Rozdział 26
Znam twoje motywy, a Ty znasz moje. Jeśli tylko pozwolisz mi naruszyć twoją przestrzeń i dasz mi powód by w to wierzyć. Zabiorę przyjemność, zabiorę ją z bólem. Musisz tylko kochać mnie mocniej ...
Tatum
Przecieram swoje zaspane oczy i spoglądam na mężczyznę, który oplata mnie swoim ramieniem. Jak zwykle uśmiecham się i wyciągam swoją dłoń, mierzwiąc jego potargane, kruczoczarne włosy. Przejeżdżam swoim palcem w dół i dotykam jego lekko rozchylonych ust. Następnie nachylam się i składam na nich delikatny pocałunek.
Patrzę na niego. Na to jak oddycha i śpi i wtedy dopiero rozumiem i wierzę, że "Ten" mężczyzna do mnie należy.
Jednak dobrym przeczuciom, zawsze towarzyszą złe i tak jest również w tym przypadku. Moim przypadku.
Gdy na niego spogląda, mam wrażenie, jakby nasz czas się skracał, a On nie planował zostawać "na zawsze". Przeczucie, że niedługo odejdzie. Uczucie to, rozrywa moje serce, a przecież nigdy nie chciałam nikogo tak pokochać, by nie móc znieść jego odejścia.
Ostrzegał mnie, a mimo to, ja ufałam mu bezgranicznie i wierzyłam, że nigdy by mnie nie skrzywdził, nie złamał, nie zabił miłość, którą go obdarzyłam.
Nie wyobrażam sobie tego, że mogłoby nas nie być, że przestalibyśmy istnieć. Nigdy nie mogłam do tego dopuścić. Wtedy przestałabym żyć. Gdyby odszedł, zabrałby ze sobą moje życie, a ja bym mu na to pozwoliła. Ponieważ moja miłość do Alessandra, była miłością, której nie można było przezwyciężyć.
Łapie pojedynczą łzę, która wypłynęła z mojego oka i niemal od razu kieruję się do naszej garderoby. Dziś wreszcie wracam do pracy w kancelarii. Z tego powodu wkładam białą koszulę i czarne rurki z dziurami na kolanach. Włosy upinam w koński ogon i nakładam lekki makijaż. Gdy słyszę dźwięk swojej komórki, natychmiast idę do sypialni i jednym, szybkim ruchem odbieram połączenie.
- Mam nadzieję, że Cię nie obudziłam - słyszę zmartwiony głos mamy
- Nie, właśnie się szykowałam do pracy - odpowiadam. Spodziewałam się telefonu od niej, z racji tego, że dziś był poniedziałek, ale nie sądziłam, że wykona go tak wcześnie.
- Jak się czujesz ? Wszystko w porządku ? - dopytuję. Kieruję się do garderoby, aby nie obudzić Alessandro i nakładam jedną dłonią, swoją ulubioną pomadkę.
- Tak, mamo - wzdycham. Wiem, że się martwi, ale jak zwykle była przewrażliwiona.
- Gdy będziesz miała własne dzieci, zobaczysz jak to jest Tatum - nie potrafiłam nawet zliczyć tego, ile razy wypowiadała te same słowa.
- Mmhym ...
- Dzwonię, żebyś przyleciała z Alessandro na święta - mogłam się tego spodziewać.
- Alessandro pewnie pojedzie do swojej rodziny, a ja nie mam ochoty na towarzystwo taty. Wybacz - jak zwykle jego temat mnie denerwował
- Tatum, to święta, czy nie czas zakopać topór wojenny ? - pyta
- Nie. I doskonale wiesz, dlaczego - zamykam błyszczyk
- Tak, czy inaczej, to twój tata - tłumaczy. Wybucham cichym śmiechem.
- Od lat, tak już go nie postrzegam i to wszystko jego zasługa. Wybacz, ale nie zamierzam siedzieć z nim przy jednym stole - odwracam się i chwytam za torebkę.
