Rozdział 7

 Wraz z usłyszeniem tych słów cały dobry nastrój dziewczyny rozprysnął się, rozbijając się o okrutną rzeczywistość. On tu już jest. Chociaż część jej chciałaby to wszystko wyjaśnić w otwarty sposób, proponując samodzielne usunięcie się z tego świata i dobrowolne zrzeczenie się jakichkolwiek praw do tronu, czy do czegoś tam jeszcze, głos w jej głowie powtarzał, że to wcale nie musi się dobrze skończyć. Ten cały król mógłby nawet nie zawracać sobie głowy jej wysłuchaniem, tylko od razu wezwać do niej kata.

Poza tym, co z jej mocą? Fakt, przed chwilą zapaliła świeczkę, ale dopiero po dokładnej instrukcji jak to zrobić i po czterech próbach. Gdy chciała zrobić coś samodzielnie, wyszło jak wyszło. Jej poparzona ręka cały czas jej o tym przypominała. Ci ludzie nazywają mnie Czarodziejką. O ile dobrze się orientowała, miało to świadczyć o jakieś super mega potężnej mocy, którą mogła kontrolować. Spojrzała na świecę. Na razie jej wyczyny świadczyły o zgoła czymś innym niż o jej rzekomo wrodzonym talencie.

Wspięła się na palce i odłożyła książkę na półkę. Przeszła do ukrytych drzwi i szarpnęła za klamkę, by wyjść z ciemnego pomieszczenia. Mrużąc oczy, schyliła głowę i pobiegła w stronę głównego korytarza, który znajdował się niemal przed samymi drzwiami do zamku. Szybko stanęła przy samej ścianie, jak najbliżej schodów, by skryć się w cieniu. Zagarnęła włosy do przodu, opuściła głowę i ramiona, a następnie wbiła wzrok w ziemię. Poczuła na sobie przeszywający wzrok starej Nali.

Nagle drzwi wejściowe otworzyły się z wielkim hukiem. Poczuła wiatr na skórze, zimny i nieprzyjemny. Niezbyt ją to zdziwiło, był już listopad. Po chwili z rozmyślań wyrwały ją ciężkie kroki podkutych butów. Nie potrafiła się powstrzymać i lekko uniosła wzrok.

Na środku korytarza przystanął ciemnowłosy mężczyzna, z prawie białą skórą. Miał ciemne oczy, orli nos i wąskie, wysuszone usta. Jego czarny płaszcz opadał mu niedbale na ramiona. Nie miała pojęcia ile może mieć lat, choć obstawiała coś koło trzydziestki. Obok niego stał trochę niższy człowiek, o krótkich włosach i zaroście. Wyglądał co najmniej dwadzieścia lat starzej; miał ostre rysy twarzy, niespokojne oczy, a Lenora słyszała jego głośny oddech. Natychmiast opuściła wzrok. W całym zamku zapadła cisza.

– A więc to jest twój zamek, Davidzie. – Mogła sobie wyobrazić jak ten wyższy rozgląda się na wszystkie strony. – Gdybyś mnie tu nie przyprowadził, nawet bym nie poznał.

– Dziękuję, panie – mruknął.

– Witajcie, panie, w naszych skromnych progach. – powiedziała Joanne, wychodząc przed szereg. – Niezmiernie się cieszymy, mogąc was gościć.

– Również jest mi miło, pani Joanne.

– Za pozwoleniem, zaprowadzę was do komnat, które dla was przygotowaliśmy...

– Nie musieliście się kłopotać, nie zamierzam tu zostawać na noc. – W głosie Restandora dziewczyna wyczuła nieskrywaną pogardę. – Zamierzam się tu tylko rozejrzeć.

Usłyszała kroki i szybko zerknęła w bok. Oblał ją zimny pot. Mężczyzna przychodził koło wszystkich dziewczyn. Natychmiast spuściła wzrok i wstrzymała oddech. Ten moment trwał dla niej nieskończoność, całym ciałem czuła jego kroki. Poczuła stróżki potu, które spływały jej do oczu. Zbliżał się do niej nieubłagalnie, aż w końcu poczuła na łydkach powiew peleryny. Odetchnęła z ulgą. Nawet się na nią nie spojrzał! Lekko się uśmiechnęła i podniosła głowę.

W tym samym momencie Restandor odwrócił się i spojrzał jej w twarz.

