Rozdział 30

 Podróż była wyjątkowo znośna. Lenora wraz z ojcem oraz niewielką eskortą jechali konno mniej więcej sześć godzin dziennie, a gdy wieczorem drugiego dnia dotarli w końcu do koszar, dziewczyna westchnęła z ulgą. Żołnierze widząc ich orszak stanęli na baczność i otworzyli bramę wjazdową.

Wjechali na plac otoczony drewnianym budynkiem w kształcie podkowy. W oknach znajdowały się żeliwne kraty, a spadzisty dach pokrywały ciemne dachówki. Nastolatka rozejrzała się dookoła. Przy ścianach stały trzy rzędy chłopaków i mężczyzn.

W pierwszym rzędzie stali mali chłopcy, którzy mieli około dziesięć, dwanaście lat. Mieli na sobie czarne spodnie i żółte koszulki z czapką w tym samym kolorze. Za nimi stali starsi, których dziewczyna oceniała na mniej więcej jej wiek. Oni nosili czarny dół i czerwoną górę, zaś mężczyźni w ostatnim rzędzie byli ubrani cali na czarno. To właśnie z tego rzędu wystąpiła szóstka mężczyzn. Kiedy Nicolas zatrzymał swojego konia, a ona zrobiła to samo, oddali w ich stronę pokłon. Za nimi ten gest powtórzyły trzy rzędy stojące przy ścianach.

– Witaj, królu Nicolasie. Witaj, pani.

– Witajcie, dowódcy. – Nicolas skinął głową. – Wiem, że zapowiedziałem moją wizytę na ostatnią chwilę, ale już dziś moja córka wkracza w wiek dorosły więc uznałem, że jako Czarodziejka i przyszła królowa powinna zobaczyć was, dumę Equsses.

Ludzie w czarnych kaftanach spojrzeli się na siebie ze zdziwieniem, a następnie ich wzrok spoczął na niej. Dziewczyna wyprostowała się w siodle i skinęła im lekko głową.

– Cieszę się, że mogę was zobaczyć, panowie. – Starała się maksymalnie kontrolować swój głos. – Choć żałuję, że nie spotykamy się w lepszych czasach.

Usłyszała szepty. Ci żołnierze byli pierwszymi ludźmi z zewnątrz, którzy dowiedzieli się o jej faktycznym powrocie.

– Z tobą, Czarodziejko, te lepsze czasy szybko nadejdą – powiedział powoli jeden z mężczyzn. – Dziękuję, że przybyłaś do naszych skromnych progów. To prawdziwy zaszczyt.

Uśmiechnęła się i kiwnęła głową w podziękowaniu. Razem z ojcem zsiedli z koni.

– Proszę, chodźcie za mną – odezwał się jakiś młody chłopak. – Zaprowadzę was do waszych izb.

Ruszyli za nim.

* * *

Lenora odetchnęła z ulgą. Nie zbłaźniła się przed tymi wszystkimi ludźmi, dała radę powiedzieć te dwa zdania. Nadia zaśmiała się na widok jej miny i usiadła na prostym łóżku. Pokój utrzymany był w ciemnych barwach, chociaż ona i Nicolas dostali dwie izby z kominami oraz oknami na las. Na podłodze leżał nawet dywan.

– Nie poszło ci źle. Cały czas pamiętasz, co wczoraj wymyśliłyśmy?

Kiwnęła głową. Przemówienie napisane przez nią i Nadię było proste i miało przede wszystkim zwrócić uwagę na to, że nie jest zwykłą księżniczką, ale Czarodziejką. Poza tym zwracała się w nim głównie do osób w jej wieku, mówiąc im, że choć wychowała się na Ziemi jest jedną z nich. Gdy jej Klacz odczytała je po raz pierwszy, dostała dreszczy. Sama nauczyła się go dosyć szybko i przez większość drogi powtarzała je pół głosem, a Nadia w jej głowie poprawiała jej drobne błędy. Kiedy i teraz je powtórzyła, kobieta kiwnęła głową.

– Staraj się to mówić, a nie recytować – powiedziała. – Zwracasz się do ludzi, którzy będą musieli walczyć za ciebie i twoją rodzinę, nawet jeśli tego nie chcą. Okaż im przynajmniej wdzięczność i patrz na nich jak na bohaterów, a nie losowych ludzi z klasy.