Zatrzymuję się w miejscu, kiedy dostrzegam sylwetkę Alessandro, opartą o futrynę. Ma na sobie jedynie czarne spodnie dresowe i mam ochotę się na niego rzucić.
- Przemyśl to Tatum. Wszyscy na Ciebie czekamy. Nie możesz wiecznie go unikać - zaciskam swoje usta
- A wielka szkoda .. - mówię pod nosem. Biorę głęboki oddech - .. mamo, muszę kończyć i nie martw się, to nie będą pierwsze święta, które spędzimy oddzielnie - przyciskam czerwoną słuchawkę i spoglądam na swojego mężczyznę, który obserwuje mnie nieprzeniknionym spojrzeniem.
- Wyglądasz jak mokry sen, każdej kobiety - uśmiecham się i lustruję jego ośmiopak.
- Kokietka - odpowiada i w kilku krokach, staje przede mną - .. o czym rozmawiałaś z mamą ? - oplata swoje dłonie wokół mojej talii
- Zapraszała nas na święta, ale już jej odmówiłam - wyjaśniam
- Chcę spędzić z Tobą święta i nie ma znaczenia gdzie to będzie ... - podnosi mój podbródek - .. skoro twoja mama nas zapraszała, to powinniśmy się zgodzić
- Próbujesz się jej podlizać ? - pytam lekko rozbawiona
- Lepiej dobrze żyć z teściową - odpowiada i łączy nasze usta.
- Ona i tak Cię ubóstwia, a ja nie chce spotykać się z ojcem - mówię szczerzę
- Ale ja będę tam z Tobą - odpowiada i mocniej mnie do siebie przyciąga, wpijając się zachłannie w moje usta.
Oczywiście Alessandro próbował zatrzymać mnie w sypialni i ponownie zakopać w swojej pościeli. Sama się sobie dziwie, że potrafiłam mu odmówić, ale konkurował z czymś, co zajmowało kawałek mojego serca. Z prawem.
Wieziona przez Sergio do pracy, wysyłam SMS do Emily i nie uchodzi mojej uwadze to, że Sergio kilka razy próbował o niej ze mną pogadać. Szczerze się z tego cieszyłam, bo uważałam, że byłaby z nich świetna para, a na pewno lepsza, od tego w co grał z nią Edoardo, czy Thomas. Nie wiedziałam jeszcze jak, ale musiałam za wszelką cenę się go pozbyć i odciągnąć od Emily, bo ona zasługiwała na coś znacznie lepszego.
Gdy w końcu docieramy pod moją firmę, od razu po przywitaniu z Melissą, kieruję się do swojego gabinetu. Jestem zdziwiona, kiedy zamiast Kate, zauważam w nim Blaka.
- Yyyy.. , cześć - witam się i zamykam drzwi.
- Czekałem na Ciebie - odpowiada i podnosi się z krzesła - .. pracuję nad nową sprawą. Chodzi o zabójstwo pewnego dziennikarza ...
- Co ja mam z tym wspólnego ? - pytam odkładając torebkę na półkę obok biurka
- Chcę, żebyś pracowała nad nią ze mną - ogłasza wesołym głosem, a ja nie mogę w to uwierzyć.
- D-dlaczego ja ?
- Bo świetnie się do tego nadajesz - odpowiada - .. to jak będzie ?
- Jasne ! - krzyczę - .. o co dokładnie chodzi ? - Blake uśmiecha się i wskazuję miejsce, żebym usiadła.
Boże, przecież nawet nie miałam jeszcze dyplomu. To było dla mnie ogromne wyróżnienie i kredyt zaufania, którego nie zamierzałam zmarnować.
