Prolog
Nagły dreszcz. Mocne przeczucie co się wydarzyło. I niepewność, ogromna niepewność. To właśnie były uczucia Klaczy. Przebywając na wschodzie Equsses sama odczuła koszty wojny. Gdy mijała wioski obserwowała wygłodniałe twarze dzieci, kobiet i starców. Innym razem przejeżdżała przez kompletnie opustoszałe wsie, których ziemia nasiąknęła krwią mieszkańców. Nie zatrzymywała się jednak zbyt często. Radość, którą odczuwała była dziwnym uczuciem w porównaniu do nieszczęścia na tym świecie. Ona jednak cieszyła się ze wszystkiego, łącznie z tym że znajdowała się niecałe pół godziny od ostatniego zamku Duncanów.
Nadepnęła na czarny sztandar. Wojska Restandora już tędy szły, pomyślała. Zbiera wszystkie swoje oddziały wokół Derod. Duncanowie nie mają szans. Ale zdążę. Muszę zdążyć.
Wojna trwała już dwa lata i zanosiło się na to, że w końcu dobiega końca. Nie podobało jej się jednak to, która strona wygrywa. Restandor nigdy nie powinien zasiadać na tronie. To nie miało prawa się stać. Wiedziała jednak, że Astrex nie miał szans na utrzymanie tronu. Ich armia była w rozbiciu, brakowało zapasów, koni, broni i Księżniczek. Przede wszystkim ich. A ta, która teraz się urodziła, mimo iż czuła jak wielka jest jej moc, była na razie za słaba na walkę.
Żołnierze na murach Gerpee napięli łuki, a ona przeszła do stępa i zamieniła się w człowieka. Jej srebrzyste włosy upięte były w lekki warkocz, a czarny płaszcz miał na sobie palmy z ziemi i z kurzu. Przypuszczała, że jej twarz nie wyglądała lepiej. Gdy łucznicy spostrzegli co się z nią stało, opuścili broń.
– Otworzyć bramę!
– Otworzyć bramę! – powtórzyli żołnierze na dole.
Gdy wrota rozwarły się z ciężkim zgrzytem, ruszyła do przodu. Na przeciw wyszedł do niej dowódca oddziału. Z ulgą zobaczyła, że cały czas ma na sobie niebieski herb.
– Bądź pozdrowiona, Klaczo. – Skłonił głowę. – Co cię tu sprowadza?
– Przybyłam nazwać dziewczynkę, której Magia przyciągnęła mnie aż tutaj. Pragnę złożyć jej hołd.
– W takim razie mam nadzieję, że jej Magia będzie świecić jasno.
– Oczywiście, że będzie. – Uśmiechnęła się dumnie. – W końcu od tego pochodzi jej imię.
Mężczyzna widocznie nie skojarzył aluzji, ale ona nie chciała ryzykować zdradzania takiej tajemnicy obcemu. Zaraz za bramą ponownie zmieniła się w konia i ruszyła szybkim kłusem a następnie galopem Powitalną Drogą. Kiedyś to miejsce było dumą niewielkiego miasta znajdującego się pod Derod. Teraz większość domów było pustych, girlandy z kwiatami wyschły, a sklepiki opustoszały. Jedynie czego było więcej na drodze to bezdomnych, szczurów i gołębi.
Przed drugą bramą znów przemieniła się w człowieka. Gdy strażnik do niej podszedł, powiedziała donośnym tonem:
– W zamku urodziła się dziewczynka. Jadę by nadać jej imię.
– Niech jej Magia trwa na wieki. – odpowiedział zmęczonym głosem.
Gdybyś wiedział, kim ona jest, okazałbyś więcej entuzjazmu.
