Rozdział 18
Nicolas siedział na drewnianym krześle przy samej balustradzie. Obok niego została posadzona Evelyn. Cieszyłby się z widoku innych, normalnych ludzi a także z promieni słonecznych, gdyby nie to, że zostali przykuci do siedzeń. Naprawdę mu się to nie podobało. Nerwowo stukał palcem, rozglądając się po twarzach ludzi siedzących na trybunach olbrzymiej areny.
Arena twierdzy Restandora była jego chlubą od samego początku. Wykute w skale trybuny rozciągały się wokół placu wysypanego żółtym piaskiem. Restandor jako król lubił obserwować wojowników walczących z dzikimi zwierzętami, ze sobą nawzajem lub z jego iluzjami. To właśnie ostatni przeciwnik był najniebezpieczniejszy. Nawet jeśli postawiony na arenie wojownik zwyciężał wszystkich, to od pewnego momentu był zasypywany kolejnymi, jeszcze groźniejszymi bestiami. Nicolas nie wiedział jak miały się sprawy przez okres jego zamknięcia, ale jeśli wyglądało to tak samo jak czternaście lat temu, nikt nie miał szansy przeżyć.
Nikt nie był pewien dlaczego Restandor potrafi posługiwać się Magią. Niektórzy twierdzili, że to przez jego układy z Mrokiem, inni mówili o nim jak o słudze Ducha. Jeszcze inni powtarzali, że urodził się jako nieślubne dziecko pochodzące z Aliksji, krainy, gdzie Magia była dostępna dla obu płci. Niezależnie od powodu, Nicolas nie uważał tego za słuszne. Mężczyzna powinien rozwiązywać swoje problemy mieczem, a nie Magią. To był przywilej kobiet, których natura nie obdarzyła taką samą tężyzną fizyczną, a które bez tej mocy byłyby słabsze od mężczyzn.
- Restandorze, daruj sobie te przedstawienie - powiedziała nagle Evelyn. Nicolas ocknął się i wrócił do rzeczywistości. - Dlaczego nas tu sprowadziłeś?
- No cóż, przepraszam was, że musieliście tak długo czekać. Ja jednak zająłem się naszym kolejnym gościem.
Na te słowa klasnął dwa razy.
- Wypuścić oskarżoną!
* * *
Wrota otwarły się.
Nie odbyło się to bez hałasu; Lenora słyszała zgrzyt metalu o metal, ruch drewnianego kołowrotka i stękanie łańcuchów. Strażnik trzymający jej wierzchowca ruszył do przodu. Był to nędzny, stary, wychudzony koń, którego w innych okolicznościach bałaby się dosiąść. Zwierzę ledwo co stało na nogach, a wielkie, ozdobne siodło zdawało się je przygniatać. Nie było zbyt wygodne - przez to, że kazano jej się przebrać w wielką, białą koszulę, twarda skóra obcierała jej uda, a żwir ze strzemion wbijał się jej w bose stopy. Zmrużyła oczy, kiedy promienie słońca padły na jej twarz. Mężczyzna ruszył, a koń wolno poszedł za nim, niosąc na grzbiecie przerażoną dziewczynę.
Za chwilę umrę, pomyślała z przerażeniem. Za chwilę umrę.
Ludzie przypatrywali jej się z ciekawością. Pokazywali ją sobie palcami, parę mężczyzn zaśmiało się na widok jej zapłakanej twarzy. To spowodowało, że wstrząsnął nią jeszcze głośniejszy płacz. To nie tak miało być. Nie tak.
Koń szedł powoli, wzbijając tumany kurzu. Ona zaś rozglądała się rozpaczliwie po widowni, szukając jakiegokolwiek wsparcia. Lecz zamiast tego, w najbliższej z trybun, jakimś cudem zobaczyła go. Theo. Nie, pomyślała od razu, ale wiedziała, że to on. Chłopak śmiał się do rozpuku, pokazując palcem w jej kierunku, lecz na nią nie patrząc. Zamiast tego wesoło opowiadał coś grupce chłopaków, niewiele starszych od niego, ubranych w żołnierskie mundury. Ten widok niemal zrzucił ją z siodła.
