Rozdział 8
Po jakimś czasie Lenora przeszła do kłusa. Nie wiedziała ile galopowała, ale nie czuła już swądu dymu. Jeszcze kilka razy oglądała się za siebie, by sprawdzić czy ktoś jej nie śledzi. Czuła wiatr na skórze i słyszała śpiew ptaków. Po raz pierwszy od bardzo dawna była sama. Całkowicie sama.
Wydłużyła wodze i głęboko odetchnęła, czując zapach lasu. Wyrównała strzemiona i spojrzała przed siebie. Przed nią zaczęły wyrastać pojedyncze drzewka iglaste, a dalej rozpościerał się las. Wyjęła mapę z kieszeni płaszcza. Zmrużyła oczy, zastanawiając się, gdzie aktualnie jest. Zjechała z drogi już jakiś czas temu, ale dotychczas jechała cały czas prosto. Na mapie las nie był zbyt szeroki, a skoro już do niego dotarła, to niedługo powinna natrafić na drogę do Kryształowego Pałacu.
– Kryształowy Pałac – szepnęła.
Ta nazwa brzmiała tak... bajkowo. Ciekawe dlaczego tak się nazywał. Czy z powodu bogactw, a może komuś się ta nazwa po prostu spodobała? Teraz dla dziewczyny dostanie się do Kryształowego Pałacu było równe z dostaniem się do Nieba.
Kiedy wyjechała z lasu, zebrała wodze i ruszyła lekkim kłusem. Nagle usłyszała rżenie. Mocno się wzdrygnęła i obejrzała się za siebie. Na szczęście to tylko stado dzikich koni. Przyjrzała im się uważniej. Miały chyba bardziej matową sierść, szaro–brązową, a ich długie grzywy sterczały po obu stronach szyi. Nie były wysokie, wzrostem przypominały raczej kuce. Początkowo biegły za nią, lecz po czasie się znudziły i zostały na niewielkiej łące.
Słońce powoli zmieniało swoje położenie na niebie, a dziewczyna zatrzymała się na razie jedynie raz by się załatwić pod drzewem. Szła później chwilę koło konia by rozprostować nogi i dopiero po na granicy z kolejną łąką wskoczyła na grzbiet Bruna. Obróciła się w siodle i wygrzebała bukłak. Przez chwilę siłowała się z korkiem, ale w końcu udało jej się go otworzyć. Wypiła trochę, a po chwili jeszcze raz. Woda miała dziwny, lekko metaliczny posmak. Zamknęła pojemnik i schowała do torby. Na nowo ruszyła kłusem i następnie galopem. Gdy znów wjechała między drzewa, przeszła do kłusa i spokojnie anglezując jechała pomiędzy drzewami. Dopiero gdy dotarła do strumyka zatrzymała Bruna by pozwolić mu napić się wody. Znów zdecydowała się zsiąść z niego, tym razem by lekko przemyć twarz, ale zatrzymała dłonie w połowie drogi do policzków i otarła je o spodnie. Co prawda słyszała, że wartka woda powinna być bezpieczna, ale wolała nie ryzykować zarażenia się amebą jedzącą mózg. Jak się okazało, wejście na konia było o wiele trudniejsze niż za pierwszym razem. Czuła, że zmarnowała na to przynajmniej dziesięć minut. Przekroczyła płytką wodę, a gdy znów wjechała pomiędzy drzewa poczuła się bezpieczniej niż na otwartej przestrzeni.
Po chwili jazdy, nastolatka uniosła głowę i zobaczyła że drzewa się znów skończyły. Zamiast łąki zobaczyła jednak drogę. Uśmiechnęła się z niedowierzaniem i wyjęła mapę. Przejechała palcem po cienkiej kresce, która musiała być strumykiem który przekroczyła. Odkąd wyjechała z zamku nie zmieniała kierunku jazdy i cały czas jechała prosto, więc na tej podstawie określiła gdzie jest.
– Okej, ten las jest po lewej stronie drogi, a Kryształowy Pałac po prawej. – Dotknęła punktu w którym powinna się znaleźć. – Czyli jadę tam, by mieć drzewa po lewej stronie. No to co, Bruno, lecimy dalej.
