Rozdział 15

 Kolejne cztery miesiące były dla Lenory dziwnym doświadczeniem. Oprócz tego, że cały czas jej głównym zajęciem było chodzenie po Kryształowym Pałacu i spotykanie się z Theom doszła do tego nieoczekiwana zmienna – Lily.

Nie wiedziała co myśleć o swojej kuzynce – dziewczyna była małomówna i zamknięta w sobie, a czasem wręcz przerażająca, szczególnie kiedy wyskakiwała znienacka ze swoimi białymi włosami. Nie tylko ona się jej bała – również Nadia z niepokojem obserwowała nową księżniczkę. Teraz obie stały na tarasie, obserwując Pana i Lily, którzy spacerowali po dziedzińcu. Pan praktycznie przestał zajmować się sprawami państwowymi i cały wolny czas spędzał ze swoją córką, która żyła teraz jeszcze lepiej niż Lenora – co chwila dostawała nowe prezenty, książki, konie czy kucyki. Jakby na to nie patrzeć, od swojego wuja Lenora dostała może dwie czy trzy książki i dwa wałachy – srokatego Walecznego i skarogniadego Asa. Dobrze, że przynajmniej coś dostaję, pomyślała. Mógłby mnie stąd wyrzucić zaraz po odnalezieniu Lily, bym przez przypadek nie zajęła jej miejsca.

– Lenoro?

– Tak? – odwróciła się w stronę Nadii.

– Chciałabym, byś dzisiaj po południem pojechała ze mną w pewne miejsce. Tam, gdzie zawsze znikałam, kiedy musiałam cię zostawiać. – Ostatnie zdanie wypowiedziała mocno przepraszającym tonem.

– Dlaczego akurat dzisiaj? – zapytała zaskoczona dziewczyna.

Nadia wskazała głową na rozmawiających niżej Pana z córką.

– Wiesz, dlaczego Lily ma włosy bielsze od mleka i puste oczy?

– Nie.

– Nie zawsze była na ulicach różnych miast. Nie przez te szesnaście lat. Wcześniej była w zupełnie innym miejscu. W Ydah.

– Tam, gdzie został zamknięty Duch?

– Właśnie tam. – Nadia spojrzała w dal. – Ydah to kraina zła i cierpienia. Pełna demonów i duchów ludzi kiedyś tam zamkniętych. Duch będąc więźniem, jest również panem tamtej krainy i nic co tam się pojawi nie umknie jego uwadze. Szczególnie taka mała dziewczynka, jaką była wtedy Lily. Pamiętasz, powiedziała nam, że ma trzynaście lat. Jak inaczej mogłaby mieć taki wiek, jak nie poprzez pobyt w Ydah? Przecież podczas ataku na Pałac miała sześć lat, teraz powinna mieć dwadzieścia dwa.

– Czyli chcesz powiedzieć, że w Ydah zatrzymała się w czasie? – zapytała z niedowierzaniem.

– Nie do końca. W Ydah czas płynie normalnie, tak jak dla Naznaczonych. Jednak mimo jego upływu, oni się nie starzeją. Zostają w tej postaci, w której zostali przemienieni. Czyli skoro ma trzynaście lat, najpierw musiała ten wiek osiągnąć.

W sumie musi to być całkiem fajne, pomyślała. Ale nie w wieku trzynastu lat, tylko na przykład dwudziestu. Mieć przez całą wieczność dwadzieścia lat... Wyrwała się z rozmyślań i poczuła się trochę głupio. Owszem, nieśmiertelność wydawała się kusząca, ale jeśli miałaby całe życie wyglądać jak Lily, nie zrobiłaby tego nawet za dopłatą.

– Na czym polega to „naznaczenie"?

– Naznaczenie to proces, przez który Magia w żyłach człowieka miesza się z Magią Konia. Jest to niezwykle ryzykowne, ale daje niesamowite efekty... i skutki uboczne. Naznaczony człowiek dysponuje wtedy ogromną Magią, wykorzystuje nie tylko pokłady swoje, ale również Konia, którego krew wypił i z którym się złączył. Biały kolor włosów bierze się właśnie z tego połączenia – jest to trochę podobne do waszego prawa fizyki, mówiącego że białe światło jest połączeniem innych barw światła.

