Rozdział 17

 Poczuł jak ktoś szarpie go za ramię. Otworzył oczy i przez chwilę mrugał, by przystosować wzrok do ciemności. Widział przed sobą twarz strażnika, który przyglądał mu się z wyraźnym lękiem. Pewnie jakiś nowy, pomyślał. Może ma z dziewiętnaście lat, nie więcej.

– Chodź. – Najwidoczniej chłopak starał się nadrobić kiepskie pierwsze wrażenie groźnym tonem.

Zszedł z pryczy, chwilę przytrzymując się ściany. Poczuł drętwienie w nogach, skutych łańcuchami. Młodziak przypiął łańcuch do jego kajdan i zasłonił mu oczy. Poczuł jak włosy opadają mu na czoło.

Szli w milczeniu przez kamienny korytarz, co jakiś czas brodząc w kałuży, by po chwili wchodzić po stromych schodach. Zawsze wiedział, że podziemia Restandora są rozległe, lecz teraz nie umiał sobie przypomnieć rozkładu korytarzy. Jeszcze parę lat temu umiałby go wyrecytować z pamięci, ale teraz czuł pustkę w głowie.

– Klęknij.

Nie miał czasu na reakcję, został pchnięty na kolana. Ktoś rozpiął jego kajdany, zdarł z niego koszulę i spodnie, a następnie poczuł na skórze zimną wodę. Gąbka była szorstka, drażniła skórę. Później został ogolony, a jego włosy zostały przystrzyżone. Poczuł jak zdzierają mu opaskę z oczu. Ten sam strażnik co wcześniej kiwnął głową w stronę półki z ubraniami.

– Ubierz się.

Ze zdziwieniem spojrzał na czysty komplet szykownych ubrań. Czarne spodnie i ciemna koszula, granatowy kaftan oraz zloty pas. Co to ma znaczyć? Zakładając te ubrania czuł się jak ktoś obcy, ktoś kto umarł dawno temu... Oprócz tego założył czarne, skórzane buty. Strażnik podszedł do niego i zacisnął mu na szyi czarną, skórzaną obrożę. Poczuł się jeszcze bardziej upokorzony niż dotąd.

– Załóż mi jeszcze wędzidło – warknął zachrypniętym głosem. – Bym ci przypadkiem nie uciekł.

– Coś ty powiedział? – Chłopak spurpurowiał i zamachnął się na niego końcówką łańcucha. Poczuł mocne uderzenie w żuchwę, a następnie jej pulsowanie. Zabolało, ale i tak chciał mu coś jeszcze powiedzieć. Za to wszystko, co zrobili mu podobni, młodzi, głupi ludzie, uważający, że wiedzą coś o tym, kto ma rządzić krajem.

– Patricku, proszę nie bić naszego drogiego gościa. – Do pokoju wszedł jeszcze jeden strażnik. – Król Restandor nie chce, by stała mu się krzywda. A teraz chodźmy, nie każmy Jego Królewskiej Mości czekać.

Poczuł pchnięcie i ruszył do przodu. Wyszli już z lochów i zaczęli iść reprezentacyjnymi korytarzami. Zmrużył oczy z powodu nadmiaru słońca. Co chwilę zauważał żołnierzy, pełniących wartę. Naliczył ich z sześćdziesięciu. To nawet nie jedna setna z tego co on ma, pomyślał. Chociaż przez te lata coś mogło się zmienić...

– Co z Evelyn? – zapytał, kiedy przestała go boleć szczęka. Jego głos nadal był słaby, ale to była ostatnia rzecz o którą się martwił. – Żyje?

Młodszy ze strażników chciał coś powiedzieć, ale ubiegł go starszy.

– Jej Wysokość czasami bywała zbyt ruchliwa jak na nasz gust, ale i na to znalazły się sposoby.

Poczuł jak krew uderza mu do głowy. Jeśli to prawda, jeśli coś zrobili z Evelyn... Poczuł się okropnie ze sobą. Dlaczego ją zawiódł? Dlaczego przegrał tę walkę? Dlaczego pozwolił na te wszystkie okropieństwa, które musiała przeżyć?

W końcu otworzono przed nim ciemne drzwi, za którymi stał człowiek, którego zdążył znienawidzić całym sercem. Człowiek, który spowodował wszystkie ich problemy, przez którego on Nicolas z rodu Duncanów znalazł się w niewoli. Fałszywy Król Restandor.