Znowu zdecydowała się na galop. Tym razem pozwoliła sobie na dłuższy odcinek i dopiero kiedy koń zaczął ciężko dyszeć przeszła do wolnego kłusa a następnie stępa. Podjechała na luźnej wodzy pod górkę, czując się tak, jakby zaraz miała znaleźć się w o wiele ładniejszym, czystszym i bezpieczniejszym miejscu. Zamiast tego zobaczyła długą prostą drogę. Jeśli nie ten pagórek to następny, pomyślała. Jak się okazało, jej słowa miały się spełnić dopiero za trzecim razem, ze słońcem zachodzącym za liną horyzontu. Zamek, który ukazał się jej oczom nie był największym, jakiego widziała. Miał mniej wieżyczek niż ten w Mosznej, nie wyglądał tak bajkowo jak Neuschwanstein, ale był ładny. Wychyliła się z siodła i zobaczyła, że pomiędzy drzewami prześwituje niewielkie miasto. Kevia, to musi być to. Ona jednak nie miała czego tam szukać. Chyba, że kolejnych zabójców. Spokojnym stępem ruszyła dalej, a gdy wjechała pomiędzy drzewa, poczuła coś dziwnego.
Jej koń się zatrzymał, a ona też zamarła. Czuła, że coś przytrzymuje całe jej ciało, od głowy aż po stopy. Nawet oddychanie było cięższe niż zazwyczaj, tak jak mruganie. Nie panikuj, pomyślała. Mam przecież tę dziwną moc. Zobaczyła jak spomiędzy drzew wyjeżdżają dwie sylwetki na dwóch jasnych koniach.
Muszę coś zrobić, pomyślała gorączkowo. Chcę się uwolnić. Chcę się uwolnić. Chcę się uwolnić! Jakimś cudem faktycznie zaczynało to działać. Początkowo zaczęła oddychać głębiej i mogła częściej mrugać, a gdy była w stanie się poruszyć, mocno przycisnęła łydki koniowi, myśląc cały czas jedź i nie zatrzymuj się.
– No proszę, proszę. – Usłyszała dziewczęcy głos. – Mamy do czynienia z Księżniczką.
– Widzę właśnie – odezwał się chłopak. Odgarnął kaptur z głowy.
Prawie odetchnęła z ulgą, widząc, że to są ludzie w jej wieku, ale potem sobie uświadomiła, że oni wcale nie muszą z tego powodu dać jej taryfy ulgowej.
– Nie mam złych zamiarów – odezwała się od razu, zaciskając palce przy siodle.
– O tym zadecydujemy my.
Nagle poczuła, że znowu nie może ruszyć rękami. Spojrzała na nie zaskoczona – tym razem były związane widzialnym sznurem. Chłopak zeskoczył z konia i zdjął linę zawieszoną przy siodle. Zaczepił ją o kółko wędzidła Bruna i z powrotem dosiadł wierzchowca.
Jak widzę tym razem naprawdę będę więźniem, pomyślała z goryczą.
– O co wam chodzi? – zapytała, starając się nie mówić przestraszonym tonem. – Dlaczego mnie wiążecie?
– Nic nie mów. – Poczuła, jak coś dziwnego naciska na jej klatkę piersiową, praktycznie pozbawiając ją tchu. – Podoba ci się? – Przerażona pokręciła głową. – To w takim razie odpowiadaj na pytania. Od nich będzie zależało jak wjedziesz do Pałacu. – Gdy pokiwała głową, napięcie się zwolniło. – Dobrze, ładnie. To najpierw zaczniemy od początku: jak masz na imię?
Poczuła lekką panikę. Czy mogę im powiedzieć? A co jeśli oni nie są z Pałacu? Co jeśli są od Restandora? Zdecydowała się na pierwszą odpowiedź, która przyszła jej do głowy:
– Ashemi.
Oboje się zaśmiali, a ona przez chwilę nie zrozumiała o co im chodzi. Po chwili poczuła falę gorąca, która zalała jej głowę. Annika mówiła mi o tych rzędach imion! Ashemi jest imieniem czwartego rzędu, a Magia występuje od trzeciego!
– Cóż, nie chciałaś po dobroci, to będzie po złości. Jedziemy. – Blondynka zwróciła się do chłopaka, który pociągnął jej konia. Po chwili z nimi zrównała, a dziewczyna uśmiechnęła się do niej szeroko. – A było tylko się lepiej zastanowić. Nie bój się, już niedługo dowiemy się kim naprawdę jesteś.
Sama chciałabym to wiedzieć. Gdy podjechali pod bramę, strażnicy na murze coś do siebie krzyknęli. Po chwili drzwi otwarły się, a oni ramię w ramię wjechali na dziedziniec ogromnego zamku.
