Rozdział 2
Lenora poszła w kierunku drzwi od stajni, a serce biło jej niespokojnie. Nadia po początkowej ekscytacji uspokoiła się i przestała już rżeć. Rozglądała się tylko ciekawym i przyjaznym spojrzeniem. Dziewczyna spojrzała na nią, a klacz przez chwilę odwzajemniła jej spojrzenie, by po chwili głośno zarżeć i podnieść głowę do góry. Lekko poluzowała uwiąz i mruknęła po angielsku: good girl. Martin powiedział głośno:
– Niedługo przyzwyczai się do nowego domu. To jest naprawdę spokojny koń, jeśli trzeba możesz jechać jako czołowy w zastępie na ujeżdżalni czy w terenie. Nie gryzie i nie kopie. Nie ma też narowów, mimo że jakiś czas stała koło konia który łykał.
Kiwnęła głową i przeszła do części gdzie trzymano kobyły. Otworzyła drzwi do boksu i weszła z Nadią do środka. Gdy zdjęła kantar, klacz pomachała głową i zabrała się do badania swojego nowego lokum.
Po chwili stanęła koło rodziców. Martin i Monika poszli przejść się po reszcie stajni, by jeszcze raz sprawdzić warunki, w których będzie stała Nadia.
– Kupiliśmy też nowe siodło i ogłowie – powiedziała jej mama. – Pani Kasia poleciła, by kupić jeszcze wypięcie sznurkowe na lonże, oraz ochraniacze na przody i tyły.
– Jak dla mnie ta kobyła wygląda całkiem nieźle – dodał ojciec dziewczyny. – To była naprawdę okazja. Jak Kaśka to zobaczyła, normalnie oczy jej błysnęły.
Rodzice Lenory po chwili zostawili córkę by odnaleźć panią Kasię i uzgodnić wszystkie koszty. Po obejrzeniu całej klaczy przez trenerkę, ta cicho zagwizdała i powiedziała:
– Super koń. Dobra partia łopatki, długie nogi i dobrze ułożona szyja. Grzbiet nie za długi i dobrze połączony z szyją. Ładny, zaokrąglony zad i zadbane mięśnie grzbietu. Posłuży ci wiele lat.
– Nieźle. – Żadna inna odpowiedź nie przyszła jej do głowy.
– Przynieś jej miarkę musli z mojej paki. Zapisz sobie jego nazwę i też kupcie. Jak będzie zima to kup dla niej siemię lniane, by przyspieszyć zmianę sierści. Zamówię jej też witaminy, później się rozliczymy. – oznajmiła kobieta, pogłaskała klacz po głowie, a na odwrocie rzuciła. – Jak zje, możesz się zacząć powoli siodłać, bo Martin chciał zobaczyć jak sobie z nią poradzisz.
Lenora poszła do wskazanej wcześniej paki i przyniosła jedzenie klaczy. Gdy ta spokojnie jadła, dziewczyna wyjęła nowy sprzęt z bagażnika. Zawiesiła siodło i ogłowie przy boksie Nadii. Gdy klacz zjadła paszę, przeczyściła ją i pstryknęła Nadii kilka fotek. Miała zamiar wrzucić te zdjęcia na Facebooka.
Po upływie paru minut, Lenora zarzuciła na grzbiet klaczy czarny czaprak Eresta. Założyła również nowe siodło i na oko oceniła czy dobrze leży na grzbiecie Nadii. Luźno zapięła popręg i założyła ogłowie. Dopasowała sobie strzemiona i wyszła z boksu, razem z osiodłaną klaczą. Gdy dopasowała wędzidło, obok boksu pojawiła się trenerka.
– Jak ci idzie?
– Jestem gotowa.
– Okej, to wsiadaj. Martin już jest na hali.
Jazda na Nadii była świetna. Kiedyś myślała, że Erest super reaguje na pomoce, ale to co się działo z tą klaczą to było coś fenomenalnego; miała wrażenie, że ten koń czyta jej w myślach i przez to robi dokładnie to o co jej chodzi.
– Super. Spróbuj teraz zrobić lotną zmianę nogi na przekątnej.
Przez chwilę zestresowała się, bo lotną zmianę nogi robiła na razie tylko na Ereście, a nie wiedziała jak to wyjdzie na Nadii. Spokojnie, pomyślała. Na razie na luzie mu we wszystkim dorównuje, więc przy tym będzie tak samo. Policzyła do trzech i w tym momencie w którym Nadia zawisła nad ziemią przyłożyła zewnętrzną łydkę. Zerknęła szybko na łopatki i przybiła sobie mentalną piątkę – udało jej się!
– Tak, to jest to!
Po wydaniu polecenia, przeszła do kłusa, a następnie do stępa. Poklepała klacz po szyi i wydłużyła wodze.
– Dobrze sobie radzisz – pochwalił ją. – Parę tygodni treningów i może spotkasz się z Moniką na zawodach!
– Może tak. – Uśmiechnęła się. – Kurczę, ona jest świetna!
Mężczyzna zaśmiał się i pogłaskał klacz po szyi.
