Rozdział 6

Samuel

rok wcześniej

Wydawało mi się, że tego ranka ujrzałem diabła.

Zamknąłem oczy, czując ból w każdej części swojego ciała. Słyszałem jego powtarzające się prośby, słowa.

- Będę dobry, będę dobry. Będę kochał Cię, tak jak powinienem.

Czułem jego usta przesuwające się po moich ranach, które przed chwilą sam stworzył.

- Przepraszam, przepraszam...

Do moich uszu dochodziły jego szepty. Jego usta znów wymawiały moje imię, a dłonie odnajdywały moje ciało, jednocześnie docierając do mojego serca.

A ja mu wierzyłem. Wierzyłem mu, że już więcej tego nie zrobi, że już nigdy mnie nie skrzywdzi. Kochałem go, dlaczego miałbym mu nie wierzyć? A on kochał mnie, a przynajmniej tak mówiły jego usta. Oczy temu zaprzeczały. Nie chciałem, jednak tego widzieć.

Bo ja, ja czułem się bardzo mały. Zamykałem, więc oczy i zatracałem się w Jego kłamstwach.

- Nie zostawię Cię, tylko zapisz się na terapię, proszę. Proszę, Aleks- szeptałem błagalnie, wsuwając palce między jego włosy i głaszcząc uspokajająco po plecach.

- Obiecuję.

Widzimy to, co chcemy widzieć.

A więc widziałem opuszki jego palców, gładzące moje posiniaczone ciało. Jego wargi, przyciśnięte do moich nadgarstków. Jego oddech, powodujący drżenie na całym moim ciele. Jego serce, należące do mnie.

I wciąż to czuję mimo, że jego dawno już tutaj nie ma. Czuję jego oddech na mojej szyi mimo, że jest tak daleko.

I wciąż tęsknie za nim, mimo że nie chcę go widzieć nigdy więcej.

Kolejnego dnia znów Go zobaczyłem. Przeszedłem, jednak obok niego obojętnie. Bo najbardziej toksyczna rzecz, jaką robiłem to ignorowanie zła w kimś dlatego, że go kochałem.

*

Akurat, kiedy zatrzasnąłem za sobą drzwi samochodu doszły do mnie dźwięki jej ulubionej piosenki. A właściwie jedna z setki jej ulubionych piosenek tego koreańskiego zespołu. Śpiewała, podrygując w rytm słów, nawet nie zwracając na mnie uwagi. Dopiero, gdy muzyka powoli dobiegła końca i Izolda prawie wykrzyknęła słowa:

"I wanna dance dance dance dance! Wow..", dostrzegła mnie. I wtedy wiedziałem, że muszę dokończyć za nią, jeśli chcę, żebyśmy w ogóle wyjechali z parkingu. Chcąc, nie chcąc znałem wersy po angielsku z tej piosenki na pamięć, dlatego zaśpiewałem: "Wow, fantastic baby", jednocześnie przewracając oczami.

- Musimy jeszcze nad tym poćwiczyć- powiedziała i dopiero, wtedy się ze mną przywitała.

Poczułem jej usta przyciśnięte do mojego policzka. Pewnie zostawiła mi ślad jej czerwonej szminki, bo od razu potarła go kciukiem, zagryzając wargę ze skupienia. Uśmiech mimowolnie wypełzł mi na twarz na ten widok.

- Wiesz, co mi się dzisiaj podobało na matematyce?- zapytała, gdy wreszcie udało jej się zebrać swoje resztki z mojej skóry.

- Jedynka w moim zeszycie?- uniosłem brwi pytająco.

Byłem przygotowany na jej złośliwość, widząc jej drwiący uśmiech.

- Twój tyłek przy tablicy- powiedziała, śmiejąc się przy tym głupio.

Za chwilę, jednak się opamiętała i widząc moją minę, wdrapała się na moje kolana i wtuliła się w moją klatkę piersiową. Poczułem przechodzący mnie ból i musiałem przygryźć wnętrze policzka, żeby nie syknąć. Wciąż bolało mnie całe ciało przy choć najmniejszym wysiłku. Izolda na szczęście nie mogła zobaczyć grymasu na mojej twarzy, bo przycisnęła swoją twarz do mojej piersi.

- Wiesz, komu jeszcze pewnie spodobał się twój tyłek?- uniosła głowę i spojrzała na mnie znacząco.

Nie odezwałem się, tylko pokręciłem głową, wiedząc co ma na myśli.

- Przecież nie chodzę tam po to, wiesz, że taki nie jestem. Znasz mnie- tłumaczyłem.