Mimo swojej sytuacji zaciekawiona zerknęła na mury. Już się nie dziwiła nazwie tego miejsca – ściany rzeczywiście pod wpływem promieni słonecznych wyglądały jak z kryształu. Gdy poczuła ból, odwróciła wzrok i przez moment miała jeszcze mroczki przed oczami. Na dziedzińcu nie było wiele ludzi, zauważyła jedynie parę kobiet, które musiały być służącymi. Nie miała problemu w ich rozpoznaniu, w końcu przez miesiąc zajmowała się tym co one.
– Zsiadaj.
Zeskoczyła z Bruna, uważając by nie stracić równowagi ze związanymi rękami. Dziewczyna szepnęła coś i sznur zniknął tak jak się pojawił. Choć Lenora widziała już parę razy jak ci ludzie używają magii, cały czas robiło to na niej wrażenie.
– Tędy.
Poczuła jak ktoś ciągnie ją za ramię. Chociaż miała dość traktowania jak szmatę, nie miała już sił stawiać oporu. Posłusznie poszła za chłopakiem, który po chwili otworzył niewielkie, brudne drzwi i wepchnął ją do środka.
– Siedź tutaj i nie rób nic głupiego – powiedział, cały czas stojąc w drzwiach i zasłaniając jej swoim ciałem drogę ucieczki. – Za chwilę przyniosę ci coś do jedzenia.
– Dlaczego mam tu siedzieć? – zapytała, ale w tym samym momencie nieznajomy zatrzasnął drzwi. Została sama.
Jeszcze miesiąc temu najprawdopodobniej zaczęłaby walić pięścią w drzwi, ale teraz była na to zbyt zmęczona. Obróciła się i podeszła do niewielkiej kanapy. W pokoju nie było innych mebli oprócz tej sofy i stolika. Podłogę przykrywał dywan, a jedynym źródłem światła było zakratkowane okno. Podciągnęła nogi pod brodę i przez chwilę zastanawiała się co ją czeka. Może poszli po tego całego Michaela, jej domniemanego wuja? Pewnie chcieli, by ktoś rozpoznał jej tożsamość. Jednak z opowieści Nali wynikało, że był panem tego zamku, więc odrzuciła tę możliwość. Nie zdradziła nikomu swojego imienia, więc dlaczego niby mieliby go wzywać?
Drzwi znowu się otworzyły, a ona poderwała się z sofy. Ten sam chłopak, który ją tu zamknął, stał na progu z tacą w ręce. Znów nic nie powiedział, jedynie położył posiłek na ziemi i cofnął się, zamykając drzwi nim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Westchnęła, coraz bardziej sfrustrowana. W tamtym zamku jak była ranna wszyscy do niej przychodzili, jakby nie mieli nic ciekawszego do roboty, a tu nawet słowem się nie zająkną. Podeszła do drzwi i schyliła się po tacę. Zaburczało jej w brzuchu. Ostatni raz jadła wcześnie rano, a jazda i pozostałe przeżycia tego dnia nie dały jej możliwości na napełnienie brzucha. Przysiadła na kanapie i zawijając nogi pod siebie sięgnęła po miskę z owsianką. Mimowolnie skrzywiła się, widząc już znienawidzone danie, ale nie mając innych perspektyw, powoli zaczęła ją jeść. Ku jej zdziwieniu była całkiem dobra, o wiele lepsza niż tamta. Gdy skończyła jeść, wzięła do ręki kubek i niepewnie powąchała jego zawartość. Pachniało winem. Czy oni naprawdę nie mają nic innego do picia? Zaraz później przypomniała sobie jednak o tym, jak paskudna była woda ze studni i jednym haustem wypiła połowę. Zakrztusiła się, ale wypiła także resztę. Wino nie smakowało tak jak to, które piła na urodzinach Michelle, było delikatniejsze i miało inny aromat.
Siedząc w tej samej pozycji, słyszała jak głosy na placu powoli cichną, a pomieszczenie staje się coraz to ciemniejsze. Ostrożnie nachyliła się nad świecą i zdmuchnęła ją, przez co pokój pogrążył się w całkowitej ciemności. Obróciła się tyłem do drzwi i zamknęła oczy, niemal od razu zasypiając.
