Rozdział 14
Deszcz lał jak z cebra. Selena w milczeniu przypatrywała się jak krople wody rozbijają się o cienką szybę. Za każdym razem gdy to następowało słyszała delikatny stuk, który w połączeniu z pozostałymi dźwiękami narastał do olbrzymich wysokości. Patrząc wprost w ciemną chmurę miała wrażenie jakby znajdowała się w kompletnie innym miejscu, jakby szyba oddzielająca ją od ulewy była barierą do innego świata. Gdy nocne niebo zostało rozświetlone przez błyskawice, drgnęła z zaskoczenia. Przypatrywała się jak wąski promień światła rozchodzi się po niebie, tworząc nowe, coraz cieńsze gałązki. Gdy ten zniknął, a obok pojawił się kolejny, zaczęła liczyć. Raz, dwa, trzy, cztery...
Zanim zdążyła wypowiedzieć ostatnie słowo, usłyszała donośny grzmot. Ten dziwny dźwięk, który brzmiał jak warczenie, a co zawsze następował po błyskawicy. Zafascynowana przypatrywała się temu dziwnemu spektaklowi, co chwilę zaczynając liczenie od nowa. Gdy w końcu pomiędzy błyskawicą a grzmotem zniknęła jakakolwiek przerwa, znudziła się tą zabawą i opuściła wzrok na podwórko ich niewielkiego domu. Grunt został rozmyty przez deszcz, a ona widziała jak z każdą minutą kałuże powiększają się, co jakiś czas łącząc się ze sobą. Na ulicy będzie jeszcze gorzej, pomyślała. A ludzie będą wnosili te błoto do domu. Jęknęła myśląc o tym ile pracy będzie jej czekało. Była wprost przekonana, że nim wyjdzie ostatni klient, matka zagoni ją do mycia podłóg. W ich domu zawsze miało być czysto. Nie wiadomo kiedy twój ojciec wróci do domu, mówiła. Co by sobie pomyślał, gdyby zobaczył, że żyjemy jak świnie? Szczerze mówiąc, nie wiedziała co jej ojciec by na to powiedział. Nie widziała go już dwa lata. Dwa lata temu zabrał już jej starszego brata. Powiedział wtedy, że gdy ona skończy piętnaście lat również po nią przyjdzie, a wtedy razem z matką przeniosą się do nowego domu, który im budował. Kiedyś marzyła o tej chwili. Dziś jedynie mogła powiedzieć, że nie chce opuszczać swojego domu. Dwa i pół roku to szmat czasu, pomyślała. Może do tego czasu zmienię zdanie.
Gdy wracała na swój materac, stanęła na chwilę przy drzwiach do pokoju matki. Leżała w bezruchu, spokojnie oddychając, a jej jasne włosy były rozsypane po poduszce. Uśmiechnęła się przez sen, a Selena jedynie przypuszczała, co mogło jej się śnić. Może to, jak byli razem? Jak ojciec trzymał ją w objęciach, jak posyłał jej uśmiechy, które zazwyczaj tak rzadko gościły na jego twarzy? Lub może po prostu to jak był przy niej, gdy przyjmowała kolejnych klientów, w milczeniu przyglądając się jak zszywa ich rany lub przepisuje zioła? Wiedziała jedno – w tym śnie na pewno jej nie było. Może i ojciec ją kochał, a dla matki musiała być jedynie utrapieniem. W końcu tylko ona powstrzymywała ją przed wyjazdem do niego, była uosobieniem dwóch i pół roku czekającej jej rozłąki. Zbliża się wojna, to było jedyne co jej powiedziała, gdy rok temu zapytała dlaczego nie spotkają się z ojcem. Twój ojciec musi się do niej przygotować. Dobrze wiesz, że jest jedną z ważniejszych osób na dworze. Oczywiście, że to widziała. Musiałaby być ślepa by nie dostrzec aksamitów, pierścieni czy futer, w których do nich przychodził. Matka przywdziewała wtedy suknie, które dla niej kupił, a ona była zmuszona robić to samo, nie zależnie od tego, czy gorset był niewygodny czy nie. Jego wizyty nie były długie, trwały maksymalnie pięć dni, a on uważnie obserwował ich życie, przedzierając się wzrokiem przez butną dumę matki, która próbowała grać niezależną. Gdy raz zobaczył, że cieknie im dach, przysłał ludzi by go załatali. Drugi raz gdy widział, że ich konie są słabe, kazał zakupić dla niej nowe. Raz jak pewien mężczyzna klął pod nosem na ich matkę, przywalił mu pięścią w twarz. Nie rób tego, krzyczała. Nie wiesz, że przez to będziemy szkalowani? Nazwą mnie twoją dziwką. Jedyne co wtedy zrobił to warknął, że o to chodzi, by inni wiedzieli, że są pod jego opieką. Ona wtedy zamilkła, a on złożył szybko pocałunek na jej czole. Selena obserwowała to całe zajście zza drzwi.
Była świadoma tego, że miały szczęście. Faktycznie, dzięki otwartemu podejściu jej ojca ludzie nie zaczepiali jej na ulicy, nie robili tego nawet żebracy. Sprzedawcy nie zawyżali im ceny towarów, nawet kapłani nie nachodzili ich w domu. Nie głodowały, a on regularnie przysyłał pieniądze na utrzymanie, rok temu by wynagrodzić swoją nieobecność przysłał im całą skrzynię prezentów, razem z listem. Matka uśmiechała się wtedy cały dzień, przyciskając list do piersi i czytając go raz po raz.
Wpełzła pod gruby koc, nakrywając się nim pod samą szyję. Rozległ się kolejny grzmot, a ona przymknęła oczy. Pół godziny temu była jeszcze cała rozbudzona, lecz teraz oczy same się jej kleiły. Wbrew sobie jej myśli skierowały się na inny, nie przyjemny skutek ich ochrony. Szykany i odseparowanie. Gdyby nie to, że matka była uważana za najlepszą zielarkę, wątpiła w to, czy ktokolwiek przychodziłby do ich domu. Ona sama miała niewielu przyjaciół, ponieważ nie tylko nie musiała pracować z rodzicami na polu, ale także dzieci jej unikały, śmiejąc się z niej za plecami. Bękart, wołały. Bękart wiedźmy! Mogła powiedzieć o tym matce, ale po co? By napisała o tym do ojca, a on przyjechał i pobił grupkę dzieciaków? Byłoby to jeszcze bardziej upokarzające. Dlatego jedyne co wtedy robiła to odchodziła szybkim krokiem, ewentualnie odpychała ich Magią. Tak, miała to szczęście, że jako jedyna z całej grupki ją miała. Od swojej jedynej przyjaciółki wiedziała, że to też było powodem kpin, no ale co miała z tym zrobić? Anna również miała moc, ale bardziej subtelną niż ona i potrafiła się nią bawić. Dla niej Magia była jedynie przykrym dodatkiem, który odziedziczyła po matce.
Jeszcze dwa i pół roku. Do czego? Do pełnoletności, czy do wizyty ojca? Tego nie mogła powiedzieć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top