Najpierw zobaczyła na jego twarzy nieme przerażenie, które później skrył za maską obojętności. Schyliła twarz, ale on i tak cofnął się w jej kierunku.

– Podnieś wzrok.

Niepewnie wykonała polecenie i spojrzała mu twarz. Pobladła. Mężczyzna obrócił lekko głowę i zapytał cicho:

– Jak się nazywasz?

Przełknęła ślinę. Jego spojrzenie było straszne, nie pozwalało na odwrócenie wzroku. Ścisnęła pięść.

– Jestem Ashemi, panie. – Dla lepszego efektu dygnęła.

– Jak długo tu jesteś?

– Od miesiąca. Pani Joanne przygarnęła mnie do siebie.

Restandor kiwnął głową.

– Ile masz lat?

– Piętnaście. – Zdecydowała dodać sobie jeden rok.

– Piętnaście. – Obejrzał ją od stóp do głów. – Piękny wiek.

Obrócił się jeszcze raz w stronę w którą szedł i ponownie ruszył przed siebie, a drugi mężczyzna, David, poszedł za nim. Ona zaś szybko pobiegła do swojego pokoju, gdzie zatrzasnęła drzwi. Ciężko oddychając, rzuciła się na niewygodne łóżko.

Co się teraz z nią stanie? Co teraz będzie? Na pewno ją zabiją! Czy to mogą być jej ostatnie dni? Co teraz ma zrobić? Nie miała nawet dokąd uciec. Nagle usłyszała szybkie kroki po korytarzu. Podniosła głowę i spojrzała w stronę drzwi, które nagle otworzyły się. Stała w nich Annika.

– Szybko, chodź. – Złapała ją za nadgarstek i pociągnęła za sobą.

– O co chodzi? – zapytała cicho.

– Popełniłaś błąd, zostając tutaj, Lenoro.

Szybko się rozejrzała.

– Skąd...

– Nala domyśliła się już na samym początku. Dzisiaj powiedziała mi prawdę. – Przystanęła na chwilę i spojrzała na młodszą towarzyszkę. – A więc to naprawdę ty. Nie do wiary! Pierwszego dnia rozmawiałam z tobą o Lenorze, a to byłaś ty!

– Anniko, pospiesz się. – Usłyszały naglący szept; to Nala wychyliła się zza rogu. – Już niedługo zauważą jej zniknięcie.

– A skąd pani o tym wiedziała? – zapytała szybko dziewczyna, patrząc na staruszkę.

– Jakbym mogła się nie domyślić? Byłam mamką twojego ojca i jego braci, widziałam jak dorastają i jak zakładają swoje rodziny. Wyglądasz prawie jak twoja matka, ale charakter masz po ojcu. Ileż to razy widziałam ten zabójczy wzrok w swoim życiu! – Pochyliła się do przodu. – Uratuj ich. Uratuj swoich rodziców.

– Tędy, pani – powiedział jakiś mężczyzna. – Koń jest już gotowy.

– Jedź do Kryształowego Pałacu. – powiedziała Nala. – Mieszka tam Michael, zwany Panem. To brat twojego ojca, jego ludzie będą ci wierni. Tam nie stanie się krzywda.

– Dziękuję – powiedziała z wdzięcznością.

Annika pokręciła głową.

– Nie dziękuj. Jeszcze stąd nie wyszłyśmy. Chodźmy! Weź to. – podała jej pelerynę podszytą miękkim futrem. – Na dworze jest straszny ziąb. W kieszeniach jest pięć sekw, to są te duże złote monety. Zbieraliśmy te pieniądze od dłuższego czasu, ale tobie będą bardziej potrzebne niż nam.

Ruszyły. Mężczyzna za nimi powiedział pospiesznie.

– Koń ma sakwę przy siodle, jest tam bukłak z wodą Tu jest mapa. – podał jej zgięty w kostkę pergamin. – Masz tam zaznaczoną trasę do Kryształowego Pałacu. Nie zatrzymuj się po drodze, przy szybszym tempie powinnaś tam być za cztery godziny.

Przed drzwiami Annika pomogła jej zawiązać pelerynę, a Lenora wyszła na dziedziniec. Gniady koń stukał kopytem o grunt, potrząsając grzywą.

– Bruno zawiezie cię na miejsce. – powiedziała pospiesznie, odwiązując kantar od słupka.