Przygotowuję nam kawę i siadam obok Blaka, który zaczyna tłumaczyć o co dokładnie chodzi. Słucham go z zapartym tchem i nie mogę się doczekać tego, aż zaczniemy działać, aby wyciągnąć niewinnego człowieka z więzienia i wsadzić, tego, który dopuścił się zbrodni. Dał mi szansę, a ja zamierzałam z niej skorzystać i zrobić wszystko, aby sprawiedliwość zatryumfowała.
Alessandro
- Jeśli to co tam mają, jest gównem, to ich wszystkich wystrzelam - stwierdza Lorenzo, wychodząc z mojego czarnego ferrari. Zamykam swoje drzwi i uśmiechając się spoglądam na niego. Prycham pod nosem i zakładam swoje czarne okulary, dodatkowo zapinając swoją czarną marynarkę.
- Kto doprowadził Cię do takiego stanu ? - pytam, gdy zmierzamy do budynku, który znajduję się na przedmieściach miasta
- Coś jest nie tak - zastanawia się i przystaję wkładając swoje dłonie do kieszeni spodni. Spogląda na mnie, więc ja również się zatrzymuję i lekko zsuwam swoje okulary.
- Z Tobą ?, przecież to oczywiste - wzruszam ramionami i próbuję powstrzymać śmiech.
- Ale do tej pory było .... wszystko działało tak jak trzeba - mówi zamyślony i pociera swoją brodę
- Poddaje się ... - prycham pod nosem i rozkładam dłonie - ... o czym Ty do cholery mówisz ? - marszczę swoje czoło
- Wczoraj po raz pierwszy, odmówiłem kobiecie - wyznaje zmartwiony
- W czym problem ? - pytam nie rozumiejąc
- Do tej pory, nigdy mi się to nie zdarzyło.
- Więc, dlaczego jej nie przeleciałeś ?, Nie była w Twoim typie ? - próbuję zachować pozory i podejść do jego "problemu" z powagą.
- Każda jest w moim typie ! - oburza się - ... była wysoką blondynką, o długich nogach i wielkich piersiach ....
Parskam głośnym śmiechem.
- Z czego rżysz ?! - krzyczy Lorenzo - ... nie zdajesz sobie chyba sprawy z powagi sytuacji ! - oburza się
- Fascynujące - odpowiadam i poprawiam swoje okulary, ruszając w stronę wejścia
- Nie zamierzasz mnie naprawić ?! - krzyczy, nie ruszając się z miejsca
- To niemożliwe ! - odpowiadam - już dawno się poddałem - burczę pod nosem.
Po tej, jakże inspirującej pogawędce, wchodzimy do budynku, gdzie od razu jesteśmy witani przez jednego z ochroniarzy. Po wymianie uścisków, kierujemy się we wskazane miejsce, czyli do wielkiej, ciemnej sali, ze skórzanymi kanapami. Przy jednym ze stolików, siedzi trzech facetów. Nie wiem, czy to specjalna aranżacja, czy co, ale tylko na tym stoliku jest zapalona niewielka lampka. Spoglądam na Lorenzo, który przechyla głowę, mówiąc nieme "a nie mówiłem". Kręcę głową w jego stronę i ruszam we wskazane miejsce. Staję naprzeciw nich i uważnie się im przyglądam. Następnie ściągam swoje okulary i wkładam do kieszeni, również czarnej marynarki.
- Życie jest za krótkie, na wciągnie kiepskiej kokainy - zaczynam, rozsiadając się wygodnie na kanapie - .. mam nadzieję, że zdajecie sobie z tego sprawę Panowie - obok mnie pojawia się Lorenzo
- Nie proponowalibyśmy Wam czegoś, co nie jest najlepsze - odpowiada jeden i wysypuję biały proszek na czarną tackę.
- Miejmy nadzieję. Nasz czas jest cenny - wtrąca się Lorenzo i zajmuje miejsce obok mnie
- Wyprodukowaliśmy najlepszą kokainę jaka istnieje. Lepszej nie znajdziecie - zapewnia drugi.
