Rozdział 1

Samuel

- Nie ma w tym nic złego, że zostawiłeś go, jeśli cię ranił. Nie ma w tym nic złego, że wciąż go kochasz. Potrzebujesz po prostu więcej czasu.

- Ile czasu?

- Nie wiem. Nie potrafię tego określić. Wiele jesteśmy w stanie znieść, dla kogoś, kogo kochamy. Wiele jesteśmy w stanie przebaczyć, by kogoś nie stracić.

- Wiesz, że nigdy mu tego nie wybaczyłem.

- W takim razie, co robiłeś u jego boku przez kilka następnych miesięcy, zamiast odejść od razu, kiedy się dowiedziałeś?

I tu mnie ma. Ma rację. Od początku ją miała.

Nie potrafiłem racjonalnie myśleć. Widziałem, jak niszczył mnie dzień po dniu, ale pozwalałem mu na to. Byłem tak samo winny, jak on. Cały czas czułem się winny. Wydawało mi się, że to moja wina, że przeze mnie tak się zachowuje, że to ja stwarzam problemy. Jestem problemem. Jestem niewystarczający dla niego. Jestem niewystarczający dla samego siebie.

Izolda poruszyła się niecierpliwie na moich kolanach i oparła się swoim policzkiem o mój. Poczułem ciepło jej skóry. Ręką sięgnęła za siebie i podała mi moją, do połowy już pustą, szklankę z burbonem.

- Pij- szepnęła mi do ucha, a jej oddech połaskotał moją szyję, co wywołało u mnie gęsią skórkę.

- Czy ty próbujesz mnie uwieść?- zapytałem, biorąc łyka.

- Próbuję Cię upić- powiedziała uwodzicielsko.

Po chwili wzięła własną szklankę i wypiła do dna.

- Chcesz, żebyśmy się upili, a potem pocałujesz mnie i zrzucisz winę na wódkę- stwierdziłem.

- Cholera, przejrzałeś mnie.

Przyjechała do mnie dzisiaj, kiedy zadzwoniłem do niej, podczas kolejnej bezsennej nocy. Wcześniej codziennie zasypiałem z nim, mimo, że nie było go obok mnie.

Powoli sam się wykańczałem. Własne myśli łamały mi serce. Nie potrafiłem skupić się na niczym innym. Czy na trzeźwo, czy po pijaku, wciąż potrafiłem myśleć tylko o nim.

- Wiesz, ja czasem też miewam wyrzuty sumienia. Szybko przechodzą, bo w sumie to wszystko mi jedno- uśmiechnęła się do mnie, z wyższością.

Zamknąłem oczy. Miałem ochotę położyć się do łóżka i poużalać się nad sobą, jak ostatnio robiłem. Co wieczór.

Izolda miała, jednak inne plany. Trzasnęła mnie z otwartej dłoni w twarz.

- Kurwa mać- wycedziłem ze złością.

- Wstawaj, idziemy- w ogóle nie przejęła się moim oburzeniem.

- Gdzie masz zamiar iść o tej godzinie?- powstrzymywałem się od krzyku. Wcale nie miałem ochoty ruszać się z domu ani na krok.

- Jak to gdzie? Klub nie wydaje się najlepszym miejscem na szukanie miłości, więc pójdziemy do baru- powiedziała, jakby była to najoczywistsza rzecz, którą wszyscy powinni wiedzieć.

- Nigdzie nie idę, zapomnij.

*

- Dwa szoty, na początek- Izolda pstryknęła na barmana, już pół godziny później.

Nawet nie podniósł na nią wzroku. Zgrzeszyłbym mówiąc, że była brzydka. Miała po prostu nietypową urodę. Nie była uroczą, cycatą blondynką z idealną figurą ani zielonooką brunetką z zabójczymi nogami. Gdy pierwszy raz ją zobaczyłem, też nie uważałem jej za wyjątkowo ładną.

Z czasem jednak, gdy zaczynasz przebywać z kimś coraz więcej, zaczynasz zauważać detale. Miłe dla oka detale, które razem z charakterem, który poznajesz w miarę czasu, zaczynają tworzyć całość. W tym przypadku była to całość, którą pokochałem.