Lenora niepewnie podeszła do konia. Kiedy ostatnio jeździła? Miesiąc temu? Owszem, pomagała w stajni, ale nigdy nie pozwalano jej jeździć. Teraz szybko podciągnęła popręg i z pomocą mężczyzny dosiadła wałacha. Strzemiona były lekko za krótkie, ale dało się wytrzymać. Odetchnęła z ulgą. Owszem, dawno nie siedziała na koniu, ale teraz poczuła, że wszystko wróciło do normy. To było coś, co umiała robić.

Szybko rzuciła okiem na zamek. Mimo, że nie czuła się tutaj dobrze, to było jedyne miejsce jakie poznała na tym świecie. Teraz musiała je opuścić, co nie było proste. Przycisnęła łydki do boków konia, zacmokała i już jechała szybkim kłusem, by po chwili przestawić łydkę i zagalopować. Minęła surowe bramy zamku jadąc szybkim galopem. Nagle usłyszała czyjś wrzask. Obejrzała się przez ramię i wstrzymała konia.

Zamek stał w płomieniach. Zagryzła wargi i poczuła, jak po twarzy płyną jej łzy spowodowane ciężkim, ostrym dymem. Czy ktoś uratuje się z tego pożaru? Chciała jechać im tam pomóc, ale zdała sobie sprawę z tego, że wtedy ich poświęcenie poszłoby na marne. Musiała jechać.

Galopując przed siebie, miała wrażenie, że czuje na sobie czyjeś spojrzenie. Spięła konia piętami i zjechała z drogi. Na wszelki wypadek.

* * *

Restandor wszedł do ubogiej komnaty. Za nim wszedł David i Joanne. Gdy tylko stanęli dwa metry za nim, od razu zamknął drzwi swoją Magią. Obrócił się w ich stronę. Kobieta była blada na twarzy, a jej mąż patrzył się w ziemię. Syknął:

– Kim jest ta Ashemi? Czy to ona?!

– Joanne – odezwał się surowo David. – Kim jest ta dziewczyna?

Zagryzła wargi.

– Tak, to ona. – Podniosła wzrok na Restandora. – To Lenora Duncan.

Pchnął ją na ścianę, a ona osunęła się na ziemię. Patrzyła na niego z przerażeniem. Czuł jej strach, który otaczał go ze wszystkich stron. Czuł go w jej oddechu i sycił się nim.

– Proszę, proszę – szepnął, podchodząc do niej. – Od jak dawna tutaj jest?

– Od miesiąca.

Zacisnął pięść, a kobieta gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Stękając uniosła ręce do szyi, próbując odciągnąć niewidzialną siłę, która dusiła w niej oddech. Wytrzeszczyła oczy i zrobiła się czerwona na twarzy, a gdy Restandor rozprostował palce, zaczerpnęła powietrza. Ciężko dysząc, złapała się za pierś. Na szyi miała czerwone ślady niewidzialnych rąk.

– Co ona wie? – syknął.

– Nic. Nie wie kim są jej rodzice. Nie umie korzystać z Magii.

Restandor spojrzał na nią.

– Trzy zdania i dwa kłamstwa. Wie kim są jej rodzice, wie że jest Czarodziejką. Myślałaś, że tego nie wyczuję? – Prychnął. – Ale taka jest natura ludzka. Boisz się mnie, tak? Będziesz się bać jeszcze bardziej, uwierz mi. – Pchnął ich na kolana. – Za to, że mnie zdradziliście, powinienem rozerwać was moją Magią na strzępy. Ale nie można zapomnieć tylu lat wierności jednym incydentem! Nie martwcie się, to będzie szybka śmierć.

Nie zdążyli zaprotestować, ani błagać o litość. Restandor wykonał ruch ręką, a na szyjach Davida i Joanne pojawiła się ciemna szrama. Oboje z rozpaczą chwycili się za rany, dławiąc się krwią, która zaczęła wypływać przez ich usta i gardła. Szybko ich minął, ale zanim wyszedł z pokoju obrócił się jeszcze raz od okna.

– Teraz już wiem, jak wyglądasz – szepnął. – Teraz już mi się nie wymkniesz, Lenoro Duncan.

Wysunął dłonie do przodu i z palców wypłynął czysty ogień. Zmiótł martwe ciała Duncanów i zajął dywan. Powtórzył zaklęcie jeszcze dwa razy, coraz mocniej czując jak gorąco rozpływa się po jego ciele, a dym drażni jego nozdrza. Obrócił się i gdy zrobił krok do przodu, po jego obecności nie został nawet ślad.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top