On był jednym z nich.
Od początku. Nie zależało mu na ich relacji. Nie zależało mu na ich przyjaźni i związku, który powoli pomiędzy nimi powstawał. Nie zależało mu na niej. Od początku grał kogoś innego, teraz zaś śmiał się z niej, kiedy jechała w stronę swojej śmierci. Podniosła wzrok. Nie byli jeszcze nawet w połowie drogi do Restandora. O ile cały czas będą iść po obrębie areny będzie przy publiczności. Związanymi rękami otarła łzy. Głośno odetchnęła. Przypomniała sobie, to co powiedziała jej kiedyś Nadia. Mam nadzieję, że masz dobry gust, pomyślała. To może mi dzisiaj uratować życie.
I zaczęła bawić się Magią.
* * *
- Biedna dziewczyna - powiedział Nicolas. - Co ona ci zrobiła, że tak ją upokarzasz?
- Jeśli zawiniła, ukarz ją w zamku, nie publicznie - odparła Evelyn.
- Coś wam spieszno do tego, bym zabił waszą córkę. - Restandor uśmiechnął się pod nosem.
Nicolas z niedowierzaniem spojrzał na stojącego mężczyznę.
- Coś ty powiedział?
- Nie poznajecie jej? - Nachylił się w ich stronę. - Nie widzisz tego podobieństwa do Evelyn? Tych pięknych, brązowych włosów, dumnej postawy, tego wyrazu twarzy? Nie widzisz w niej siebie?
- Lenora jest na Ziemi - powiedziała wolno Evelyn.
- Była. Przeniosła się tutaj z pół roku temu.
Nicolas zadrżał i spróbował zobaczyć to co Restandor powiedział w tej dziewczynie. Fakt, widział podobieństwo pomiędzy nią a Evelyn, jednak trudno było mu powiedzieć coś więcej z tak dużej odległości. Ale nagle usłyszał huk publiczności, a on sam wstrzymał oddech.
Dziewczyna jadąca na szkapie nagle całkowicie się zmieniła - koszula przemieniła się w lśniącą, czarną suknię, której spódnica przypominała nocne niebo. Jej wcześniej potargane włosy ułożyły się w miękkie fale, a na na głowie zalśnił złoty diadem. Koń również się odmienił - teraz wierzchowiec był wyższy, jego sierść nabrała blasku, a on dumnie potrząsał czarną grzywą i długim ogonem. Czarne, zdobione ogłowie zachwycało swoim pióropuszem, a dziewczyna pewnie siedząc w siodle i trzymając wodze w jednej ręce obróciła się w stronę zaskoczonego strażnika. Kiedy odezwała się, jej głos dotarł aż do ich miejsc. Brzmiał twardo i mocno.
- Jeden z waszych usiłował mnie przekonać, że nie jestem Czarodziejką, bo się go boję. Ja teraz wam pokażę, co to jest strach.
Gdy posłała w jego stronę ogień, a do ich uszu dotarł jego krzyk pełen bólu i przerażenia, kiedy próbował odgonić płomienie ze swojego ciała, zaczęło się prawdziwe piekło. Dziewczyna skróciła wodze i kopnęła konia nogami. Ten ruszył szybkim kłusem, a następnie przeszedł w galop. Cały czas go popędzając, ruszyła w stronę nowych strażników, którzy szli w jej kierunku. Parę z nich do siebie krzyknęło, reszta napięła łuki i wypuściła strzały.
- Zabiją ją - powiedziała nerwowo Evelyn. - Zabiją naszą córkę.
Chciał jej powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Naprawdę tego pragnął. Lecz zamiast tego stało się coś niezwykłego.