Patrzyła na mnie przenikliwie, starając się coś wyczytać z mojej twarzy. Widziałem, że na usta cisną jej się różne słowa, ale powstrzymywała się, żeby ich nie powiedzieć.

- Nie o to mi chodzi. Zdaję sobie sprawę, z jakiego powodu tam chodzisz. Odkąd Aleksander był u Ciebie, boisz się, że znowu przyjdzie prawda?- kontynuowała, nawet widząc, jak wzdrygnąłem się na jego imię.- Dlatego tak usilnie unikasz własnego domu. Cholera, Sam, wiesz, że zawsze przyjść do mnie? Mój dom jest dla Ciebie otwarty dwadzieścia cztery godziny na dobę, wiesz o tym. Nie obchodzi mnie, co powie na to Kryspian, możesz nawet u mnie spać, rozumiesz?

Kryspian to chłopak Izoldy, byli ze sobą od kilku lat, ale on wciąż mnie nie akceptował. Nie mówię, że ja nie czułem tego samego w stosunku do niego. Nie lubiłem go, ale widziałem, że jest dobry dla Izoldy. Sprawiał, że była szczęśliwa, dlatego nic sobie z tego nie robiłem.

Nie zaprzeczyłem ani nie zgodziłem się z jej słowami. Nie chciałem jej okłamywać, ale też nie do końca pragnąłem, żeby wiedziała o wszystkim.

Właściwie do mnie samego przez dłuższy czas nie docierało, to co się działo, więc jakbym mógł jej to wytłumaczyć?

Westchnęła zrezygnowana i popatrzyła na mnie karcąco. Kiedy jednak znów się odezwała, jej spojrzenie złagodniało.

- Posłuchaj, jest takie powiedzenie: "Umiesz liczyć, licz na siebie", prawda? Ale ty nie umiesz liczyć, co tylko potwierdza twoja dzisiejsza jedynka z matematyki...

- Ej, uważaj sobie- zaprotestowałem, dając jej kuksańca w ramię.

Izolda zaśmiała się dźwięcznie, pokazując przy tym wszystkie swoje zęby, ale zaraz na powrót spoważniała.

- Dla nas taka zasada nie istnieje, bo jesteśmy jednością, rozumiesz? Ty i ja- jakby na potwierdzenie swoich słów ścisnęła mnie mocniej.

Z przejmującego bólu wstrzymałem oddech, starając się jednak wyglądać normalnie.

- Więc jeśli coś...-zaczęła.

Nie pozwoliłem jej, jednak skończyć, bo czułem, że już dłużej nie wytrzymam jej ciężaru na mojej klatce piersiowej. Miałem wrażenie, jakby zaraz miała się rozsypać. Wywołałem na swojej twarzy krzywy uśmiech, nie dając nic po sobie poznać.

- Jasne, jasne, rozumiem. Teraz złaź ze mnie, bo ktoś jeszcze pomyśli, że jestem hetero. Fuj.

*

Od kilku dni, Izolda po szkole zawoziła mnie do Leonarda. Miała trochę racji- unikałem własnego domu. Bałem się, że Aleksander znowu po mnie przyjdzie. A ja znów nie będę w stanie nic zrobić. Byłem tchórzem.

A skoro on miał tak duży dom to dlaczego by nie skorzystać? W końcu byliśmy przyjaciółmi.

Tak właśnie mu powiedziałem, stając któregoś dnia u progu jego drzwi: "W końcu jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele się odwiedzają, tak?". I przeszedłem obok niego, sam wchodząc do środka. Nie miałem pojęcia, od kiedy stałem się tak pewien siebie.

Zwykle ja zajmowałem się nauką, a on siedział u siebie w gabinecie i uzupełniał jakieś dokumenty. Wbrew pozorom był bardzo zapracowany. Wciąż, jednak nie chciał powiedzieć mi, gdzie pracuje.

Może był szpiegiem? Albo co gorsza- uzależnionym seksuologiem? Masażystą?

Dziewczyna wysadziła mnie kilka ulic od jego domu, bo dalej nie można było wjeżdżać samochodem. Droga prywatna.

Pożegnałem się z nią, starając się nie zwracać uwagi na jej zmartwione spojrzenie i ruszyłem w stronę jego miejsca zamieszkania. Byłem tak zajęty wpatrywaniem się we własne buty, że dopiero po jakimś czasie zauważyłem dwie postacie, stojące pod domem Leonarda.