Gdy wyjechała tylną bramą, ruszyła wzdłuż kolejnej, o wiele dłuższej drogi. Nicolas rozkazał i ją obudować dla większego bezpieczeństwa, dlatego zamiast łąk i lasów jedyne co widziała to kamienny mur. Podjechała jeszcze kawałek jako Klacz, a gdy dojechała do schodów przybrała postać człowieka. Kolejni strażnicy skinęli jej głową i pozdrowili. W końcu wyszła na dziedziniec jednego z największych zamków, jakie kiedykolwiek widziała. Derod.
Jego strzeliste wieże sięgały nieba, a grube, beżowe mury sprawiały wrażenie masywnych. Ziemia wyłożona była mozaiką, a gdy wchodziła do środka minęła dwa ozdobne drzewka. Usłyszała tupot nóg i obróciła się w stronę młodej, może trzynastoletniej służącej.
– Przybyłaś pani do księżnej? – zapytała piskliwym głosem.
– Owszem. – W zamku była jedynie jedna księżna. Zwała się Evelyn i tego roku miała skończyć dwadzieścia cztery wiosny.
– Pozwól pani, że cię odprowadzę. Czy zechciałabyś oddać swój płaszcz?
– Nie ma takiej potrzeby.
Wyobraziła sobie jak płaszcz rozpływa się w powietrzu, a zamiast stroju wędrownego pojawia się piękna, jedwabna suknia. Skórzane buty ustąpiły miejsca miękkim pantoflom, a blond włosy ułożyły się w fale na ramionach. Na koniec, uważnie planując stworzyła błyszczącą opaskę na włosach. Przy Evelyn na pewno będzie mąż, a także jej teściowie. Wolała nie drażnić ich koroną na innej głowie niż ich.
Dziewczynka gapiła na nią jak zaczarowana, ale po chwili ogarnęła się i ruszyła przodem, a ona za nią, wprost do przestronnych komnat królewskich. Już na korytarzu poczuła duszący zapach krwi. Gdy weszła do środka, ten przybrał na sile i tylko dzięki samokontroli nie zatkała swojego nosa. Pozostali także musieli zdawać sobie z tego sprawę, dlatego okna zostały szeroko otwarte. Na szczęście, te były znacznie większe od tamtych od strony dziedzińca.
– Wasza Wysokość, Klacz przybyła by nazwać księżniczkę.
– Tak szybko? – Królowa uniosła brwi. – Nie minęła jeszcze godzina.
Uśmiechnęła się i lekko skłoniła głowę w stronę pary królewskiej.
– To blask Magii księżniczki sprawił, że przygnałam tu jak szybko mogłam. – Odwróciła się w stronę wysokiego, uśmiechniętego mężczyzny, który siedział koło swojej żony. Spojrzała na Evelyn, której czarne, długie włosy przylepiły się do twarzy, mimo iż były związane w ciasny warkocz. Jej zazwyczaj niemal biała cera zaczerwieniła się jak w gorączce.
Jej serce biło niespokojnym rytmem, gdy uświadomiła sobie, że stoi niedaleko dziecka, dla którego przeznaczono wiele rzeczy. Dużo bólu i cierpienia, owszem, ale również szczęścia i Magii. Przede wszystkim tego ostatniego. Podeszła do kołyski i powoli wzięła dziewczynkę na ręce. Spojrzała na jej ciemnoniebieskie oczy. Jest podobna, pomyślała.
– Mów więc szybko, jak jej będzie na imię.
– Lenora – powiedziała bez wahania Nadia.
Wszyscy w pokoju zamarli. Matka dziecka wpatrywała się w Klacz szeroko otwartymi oczami, a ojciec również nie był w stanie wydać z siebie żadnego słowa. W końcu jednak przemówił cicho:
– Nie może być...
– Ale tak się wydarzyło. – Nadia ostrożnie przytuliła dziewczynkę. – Blask jej Magii przyzwał mnie tu, gdy tylko opuściła łono swojej matki. To o niej mówią legendy.
– Ona będzie... – zaczęła Evelyn, a szok był wymalowany na jej twarzy.
– Nie „będzie". – Poprawiła ją. – Ona jest Czarodziejką.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top