– Oh my God, dlaczego nie mogę mieć normalnego życia? – jęknęła. – Siedzę w jakimś dziwnym świecie, w którym ludzie napieprzają się ze sobą w moje imię, a ja mam ich pogłaskać po głowie i podziękować za poświęcenie.

– Pamiętaj, że im szybciej pokonamy naszych wrogów, tym szybciej wrócisz do domu – przypomniała jej. Po chwili dziwnie się poruszyła na łóżku i spojrzała na nią na nowo, zupełnie innym wzrokiem. – Tęsknisz cały czas za nimi?

Dziewczyna spojrzała się na nią zaskoczona. Bardzo dawno nie rozmawiała o swoich rodzicach z Ziemi z Nadią. A może nigdy?

– Tak, tęsknię. – przyznała. – Cieszę się, że znów ich zobaczę. Żałuję jednak, że powracając na Ziemię wyrzekam się tego świata. A wiem, że muszę to zrobić, bo nie mogę należeć do dwóch miejsc jednocześnie.

– Wracając na Ziemię nie będziesz musiała wyrzec się tego, co tu zostawisz. – Nadia pokręciła głową. – Jeśli będziesz chciała, zawiozę cię tu na Equsses, byś spotkała się z rodzicami i z Markiem. Poza tym na Ziemi twoja Magia również powinna działać.

– Naprawdę?! – krzyknęła, przyciskając dłonie do ust.

– Nie jestem pewna czy z taką samą mocą jak tu, ale jest to możliwe. Będziesz musiała jednak pamiętać o tym, by uważać z twoimi zdolnościami w normalnym świecie. Zwykli ludzie z Ziemi nie wiedzą o istnieniu Magii, dlatego będziesz musiała uważać, by nikt cię nie odkrył. Ale nie martw się, twoi rodzice z Ziemi na pewno ci w tym pomogą.

Zaraz, co?, pomyślała zaskoczona.

– Co masz przez to na myśli?

Nadia westchnęła.

– Chciałam ci to powiedzieć dawno temu – przyznała. – Ale najpierw rozdzielił nas Zamek Davida, a później miałaś ten epizod z Theom. Z każdą taką niespodzianką czułam, że twoje zaufanie do mnie spada, a nie wiedziałam jak możesz zareagować na tę informację.

– Chcesz powiedzieć, że moi rodzice od początku o wszystkim wiedzieli? – W końcu to z siebie wydusiła.

Kobieta powoli kiwnęła głową.

– Od samego początku.

Informacja, którą przekazała jej Nadia wstrząsnęła nią do cna. Jak zwykle, pomyślała wkurzona. Najpierw budowała moje zaufanie do niej, by zaraz później je zniszczyć. No bo w końcu tyle dzięki niej zawdzięczam, na pewno zapomnę o wszystkich tajemnicach i będziemy sobie w spokoju żyły. Ta, jasne. Widząc jej minę, kobieta uśmiechnęła się jedynie i wyszła z pokoju, a Lenora została w nim sama.

Ale z drugiej strony czy miała jakieś inne wyjście? Gdyby dowiedziała się na początku o tym, że to wszystko zostało ukartkowane czy zareagowałaby inaczej? Pewnie nie. Może lepiej byłoby gdyby dowiedziała się o tym zanim przybyła na Equsses, ale później i tak zawiodłaby się na swojej Klaczy.

– Lenoro, mogę wejść? – Usłyszała głos Nicolasa.

– Jasne.

Gdy jej ojciec wszedł do pokoju, od razu wyczytała z jego twarzy, że wie co się stało. Przysiadł na łóżku.

– Rozmawiałem z twoją Klaczą – powiedział. – Zdradziła ci nasz podstęp.

– Tak.

– Rozumiem, że źle się z tym czujesz, ale nie mieliśmy wyboru. Musieliśmy w tę sprawę wtajemniczyć twoich rodziców, bo gdyby nie to niepotrzebnie by się zamartwiali o to, co się może z tobą stać.

– Niepotrzebnie? – zaśmiała się. – Szczerze mówiąc, posłali mnie na misję samobójczą. Tak, tak, masz konika. Nie, to nie jest ważne, że on cię przewiezie do innego świata, w którym jest facet, który chce cię zabić. Nie, wcale.

– Niestety, my królowie nie zawsze możemy robić to co chcemy. Uwierz mi, ja i twoja matka byliśmy ostatnimi ludźmi, którzy tego chcieli. Ale jak czas pokazał, pomysł Nadii się opłacił. Nawet jeśli kosztował nas wszystkich dużo wysiłku.