Zbliżając się, w jednej z nich rozpoznałem samego Leonarda. Tuż przed nim dostrzegłem chłopaka ubranego w czarny dres i mającego kaptur naciągnięty po samą głowę. Stali tak blisko siebie, że nie potrafiłem wyczytać z ruchu warg ani słowa. W jednej chwili nieznany mi położył dłonie na twarzy Leonarda i złożył pocałunek na jego ustach. Ten, jednak stał dalej w tej samej pozie, ani go nie odpychając, ani nie odwzajemniając czułości. Zanim, jednak zdążyłem poczuć choćby ukłucie zazdrości chłopak po prostu oddalił się od mężczyzny i zaczął biec w moją stronę. Byłem, jednak pewien, że mnie nie widzi przez czarny kaptur zasłaniający mu pole widzenia. Chciałem się osunąć, ale nie mogłem choćby poruszyć nogami, więc wpadł prosto na mnie. Udało mi się w porę otrząsnąć i złapać go za ramię, żeby nie upadł.

Wtedy podniósł na mnie wzrok i mogłem przyjrzeć się jego twarzy. Miał bladą, prawie przezroczystą cerę i podkrążone, zapadnięte oczy. Jego sine, równie blade usta drżały, a z błękitnych, smutnych oczu wypływały łzy. Jego ramię, które wciąż ściskałem w dłoni było tak chude i kościste, że miałem wrażenie, że jeśli ścisnąłbym trochę mocniej złamałoby się w pół. Ścisnęło mnie za serce na ten widok. Wyglądał na chorego albo, co gorzej na umierającego.

- Przepraszam- wyszeptał, krztusząc się swoimi łzami.

Przed oczami mignęła mi jeszcze jego granatowa koszulka z dużym, świecącym napisem "Moje imię to konstelacja", kiedy wyrwał mi się i zaczął się oddalać.

Spojrzałem wtedy na Leonarda, który nawet nie ruszył się z miejsca i wpatrywał się pusto w przestrzeń. Poszedłem do niego powoli i czując, jak zalewa mnie złość warknąłem:

- Co ty mu, do cholery, zrobiłeś?

Nie zareagował. Po prostu dalej tam stał.

Dopiero, gdy położyłem mu dłoń na łokciu, wzdrygnął się, jakby wrócił do rzeczywistości i spojrzał na mnie nieobecnie.

- Kto to był?- zapytałem cicho, nie chcąc by mój głos mnie zdradził.

- Nie mam pojęcia- odpowiedział, również szeptem i nic więcej nie mówiąc, wszedł do domu, zostawiając mnie samego z urywanym oddechem.

*

Mogłem z łatwością przyznać, że Leonardo był najbardziej tajemniczym człowiekiem, jakiego znałem. Nie chciał powiedzieć mi słowa na temat tego chłopaka. Nie zwracał uwagi na to, jak długo go o to prosiłem. A czasem potrafiłem być naprawdę uparty. Odpuściłem, więc uświadamiając sobie, że sam mam wiele tajemnic, o których z pewnością nie chciałbym, żeby inni się dowiedzieli.

Może był jego załamanym kochankiem, który myślał, że jest jedynym? Tylko dlaczego w takim razie tak wyglądał? Jak śmierć, chodząca jeszcze śmierć.

Na razie nie dane było mi się dowiedzieć.

- A więc z czego konkretnie dostałeś pałę?- do moich uszu dotarł jego głos, przerywając moje rozmyślania.

Oboje siedzieliśmy w kuchni, pijąc herbatę i przez jakiś czas nie odzywaliśmy się do siebie. Oboje zatopieni w swoich myślach, w swoim świecie.

Podniosłem na niego wzrok, napotykając jego drwiący uśmiech. Miałem ochotę zedrzeć go z jego twarzy. Nie zwróciłbym nawet najmniejszej odwagi, że przybierając go wygląda tak dobrze.

- Z potęg- odpowiedziałem, przygryzając wargę.

- Znam się na potęgach.

- Ach, tak? Pewnie teraz powiesz coś w stylu, że wysportowana sylwetka i idealnie wyrzeźbiona twarz podniesione do potęgi to ty?- wymknęło mi się, zanim zdążyłem pomyśleć.

Momentalnie poczułem, jak na moje policzki wypełzają rumieńce. Spuściłem wzrok na podłogę.

- Nie wydaje mi się, żeby to co mówię było tak żenujące- roześmiał się.

Jasne, bo nie tylko to, co mówisz takie jest. Cały jesteś żenujący.

