Rozdział 20

 Czuła się jak w horrorze. Słyszała wrzaski ludzi, którzy płonęli żywcem, machając rękoma i próbując zgasić płomienie na swoim ciele. Słyszała kwik koni i widziała jak ich flaki latają jej przed oczami, a takie widziała jak zwłoki ludzi rozszczepiają się rozdeptane przez Konie. I jeszcze te gorąco, i jeszcze te przerażenie, kiedy rzucali się na nią, by błagać ją o litość, a ona paliła ich ciała, czując swąd dymu. Gdyby tylko nie te spojrzenia...

– Lenora!

Dziewczyna gwałtownie podskoczyła na łóżku. Przez chwilę miała wrażenie, jakby przed zakończeniem snu mocno się wierciła, może nawet jęczała. Nad łóżkiem stała zmartwiona Evelyn. Delikatny płomyk, który unosił się przy jej głowie rozświetlał jej zaniepokojenie. Widząc ogień spięła się.

– To nic – powiedziała szybko. – Zwykły koszmar, nic więcej.

– Śnili ci się. – Evelyn spojrzała na nią z powagą. – Śnili ci się ludzie, których zabiłaś podczas bitwy.

Wolno pokiwała głową. Evelyn westchnęła i przysiadła koło niej.

– Nie będę ci mówiła, że to co zrobiłaś było dobre. Nie będę ci mówiła, że zasłużyli. Ale pamiętaj jedno – jeśli miałaś odwagę odebrać życie, teraz musisz mieć odwagę by z tym żyć.

– Bałam się wtedy – szepnęła, obejmując kolana dłońmi. – Bałam się, że ci ludzie mnie zabiją, że umrę przygnieciona przez Nadię czy nabita na włócznię...

– Twój ojciec powiedziałby teraz, że to co wydarzyło się na polu bitwy na polu bitwy zostaje, ale ja ci powiem coś innego – pogódź się z tym. Powiedz sobie: odebrałam życie. Zrobiłam to co konieczne. Pogódź się z tym, że ci ludzie nie żyją. Czasem królowe muszą robić to co konieczne.

– Nie jestem królową.

Evelyn uśmiechnęła się lekko.

– Fakt, nie jesteś. Ale jesteś Czarodziejką. Uwierz, w tych czasach znaczy to więcej niż korona na głowie.

Kiedy poszła spać, resztę nocy spędziła w dziwnym półśnie, ale przynajmniej nie miała już koszmarów. Wstała razem ze świtem i niemal od razu podniosła się z łóżka. Zgarnęła ubrania do jazdy konnej, związała włosy w kucyk i wyszła z komnaty. Po paru krokach zdecydowała się na zdjęcie sztybletów, które głośno stukały o posadzkę i resztę drogi do wyjścia przeszła w samych podkolanówkach. Przez czas spędzony w Pałacu poznała parę skrótów, dzięki których mogła uniknąć ciekawskiej służby. Zaraz za schodami prowadzącymi na parter znajdowały się drzwi na krużganki. Gdy założyła buty wyszła przez nie, a następnie skierowała się w stronę najbliższej ścianki. Uniosła ciężką drewnianą klapę i oparła ją do ścianę, by po chwili zejść na drewnianą drabinę. Za pomocą Magii powoli opuściła drzwiczki na ich miejsce. Szepcząc kolejne słowa wyczarowała kulkę światła obok jej głowy. Szybko zeszła na ziemię, Magią otworzyła zamknięte drzwi i tym samym sposobem zamknęła je. Teraz wystarczyło jedynie trzymać się lewej strony, by przejść obok obornika i wejść tylnym wejściem do stajni z końmi do pracy. Były one trzymane w trochę mniej wystawnych boksach niż te na których jeździła, ale dostawały dobrze jeść i miały regularnie sprzątane boksy.

Przekradła się wzdłuż korytarza, ciesząc się ze spokoju tego miejsca. Po chwili weszła do boksu jednego konia, zamykając drzwi od środka. Jako iż był to jedyny czarny koń z całej tej części słyszała, jak stajenni wołają na niego „Kary". Pogłaskała Karego i schyliła się przechodząc przez dziurę w jego boksie. Teraz wystarczyło jedynie przejść do odpowiedniej stajni i już znajdowała się przy boksach swoich koni.