Gdy obudziła się następnego dnia, zauważyła, że leży na plecach. Powoli uniosła głowę, zaskoczona zauważając, że ma czyste, równo podcięte włosy. Jak? Podniosła się na łokciu, lustrując pokój wzrokiem. Wczoraj nie poświęciła jemu wyglądowi zbyt wiele uwagi, więc nie mogła określić czy coś się zmieniło czy nie, ale zauważyła coś, czego wczoraj na pewno nie było obok jej stóp – komplet czystych ubrań. Zaskoczona usiadła i sięgnęła po bieliznę, haftowaną białą bluzkę z długim rękawem i długą, jedwabną kremowo–różową spódnicę. Pod spodem znalazła również parę cienkich skarpetek oraz trzewiki. Ktoś musiał tu być jak spałam, pomyślała. Ale kto?
Niepewnie wstała na nogi, zostawiając ubrania tam, gdzie wcześniej siedziała. Wtedy przy sofie zobaczyła coś, czego wcześniej na pewno nie było przy pustej ścianie – duże lustro. Podeszła do niego i przejrzała się ze wszystkich stron. Dotąd zawsze była szczupła, ale teraz jej twarz nabrała jeszcze większej ostrości. Gdy zrzuciła z siebie sukienkę, zobaczyła, że jej żebra są jeszcze bardziej widoczne niż dotąd. Przynajmniej moja figura zyskała na tym pobycie, pomyślała. W końcu się spełniło to, o czym zawsze mówiła mi Paula – teraz nawet S–ki będą na mnie wisiały.
Nowe ubrania były sztywne, miały też trochę inny zapach niż była przyzwyczajona. Cieszyła się jednak z tego, że w końcu może założyć coś czystego. Obróciła się najpierw jeden raz, a później drugi. Spódnica lekko się podniosła, a poruszony materiał przyjemnie ochłodził nogi. Gdy przystanęła, poczuła jak wiatr poruszył jej włosy. Odwróciła się zaskoczona i zobaczyła, że drzwi się uchyliły, robiąc przeciąg.
Powoli do nich podeszła i wyjrzała na zewnątrz. Parę ludzi spacerowało po przeciwnej stronie placu, zobaczyła również paru strażników. Dlaczego te drzwi były otwarte? Przecież wczoraj zostałam zamknięta. Jeden z mężczyzn ją zauważył i ruszył w jej stronę szybkim krokiem.
– Widzę, że już wstałaś, księżniczko. – Skłonił głowę. – Proszę chodź z nami. Mamy cię odeskortować do króla Michaela. – Gdy za nim nie poszła, zapytał jeszcze raz. – Jakiś problem?
– Nie, nie. – Ruszyła za mężczyzną, zastanawiając się skąd ta nagła zmiana. I dlaczego nazwał mnie księżniczką? Czyżby ktoś mnie rozpoznał? Ale kto? Nie umiała znaleźć odpowiedzi na te pytania, więc jedyne co jej zostało to ruszyć za strażnikiem. Gdy usłyszała kroki za sobą, obejrzała się przez ramię. Drugi z nich szedł za nią. Nie zobaczyła na jego twarzy żadnej reakcji, dlatego z powrotem odwróciła wzrok i wbiła spojrzenie w plecy strażnika przed nią. Był ubrany w lekką kurtkę oraz napierśnik obity niebieskim materiałem przedstawiającym głowę jednorożca, z gwiazdą w tle. Oko zwierzęcia było dziwnie niepokojące, tak jak jego otwarty pysk, dlatego uniosła wzrok na włosy mężczyzny.
Ich dziwna procesja nie przyciągała uwagi innych ludzi, w których dziewczyna rozpoznała służbę. Nie miała z tym większego problemu, ponieważ sama była jedną z nich w swoim poprzednim lokum.
– Przyprowadziliśmy księżniczkę. – Strażnik przed nią poinformował dwóch mężczyzn przez drzwiami. Skinęli głowami w jej stronę.
Poczuła jak mocniej bije jej serce. Zastanawiała się jaki on będzie. Gdy drzwi się otworzyły, poczuła, że baleriny w których tu szła są niewygodne i nieprzyjemnie obtarły jej ścięgno Achillesa oraz prawdopodobnie palec u stopy. Dlaczego zauważyłam to dopiero teraz? Do tego zaczęło ją swędzieć ucho, a nie wiedziała czy może się podrapać. W Borgiach tego nie robili, więc raczej nie.
Wchodząc do środka patrzyła się w ziemię, by przez przypadek nie potknąć się na prostej drodze, szczególnie, że widziała już niepokojąco krzywo położony dywan. Gdy już na niego weszła, odważyła się unieść wzrok. Za ozdobnym biurkiem siedział wysoki mężczyzna o ciemnobrązowych włosach i pociągłej twarzy. Miał długi nos i wąską górną wargę. Obok niego stał chłopak, który przywiózł ją do tego zamku. W komnacie nie było nikogo oprócz nich i strażników.