– Tak, białe światło rozszczepia się na inne barwy po przejściu przez pryzmat. – powiedziała powoli. – To wszystko?

– Gdyby chodziło tylko o kolor włosów, na świecie byliby sami Naznaczeni. Po tym procesie, osoba staje się również naznaczona Magią istoty, która to wykonała. Jest pod jej pełną kontrolą. W przypadku Lily jest to Duch.

Lenora z niepokojem spojrzała na dziewczynkę, która głaskała małego kucyka.

– Ja raczej się nie zaprzyjaźnię z Duchem, prawda?

– Raczej nie.

– Czyli może lepiej oddam się Restandorowi? Nic się wtedy nie stanie, skoro nie będę żyła.

– To nie wchodzi w grę. Nie jesteś tylko Czarodziejką, ale też księżniczką. – powiedziała gniewnie Nadia. – Poza tym, to nie rozwiąże problemu. Nie wiem, gdzie trafiacie po śmierci, ale wyobraź sobie co by się stało, gdybyś wylądowała wtedy w Ydah.

– Czyli co mam robić? Siedzieć w pokoju i się nie wychylać?

– Myślę, że tak. – Westchnęła. – Będziesz musiała zrezygnować ze swoich przejażdżek. Najlepiej, jakbyś poświęciła jeszcze więcej czasu na Magię. Baw się nią każdego dnia w każdej wolnej chwili. Już i tak całkiem nieźle ci idzie.

Ale to i tak za mało, by pokonać Restandora, pomyślała. Nadia spojrzała na nią i powiedziała pocieszającym tonem.

– Nie bój się tylko, dobrze? Zrobimy wszystko co w naszej mocy, by zapewnić ci bezpieczeństwo. Dowiemy się, co się stało z twoimi rodzicami. Pokonamy naszych wrogów. Razem.

* * *

Czarne bryczesy. Granatowe jeansy. Szare dresy. Lenora powtarzała w myślach, obserwując jak jej strój zmienia się podczas jazdy. Przez chwilę spoglądała na drogę, ale Waleczny nie zbaczał z trasy. Był o wiele spokojniejszy niż As i na takie jazdy dziewczyna zdecydowanie wolała srokatego. Skarpetki w kratkę. Czarne bryczesy. Trampki. Sztyblety. Trapery. Zmarszczyła brwi, kiedy zamiast traperów na nogach cały czas miała skórzane buty. Dopiero po dwóch powtórzeniach uzyskała oczekiwany rezultat. Kurtka jeansowa. Bladoróżowa bomberka. Fioletowy softshell.

– Nie tak szybko, Lenora, skończą ci się jeszcze pomysły. – Odwróciła się i z uśmiechem przybiła piątkę Theo, który wyjechał z lasu.

– Coś ty tam robił?

– Zbierałem grzyby na obiad. – Pokazał pokaźny koszyk. – Nie wszystkim podają śniadanie do łóżka.

– Weź przestań. Dobrze wiesz, kto teraz wiedzie prym w wyżeraniu wszystkich ciastek z kuchni.

Zsiedli z koni i chłopak mocno przytulił dziewczynę, a ona lekko pocałowała go w policzek. Później uśmiechnął się do niej, a ona podniosła brew do góry. Ich relacja przybrała postać czegoś pomiędzy przyjaźnią a związkiem i choć żadne z nich tego nie przyznawało, wszystko zmierzało raczej do tego drugiego.

– Z czego się śmiejesz?

– Z ciebie. Wyglądasz jak... jak nie wiem co. Serio u was na Ziemi chodzi się w czymś takim?

– To jest akurat strój do stajni. Na co dzień chodziłam raczej ubrana tak. – Skupiła się na moment i po chwili stała w zupełnie innych ubraniach. – To są jeansy, to jest t–shirt a to bluza.

– Kreatywni jesteście. – Pokręcił głową.

– Raczej praktyczni. Nie każdy ma tyle czasu, by spędzać godzinę na ubieraniu się.

Dziewczyna przemieniła ogłowia koni w kantary, a Theo podał jej jedną linę. Oboje rozsiodłali swoje konie i wbili drewniane kołki od lin butami. Później Lenora rozpaliła Magią niewielkie ognisko, a Theo rozłożył im mały kocyk. Siedzieli teraz koło siebie w milczeniu obserwując ogień. Nastolatka głęboko odetchnęła i rozpuściła swoje włosy, by przez chwilę przeczesywać je palcami.