Przytaknęła, ale nie kontynuowała tematu. Nie chciała rozpamiętywać przeszłości, której i tak nie zmieni, zamiast tego chciała się dowiedzieć czegoś więcej o ludziach, dzięki których przyszła na świat.

– Mam małe pytanie – powiedziała.

– Słucham, córko.

– Słyszałam kiedyś jak Michael mówił o Evelyn... matce... jako o wieśniaczce – Zobaczyła jak cały się spina i zagryza zęby. Miała nadzieję, że to przez wzmiankę o bracie, nie przez to, że jeszcze nie potrafiła zwracać się do tych ludzi jak do swoich rodziców. – nie pytałam jej się o to, ale chciałabym zrozumieć o co w tym chodzi.

Nicolas powoli odchylił się na łóżku, aż dotknął głową ściany. Spojrzał wtedy na sufit.

– Ciężko mi o tym mówić. – Westchnął. – Mam wrażenie, że obrażam wtedy twoją matkę i że ją tym zdradzam, ale wolę, byś dowiedziała się tego ode mnie, a nie od Michaela. Tak, zanim się pobraliśmy, twoja matka mieszkała w małej wiosce. – Zapatrzył się w dal, jakby rozpamiętywał stare czasy, czasy swojej młodości.

– Jednak nie rozumiem co w tym złego. Przecież wielokrotnie słyszałam o tym, że jest bardzo mądra i w ogóle.

– Może na Ziemi jest inaczej, ale u nas wymaga się od wysoko urodzonych tego, że dobrym związkiem małżeńskim, umocnią bądź podbudują status społeczny. Prosta dziewczyna ze wsi nie mogła zapewnić takiemu rodowi jak nasz niczego, oprócz swojej Magii. Jako książę, który uzyskał najwyższy wynik w treningu mógłbym wybrać sobie jaką chcę córkę króla Północy, córkę przywódcy klanu z Mezondy czy księżniczkę z Alixii, ja zaś poślubiłem dziewczynę ze wsi. – Zaśmiał się pod nosem. – Pamiętam nasze pierwsze spotkanie jakby to było wczoraj. Wybrałem się do jednej z pobliskich wiosek incognito – nie miałem ani porządnych ubrań, ani eskorty czy choćby miecza, tylko konia.

– Po co to zrobiłeś? – zapytała zainteresowana. – Od sytuacji z Theo Nadia ma problem by mnie puścić do ogrodu. Uważa, że jest to zbyt niebezpieczne.

– Ma rację. Jednak bardzo, ale to bardzo chciałem się nachlać czegoś porządnego. – Oboje się zaśmiali. – Ty jeszcze tego nie wiesz, ale pałacowe piwo jest naprawdę cienkie. W karczmie było po stokroć lepsze. Ale do rzeczy, kiedy już kończyłem pić, usłyszałem muzykę. To był marzec, przyszły cieplejsze dni, a ta wioska kultywowała dziwną tradycję topienia kukły w jeziorze. Gdy już ją utopili, na gościńcu rozpoczęły się tańce, a tam pośrodku tańczyła ona, Evelyn. – Przymknął oczy. – Tańczyła tak pięknie, że przyćmiewała wszystkich innych swoim wdziękiem. Oczarowała mnie od samego początku, dlatego od razu gdy wyszedłem na plac, poprosiłem ją do tańca. Tańczyliśmy jeszcze naprawdę długo. Potem zaczęliśmy się spotykać. Dostałem niemal obsesji na jej punkcie i zacząłem planować, że przedstawie ją mojej rodzinie. Nie mogłem im jednak pokazać prostej dziewczyny ze wsi, dlatego zacząłem sukcesywnie podwyższać jej statut społeczny. Nauczyłem ją czytać i pisać, wynająłem innych nauczycieli, od etyki, historii i muzyki oraz zdolne Księżniczki z pomniejszych szlacheckich rodów. Oczywiście wszystko po cichu, po kryjomu. Niestety, sekret wyszedł na jaw, a mój ojciec wraz z matką rozkazali mi przyprowadzić do domu tę dziewczynę, która mi ta „zawróciła w głowie". Myśleli, że ośmieszą ją i przepędzą, ale nauki nie poszły w las i twoja matka zdała test doskonale. Nie mieli jej nic do zarzucenia, ale jednak moi bracia przez dłuższy czas naszego małżeństwa rzucali w jej stronę kąśliwe uwagi. Miałem nadzieję, że po wielu latach to wszystko już ucichło, ale niestety, myliłem się.