* * *

– Usiądź, Nicolasie. Z góry przepraszam za warunki w lochach, ale wygodniejsze cele zostały zajęte przez zwykłych złodziei. Ale nie martw się, za miesiąc już jeden wychodzi. Może zorganizuje twoją przeprowadzkę do celi godnej króla. – Głos Restandora rozniósł się po bogato zdobionej komnacie.

Nicolas rozejrzał się po jej wnętrzu. Ciemne ściany przysłonięte były bordowymi kotarami, a przy drzwiach stały dwie czarne kunsztowne zbroje. On z Restandorem siedział przy hebanowym stole z przybitą do niego mapą Equsses. Mimo zasłoniętych zasłon, świece nie były zapalone. W pokoju panował więc półmrok.

– Daruj sobie te obietnice, Restandor – wychrypiał. – Obiecywałeś już tyle rzeczy...

– Masz rację. Obiecałem wam na przykład, że zajmę wasze miejsce. Zająłem. Obiecałem, że zabiorę ci wszystko. Zabrałem. Obiecałem wam, że odbiorę to co należało do waszej rodziny. Odebrałem. Nie czekałem aż sami mi to dacie, to fakt. Gdybym miał czekać na wszystko, nigdy nie zaszedłbym tak daleko. Wykorzystałem to, że nikt mnie nie docenił, że wszyscy mną gardzili. Ale no cóż, ciężej gardzić kimś, co ma Magię, w dodatku często potężniejszą od tych waszych Księżniczek. – Uśmiechnął się krzywo podniósł butelkę. – Wina? Nie? To pozwól z łaski swojej, że sam będę pił.

Przyglądał mu się jak dokładnie wyciera usta bawełnianą serwetką i przyglądał się jak kropla krwistoczerwonego napoju spadła na mapę niczym kropla krwi. On jedynie sięgnął po kielich z wodą. Była chłodna i miała dziwny posmak.

– Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? – zapytał. – Przecież dobrze wiesz, że nie podpiszę tych dokumentów. Nie będziesz miał naszego nazwiska, nie będziesz rządzić Equsses jako król z naszej dynastii. Nie sprofanuję tak swojego imienia.

– Do waszej dynastii jest mi bliżej niż ci się zdaje, uwierz mi.

– Czyim jesteś synem, w takim razie? Bertmunda? Danesa?

– Nisko mnie cenisz.

Zmarszczył brwi, ale nie przychodziło mu do głowy imię żadnego innego upadłego krewnego.

– Nie wiem kto inny oprócz nich mógłby spłodzić taką kanalię jak ty. Z resztą, po co ci to? Równie dobrze mógłbyś rządzić nadal jako król z dynastii, którą zaczniesz ty. Po co się męczysz z próbą przejęcia naszego rodu?

Restandor nachylił się nad stołem. Jego czarne oczy błyszczały niezdrowym światłem.

– Myślisz, że możesz odkryć wszystkie sekrety, prawda? Wielu przed tobą też tak sądziło, lecz później umarli. Z mniejszą lub z większą pomocą. Uważaj, Nicolasie. Jedyną sprawiedliwą rzeczą na tym świecie jest fakt, że królowie i żebracy tak samo umierają.

Wstał od stołu, a Nicolas podążył za jego przykładem.

– Dzisiaj jest wielki, wspaniały dzień. Niech ludzie dowiedzą się, że żyjesz pomimo prawie czternastu lat niewoli.

– Skąd ta zmiana? O ile się nie mylę, przez ostatnie lata robiłeś właśnie wszystko by nikt o nas nic nie wiedział.

– Niedługo się przekonasz.

– A co z Evelyn? – zapytał zimno. – Jeśli chcesz pokazać ludziom ich króla, niech zobaczą również swoją królową.

Uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje białe, równe zęby.

– Ach, prawie bym zapomniał o naszej pięknej Evelyn.

Otworzył drzwi i zniknął za zakrętem. Nicolas podniósł wzrok i zamarł. Na korytarzu stała wysoka kobieta z czarnymi włosami. Jej włosy zostały spięte w warkocze, które starannie upięto pod karkiem. Jedynie dwa lekko zakręcone pasma włosów, które okalały jej twarz nikły w czerni sukni, która kontrastowała zaś z porcelanową cerą. Krwistoczerwone usta zaciśnięte były w złości, a brwi były spuszczone. Kiedy jednak zobaczyła Nicolasa rozluźniła się, a jej usta ułożyły się w pełen niedowierzania uśmiech.

Nie wiedział dokładnie jak to się stało, ale jednak już po chwili była w jego ramionach, a on ją tulił jak oszalały. Zbliżyła swoje czoło ku jemu, a on bez zbędnego czekania pocałował ją. Kiedy oddaliła swoje usta od niego, zapytał cicho:

– Nic ci nie jest?