Oprócz Nadii, Walecznego i Asa, od swojego wuja dostała jeszcze skarogniadą smukłą Daneę i bardzo wysokiego myszatego wałacha, na którego wołała Gris. Gdy wyciągnęła kantar ze swojej prowizorycznej paki, usłyszała dźwięk otwieranego boksu. Odwróciła się w stronę Nadii, która stała przed nią w prostych spodniach i bawełnianej, czarnej bluzce włożonej do środka. Pewnie będzie chciała pogadać o tym, co się wydarzyło. Poczuła jak zaczyna boleć ją brzuch.

– Przyszłaś pojeździć? – zapytała.

– Tak.

O dziwo, jej Klacz nie kontynuowała tematu, jedynie uśmiechnęła się do niej i powiedziała, by zawołała ją gdyby czegoś potrzebowała. Gdy ruszyła w stronę boksu Danei, zauważyła dziwne poruszenie się. Odwróciła się w tamtą stronę i zauważyła nieruchomo stojącą Lily, która wpatrywała się w poranne niebo. Poczuła dreszcz, a następnie prawie dostała zawału, gdy jej kuzynka odwróciła się w jej stronę i spojrzała na nią szarymi oczami z gwiazdami.

– Co tu robisz? – zapytała Lenora, cofając się.

Lily zrobiła w jej stronę jeden krok.

– Co było pierwsze na niebie, Lenoro? Słońce czy księżyc?

– Że co?

– Mam powtórzyć pytanie?

– Nie trzeba. Słońce – powiedziała pewnie.

Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko, a ona dostała dreszczy. Chryste panie.

– Jesteś pewna? A które jest starsze, a które młodsze?

– Co to za pytanie? Słońce jest starsze. Księżyc to asteroida...

– Czyli nadal nie rozumiesz. Ale nie bój się, pomogę ci. W gruncie rzeczy, Słońce i księżyc są takie same i nie ma znaczenia, które pojawiło się pierwsze, a które drugie. Bo jednej rzeczywistości to słońce zajaśniało pierwsze na niebie, w drugiej zaś księżyc.

Gdy to powiedziała, ruszyła w w stronę przeciwną niż przyszła Lenora i zniknęła dziewczynie z oczu. Potrzebujemy egzorcysty, pomyślała, wciąż blada. I to dobrego.

* * *

Lenora szła długim korytarzem Kryształowego Pałacu w stronę komnat Nicolasa i Evelyn. Została przez nich zaproszona na obiad, który miał być ponadto jakimś spotkaniem dyplomatycznym. Nie za bardzo wiedziała jak się na takie ubrać, dlatego nie wymyślała jeśli chodzi o strój. Jak już się dowiem, po prostu go stworzę przy pomocy Magii. Nadia też była na niego zaproszona, co oznaczało że ewentualną kreację można by było podrasować.

– Niewiarygodne! Ashemi?!

Zaskoczona dziewczyna obróciła się, by stanąć oko w oko z wysoką Selmey de Relay. Dziewczyna miała na sobie nowsze ubranie, ale niewiele się zmieniła w porównaniu do zeszłego roku. Lenora spięła się. Dziewczyna znała ją jako służącą, która popełniała wiele gaf. Jeśli jej teraz powie, że jest Czarodziejką, nie uwierzy jej. Musiała grać na zwłokę i mieć nadzieję, że ktoś przejdzie głównym korytarzem i powie do niej księżniczko bądź Czarodziejko. Tymczasem wyprostowała się i uśmiechnęła się lekko.

– Witaj, Selmey. Dawno się nie widziałyśmy.

– A ty się ciągle nie nauczyłaś? – Dziewczyna zmarszczyła brwi. – Chociaż nie wiem, może służba w Kryształowym Pałacu ma inne wytyczne co do zachowania w stosunku do wyżej postawionych. Ale nie ważne. Zaprowadź mnie do rodziny królewskiej. Jestem zaproszona na obiad z królem Nicolasiem i jego bratem, królową Evelyn no i księżniczką Lenorą. Ma być obecna ta Naznaczona Lily. Ciekawy przypadek, nigdy nie siedziałam przy jednym stole z kimś takim.

– Naprawdę jesteś zaproszona? – zapytała zaskoczona. Zajedwabiście, po prostu zajedwabiście. – Dlaczego nic o tym nie wiem?

– Może dlatego, że jesteś służącą?