– Za niecały miesiąc Monika będzie startować w zawodach w pobliżu. Jak mi się uda, to wpadnę do ciebie by zobaczyć jak sobie radzisz. Jeśli chcesz będziemy mogli pojechać w teren, wezmę tego twojego Eresta. Wtedy dopiero będziesz mogła powiedzieć jaki świetny trafił ci się koń.
* * *
Od kupna Nadii minął już miesiąc, a ponowna wizyta Martina zbliżała się wielkimi krokami. Lenora prawie codziennie jeździła na swojej nowej klaczy i spędzała z nią jak najwięcej czasu. Razem z koleżankami ze stajni jeździła w teren, z Paulą i z jej koniem oprowadzała Nadię w ręce, a pod okiem pani Kasi skakała coraz wyższe przeszkody. Nie oznaczało to jednak, że porzuciła swojego starego konia – starała się na niego wsiadać dwa lub trzy razy w tygodniu, a jeśli ona nie mogła robiła to jej przyjaciółka lub trenerka. Sam Erest polubił nową koleżankę, parę razy nawet puściła ich razem na padok. Niestety przez częste wizyty w stajni trochę pogorszyły się jej oceny, a po ostatnim sprawdzianie z polskiego wiedziała, że będzie musiała umówić się na poprawę.
W końcu nadeszła wyczekiwana przez nią sobota, która była dniem przyjazdu Martina. Jej mama wyglądała na trochę przygnębioną, ale kiedy dziewczyna zeszła do kuchni ubrana w rzeczy do stajni, uśmiechnęła się lekko.
– Hej. – Dziewczyna od razu podeszła do chlebaka i ukroiła sobie kromkę chleba.
– Cześć, Lenora. – Zobaczyła, że nastolatka smaruje kromkę masłem. – Z czym chcesz zjeść kanapkę?
– Chciałam zrobić sobie z serem. – Otworzyła lodówkę, szukając opakowania. – A co?
– A może chciałabyś gofry na śniadanie?
– O, chętnie – powiedziała z zapałem. – Mamy nutellę?
– Sprawdź w lodówce.
Wyciągnęła słoik i po chwili zastanowienia włożyła do do garnka z gorącą wodą, by rozpuścić gęstą masę. Gdy dwa brązowe gofry wylądowały na jej talerzu, szybko nałożyła czekoladowy krem.
– Co to za okazja, że jest takie dobre śniadanie? – zapytała.
– Michelle zaprasza koleżanki na dziesiątą i poprosiła mnie o zrobienie gofrów. Wyszło więcej niż planowałam, więc jak chcesz weź jeszcze dwa do stajni. Na którą umawiasz się z Martinem?
– Na dziewiątą. Monica będzie startować o szesnastej. W ogóle to powiedział mi, że jak chcę to może mnie tam zabrać na zawody. Mogę z nim pojechać? Pani Kasia też jedzie.
– Skoro ona też tam będzie to pewnie. Jest za dwadzieścia ósma, więc pospiesz się, za chwilę będziecie musieli wyjechać.
Władowała w siebie ostatni kawałek gofra i szybko pożegnała się z mamą. Założyła czarną bluzę, a gdy tata ją pogonił, szybko zbiegła na parter i weszła do samochodu.
* * *
– Jesteś gotowa? – zapytał Martin, zapinając ogłowie Eresta.
– Tak, tylko podciągnę popręg.
Szybko opuściła strzemiona i zapięła kask. Mężczyzna sprawnie wskoczył na konia z ziemi, a gdy ona wsiadła na swoją klacz ze schodków, ruszył stępem. Na dworze panowała świetna pogoda – na niebie nie było ani jednej chmurki, nie było też wiatru. Martin wskazał palcem dróżkę w polach.
– To tamtędy jeździcie?
– Tak. Jak dojedziemy do lasku, możemy przejechać przez niego, bo dalej są bardzo długie i szerokie łąki do galopu.
– Super. Okej, jedziemy kłusem.
Kłusując za Martinem, Lenora przede wszystkim cieszyła się z dobrej pogody. Nadia cicho prychnęła, gdy przeszli do stępa, a dziewczyna poluźniła jej wodze. Gdy wjechali między niskie drzewa, wyjechała przed Martina by pokierować ich dobrą drogą. Kiedy wyjechali z lasu, z powrotem zamienili się miejscami i mężczyzna zarządził galop. Skróciła wodze i ruszyła za Erestem.
Galop Nadii w terenie był fenomenalny. Klacz zachowywała stałe tempo i nie przyspieszała. Lenora przez chwilę patrzyła się w bok, przyglądając się okolicy, gdy nagle usłyszała huk. Spojrzała ponownie przed siebie i zobaczyła, że Erest leży przed nią na ziemi. Gwałtowanie zatrzymała Belle i z przerażeniem spojrzała na Martina, który klęczał koło konia.
– Jak to się stało? – zapytała. Przerażony wałach już się pozbierał i wstał na nogi. Mężczyzna złapał za siodło, gdy chciał odkłusować w drugą stronę. Lenora zauważyła, że utyka na lewą nogę.