Łykaliśmy szot za szotem. Piliśmy coraz szybciej, a rozmawialiśmy wolniej. Po 6 szotach, wciąż wpatrywałem się w swoją dłoń, próbując przypomnieć sobie, jak to było, kiedy trzymałem w niej jego [dłoń]. Tonąłem w alkoholu, gdy tak naprawdę chciałem tonąć w nim.

Nagle moja towarzyszka gdzieś zniknęła. Straciłem ją ze swojego pola widzenia. Nie mógłbym powiedzieć, że było ono specjalnie duże. Wolałem nie kręcić się we wszystkie strony, szukając jej, żeby nie zakręciło mi się w głowie.

- Poproszę szklankę wody- powiedziałem do, jak mi się wydawało- barmana.

- Mogę dać Ci coś innego- usłyszałem czyjś głos tuż przede mną. Podniosłem głowę i spojrzałem prosto w oczy chłopaka mniej więcej w wieku 23 lat. Stał tuż koło mnie, opierając się o bar. Nawet nie zauważyłem, kiedy zdążył podejść tak blisko. Nie widziałem go zbyt wyraźnie, ale na oko był całkiem przystojny.

Wyprostowałem się i starałem się wyglądać, nie na aż tak pijanego, jak byłem. I nie na aż tak zdesperowanego. Alkohol zawsze wyzwalał we mnie takie pokłady odwagi, że mówiłem coś, czego nigdy nie powiedziałbym na trzeźwo. Byłoby mi po prostu wstyd. Na ogół nie byłem zbyt śmiały, tym bardziej w stosunkach z nieznajomymi. Szczególnie z tymi przystojnymi nieznajomymi. A Ci, muszę przyznać, nie zdarzali się zbyt często.

- N-na pewno wyglądasz równie d-dobrze tam- pokazałem na miejsce pośrodku, gdzie jak mi się wydawało tańczyli ludzie. Widziałem jedynie cienie ich półnagich ciał, poruszających się w rytm muzyki. Miałem ogromną ochotę zatańczyć z nimi.

- W twoim łóżku?- zapytał, uśmiechając się do mnie.

Z uśmiechem było mu twarzy. Byłem ciekawy, czy równie dobrze wyglądałby z moimi ustami na swoich. Niewiele myśląc pochyliłem się nad nim, chcąc to sprawdzić. Jednocześnie zapomniałem o tym, że siedzę na wysokim stołku. Zsunąłem się z niego i prawdopodobnie rano obudziłbym się z bólem nie tylko głowy, ale może i bez zębów, gdyby nie on. Złapał mnie pod boki i przytrzymał, dopóki nie ustałem stabilnie na własne nogi.

- Hej, hej kolego- zaśmiał się.

- Masz bliźniaka?- zapytałem go, patrząc mu prosto w oczy. Miałem nadzieję, że wyglądam pociągająco.

- Nie- spojrzał na mnie z niezrozumieniem, jednak uśmiech wciąż nie schodził mu z twarzy.

- W takim razie jesteś najprzystojniejszym mężczyzną na świecie- wyszeptałem mu do ucha, pochylając się nad nim.

Wtedy wybuchnął śmiechem. Zachodziłem w głowę, czy mogę to przyjąć za pochwałę mojej kreatywności.

- Gdzieś słyszałem, że uśmiech to pół pocałunku, więc właściwie mogę stwierdzić, że pierwszy mamy za sobą- spróbowałem jeszcze raz.

Znowu wyszczerzył zęby. Nie wiem, czy naprawdę aż tak plątał mi się język, że nie rozumiał, co do niego mówię.

- Chodź- powiedział, biorąc mnie za rękę i kierując się w niewiadomym kierunku. Odwrócił się, jednak, kiedy zobaczył, że nigdzie się nie wybieram.

- Musisz mi najpierw dać...- nie mogłem wydusić z siebie słowa więcej. Coś dusiło mnie w klatce piersiowej.

- Co Ci dać?- roześmiał się.

- Właśnie zapomniałem- wyszeptałem ze strachem.