Dziewczyna umilkła. Ta cała historia była wyjątkowo... smutna. Tak jak mi wytykali, że jestem z Ziemi, tak jej wytykali, że jest ze wsi, pomyślała. Jak widać, ludzie się nie zmieniają. Nicolas musiał się chyba domyślić, o czym pomyślała. Pogładził jej włosy i uśmiechnął się.

– Lenoro, mówię ci to byś wiedziała, że jeśli kiedyś spotkasz kogoś, z kim byłabyś gotowa spędzić swoje życie, czy to na Equsses czy na Ziemi, wiedz, że byłbym ostatnią osobą, która zakwestionowałaby twój wybór. Niezależnie od tego, czy zostaniesz tu czy na Ziemi. Jesteś dopiero na początku swojego życia i jeśli Koń da będziesz żyła wiele, wiele lat, ale pamiętaj – mimo to życie jest zbyt krótkie, by spędzić je z osobą do której nic nie czujesz.

* * *

Tłum żołnierzy powiększał się z minuty na minutę. Wchodzili i ustawiali się w szeregach, a dowódcy pokrzykiwali do nich. Ona ich jednak nie słuchała. Wiedziała, że gdzieś tam na dole stoi również jej ojciec i Nadia, ale nie chciała, by stali tu koło niej. To miało być je wystąpienie, nie ich. Przemowa Czarodziejki do poddanych. Gdy plac się zapełnił, spostrzegła, że ludzi tak naprawdę było o wiele więcej niż wczoraj.

Kiedy wyszła na balkon, żołnierze zasalutowali jej i stanęli na baczność. Ogarnęła ich wszystkim wzrokiem.

– Żołnierze! – wrzasnął jeden z dowódców. – O to przed wami stoi Lenora Duncan, księżniczka Słońca, następczyni tronu Equsses! Oddajcie jej pokłon tak, jak oddacie go Equus w zaświatach.

Wszyscy skłonili się bez wyjątku, równo jak od linijki. Zrobiła od niechcenia ruch dłonią, a gdy wszyscy się wyprostowali, odetchnęła i zaczęła mówić.

– Wiecie już kim jestem. Wasi dowódcy nazwali mnie księżniczką. Owszem, moi rodzice są władcami, a ja w przyszłości będę nosić koronę na głowie, lecz nie jestem tylko nią. Zawsze byłam i zawsze będę przede wszystkim Czarodziejką! – powiedziała dobitnie. – Co mi po koronie, jeśli nie będę mogła uleczyć swoich ran? Co mi po władzy, jeśli nie będę panować nad Magią? Co mi po obrońcach, jeśli sama nie będę w stanie walczyć? – Uważnie spojrzała na wszystkie twarze. – Już niedługo wszyscy trafimy na pole bitwy. Będziemy walczyć ramię w ramię przeciw naszym wrogom i fałszywemu królowi, Restandorsowi. – Zobaczyła, że nazwanie tak Restandora w niektórych budziło strach. – Tak, nie boję się go tak nazywać. Nie boję się nazywać rzeczy po imieniu, bo to samo robią moi przeciwnicy. Mają racje, gdy mówią, ze jestem z Ziemi. Ale jednocześnie jestem z Equsses, moja krew to krew władców i panów, krew Duncanów. Tak jak wy, mam tu rodzinę i przyjaciół. Tak jak wy, boję się śmierci, lecz wiem, że czasami trzeba coś poświęcić. Dlatego jestem na to gotowa. – Słowa wypływały z jej ust same, nie zastanawiała się nad tym co mówi, już nie sprawdzała tekstu w głowie, jedynie mówiła. – Jestem gotowa walczyć razem z wami, krwawić razem z wami i ginąć razem z wami, aż do momentu, gdy pozbędziemy się wszystkich naszych wrogów, którzy chcieli zabrać nasz dom, którego będę bronić aż do śmierci!

– Aż do śmierci! – ryk wszystkich żołnierzy poniósł się w powietrze, a gdy ludzie zaczęli to wykrzykiwać na przemian z jej imieniem, dziewczyna wiedziała że dobrze jej poszło.

Dzisiaj naprawdę była Czarodziejką.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top