Korea X Ameryka ( ͡° ͜ʖ ͡°)


Zaczęło się od, że tak powiem, zwykłej rozmowy na fecebooku. Znaczy "zwykła" byłaby, gdyby nie osoby, które siedziały przed ekranami komputerów, po obu stronach chatu. Jeden z nich miał na imię Im Yong Soo i od zakończenia Zapomnianej Wojny lat niezmiennie mieszkał w Seulu. Drugi, Alfred F. Jones pisał z Nowego Yorku. Okey, może to samo w sobie nie byłoby takie dziwne, gdyby obie te osoby nie pisały pod fałszywymi nazwiskami i... w zasadzie nie do końca były ludźmi. 


Alex Brown: Hello~~ 

Kang Yong Joon: hej jej~~

Kang Yong Joon:  Dawno nie pisałeś. Znalazłeś sobie dziewczynę czy jak (/ ͡° ͜ʖ ͡°)/

  Alex Brown:  A co? Zazdrosny?  (° ͜ʖ ͡  )

Kang Yong Joon: CHRYSTE XD co to za zmutowany lenny ??? xd

Kang Yong Joon:  albo nieważne. Pasuje do ciebie. 

Alex Brown: T . T  nie rań. 

Kang Yong Joon:   Więc? Powiesz mi wreszcie? ;D

Alex Brown:  Szef czegoś chciał. Nie pytaj, nie znoszę mojej roboty. 

Kang Yong Joon: Nie mówiłeś, że pracujesz. Jak w Ameryce dorabiają studenci? ;F


Ameryka strzelił facelama. Kompletnie zapomniał jakie kłamstwa opowiadał swojemu internetowemu przyjacielowi. Chyba musi zacząć je gdzieś zapisywać, żeby nie zapomniał. 


Alex Brown:  Biednie. sprzedają hamburgery w butkach z żarciem ;< 

Kang Yong Joon:  Przynajmniej nie chodzisz głodny :)))

Kang Yong Joon:  Dobra ja kończę na dzisiaj. Spać mi się chce. 

Alex Brown:  Jest środek dnia -.- 

Kang Yong Joon:  No kurde niezupełnie. Jest druga nad ranem -.- -.- -.-   strefy czasowe, bicz pliz. 

Alex Brown:  racja, zapomniałem. Dobranoc~~! :D


Koreańczyk wyłączył komputer i westchnął niezadowolony. Zostało mu tylko pięć godzin do spotkania na północnej granicy. Był środek nocy, od dawna powinien spać ale przez nowego znajomego z Ameryki nie mógł zmrużyć oczu. Alex obiecał mu, że napisze i faktycznie to zrobił. Tylko nie do końca o odpowiedniej porze! Czasem zdarzało im się rozmawiać poważnie , kiedy indziej żartowali, albo droczyli się, ale bez względu na okoliczności zawsze było miło. Łatwiej jest zwierzyć się z problemów osobie, której się nie widzi. Im Yong Soo zmęczony rzucił się się na łóżko. Może powinien się przyznać? Nie, lepiej nie... jeszcze uzna go za wariata i przestanie się odzywać. Po zaledwie kilku minutach musiał już wstać i zbierać się do długiej drogi. Celem była strefa zdemilitaryzowana, granica z ziemiami brata. 

~~~~~~~~~~~~~~~~

- Już jestem! - krzyknął podekscytowany Korea wpadając bez pukania do pokoju spotkań. - To gdzie jest Ameryka?

- Powinien za chwilę się pojawić. Dopiero wysiadł z samolotu. - wyjaśnił jeden z wojskowych pilnujących porządku na granicy.

- No to ja punktualnie co do minuty przyjeżdżam, a on sobie obowiązki olewa? - Mrucząc coś pod nosem, Yong Soo usiadł na swoim krześle. Zdenerwowany spoglądał na drugie drzwi, te prowadzące na ziemie Korei Północnej. - Jeśli się nie pośpieszy... 

Drzwi otworzyły się na oścież. Stanął w nich obecny dyktator, lub jak nazywali go jego ludzie "przewodniczący" Korei Północnej. Zaraz za nim do pokoju weszła personifikacja, Im Hyoung Soo. 

- Wspaniale. - szepnął Yong schylając głowę. - Teraz go nie wpuszczą, prawda? Ameryka zbyt źle wypadłaby w oczach ludzi, gdyby Alfred nie zdążył na czas. 

- Przykro mi. - odpowiedział strażnik kładąc rękę na ramieniu swojej ojczyzny. 

- Nic się nie stało. - uśmiechnął się szeroko. Zupełnie jakby faktycznie nie miał nikomu niczego za złe. - Możemy zaczynać. Poradzę sobie, bez niego.