– Czyli to jest ta dziewczyna, którą przywieźliście z Julią? – zapytał chrapliwym tonem.
– Tak, Wasza Wysokość.
Powoli kiwnął głową i znów nawiązał z nią kontakt wzrokowy. Nie umiała wyczytać z jego oczu emocji. Może dlatego, że były tak ciemne?
– Jak się nazywasz? Ale teraz bez kłamstw.
Bez kłamstw. Łatwo mówić, skoro przy moim pierwszym przedstawieniu się rzucano we mnie nożem, przy drugim spoliczkowano, a po trzecim spalono zamek. Wiedziała jednak, że już nie miała wyboru. Ktoś ją musiał rozpoznać.
– Jestem Lenora Duncan.
Kiwnął głową. Co teraz się stanie? Może sufit zleci mi na głowę? Nic takiego jednak się nie stało, a mężczyzna przed nią, jedynie powiedział.
– Znamię.
– Słucham?
– Pokaż znamię na dłoni.
Lekko zdziwiona rozejrzała się. Młody chłopak, którego spotkała w lesie, kiwnął głową, wskazując, że może podejść. Niepewnie zbliżyła się do mężczyzny. On zaś chwycił jej lewą rękę za nadgarstek i bezceremonialnie rozprostował jej palce. Przesunął palcem po ciemnym, dużym pieprzyku na środku dłoni, westchnął, a następnie spojrzał na nią chłodnym wzrokiem.
– Miło mi cię widzieć, bratanico.
* * *
– Gratulacje, księżniczko – powiedział chłopak. – Cieszymy się z twojego powrotu.
– Dziękuję – powiedziała znudzonym tonem.
Gdy potwierdziła się jej tożsamość, Pan kazał Markowi odprowadzić ją do jej pokoi. Przez prawie całą drogę chłopak zachowywał tę dziwną uprzejmość, nazywając ją na przemian księżniczką i Czarodziejką. W pewnym momencie krzyknął w stronę wysokiej blondynki, a gdy dziewczyna podeszła, Lenora rozpoznała w niej tę Julię.
– Witaj, księżniczko. Chciałabym cię przeprosić za te powitanie, które ci sprawiłam. Wiem, że nie byłam zbyt miła.
Wow, odkryłaś Amerykę.
– Nie no, spoko. – Wzruszyła ramionami. – Jesteś Julia, tak?
Kiwnęła głową.
– Owszem. Nazywam się Julia Deylos, jestem siostrzenicą żony Pana, księżnej Adeline.
– Do mnie mówcie po prostu Lenora, lub Nora, jak wam wygodniej. Oszczędzimy na tym dużo czasu.
– Dobrze. Wybacz nam, ale po prostu... – Usłyszała wahanie w głosie Marka.
– Po prostu nigdy nie mieliśmy okazji porozmawiać z żadną księżniczką.
– Naprawdę?
– Tak. Ostatnie księżniczki umarły dwa lata przed naszymi narodzinami – powiedziała Nadia.
– Jak to się stało?
Znów wymienili spojrzenia. W końcu Mark odezwał się niepewnym tonem.
– Zostały zamordowane z rozkazu Restandora.
– Oh. – Mogłam się spodziewać, pomyślała z goryczą. W końcu dlaczego niby ten wariat miałby ścigać właśnie mnie?
Ruszyli razem w milczeniu. Wspinając się po wysokich schodach dziewczyna obróciła głowę i z zachwytem spojrzała na rozległe ogrody. Ziemia wyglądała na żyzną, mimo bliskości gór.
– Czy te góry są wysokie? – Wskazała je ręką.
– Nie. Są to łagodne szczyty, można przeprawić się przez nie nawet zimą, o ile nie ma dużo śniegu.
– Dwa dni od Pałacu położone są koszary, właśnie w tych górach – dopowiedziała Nadia. – Oficjalna nazwa wojsk korony to Błękitna Armia, przez kolor ich paradnych zbroi, choć zwykli ludzie nazywają ich Kozicami.
– Jeśli ktoś miałby ich zaatakować w górach, nie miałby szans.
– Czy wy tak zawsze dopowiadacie sobie wzajemnie? – zapytała, unosząc brew do góry.
Nastolatkowie zaśmiali się lekko.