Jedna z bram rozpadła się. Ku przerażeniu publiczności w ich stronę poleciały wielkie kawałki drewna i żelaza, za to inni wrzeszczeli na widok wbiegających Koni. To musiały być one - jakie inne istoty biegłyby z taką szybkością, nie zważając na rany? Jakie zwierzęta biegłyby tak chętnie w stronę śmierci? Na ich czele galopowała wysoka, siwa Klacz, która zdawała pędzić jeszcze szybciej niż reszta jej stada. W pewnym momencie głośno zarżała, a deszcz strzał, który spadał na Lenorę zniknął. Rozpłynął się w powietrzu.
Kiedy dziewczyna zaczęła galopować w stronę Nadii, Restandor zaklął głośno. Nerwowo pokrzykując do żołnierzy zaczął zbiegać na arenę.
- Wezwać Diablicę! Wezwać Diablicę! - wrzeszczał, plując na wszystkie strony.
- Diablicę? - zapytał z niedowierzaniem Nicolas. - Czy on naprawdę wierzy, że jeśli pokaże ludziom to ktoś go jeszcze poprze?
- Nicolas - szepnęła. - Czuję coś. Zaklęcia rzucone przez Restandora słabną.
- Słabną? Co masz na myśli?
Evelyn nie odezwała się, zamiast tego wpatrywała się w swój nadgarstek. Po chwili usłyszał jej pełen radości okrzyk. On sam z niedowierzaniem spojrzał na jej wolne ręce.
- Od lat próbowałam przebić się przez moc Restandora. - Uśmiechnęła się z niedowierzaniem. - Od lat.
Obręcz z szyi zerwała wręcz z lekkością. Kiedy zrobiła to samo z Nicolasiem, ten gwałtownie się podniósł z krzesła. Wzbudziło to na nowo zainteresowanie strażników.
- Hej! Oni uciekają! Łapcie ich!
Restandor nerwowo podniósł na nich wzrok, a kiedy zobaczył ich wolno, warknął w stronę dziesięciu wojowników o szarych twarzach i o czarnych oczach.
- Bierzcie ich. Zabijcie Nicolasa, Evelyn chcę mieć żywą.
Na arenie zapanował chaos. Ludzie uciekali w popłochu, Lenora walczyła z Diablicą dosiadając Nadii, a Konie wokół nich walczyły z napastnikami. Niektóre zostawały w postaciach zwierzęcych, inne w ludzkich. Zwyczajni żołnierze albo umarli, albo uciekli ratując swoje życie. Wszędzie było słychać nieludzkie wrzaski ludzi i Koni, którzy umierali od broni, od ognia czy od innych rodzajów Magii.
Nicolas i Evelyn zbiegli z loży na arenę. Mężczyzna widząc padającego żołnierza błyskawicznie się schylił, by podnieść jego miecz. Następnie dobił go bez zbędnych słów. Evelyn podpaliła dwójkę innych, którzy ruszyli w ich stronę. Ich pełne przerażenia wrzaski nikły wśród szczęku mieczy, kwiku koni.
- Nicolas! Evelyn!
Odwrócili się w stronę dwójki młodych, pięknych kobiet o jasnych włosach. Ich ręce były splamione krwią.
- Wsiadajcie jak najszybciej - powiedziała druga. - Musimy dotrzeć do Nadii i Lenory.
Evelyn kiwnęła głową i ruszyła w ich stronę. Nicolas podążył za nią. Kobiety przemieniły się w Klacze, a kiedy ich dosiedli, pogalopowały w centrum chaosu.
* * *
Ogień. Unik. Ogień. Unik.
To było tak proste, że prawie się uśmiechnęła. Kiedy dosiadła Nadii, wszystko stało się prostsze, także walka. Na czole Nadii pojawił się róg jednorożca, a ona również walczyła. Ci, których Klacz nie zdążyła zabić, zabijała Lenora. Wcześniej myślała, czy będzie miała jakieś opory, ale jednak instynkt samozachowawczy przeważył nad moralnością. Gdyby nie to, że ona zabijała, oni zabiliby ją. Kurczowo trzymała się tej myśli, kiedy posyłała w stronę ludzi płomienie.