- Przekonajmy się - odpowiadam i spoglądam na Lorenzo.
Ufałem mu w tej kwestii, jak nikomu innemu. Był prawdziwym smakoszem tego cholerstwa. Ja nie brudziłem sobie rąk, ani nosa. Sprzedawałem do gówno i było mi z tym dobrze. Jeśli dzieciaki chciały brać, to nie miało znaczenia, czy będą wciągać moją kokainę, czy innych. Ale nigdy nie pozwoliłbym, żeby płacili za coś, co nie jest wiele lepsze od gówna, które wpierdala 3 miliardy much na świecie.
- Odezwiemy się do Was - mówi, mrużąc swoje oczy i wciągając resztę proszku - ... nie bierzemy czegoś, jeśli tego wcześniej nie przetestujemy - tłumaczy.
Opieram dłoń o oparcie kanapy i odchylam głowę w tył, śmiejąc się z mim tych popaprańców. Myśleli, że to wystarczy, żebyśmy zaczęli z nimi współpracować ? Banda kretynów. Przecieram swoją twarz drugą dłonią i spoglądam w lewą stronę, gdy Lorenzo wdaje się z nimi w rozmowę.
Mój wzrok ląduje, na ciemnym korytarzu, w którym znajduję się dwójka frajerów. Mrugam kilkukrotnie i wyprostowuje swoją głowę. Marszczę swoje czoło i wlepiam oczy w gnojka, którego już kiedyś widziałem. Jestem niemal pewny, kim jest, tylko nie wiem dlaczego i jak on się tutaj znalazł. Przecież powinien już dawno leżeć pod piachem, albo pływać w oceanie.
Poprawiam się na swoim miejscu i jeszcze bardziej staram się mu przyglądnąć. Jak to kurwa było możliwe ?! I kto miał czelność mnie zdradzić, do cholery !? Nie mylę się, ponieważ wszędzie rozpoznam tą parszywą morde.
Nie zastanawiając się za długo, podnoszę się z miejsca i ruszam w jego stronę. Kiedy tylko mnie zauważa, próbuje uciec w przeciwną stronę, jednak ja jestem szybszy i chwytam go za koszulę, przyszpilając do ściany.
Lustruję jego twarz i wracam wspomnieniami do wieczoru, w którym poznałem Tatum.
- Bawisz się w Jezusa ?! - syczę, prze zaciśnięte zęby - .. przecież Cię zabiłem do cholery ... - przybliżam swoją twarz do jego - .. nauczyłeś się zmartwychwstawać, czy jaki chuj ?
Mam ochotę zabić go jeszcze raz. Z drugiej strony, czuję nadzieję, na to, że w końcu poznam prawdę. Przecież żałowałem, że sprzedałem mu kulkę, a teraz On stał przede mną i nie miał gdzie uciec.
- Coś się stało Alessandro ? - czuje na swoi ramieniu, dłoń jednego z tych kretynów, którzy chcą z nami pracować.
- Co on tutaj robi ?! - krzyczę, nie spuszczając wzroku z tego idioty
- To nasz najlepszy człowiek - wyjaśnia
- Wasz człowiek - powtarzam
- Masz z nim jakiś problem ? - dopytuje
- Jedyną osobą, która ma tutaj problem, jest On - odpowiadam i biorę głęboki oddech.
Wiem gdzie strzeliłem i wiem jakie powinny być tego konsekwencję. Zostawiłem z nim swojego człowieka, który miał się pozbyć jego ciała. Tymczasem jego ciało trzymam w swoich pięściach i nie potrafię tego sensownie wytłumaczyć.
Co jak co, ale strzelać umiałem i byłem w tym zajebisty. Tego akurat byłem pewien.
- Nie rozumiem ...
- Nie musisz - odpowiadam - .. wystarczy, że On rozumie - odwracam się do faceta, który do nas podszedł - ... mam z nim sprawy do załatwienia, według moich informacji, już go kiedyś zabiłem.