– Czasem tak po prostu wychodzi. – Na ustach Nadii wciąż błądził uśmiech. – Znamy się z Markiem od dziecka, więc oboje dobrze wiemy do druga osoba chciała powiedzieć a o czym zapomniała.
– Na drugiej planecie też zawieracie przyjaźnie?
– No tak. Czemu mielibyśmy tego nie robić?
– Cóż, wasza planeta nie ma zbyt dobrej opinii. Podobno umiecie poznać i wykorzystać każdy sekret, czytacie w myślach dzięki żelazu w głowie i potraficie widzieć przez ściany oraz ludzkie ciało.
Tym razem to ona się zaśmiała. Trochę żałowała, że faktycznie tak nie może być.
– Jeśli chodzi o pierwszy punkt, myślę, że tutaj ludzie mają tak samo. Żelastwa w głowie nie mam, ale niektórzy mają takie plany, zresztą sama nie wiem. A co do widzenia przez ściany i ciało, to owszem, potrafimy.
Poczuła satysfakcję na widok zaskoczenia w ich oczach. Rozpoczynanie znajomości kłamstwem byłoby jednak kiepskie, dlatego zadając te pytanie chciała się z nimi jedynie trochę podroczyć.
– Jak to?
– Jakieś sto lat temu czasu ziemskiego, Maria Skłodowska–Curie zaczęła wykorzystywać promienie rentgena do prześwietlania kończyn żołnierzy. – Wiedziała, że skróciła tę historię do maksimum, ale też nie pamiętała wszystkich szczegółów. A z tym widzeniem przez ściany musiała improwizować – szczególnie, że ludzie z którymi rozmawiała w życiu nie widzieli nawet telefonu! – Co do tego drugiego, mamy specjalne urządzenia, które nazywamy kamerami. Dzięki nim można uwiecznić obraz – czyli przykładowo to jak z wami idę i rozmawiam – a później go odtworzyć, na ekranie.
– Niesamowite – szepnęła Nadia. – Czyli że możesz nagrać to jak ktoś przyznaje się do winy, a następnie pokazać to innym?
– Przykładowo. – Niezbyt podobał się temat na który zeszli. Brzmiało to zbyt złowieszczo, by ludzie w jej wieku wykorzystywali telefony do czegoś takiego. A czy właśnie tego nie robicie cały czas?, szepnął głos w jej głowie.
– Przez to jak opowiadasz o tamtym miejscu sam żałuję, że nigdy tam nie byłem. – Pokręcił głową Mark. – Jeśli będzie kiedyś jakaś okazja, musisz mnie oprowadzić po waszym świecie.
Poczuła ukłucie w sercu na myśl o Ziemi, ale zaraz potem uśmiechnęła się lekko, ciesząc się z aprobaty i zachwytu. Może nie wszyscy na tym świecie są tacy źli?, pomyślała.
– Najpierw pokażcie mi ten świat – powiedziała z uśmiechem. – A ja zaprezentuję wam mój.
Na twarzy Nadii również ukazał się uśmiech.
– Mam nadzieję, że pozytywnie cię zaskoczymy, Lenoro. O, jesteśmy już chyba na miejscu. Pan mówił, że twoje komnaty będą z widokiem na jaśminowy ogród. To powinny być te, prawda, Mark?
– Tak. Będziesz miała parę pokoi i dodatkowo prywatne zejście do stajni. Plus twoje komnaty są dosyć odosobnione, więc nie będziesz miała problemu z hałasem i wścibskimi gośćmi.
Jej poprzedni pokój również znajdował się na odosobnieniu, jednak ciężko było jej porównywać te jasne, piękne korytarze do tamtych ciemnych, drewnianych. Dodatkowo powietrze tu było o wiele czystsze i świeższe niż tam. Zadowolona kiwnęła głową.
– Jeśli będziesz czuła się samotna, możesz odwiedzić mnie w moich pokojach – powiedziała Nadia. – Zapytaj służących, oni ci wskażą drogę.
– Dobrze. Dzięki za pomoc. I za rozmowę.
– Proszę bardzo, księżniczko. – Mark mrugnął do niej. – Do usług.
Oboje odeszli spokojnym krokiem, znikając za korytarzem. Dziewczyna odetchnęła i uśmiechnęła się do siebie. Nie spieprzyłam pierwszej rozmowy, pomyślała, dumna z siebie. Jest git.
Tak więc myśląc o swoim szczęściu, cała w skowronkach otworzyła drzwi do swojej komnaty, stając twarzą w twarz z Nadią.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top