– A może to ty powinnaś zważać na swój język i rozmawiać tak jak trzeba z księżniczką? – Usłyszała gniewny głos zza pleców.

Obejrzała się za siebie i poczuła ulgę. W ich stronę zmierzał Nicolas razem z Evelyn. U ich boku była również Nadia. Wściekły mężczyzna podszedł bliżej do przerażonej dziewczyny.

– Co ty sobie myślisz, by tak lekceważąco odzywać się do swojej przyszłej królowej?

Selmey niepewnie spojrzała na stojącą obok niej Lenorę i przełknęła ślinę.

– Ale o co chodzi? Przecież to jest Ashemi...

– Ashemi? – Evelyn podniosła głos i podeszła bliżej do dziewczyny, która wyglądała jakby miała się popłakać. – Czy to te imię nadali tobie w tamtym miejscu? – Spojrzała na Lenorę.

– Tak – powiedziała. Nie wiedziała co dalej powiedzieć, czy grać urażoną czy nieprzejętą?

– Lenora opowiadała mi, że chwaliłaś się swoim imieniem drugiego rzędu. – powiedziała sucho Nadia. – Tymczasem stoisz w obecności trzech osób o imieniu rzędu pierwszego i cały czas nie widzę twojej pochylonej głowy, Selmey de Relay.

– Wybacz mi, księżniczko – powiedziała nagle dziewczyna. Miała łzy w oczach. – Nigdy nie pomyślałam, by cię urazić w jakikolwiek sposób...

Lenora spojrzała na nią sucho. Przypomniało jej się jak była przez nią odrzucana, jak podlizywała się Joanne i jak z lekkością poniżała ją na każdym kroku. Nie chciała, by ta dziewczyna została zapamiętana w historii. Ona nie chciała być słabą, uległą królową. Chciała być potężną Czarodziejką.

– Masz rację. Nigdy nie pomyślałaś, by obrazić mnie w taki sposób, lecz jeśli chodziło o obrażanie służącej przychodziło ci to z łatwością. Przyjmuję przeprosiny, ale nie zapomnę tego, co zrobiłaś. Nie musisz się już zastanawiać jak to będzie siedzieć przy stole z Naznaczoną księżniczką, ale jak to będzie siedzieć samej w pokoju, kiedy pozostali dobrze się bawią. – Ostatnie zdanie wypowiedziała z szerokim uśmiechem.

Obróciła się i poszła w pierwotnym kierunku, a po chwili dołączyli do niej jej rodzice i Nadia. Selmey zaś stała w tym samym miejscu i tępo patrzyła przed siebie.

* * *

– Jak byłam na szkolnej wycieczce w Danii, jednego dnia nocowaliśmy w domkach kempingowych. Byłam umówiona ze znajomą, że przyjdę po klucz do domku numer sześć, a że było już ciemno wzięłam ze sobą jeszcze jedną dziewczynę. Podeszłam do domku i zapukałam do drzwi. Co prawda zdziwiło mnie, że nie paliło się światło, ale pomyślałam, że może już śpią. Weszłam tam i zobaczyłam w środku gołego faceta. Zaczęłam mówić „sorry, sorry", a następnie uciekłyśmy i tylko słyszałyśmy jak klnie pod nosem. – Lenora zaśmiała się, a pozostali zawtórowali.

Pomimo początkowych spięć obiad przebiegał w świetnej atmosferze. Oprócz Nicolasa i Evelyn oraz Pana z Lily został też zaproszony ojciec Selmey, który okazał się był bardzo pogodnym człowiekiem i wielokrotnie przepraszał za zachowanie jego córki. Tymczasem przy stole panowała ożywiona konwersacja, która opierała się najpierw na wspominkach Michael'a i Nicolasa ze starych czasów i z opowieści Evelyn, by później skupić się na historiach Lenory, które przeżyła na Ziemi. Dziewczyna musiała streścić absolutnie wszystko – od życia w Stanach, przez zasady działania internetu do tematu jeździectwa.

– Naprawdę jeździectwo jest u was czymś elitarnym? – zapytała Evelyn, nabierając ziemniaka na widelec.

– Tak. Nie jest to jakoś popularny sport, a większość ludzi ze względu na ceny jeździ tylko rekreacyjnie. Już o wiele popularniejsza jest piłka nożna czy pływanie, bo piłkę kupisz za pół darmo, wejście na basen też zbyt wiele nie kosztuje, a za każdą jazdę musisz płacić, z czego robią się spore kwoty.