~~~~~~~~~~~~~~~~~

Korea przeciągnął się leniwie. Spotkanie właśnie się skończyło, trwało około kilka godzin, co i tak było krótkim wynikiem. Oparł się o ścianę i wyczerpany usiadł na ławce. Nagle poczuł, że jego telefon wibruje w kieszeni. 

Ameryka przechadzał się bez celu w te i wewte, od pokoju do pokoju. Był bardzo zły, że się spóźnił. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak dużym zaufaniem darzył go Yong Soo. Wiedział też, że ten Azjata nie był mu obojętny, był ważny. Ważniejszy niż wielu innych ludzi i jakakolwiek personifikacja. Miał wrażenie, że zawiódł oczekiwania, dręczyły go wyrzuty sumienia, chociaż obecny stan rzeczy nie był jego winą. Podobne odczucia miewał naprawdę rzadko. Ostatnim razem było tak kiedy udało mu się uzyskać niepodległość. Tak... ponownie skrzywdził kogoś mu bliskiego. Żeby zapomnieć na chwilę, bez zastanowienia wyciągnął telefon i wybrał pierwszą osobę z chatu. 


Alex Brown: Hej! 

...

Zdezorientowany Ameryka wyjrzał za okno. No tak... nadal jest ciemno.

Alex Brown: och, wybacz. zapomniałem, że śpisz. 

Alex Brown: Wiem, że teraz mi nie odpiszesz, ale muszę się komuś wygadać. Zrobiłem coś złego, komuś kogo kocham. Boję się, że teraz kiedy się - zawahał się chwilę przed napisaniem kolejnego słowa - z nią spotkam, będzie na mnie krzyczała. 

Alex Brown: Zostawiłem ją samą, a nie powinienem. Raczej słabo znam się na emocjach, ale wydaje mi się, że w takiej sytuacji potrzebowała wsparcia. 

Kang Yong Joon: Czyli jednak masz dziewczynę. Okłamałeś mnie :////

Alex Brown: ty nie śpisz? 

Kang Yong Joon: miałem ważne spotkanie. Zapomniałem ci powiedzieć, że już wstałem. A co?

Alex Brown: Nic. Wydawało mi się tylko, że jesteś typem, który przed dwunastą wstaje tylko od święta :)))) 

Kang Yong Joon:  Jaka ona jest? 

Alex Brown: kto?

Kang Yong Joon:  Twoja dziewczyna. 

Alex Brown: Nie jest moją dziewczyną.  Chociaż bardzo bym chciał, żeby nią była.

Kang Yong Joon: No to kim niby jest, jeśli nie dziewczyną? seksowną zakonnicą, czy kuzynką? Wybieraj co gorsze, przyjacielu.

Alex Brown: Proszę, nie teraz.  To poważna sprawa i nie mam nikogo z kim mógłbym porozmawiać. 

Kang Yong Joon: Wybacz. Tak się składa, że sam miałem okropny dzień, ale to nieważne. Chcesz mi o niej opowiedzieć?

Alex Brown: Zawsze się uśmiecha, jest pogodna pełna życia i wesoła. Może nie jest boginią urody, piękniejsze od niej widuję codziennie na ulicy. Przynajmniej się wyróżnia, z resztą to mi się w niej podoba. Wola walki, pragnienie wolności i niepowtarzalność. No i jest zboczona. Bardzo zboczona. 



Yong Soo nie zdążył odpisać. Odkleił spojrzenie od telefonu i dostrzegł mężczyzną wychodzącego zza progu. Ameryka ściskał w prawym ręku najnowszy, dostępny w USA model iphona i wpatrywał się w niego jak zahipnotyzowany. Korea przechylił głowę w bok chcąc dostrzec literki widoczne na jego ekranie. Ameryka oderwał wzrok od przedmiotu, a kiedy to zrobił Korea przypomniał sobie gdzie właściwie się znajduje. Stanął na baczność gotowy do zasalutowania osobie, która przed laty go uratowała i wtedy dostrzegł okienko chatu. 