Facet spogląda na mnie jak na durnia, ale nie ma odwagi, żeby mi się przeciwstawić, więc milczy.
- Zabieram go do siebie - mówię i wskazuję ręką na Lorenzo, który w mgnieniu oka do nas podchodzi.
- Co jest ? - pyta
- Mamy ochotnika, który będzie dziś gościł w naszym hotelu 5-gwiazdkowym - mówię, spoglądając w jego gębę
- Mogę, to wyjaśnić ... - odzywa się w końcu, trzęsąc się jak pierdolony dzieciak
- Jestem o tym przekonany - syczę i popycham go w stronę Lorenzo. Ten chwyta jego ramiona i ręce wygina w tył, wyprowadzając z budynku. Nie odpowiadam na pytania tych durniów, tylko również kieruję się do wyjścia. Z daleka dostrzegam, jak Lorenzo pakuje go do mojego bagażnika i zajmuje miejsce pasażera.
Zaciskam swoje dłonie na kierownicy i próbuje zachować resztki spokoju, inaczej wydrę go z tego bagażnika na środku drogi i zapierdolę.
- Nie wytrzymam dłużej .. - wzdycha mój brat - ... kim on jest ?
Nie odpowiadam od razu, najpierw przełykam wielką gulę, która pojawiła się w moim gardle i w końcu odpowiadam.
- Człowiekiem, który ma coś wspólnego z Tatum i z kradzieżą kokainy - odpowiadam
- Możesz jaśniej ? - Nie kurwa ...
- Zapierdoliłem go, rozumiesz ?! - podnoszę swój głos - .. to on chciał zgwałcić Tatum.
- T-to On .. ? - pyta zdumiony - .. Jak to możliwe ? - prycham pod nosem i naciskam pedał gazu
- Są dwa wytłumaczenia - mówię nieco spokojniej - ... pierwsze z nim. Ta szuja zmartwychwstała ..
- A drugie ?
- ... ktoś mu pomógł, co oznacza, że to wszystko było zaplanowane.
Pierwszy opuszczam samochód i kieruję się wprost do magazynu. Po drodze wysyłam dwóch ludzi do Lorenza, a sam wchodzę do środka.
Przygryzam swoje wargi i próbuje przypomnieć sobie każdy szczegół z tamtej nocy. Robiłem to już tyle razy, że nie jestem wstanie wymyślić czegokolwiek nowego. Do tej pory, myślałem, że ten facet był podstawiony, jednak nie miałem takie pewności. Teraz gra zaczynała się od nowa, ponieważ, byłem pewien, że ktoś mu pomagał. Miałem, co chciałem. On żył, a to oznaczało, że wreszcie się dowiem, jaka była prawda i kto zasłużył na karę.
Powinienem się cieszyć, jednak cholernie się bałem, że tym kimś, kto był tutaj winnym jest Tatum. Bałem się, że mężczyzna, teraz prowadzony do "sali tortur", ją zna i właśnie to na nią wskaże, grzebiąc moje wszelkie nadzieje.
W tym wypadku, nie byłoby dla nas żadnego ratunku. Nie wybaczałem zdrady. Nigdy tego nie zrobiłem. I choć nie znałem Tatum wcześniej, to będąc z nią, Ona milczała. Miała tyle możliwości, dałem jej tyle szans i momentów, aby się przyznała, jednak ona z nich nigdy nie skorzystała. Dlaczego ?
Tego zamierzałem się właśnie dowiedzieć.
- Alessandro ? - słyszę głos swojego brata, za plecami
- Jedź do domu Lorenzo - mówię spokojnym głosem
- Szefie ...
- Wszyscy wypierdalać !! - warczę, odwracając się w ich stronę - Sam się nim zajmę... żadnego z Was to nie dotyczy - dodaje i kieruję się w stronę pomieszczenia, w którym znajdują się wszystkie moje odpowiedzi.