– Niesamowite. – Nicolas pokręcił głową. – Czy naprawdę ludzie bardziej wolą kopać piłkę bez żadnego celu niż walczyć? I to jeszcze mężczyźni?

– Znaczy się jest coś takiego jak szermierka, ale piłka nożna jest bardziej dostępna. W telewizji leci na głównych programach, a szermierka jest jedynie na sportowych.

– Jak się cieszę, że żyję w normalnym świecie – powiedział Pan, popijając wino.

Lenora ścisnęła pięści.

– Jeśli ten świat uważasz za normalny, to mocno się mylisz. W normalnym kraju taki ktoś jak Restandor już dawno zostałby schwytany przez policję i dostałby może nawet i dożywocie.

– Policja, internet, Dania. – zadrwił Pan. – Czy to aby na pewno twój świat jest prawdziwy, ten o którym opowiadasz? A może twojego świata tak naprawdę nie ma, a ty stworzyłaś te historyjki by wszyscy tobie uwierzyli?

– Zamilcz, Michael – odezwała się chłodno Nadia. – I ja mieszkałam na Ziemi. Widziałam te wszystkie cuda, o których mówiła ci Lenora. Sama korzystałam z dobrodziejstw dwudziestego pierwszego wieku, wtedy kiedy nie byłam w ciele Klaczy. One istnieją i bywają naprawdę pożyteczne.

– Poczekaj, skoro mi nie wierzysz, pokażę ci – powiedziała Lenora. Skupiwszy się na stole, przejechała po nim dłonią, aż pod palcami wyczuła śliskość ekranu telefonu. – Tak! Udało się! O Boże, by tylko dało się go włączyć.

Niepewnie nacisnęła na przycisk i zestresowana czekała aż urządzenie się uruchomi. Kiedy wyświetlacz się zapalił, uśmiechnęła się szeroko. Podniecona przypatrywała się jak telefon jakimś cudem przystosowuje się do tamtego, który miała na Ziemi – na wyświetlaczu pojawiła się jej tapeta, a kiedy pełna nadziei weszła do galerii, były nawet tam jej zdjęcia. – O rany, kocham moją Magię.

– Pokaż – Nicolas wyciągnął rękę po telefon, ale dziewczyna zamiast tego wstała i podeszła do niego. Wolała nie dawać tak cennego urządzenia komuś, kto nigdy nie miał telefonu w rękach i nie wiedział, że ekran można zbić w tak łatwy sposób.

Przeglądając zdjęcia mężczyzna co chwile mówił, że to nie możliwe, zaraz później jednak pytał się dziewczyny co one oznaczają. Po chwili pozostali stanęli wokół nich, by oglądać filmiki jak Lenora skacze przez przeszkody, jej selfie czy zdjęcia z wakacji.

– To twoi rodzice z Ziemi? – zapytała Evelyn, przybliżając ekran.

– Tak – powiedziała smutno.

Zdjęcie wywołało w niej autentyczny ból. Byli na nim wszyscy w czwórkę – ona, Michelle i jej rodzice. To było na wakacjach w Paryżu, robili sobie zdjęcie przed wieżą Eiffla. Podczas gdy pozostali przewijali zdjęcia żywo je komentując, dziewczyna chwilę poświęciła na rozmyślanie. Co teraz się z nimi dzieje? Jak spędzają swoje dni? Czy mama o tej porze jest na jakimś spotkaniu z pracy? A może już wróciła i poszła do kosmetyczki na paznokcie? Czy jej tata też już skończył pracę i siedzi w domu czytając gazety? A jej siostra, czy teraz siedzi jeszcze w szkole na zajęciach czy może ma jakąś wolny dzień i spędza czas na przeglądaniu facebooka?

Przez pozostałą godzinę puszczała im przeróżne piosenki, które miała na telefonie – od polskich hitów przez międzynarodowe. Miała też parę fajniejszych piosenek z bajek Disneya, po których zakręciła jej się łza w oku.

Kiedy obiad się skończył, odebrała swój nowy telefon i skierowała się do swojego pokoju. Kiedy została już sama, przemieniła swoją sukienkę w dresy i założyła kaptur na głowę. Weszła na łóżko i gdy przykryła się kołdrą aż po uszy zaczęła cicho płakać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top