– Nie – szepnęła. – Wszystko w porządku. Nic mi nie jest.

– Cóż za piękne przywitanie. Coś mi to chyba przypomina. – Restandor uśmiechnął się pod nosem. – Później będziecie może mieli czas na czułości. Teraz czas na trochę zabawy.

Kiedy drzwi na taras otworzyły się, Nicolas spojrzał na Evelyn. Ona również podniosła na niego wzrok.

– Evelyn. Wiem, że nie na to czas, ale musisz wiedzieć jedną rzecz.

– Jaką?

– Tęskniłem za tobą.

Uśmiechnęła się smutno.

– Ja też.

* * *

Lenora siedziała w milczeniu przyglądając się ciężkim, drewnianym drzwiom. Na szczęście zostawili mi tu pochodnię, pomyślała. Chociaż tyle. Spojrzała w stronę dziury, z której wydobywał się nieprzyjemny zapach, a która miała być wychodkiem. Nie zachęcało to do korzystania z niego, ale dziewczyna przekonywała samą siebie, że to tylko bardziej ekstremalna wersja Toi Toi'a.

Kiedy się obudziła zaczęła szukać jakiegoś wyjścia z celi. Okazało się jednak, że nic takiego tam nie było, albo była zbyt głupia by je zauważyć. W akcie desperacji próbowała podpalić drzwi Magią, jednak paliły się może dwie minuty i zgasły. Próbowała spowodować również rozsypanie się ścian, ale zamiast tego rozsypała swoje nerwy. Nic z tego, pomyślała. Muszę czekać.

W końcu po nie wiadomo jak długim czasie usłyszała jak otwierają się drzwi. Skoczyła na równe nogi. Do celi wszedł starszy mężczyzna. Na widok jego przerażającej twarzy cofnęła się. Ten uśmiechnął się z kpiną.

– No proszę, proszę. Niby Czarodziejka, a boi się prostego strażnika. Chodź ze mną, dziewczyno – Kiedy nie ruszyła się pomimo jego gestu, westchnął ciężko. – Skoro nie.

Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, przerzucił ją przez ramię jak worek kartofli. Wydała z siebie zduszony okrzyk, a on bez żadnej reakcji zaczął z nią iść.

W pewnym momencie zrzucił ją na ziemię, a ona wylądowała na boku. Przez chwilę leżała w takiej pozycji, aż nie zobaczyła przed sobą czarnych, wypastowanych butów. Strażnik dźwignął ją z ziemi i oddalił się. Dziewczyna zaś uniosła twarz i spojrzała w czarne oczy Restandora. Ten uśmiechnął się na widok przerażenia w jej oczach.

– Proszę, proszę. Ashemi, witaj w moich skromnych progach. Czy raczej powinienem mówić do ciebie Lenoro?

– Po co te przedstawienie? Chcesz mnie po prostu zabić. Dlaczego nie zrobiłeś tego tam, w celi? – zapytała.

Skup się, pomyślała. Nie wyłączaj się, pracuj głową.

– Bardzo się cieszę, że pogodziłaś się ze swoim przeznaczeniem. Niestety, niektórzy rodzą się po to by rządzić, inni po to by zabijać, a jeszcze inni po to by być zabitym. Uwierz mi, pozbawienie życia niewinnej, niespełna piętnastoletniej dziewczynki nie sprawia mi przyjemności. Jednak władca często musi robić rzeczy, które mu się nie podobają.

– Dlaczego musisz? Usłyszałeś jakieś proroctwo? Popatrz w takim razie na mnie. Wszyscy spodziewali się mega wypasionej dziewczyny, która załatwi ciebie pstryknięciem palca, ja za to nie spowoduje u ciebie nawet krwotoku z nosa. – powiedziała z sarkazmem. Miała cichą nadzieję, że zdoła go do czegoś przekonać. Do czego, nie miała pojęcia.

– Mogłabyś się wiele nauczyć. – Pogładził ją po policzku. Wzdrygnęła się na zimno jego palców. – Mogłabyś się stać wielką Czarodziejką, potężniejszą od Sereny. Niestety, w naszej rzeczywistości do tego nie może dojść. Obiecuję, śmierć będzie szybka i jak najbardziej bezbolesna.

Zadrżała, czując nagły strach, przerażenie niesłychanych rozmiarów. Otworzyła usta i próbowała coś powiedzieć, jednak żadne słowo nie wyszło z jej gardła. Widząc to, Restandor uśmiechnął się jedynie, po czym odwrócił się na pięcie, a dziewczyna została sama.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top