz kolejny tego dnia puścił do niej oczko i Emma zaczęła się zastanawiać czy nie jest to jakiś tik nerwowy.
Wyminął ją, rzucił "zaczekaj maleńka, kapcie dla gości są w pierwszej szufladzie" i zniknął gdzieś na kilka minut . Wyciągnęła sobie różowe kapcie z futerkiem i założyła.
Chwilę później Brad się pojawił i zachęcając ją ręką do pójścia za nim powiedział:
- Kochanie, kolację podano....
Ruszyła za nim nie do końca wiedząc czego ma się spodziewać. Zaprowadził ją do przestronnej jadalni, gdzie na dużym stole ustawiono wazon z jedną różą i dwa talerze z jakąś... zupą?
Podchodząc bliżej zauważyła, że to nic innego niż zupka chińska.
Odsunął jej krzesło, by usiadła.
- Mam nadzieję, że lubisz krewetki, kwiatuszku.
-...krewetki?
- No tak, to zupa krewetkowa.
-Ale... To zupka chińska.
-Więc mam nadzieję, że chińszczyznę też lubisz - odparł, siadając naprzeciwko niej - Oh, zapomniałbym - wstał i zniknął w pokoju obok. Po chwili wrócił niosąc świeczkę zapachową, postawił ją na stole i zapalił - No, kurwa, jest klimacik.
Postanowiła zignorować jego zachowanie i wzięła się za jedzenie. Chwilę później próbowała ignorować także siorbanie i mlaskanie po drugiej stronie stołu. Skończył jeść i podparł głowę na ręce, wpatrując się w nią. Czuła się nieswojo.
- Emmo... Muszę Cię o coś spytać. - Zaczął, a ona prawie zakrztusiła się makaronem.
-Yyy... Tak?
- Ruchasz się czy trzeba z tobą chodzić?

***
Nathaniel siedział przy stole i wpatrywał się w swój talerz. Zasiadał do stołu podczas obiadu tylko po to, by zaszczycić swoją obecnością swą byłą rodzinę.
- Zjedz coś, kochanie... - Zwróciła się do niego matka. Zignorował ją i nie urządził jej awantury o ten obraźliwy zwrot tylko dlatego, że nie chciało mu się tracić czasu na śmiertelników.
- Pewnie znowu jadł koty... - Szepnęła jego najmłodsza siostra, tak żeby nie słyszał. Ale słyszał. I spiorunował ją wzrokiem jak prawdziwy król ciemności. A potem uniósł wysoko głowę i z dumą ogłosił:
- Jestem weganinem.
Przy stole zapadła cisza.
- To co, jesz psy? - Spytała siostra.
Wstał i odszedł od stołu. Nie był gotów aż tak cierpieć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top