- Spróbuj wykorzystać inną broń! - krzyknął do niej jakiś mężczyzna. - Ogień jest zbyt wolny, użyj czystej Magii!
Kiwnęła głową i nawet zamierzała wykorzystać tę informację, ale usłyszała kolejny wrzask.
- Jest ich zbyt wiele! Zaczynają nas wypychać!
Wyciągnęła głowę i zadrżała z przerażenia. Dlaczego ich było tak dużo? Przed chwilą jeszcze wygrywali! Nie mieli szans. Choć zwykli wojownicy już się wykruszyli, do walki ruszyło inne wojsko. Diablica.
Z przerażeniem posłała czysto energię w stronę mężczyzny jadącego na karym koniu, mężczyzny z szarą twarzą i czarnymi oczami. Innego kopnęła nogą, kiedy rzucił się w jej stronę na piechotę. Mimo iż starała się odwracać wzrok, widziała na ziemi coraz więcej ciał Koni z wyrzuconymi flakami, bez głów lub z inną bronią wbitą w ciała. Usłyszała szelest tuż przy uchu, a kątem oka zobaczyła strzałę.
- Musimy się wycofać! - huknął mężczyzna, który przejechał obok niej na siwej Klaczy.
- Lenoro, zsiądź ze mnie i wsiadaj na któregokolwiek innego Konia. Teraz jesteśmy na pierwszej linii, a ja muszę być całkowicie wolna, by ich powstrzymać. Uciekaj, jak najszybciej.
- A co z tobą? - wrzasnęła, wysyłając Magię w stronę żołnierza nadchodzącego z lewej strony.
- O mnie się nie martw.
O ile kiedy siedziała na grzbiecie Nadii cała ta walka wydawała się straszna, to kiedy stała o własnych nogach to było jeszcze bardziej przerażające. Podbiegała do jakichkolwiek Koni, które uciekały w stronę wyjścia i co chwilę potykała się o inne ciała. Przeskakiwała nad płonącymi zwłokami i waliła Magią na oślep. Byle przeżyć.
- Lenora! - Usłyszała wrzask za sobą. - Tutaj! Szybko!
Obróciła się w stronę głosu. Na białej Klaczy siedziała kobieta o czarnych włosach, bardzo podobna do niej z twarzy. Dziewczyna zadrżała. Czy to była Evelyn? Nie miała szansy na dalsze rozważania. Pobiegła w stronę stojącego Ogiera, który dębował próbując odgonić się od wrogów, jednocześnie starając się zmniejszyć dystans między nimi. Z rozpędu wsparła się o jego grzbiet i niemal natychmiast chwyciła długą, siwą grzywę, bo ruszył ostrym galopem. Obok niej galopowała wcześniej poznana nieznajoma, nisko pochylając się nad szyją swojej Klaczy.
Kiedy usłyszała wrzask, obróciła się. Widziała gdzieś w oddali sylwetkę Nadii, która robiła z Magią niesamowite rzeczy - nie tylko uzupełniała braki w swoich szeregach, ale także zaczęła tworzyć swoistą barierę pomiędzy nimi a Restandorem. On widząc to próbował ją zniszczyć lecz na próżno - każdy zniszczony metr Nadia zastępowała kolejnymi pięcioma. Już po chwili bariera była zbyt wysoka by mogli przez nią przejść a także zbyt szeroka by ją rozbić. Fragmenty armii Restandora, które zostały po niewłaściwej stronie próbowały walczyć o swoje życie, lecz na próżno.
Lenora pomimo tego, że zagrożenie minęło, wciąż nie czuła się bezpiecznie. Gdy wraz z Ogierem znalazła się za ostatnią bramą twierdzy Restandora odważyła się wypuścić powietrze. Dopiero wtedy poczuła to, jak bardzo jest zmęczona i jak bardzo ma dość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top