– Jesteś coś spięta. Czy coś się stało? – zapytał Theo.

– Nadia powiedziała mi, że mam już więcej nie jeździć sama po okolicy. Stwierdziła, że po tym, jak odnaleziono Lily, nie jest to już dłużej bezpieczne. – Przewróciła oczami. – A gdzie niby jest bezpiecznie? Pan czasami wygląda tak, jakby chciał mnie zjeść żywcem za to, że oddycham.

Theo chwilę nic nie mówił.

– Czyli nie spotkamy się już więcej?

– Nie tu. Będziesz musiał po prostu przyjechać do Kryształowego Pałacu.

– Mówiłem ci, że nie wpuszczą tam obcego chłopaka, który nie jest żadnym lordem.

– Mówiłam ci, że kiedyś mnie już wpuścili, chociaż nie wyglądałam wtedy na lady. Jak chcesz, możesz pojechać tam razem ze mną. Nawet dzisiaj. Pokażemy cię strażnikom i będziesz mógł wchodzić kiedy zechcesz. – Widząc jego wahanie, uśmiechnęła się krzepiąco. – No dalej, już i tak za godzinę powinnam wracać.

– Dobrze, zgadzam się. Ale najpierw ja bym chciał pokazać ci świetne miejsce. Słyszałaś kiedyś o kulcie Equus?

– Tak, to jest wasza główna religia. Co masz na myśli?

– Ostatnio znalazłem stary ołtarz. Figurki Equus były jeszcze w dobrym stanie.

Lenora zastanowiła się chwilę, ale później kiwnęła głową. Skoro to jest w pobliżu, na pewno zdąży wrócić na czas.

– Okej, jedźmy.

Osiodłali konie, a dziewczyna poczuła dreszczyk emocji. Zjechali ze ścieżki i zanurzyli się w las. Theo przejechał przez niewielki strumień, a koń Lenory podążył za nim. Dziewczyna osłoniła oczy przed promieniami słońca i przycisnęła łydki. W końcu po pięciu minutach zobaczyła pagórek.

– To tutaj. – Chłopak zatrzymał konia i spojrzał na dziewczynę. – Raczej trafisz sama. Ja tutaj zostanę i potrzymam konie.

–Dlaczego nie pójdziesz ze mną?

– Możesz się śmiać, ale nie chcę naruszać spokoju mieszkających tam duchów. Poza tym, to jest stara zasada. Do Koni podchodzi się z nóg, nigdy wierzchem. – Przewróciła na to oczami.

– Dobra, trzymaj go.

Kiedy oddaliła się od Theo na może pięćdziesiąt metrów, poczuła dziwny spokój. Nagle las stał się o wiele cichszy niż przedtem. Odetchnęła i ruszyła dalej. Kiedy doszła na szczyt, zawiał delikatny wiatr, a dziewczyna poczuła zawroty głowy. Kiedy minęły, stała przed nieznajomym mężczyzną. Nie umiała wydusić z siebie żadnego słowa. Zaczęła z lekka panikować.

– Jakaś ty piękna – powiedział cicho nieznajomy, gładząc jej policzek. – Nie bój się mnie, Lenoro. Jestem przyjacielem.

Jestem przyjacielem, przyjacielem, przyjacielem. Słowa nieznajomego odbiło się echem w jej czaszce.

– Znam cię? – wydusiła z siebie.

Uśmiechnął się do niej i dodał smutnym tonem.

– Jak na ciebie patrzę, żałuję, że nie jestem w stanie ci pomóc. Żałuję, że nie jestem w stanie cię obronić. W głębi siebie żałuję, że nie jestem twoim ojcem...

Ojcem, ojcem, ojcem... Głos dochodził do niej jakby zza mgły. Jednak później stał się mocniejszy, donośny, a ona już nie wiedziała czy mówi to mężczyzna czy kobieta.