- Nie ma z tym nic wspólnego - słyszę jego zrozpaczony głos, kiedy wchodzę do pomieszczenia i zamykam drzwi na klucz. Ty razem mój gość siedzi na krześle, z rękami i nogami przywiązanymi do jego nóg.
- Nie wierze - mówię twardym głosem i zmierzam w jego kierunku - .. zabiłem Cię - tłumaczę jemu i sobie. Następnie ściągam ze ściany gruby, czarny pasek i obwijam nim jego szyję, lekko ciągnąc na końce.
- Miałem na sobie fragment kamizelki ze sztuczną krwią - odpowiada cicho. Wybucham śmiechem i nachylam się w jego stronę
- Zawsze tak się stroisz do klubów, czy to była specjalna okazja ?
- Ktoś mnie wynajął, po prostu dmuchałem na zimno - szepcze
- Skąd miałeś pewność, gdzie strzelę ? Równie dobrze mogłem celować w głowę - pytam zdumiony i cholernie wściekły.
- Nie miałem - wyznaje.
- Kto Cię wynajął ? - pytam, mocniej ciągnąc za pasek, kiedy nie odpowiada
- Nie znam go ....
- Wymyśl coś bardziej przekonującego !! - krzyczę i chwilę go podduszam, zanim puszczam pasek, pozwalając mu upaść na ziemię.
- M-mówię p-prawdę - dusi się i pluję śliną
- Skąd znasz Tatum ? - mrożę go swoim spojrzeniem, a kiedy jego ląduje na moim, wstrzymuję powietrzę, stojąc i czekając na swój wyrok.
- Nie znam nikogo o tym imieniu - mówi pewnie
- Tak ma na imię dziewczyna, którą tamtego wieczoru chciałeś zgwałcić - wyjaśniam, zaciskając dłonie w pięści
- Nie wiem kim ona jest i nigdy wcześniej o niej nie słyszałem, ani jej nie poznałem
Marszczę swoje czoło i próbuję przetrawić, to co On powiedział. Przecież to było niemożliwe. Podchodzę w jego stronę i opieram dłonie na jego krześle, nachylając się w stronę jego twarzy.
- Masz mnie za kretyna ?! Powiedziałeś, że zostałeś wynajęty
- Tak - przyznaję - .. ale nie chodziło o tą dziewczynę ...
- Więc o co do cholery ?!! - przerywam mu
- Miałem wystraszyć pewną laskę, ale się pomyliłem - mrużę swoje oczy i lustruję jego gębę, która wygląda tak, jakby mówił prawdę - .. o wszystkim dowiedziałem się po akcji
- Kto Cię wynajął ?! - ponawiam pytanie
- Nie powiem - mówi zrozpaczony - .. rób co należy - stwierdza i pochyla swój łeb. W tym samym momencie, mój telefon rozbrzmiewa, a na wyświetlaczu pojawia się imię Sergio.
- O co chodzi, jestem zajęty - mówię na wstępie
- Ktoś strzelał do Tatum - te cztery słowa natychmiast przywracają mi trzeźwe myślenie. Ktoś strzelał do Tatum ... Zupełny idiota, który ma dość swojego życia.
- Co z nią ?! - podnoszę swój głos i ściskam komórkę w dłoni, próbując uspokoić swoje szalejące serce.
- W porządku, jest tylko roztrzęsiona - oddycham z ulga
- Gdzie jesteście ?
- Jeszcze pod jej firmą ...
- Jak to się stało ? - przerywam
- Wychodziła z budynku i wtedy padły strzały
- Zabierz ją do domu, już tam jadę - mówię i natychmiast się rozłączam,
- To jeszcze nie koniec - zwracam się do mężczyzny i szybko kieruję się do swojego samochodu.