- A-Ameryka...?

- H-hej Yong! - krzyknął F. Jones, natychmiast chowając telefon do kieszeni. - Przepraszam, spóźniłem się, znaczy samolot. Jak było na spotkaniu?

- Tak jak zawsze. - uśmiechnął się i rozluźnił spięte ramiona. -  Nic nowego. Pokłóciłem się z bratem, było kilka oskarżeń i na dobrą sprawę nadal nie doszliśmy do porozumienia. Ewidentnie mają gdzieś traktaty pokojowe. Nie walczymy od kilku dekad, ale zdaje się, że stan wojenny potrwa jaszcze długi, długi czas. Wszystko po staremu. 

- Przykro mi.

 - To nic takiego. - Korea machnął ręką z lekceważeniem, próbując ukradkiem zajrzeć do kieszeni Ameryki. - Czy możesz... pokazać mi telefon?

- Jasne. - Alfred z dumą wyciągnął iphone i trzymając go w dwóch palcach upewnił się, że Yong Soo zauważył jabłuszko z tyłu obudowy.

- Możesz... wprowadzić hasło? 

- Co jest, myślisz, że kupuję podróbki, czy jak? 

Amerykanin nakreślił szlaczek odbezpieczający. Nie zastanawiając się nad tym, czy mu wypada zachowywać się w podobny sposób w takim miejscu, Korea wyrwał urządzenie z rąk Ameryki. Od razu zauważył rozmowę na chacie z niejakim "Kang Yong Joon". Nie wiedział co robić. Uśmiech zniknął z jego ust. Nagle wszystko zrozumiał. Oddał Alfredowi jego ukochane urządzenie i niepewnie pokazał mu ekran własnego telefonu, a na min ten sam chat. Tą samą rozmowę. 

- Ameryko... Czy ty mówiłeś o mnie?

- To nie tak jak myślisz! - blondyn zaczął wymachiwać rękami i rozglądać się w poszukiwaniu pomocy - To nie tak, że uważam cię za słabą dziewczynkę! Nie, nie! Jesteś bardzo męskim mężczyzną! Przecież walczyłeś w wojsku! 

Im Youg Soo zachichotał widząc krwistoczerwony rumieniec na twarzy Ameryki.

- Nie gniewam się. 

- A-ale nazwałem cię kobietą! I powiedziałem, że jesteś brzydki! 

- Sam nie grzeszysz urodą. - uśmiechnął się złośliwie. - Ale wiesz co? To też mi nie przeszkadza. Ile jeszcze będziesz w moim kraju?

- Mam stawić się na lotnisku za półtorej godziny.

Korea podrapał się po brodzie wyglądając przy tym jakby bardzo intensywnie myślał. 

- Nie uda mi się zawieść cię do mojego domu i wrócić na czas, ale jakiś dwadzieścia kilometrów od strefy zdemilitaryzowanej jest hotel... nie ma ani jednaj gwiazdki, w zasadzie to speluna jakich mało, ale na szczęście nie jest oblegany przez gości... Nikt nie powinien przeszkadzać.

- Co?! - Im Yong Soo złapał Alfreda za ręce i pociągnął w stronę wyjścia. - Co ty robisz?! Koreo! 