– Dziewiętnaście przed tobą upadło, ty dwudziesta powstaniesz i Magię do końca nosić będziesz w swoich żyłach. Strzeż się oślepienia; tam gdzie światło widzieć będziesz, inni dostrzegą mrok. Strzeż się! Tam gdzie poczujesz nadzieję, inni zobaczą zagładę. Strzeż się! Strzeż się Czarodziejko tego, co jest w waszej krwi!

Scena się zmieniła, dziewczyna widziała przed sobą teraz potężnego mężczyznę, który trzymał dłoń na ramieniu małej dziewczynki.

– Bardzo dobrze, Laylo! Oby twoja Magia świeciła nad nami przez wieki.

Przez wieki, wieki, wieki...

Ojcze, wyruszamy. – Głos młodej kobiety rozbrzmiał w głowie dziewczyny, a jej włosy zdawały się błyszczeć czystym srebrem. – Już czas.

Ona w ręce trzymała miecz, a obok niej stał mężczyzna, trzymający włócznię. Mimo różnic, byli do siebie bardzo podobni, tak jakby stanowili jedność jak dzień i noc, jak życie i śmierć.

– Nie róbcie tego... Nie musicie... Zostańcie tu, w naszym domu... – Dumny głos zmienił się w słaby, smutny, załamany.

– Jesteśmy Equus. My zawsze walczymy...

My zawsze walczymy, zawsze walczymy, walczymy...

Później widziała młodą kobietę, leżącą z dzieckiem przy piersi. Obok niej stał mężczyzna, po drugiej stronie Nadia. Uśmiechnęła się szeroko, patrząc na małe dziecko i wzięła je na ręce. Po chwili powiedziała:

– O to na świat przyszła Księżniczka Słońca i Czarodziejka, Lenora Duncan.

Księżniczka Słońca i Czarodziejka, Księżniczka Słońca i Czarodziejka, Słońca i Czarodziejka, Czarodziejka...

Później zaczęła spadać, coraz szybciej i szybciej, spadać w czarną przepaść, widząc jeszcze jakieś dziwne urywki, które nie miały sensu – umierający ludzie na ulicach, kamienne posągi rozbijające tłumy ludzi, dziwne, żylaste istoty, patrzące się na nią pustymi oczami, wreszcie siebie samą, stojącą w pustce i patrzącą w górę na spadającą koronę, z której skapywały krople krwi, zlatując na jej twarz, włosy, dekolt. Kiedy w końcu wylądowała na jej głowie, poczuła jak nogi uginają się pod jej ciężarem, a krew, która dotąd zdobiła jedynie jej twarz, spływa wartkimi strużkami po szyi. Wykończona spojrzała przed siebie, przez chwilę widząc chyba swoje rozmazane odbicie, które nagle przemówiło:

– Poczuj ciężar korony, Czarodziejko.

Kiedy to usłyszała, rozległ się głośny, szaleńczy wręcz śmiech, a krew już zalewała jej oczy, usta, nos i już sama nie wiedziała co widzi, twarze zmieniały się jej przed oczami, młodsza w starszą, starsza w młodszą, a potem w kolejną, jeszcze bardziej postarzoną. W końcu, gdy jasne oblicze zmieniło się w ciemne, poczuła ulgę, a nieznajomy wyciągnął w jej stronę rękę.

– Wstydem nie jest wejście w mrok, ale kłamanie, że podąża się za światłem.

I nagle zapadła się w jego słowa, czując je w sobie jakby były dla niej pocieszeniem. Nagle przestała się liczyć ta krew na twarzy, ten rechot, który rozbrzmiewał w jej głowie, nagle zaczął się liczyć jedynie tętent kopyt karego konia, który galopował w jej stronę, a jego spojrzenie niosło wizję śmierci...

– Lenoro!

Otworzyła oczy. Nad sobą widziała przerażonego Theo, który wyciągał do niej dłoń, by jej pomóc wstać.

– Co się stało? – zapytał, ale ona nie była w stanie odpowiedzieć; głowa strasznie ją bolała, miała mroczki przed oczami.

Poprowadził ją w dół, cały czas spokojnie do niej mówiąc. Chciała mu nawet odpowiedzieć, ale w pewnym momencie usłyszała jego wrzask, by uważała. Nie zdążyła zareagować, poczuła mocne uderzenie w głowę i przejmujący ból gdzieś z tylu czaszki. Upadła, tracąc przytomność.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top