– Wpadł jedną nogą do dziury. – Wskazał niewielki dołek. – Pewnie jakiś pies ją sobie wykopał, jest dosyć świeża.
– Nie wiedziałam – powiedziała, lekko się jąkając. Świetnie, przez głupi teren prawie zabiłam swojego konia.
– Spokojnie, wypadki się zdarzają. – Mężczyzna był o wiele spokojniejszy, niż Lenora. – Najprawdopodobniej skończy się jedynie na siniaku. Odepnij mu ochraniacze, sprawdzimy.
Szybko zaczepiła wodze Nadii o strzemię i kucnęła koło nogi wałacha. Gdy chciała odpiąć mu ochraniacz, poczuła jak ktoś dotyka jej szyi. Odwróciła się i spojrzała w twarz nieznanej kobiecie.
– Nie bój się, nie będzie bolało.
Dziewczyna natychmiast chciała podnieść się na nogi, jednak nieznajoma dotknęła jej czoło, powiedziała coś w obcym języku. Nagle pod Lenorą ugięły się nogi i runęła na ziemię.
* * *
Lenora rozwarła powieki. Łąki zniknęły, tak jak Martin i Erest. Przerażona obróciła się raz w jedną i raz w drugą stronę, ale zamiast pól i wolnej przestrzeni zobaczyła jedynie las. Nie siedziała też na trawie, tylko na ściółce.
– Jak to możliwe? – szepnęła, oglądając własne dłonie. – Co się właściwie stało?
– Potrafisz nieźle szarpnąć. – Usłyszała głos za sobą. – A zawsze słyszałam, że masz delikatną rękę.
Gwałtownie się obróciła i spojrzała w stronę kobiety, która zaszła ją od tyłu. Miała długie, srebrzyste włosy, które opadały na ramiona sięgając niemal bioder, a jej niebieskie oczy wyrażały rozbawienie.
– Kim jesteś? – zapytała dziewczyna, szybko się od niej odsuwając.
– Przecież mnie znasz. Twoi rodzice kupili ci moją zwierzęcą postać – odpowiedziała z uśmiechem.
Lenora spojrzała na nieznajomą z przerażeniem. To pewnie wstrząs mózgu. Halucynacja, może jestem w śpiączce.
– Ty... to nie możliwe. Nadia. Jesteś Nadią.
– Tak, jestem nią. A teraz chodź, nie mamy dużo czasu.
– Czekaj! – Ruszyła za nią. – Co to za miejsce?! Gdzie mnie zabrałaś? Kim ty w ogóle jesteś?!
Kobieta nie odpowiedziała, jedynie przyspieszyła kroku. Dziewczyna ruszyła biegiem. Sztyblety uwierały jej palce, a pod kaskiem robiło jej się coraz bardziej gorąco. Zdjęła go i rzuciła w krzaki. Szybko wyjęła telefon z kieszeni i go odpaliła. Nie miała zasięgu.
– Telefon ci tutaj nie pomoże. – Nadia powiedziała rozbawionym tonem. – Na Equsses zasięgu nie złapiesz.
– Na Equsses? – zapytała z niedowierzaniem. – Co to jest za miejsce, do cholery jasnej?
– Aktualnie przebywamy na terenie Złotego Lasu nieopodal miasta Nawa. Bardziej ogólnie jest to królestwo centralnej Equsses, a jeszcze bardziej ogólnie to jest to Equsses, Planeta Koni.
Nie mogła w to uwierzyć. To musiała być jakaś sztuczka!
– Co ma z tym wspólnego Martin Reuss? – zapytała, dotykając głowy. Nic jej nie bolało, ani się nie uderzyła; przynajmniej nie potrafiła sobie przypomnieć. Może dostała jakiegoś wylewu?
– Martin i Monika są wiernymi mi Końmi z mojego stada. – wyjaśniła Nadia. – Tak jak pani Kasia, twoja trenerka.
– Że co? – jęknęła. – Jakimi końmi?
Kobieta odwróciła się w jej stronę i uśmiechnęła się szeroko.
– Takimi.
Mówiąc to, zamieniła się w konia. Lenora poczuła jak opada jej szczęka. Nadia zarżała i ruszyła w jej stronę kłusem, by po chwili przyspieszyć do galopu. Dziewczyna przerażona obserwowała jak klacz robi małą woltę dookoła niej, by nagle przybrać swoją ludzką postać. Jeszcze raz się uśmiechnęła, a nastolatka próbowała zrozumieć co się właściwie stało – w jednej chwili widziała przed sobą konia, a w drugiej człowieka. Pomiędzy jedną fazą a drugą nie pojawiał się żaden blask czy światło – po prostu jak znikała klacz pojawiała się kobieta.
– W co ja się wpakowałam? – szepnęła z niedowierzaniem. – Co ja odwaliłam?
– Nic, oprócz przyjścia na świat. Ludzie Equsses żyli w niewiedzy wystarczająco długo, Czarodziejko. Czas ujawnić prawdę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top