Podszedł bliżej mnie i kciukiem zaczął gładzić mój policzek. Gorąco rozlało się po całym moim ciele, gdy poczułem jego dotyk na swojej skórze.

- Spokojnie, wszystko będzie dobrze- powiedział uspokajająco.

Wziął mnie pod rękę i powoli szliśmy w stronę wyjścia. Starałem się utrzymywać równowagę, idąc, a on cały czas mi się przyglądał, co zupełnie mnie dekoncentrowało. Miałem nadzieję, że działa tak na mnie alkohol, a nie on sam.

*

Świeże powietrze dobrze mi zrobiło, jednak nie na tyle, żebym zrezygnował ze swojego podrywu.

- W którą stronę idziesz? Bo ja idę w tą samą.

- Chodź, odwiozę Cię do domu- znów uśmiechnął się do mnie. Kolana ugięły się pode mną i znowu pewnie bym upadł, gdyby mnie nie przytrzymał.

- Chodź- powtórzył. Pozwoliłem mu się prowadzić, ledwie orientując się w tym, gdzie się znajdujemy. Nagle przypomniało mi się, że zostawiłem w środku Izoldę. Stanąłem w miejscu.

- No chodź, nie jestem przecież porywaczem- opacznie mnie zrozumiał.

- A szkoda- wyszeptałem pod nosem.

*

Musiałem na chwilę stracić przytomność, bo gdy otworzyłem oczy, znajdowałem się już w samochodzie, na fotelu obok kierowcy. Przez otwarte drzwi do środka wpadał chłodny wiatr, który trochę mnie otrzeźwił. Chłopak akurat pochylał się nade mną, wciąż stojąc na zewnątrz i zapinał mi pasy. Nie zauważył, że się obudziłem. Jego usta znajdowały się tak blisko mnie, że nie pozostawił mi wyjścia. Musiałem go pocałować. Złapałem za mankiety jego granatowej koszuli i przyciągnąłem go do siebie. Przed oczami mignął mi zaskoczony wyraz jego twarzy, ale nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Jego wargi miały cierpki smak morskiej wody, którą nigdy nie można się napoić. Chciałem więcej.

Jego wilgotne wargi rozchyliły się bezwiednie pod naporem moich, a moje pocałunki stały się bardziej łapczywe, namiętne. Wtedy oderwał się ode mnie, a w moich uszach wybrzmiał krótki, urywany oddech. W jednej chwili zrobiło mi się smutno, jak gdyby coś mi odebrano.

- Cholera- szepnął.

Byłem niemal pewien, że to by było na tyle z mojej nocnej przygody, ale on wsiadł do samochodu, siadając okrakiem na moich kolanach i znów złączył moje usta ze swoimi. Tym razem delikatnie wsunął język między moje wargi, stykając go z moim. Po plecach przebiegł mi dreszcz rozkoszy. Chciałem dłońmi gładzić jego ciało, wsadzić mu rękę pod koszulkę, ale nie czułem rąk. Nie miałem pojęcia, gdzie są. Marzyłem jedynie by znalazły się na jego ciele. Cały drżałem.

Całował mnie delikatnie, ostrożnie, jakby bojąc się zrobić mi krzywdę. Nagle wsunął swoje palce między moje włosy i pociągnął lekko, wciąż nie odrywając się ode mnie. Jęknąłem z rozkoszy prosto w jego usta. Odsunął się ode mnie i roześmiał się lekko, patrząc mi w oczy.

- Chyba mamy problem- powiedziałem, wtulając się twarzą w jego brzuch. Z jednej strony chciałem znaleźć się bliżej niego, ale z drugiej ukryć rumieniec wypełzający na moją twarz.

- Jaki problem?- zapytał z lekkim zdziwieniem.

Zajęło mu chwilę, żeby zrozumieć, o czym mówię.

- Aaah, czuję ten problem. Dosłownie- znów się roześmiał.

Znów zrobiło mi się gorąco. Alkohol robił swoje, a ja straciłem te resztki przyzwoitości, które mi jeszcze pozostały. W jedną noc. Jeszcze wtedy nie byłem świadomy, że rano będę tego żałował.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top