- Cicho bądź! Pogadamy kiedy indziej, teraz nie mamy na to czasu! 

  ~~~~~~~~~~~~~~~~~  

Alfred od razu po wejściu do pokoju rzucił partnera na stary, skrzypiący materac. Nie rozmawiali od wyjścia z budynku, nawet nie patrzyli sobie w oczy bojąc się, że gdy tylko spotkają się spojrzeniami, rumieńce na ich twarzach pogłębią się. Od razu zaczęli się całować. Korea pierwszy przyciągnął Amerykę do siebie i chociaż leżał na plecach, znacznie bardziej się zaangażował. Prawie rozerwał koszulę Ameryki, kiedy blondyn odsunął się zaczerpnąć powietrza. Szarpał i drapał chcąc więcej, jak spragniony targnie brudne od piasku ręce do naczynia pełnego wody, nim naleją mu jaj w szklankę. Będąc tak blisko twarzy Jonesa, zaczęły przeszkadzać mu jego okulary. Zmarszczył brwi niezadowolony i ściągnął mu je z nosa.

- Mój Teksas! 

Korea natychmiast odłożył pochwycony przedmiot na szafkę nocną i chociaż nie było tego widać, zrobił to bardzo ostrożnie. Byłby teraz bardzo zły, gdyby przez przypadek zbił szkiełka.

- To tylko symbol. Nic im się nie stanie, obiecuję. 

Ameryka chciał już krzyknąć, że nikomu nie wolno dotykać okularów, ale powstrzymał się. Przecież są rzeczy ważne i ważniejsze. Są hot dogi i są hamburgery. Alfred starał się jak tylko potrafił, odwzajemniał pocałunki, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że co by nie robił, to nadal jest za mało. Zaczął odwiązywać niebieski szal, który oplatał klatkę piersiową Korei i kiedy wreszcie mu się udało dostrzegł kolejną tym razem czerwoną przeszkodę w takiej samej postaci. Przeklęta, wielokolorowa, koreańska flaga. Ameryka pomyślał, że jeśli pod tym będą kolejne, czarne wstążki, to chyba skoczy z dywanu. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca, a czarne aplikacje znalazł na wiązanych burach Yong Soo. Po zaledwie pięciu minutach Korea był już prawie nagi. Miał na sobie tylko luźne, białe spodnie i długie pod kolana skarpetki będące częścią codziennego stroju. Nie podobał mu się fakt, że tylko on obnaża tutaj swoje smukłe ciało, kiedy Ameryka wciąż jest w pełnym ubraniu. Kiedy powoli zdejmował skórzaną kurtkę z jego ramion, napotkał opór. Alfred zginał ręce uniemożliwiając dalsze zsuwanie kurtki. Im Yong Soo nachylił się mu do ucha.

- Wyprostuj ręce. - mruknął rozbawionym głosem. Ameryka chwilę jeszcze protestował, ale w końcu uległ i pozwolił zdjąć z siebie kurtkę, a następnie koszulę. Poczuł się bardzo niezręcznie, dokładnie tego się obawiał. Szczupłe ciało Azjaty kontrastowało z jego nieidealną sylwetką. 

- Dziękuję~! -Yong znów się uśmiechną. Chyba... nawet nie zwrócił uwagi. - Tak jest o wiele lepiej. - położył dłoń na brzuchu Alfreda. - Tak... teraz jest bardzo miło. Tylko jeszcze jedno mi nie pasuje. Możesz się dla mnie położyć? 

Ten pełen szczęścia i nadziei, promienny uśmiech był jak obietnica lepszego jutra. Jutra, którego Ameryka nie doczeka w objęciach jego rąk, ale które z pewnością nadejdzie. Nie był w stanie dyskutować z ukochanym, chociaż z pewnością wolał odmówił, niż się zgodzić. Nieśmiało pokiwał głową, zagryzając przy tym wargi i spinając mięśnie. Młode ciało blondyna pragnęło spełnienia tu i teraz. Yong Soo przechylił głowę w bok. 

- Jesteś jakiś dziwny.

Ameryka poczerwieniał jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Rumieniec przechodził na uszy i ramiona.  

- To jest... mój pierwszy raz.

Korea zachichotał tylko, ze znajomym błyskiem w brązowym oku.

- W takim razie wszystkiego cię nauczę! To będzie krótka, ale przydatna lekcja. Przede wszystkim, ważna jest praktyka, ale bez teorii ani rusz. Po pierwsze: substytut. Chyba, że ktoś lubi ból, wtedy zostawiasz tak jak jest. Ale ja nie lubię, więc puki co hard yaoi mówimy "nie". Po drugie: gra wstępna. Trzeba rozgrzać partnera, aż mu stanie, a kiedy stanie, to jeszcze trochę. Tylko pamiętać trzeba żeby nie przesadzić, bo będzie miękko i bynajmniej nie mówię teraz o materacu, czy coś. Po trzecie...

- Przepraszam, ale ilu ty miałeś partnerów przede mną?! 

- Zaczekaj chwilkę... - Yong Soo zrobił zamyśloną minę i zaczął po cichu liczyć
palce obu dłoni. - czterdzieści dwa... czterdzieści trzy... czterdzieści trzy i pół... Partnerki też mam liczyć? Bo jeśli nie, to wyjdzie z ułamkiem.

Przerażony Alfred wpatrywał się w Koreę z niedowierzaniem. Przecież obaj byli młodymi krajami, jak to możliwe, że dzieli ich tak wielka przepaść w doświadczeniu?! Zapadła cisza przerwana kolejnym namiętnym pocałunkiem zainicjowanym przez Azjatę. 

- Nie znoszę matematyki. Jest strasznie nudna. 

Usta Im Yong Soo zjechały w dół po szyi, zostawiając na skórze wilgotny, różowy ślad. Wrócił do ust Ameryki dokładnie tą samą drogą, wypuszczając chłodne powietrze z puc. Kiedy położył smukłe, zimne dłonie na jego klatce piersiowej, blondyn złapał Koreę za włosy tak mocno, że, aż Azjata musiał odchylić głowę do tyłu i złapać go za ręce. Przysunął się bliżej, na swój sposób walczył aby nie zostać przypadkiem powalonym na plecy. Sam zaczął obsypywać pocałunkami klatkę piersiową chłopaka, stopniowo schodził w dół. Białe spodnie zaczęły przeszkadzać jeszcze bardziej niż wcześniej okulary. Szybko się ich pozbyli, a w zasadzie tylko Koreańczyk, który zaczął przegrywać w i uginać się pod ciężarem blondyna. Zanim się obejrzał był już całkiem nagi, plecami przyciśnięty do prześcieradła. Na początku chciał dominować, miał na to nastrój i doświadczenie, ale grzeczne prośby na nic się zdały. Chociaż może to i lepiej... Przynajmniej w tej pozycji Ameryka nie zobaczy czegoś, czego widzieć nie powinien. Tak... tak jest lepiej. Wtedy Alfred zdjął swoje spodnie i zrobił coś czego NIKT się nie spodziewał. Zagryzł dolną wargę, zasłonił ręką oblaną rumieńcem twarz Im Yong Soo i usiadł na nim. Nie bolało bardzo, ale pożałował, że nie posłuchał i się nie przygotował. Korea położył dłonie na zasłaniającej mu oczy dłoni. Była bardzo ciepła, prawie jak rozgrzany węgiel w porównaniu do chłodnego ciała Azjaty. Uśmiechnął się wtulając twarz w spód dłoni Ameryki. Odsunął prawą rękę i przeniósł ją na czubek penisa Alfreda. Zaczął przesuwać dłonią w górę i w dół aż nie udało mu się doprowadzić chłopaka do końca. Sam doszedł chwilę później odchylając przy tym głowę do tyłu. 