Jaki dureń, chciał mi ją odebrać i jakim kurwa prawem ?! Jak to możliwe, że nie potrafiłem zagwarantować jej bezpieczeństwa, które jej obiecałem, na które zasługiwała. Zwłaszcza teraz, kiedy wszystko wskazywało na to, że była niewinna. Przyśpieszam, kiedy światło zielone zmienia się na pomarańczowe i łamię każdy możliwy przepis, pragnąc tylko jednego - aby ją zobaczyć i wziąć w swoje ramiona. Mogli mi odebrać wszystko, ale nie ją. Jej nikt nie miał prawa tknąć. Bez względu na to, czy była moja, czy też nie. Po prostu była zakazana.
Parkuje samochód na podjeździe i nie zamykając nawet drzwi, natychmiast wbiegam do domu. Słyszę cichy szloch, który dobiega z salonu, a kiedy tam wchodzę, dostrzegam Tatum, tulącą się do piersi Amelii. Od razu na mnie spogląda i podnosi swoje rozsypane ciało. Zamykam swoje oczy i przełykam ślinę, następnie ruszam w jej stronę, kiedy ona robi kroki w moim kierunku. Spotykamy się gdzieś w połowie i wpadamy w swoje ramiona. Przyciągam jej głowę do swojej piersi i delikatnie gładzę jej czaszkę, mocno całując.
- Jesteś bezpieczna Tatum - mówię, choć wcale tak nie jest i prawdopodobnie nigdy nie będzie. Dopóki Tatum, była w moim życiu, nigdy nie mogła mieć pewności, że jest bezpieczna. I choć, cholernie mnie to bolało, to taka właśnie była prawda. Ale nie potrafiłem jej z niego wyrzucić, zwłaszcza po tym, czego się dowiedziałem.
Łka w moją czarną koszulę, tak mocno, że czuję wilgoć na swoim ramieniu. Gładzę jej roztrzęsione ciało i próbuję w jakikolwiek spokój uspokoić, ale jest to trudne, szczególnie jeśli sam jest kłębkiem nerwów.
- Przygotuję jej herbatkę na uspokojenie - podnosi się z miejsca, również zapłakana Amelia.
- Tatum .. ? - pytam niepewnie, próbując ją od siebie odsunąć, jednak ona mi na to nie pozwala.
- Chce żebyś ze mną został ... - chlipie i jeszcze mocniej zaciska swoje dłonie na moich ramionach.
- Musisz odpocząć ... choć, zaprowadzę Cię do sypialni - mówię cicho i mimo jej protestów, odsuwam ją od swojego ciała i prowadzę na górę.
Układam się razem z nią na naszym łóżku, a Ona mocno wtula się w moje ciało.
- Musisz się uspokoić Tatum. Jestem przy Tobie ... - szepcze w jej kierunku - .. wiem, że wiele razy to powtarzałem, ale nie pozwolę nikomu Cię mi odebrać ... Rozumiesz ? - pytam, odrywając ją od swojej piersi
- T-tak ... Ufam Ci .. - mówi ledwie słyszalnym głosem.
Następnie w naszej sypialni pojawia się Amelia i wręcza Tatum kubek z gorącą herbatą. Dziewczyna niechętnie go wypija i wciąż, ze łzami na policzkach, nie odrywa się od mojego ciała.
Nie wiem kiedy zasypia, ale kiedy tak się dzieję, postanawiam wrócić do magazynu i zakończyć sprawę, która nie dawała mi spokoju, i która trwała znacznie dłużej niż powinna. Wchodzę do magazynu, a następnie od razu kieruję się do pomieszczenia, w którym go zostawiłem. Otwieram drzwi i dostrzegam puste krzesło z rozwiązanymi sznurami.
- Skurwysyn ..
Tego wieczoru, po raz pierwszy uwierzyłem w to, że razem z Tatum będziemy w stanie stworzyć coś prawdziwego, niezniszczalnego i całkowicie trwałego ...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top