Już chciałem się odgryźć, jednak poczułem czyjeś palce na moim podbródku, podnoszące moją głowę do góry, dopóki nie natrafiłem na jego oczy.

- Chodź. Wysportowana sylwetka i idealnie wyrzeźbiona twarz poćwiczy z tobą potęgi- wyszeptał tak, że poczułem jego oddech, omiatający moją twarz.

I potem znów oddalił się, nie obracając się na mnie. Wiedział, że za nim pójdę.

Dopiero wtedy wypuściłem oddech, który musiałem nieświadomie wstrzymać, kiedy znalazł się tak blisko mnie. Tym razem zostawił mnie samego z przyspieszonym biciem serca.

*

Na dworze robiło się już ciemno, kiedy robiłem ostatni przykład ze zbioru zadań. Po godzinie spędzonej razem w końcu udało mi się nauczyć potęg. Na początku nie byłem, co do tego przekonany, gdyż zdawało mi się, że nie będę potrafił skupić się, gdy Leonardo siedział tuż obok mnie. Jednak on był oazą spokoju i tłumaczył mi wszystko z wielką cierpliwością. Kompletnie to do niego nie pasowało. Zastanawiałem się, więc czy to tajemniczy chłopak wprowadził go w taki nastrój. Wtedy zrobiło mi się głupio, że go tak od razu osądziłem. Widziałem, że go to gryzie. Starałem się, więc zrobić na nim dobre wrażenie i pojąć te cholerne potęgi.

W moich uszach rozbrzmiewał jeszcze dźwięk długopisu, przebiegającego po kartce papieru, kiedy skończyłem pisać wynik. Podniosłem wzrok do góry na Leonarda, spodziewając się, że będzie patrzył na mnie z nutką zadowolenia na twarzy, ale on wpatrywał się w coś za oknem, opierając głowę na dłoni, wspartej na łokciu. Zza szyby świecił już księżyc, a niebo pod nim przemieniało się z barwy błękitnej na różową. Zawsze zachwycał mnie ten widok i potrafiłem oglądać niebo przez długi czas, jednak tym razem wolałem zachwycać się pięknem Leonarda.

Kiedy tak siedziałem wpatrzony w niego poczułem coś dziwnego w sercu i do tej pory nie potrafię zrozumieć, co mnie wtedy podkusiło, ale przykryłem jego dłoń swoją i siedziałem nieruchomo, nie potrafiąc spuścić z niego wzroku.

I kiedy tak siedzieliśmy przy oknie, mogłem zobaczyć, jak jego oczy mienią się kolorami. Widziałem w nich galaktyki pełne gwiazd. To wyjaśniało mi, dlaczego gubiłem się w nich za każdym razem, gdy na niego patrzyłem.

Ten moment trwał tylko chwilę- sekundę może dwie. A może nie było go wcale, jedynie moja wybujała wyobraźnia mi go podpowiedziała.

Leonard momentalnie, prawie automatycznie wysunął swoją dłoń z pod mojej i nie patrząc na mnie, po prostu wyszedł. Widząc to, poczułem lekkie ukłucie w sercu. Zadrżały mi dłonie.

Bo mimo tego, co było wcześniej nie bałem się ludzi. Nie uciekałem przed ich obecnością, ich dotykiem. Wręcz przeciwnie- szukałem tego, prawie automatycznie. Uwielbiałem dotykać i być dotykany. Niekoniecznie w sposób erotyczny. Chodziło po prostu o kontakt. Wtedy wiedziałem, że ktoś był obok. Naprawdę. A ja tak rozpaczliwie potrzebowałem czegoś rzeczywistego.

Małego elektrycznego połączenia na sekundy lub dwie, dającego nadzieję. Nadzieję, że nie wszyscy tacy są.

Ale może Leonardo miał rację- może byłem naiwny.

Może nie istniał nikt, kto potrafiłby dotknąć mojego serca, przy okazji go nie łamiąc.


od autorki: Nie wiem, dlaczego ten rozdział wyszedł mi tak długi w porównaniu do poprzednich. Nie planowałam tego. W każdym razie może macie jakieś przemyślenia? Jak myślicie, kim jest tajemniczy chłopak? Jakieś teorie, co do tego, co się stanie dalej?

Chciałam powiedzieć jeszcze, że Was kocham, naprawdę. Dziękuję bardzo za wszystkie komentarze i to, jak się wczuwacie w tą historię. Czytam je wszystkie i od razu mam uśmiech na twarzy i robi mi się cieplutko na serduszku! Dziękuję dziękuję dziękuję!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top