  ~~~~~~~~~~~~~~~~~  


Ameryka ledwo zdążył na samolot, przez co szef go ochrzanił, ale nie to było najgorsze, bowiem czekało go kilkugodzinne siedzenie na fotelu. Kiedy wrócił do USA, od razu na powrót włączył telefon. Nikt nie dzwonił, nikt nie pisał. Tylko jedna osoba zostawiła wiadomość na chacie.



Kang Yong Joon: No hej. Było wspaniale, wiesz ;* ?  Bardzo mi się podobało, a tobie? Byłeś niesamowity, serio!. Wcale nie przeszkadzało mi, że jesteś gruby, a tak w ogóle to zostawiłeś Teksas. Następnym razem może ci go oddam, ale najpierw będziesz musiał zaliczyć bardzo trudny test. Wiesz, praktyka czyni mistrza. hehe~~ no i trzeba zamienić role cn? Nudno tak z podziałem na seme ukesia.

Kang Yong Joon: Ach~~ i widzisz, zapomniałbym o najważniejszym. Ja też ciebie kocham. Do zobaczenia! ;*


Twarz Alfreda znów pokrył szkarłatny rumieniec. Kiedy otrząsnął się z pierwszego szoku, z niemałym zażenowaniem spojrzał w dół i ponownie oblał się rumieńcem.

- No, no, no!... Fuck. 

















~~~~~~~~~~~~

Wielkie dzięki AloneFreedom za pomoc~~

Nie umiem pisać... książki nie wydam. Ale lemona napiszę z miłą chęcią ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top