Rozdział VII
Kakashi nie chciał tego robić.
Stokroć bardziej wolałby sam zmierzyć się z całym oddziałem shinobi z Wioski Kamienia. Był bardzo zmęczony na samą myśl o tym. Poza tym miał inne plany na ten wieczór.
Ale rozkaz to rozkaz.
Dlatego zamiast czytać w spokoju kolejny tom książki, marnował swój czas i pięniądze siedząc z tymi kretynami w dango barze. Z początku nie było aż tak źle. Zażarta debata o tym pod jakim kątem powino rzucać się kunaie była naprawdę wciągająca. (Choć od początku było wiadome, że to on ma rację)
Ale wtedy oczywiście musiał zostać poruszony TEN temat.
— Naprawdę Kushina jest w ciąży? — zapytała Kurenai.
Mało brakowało, a Kakashi zostałby pierwszą ofiarą dango w Konosze.
— Kakashi, bracie! Nie umieraj! — powiedział Guy wstając od stołu. — Poczekaj! Młodzieńczy Kwiat Konohy rusza ci na pomoc!
Podszedł do niego od tyłu i uderzył go mocno nogą w plecy.
Jedzenie, na które Hatake wydał ostatnie zaskórniaki poszybowało gdzieś w stronę Wioski Piasku.
— To będzie niesamowity dzieciak. — stwierdził Asuma.
— Najpiękniejszy kwiatuszek Konohy! — powiedział Guy ze łzami w oczach. — Jej uroda będzie wysławiania we wszystkich czterech stronach świata.
Kakashi wywrócił oczyma
— Ludzie wyluzujcie... To będzie tylko kolejne zwykłe, dziecko. — powiedział. — To, że jego rodzice są tacy wspaniali, nie znaczy, że ono też takie będzie.
— Nie?
— Nie. — odparł poirytowany ich brakiem inteligencji. — Może być tak, że to dziecko będzie największą ofermą w całym uniwersum. A wy się zachowujecie jakby to był jakiś przyszły mesjasz...
Po wygłoszeniu tej mądrości odszedł od stołu.
Naprawdę brakowało mu swojej drużyny.
Kakashi nigdy nie przepadał za innymi dzieciakami.
Uważał, że nikt nie był w stanie mu dorównać.
Rin wyczuwając nadchodząco katastrofe postanowiła się przemóc i zaczęła mówić:
— Wczoraj udało mi się złowić takiegoooo wielkiego suma.
Znów nastała pełna napięcia ciszy. Dziewczyna nerwowo odłożyła łyżkę obaiwając się, że być może nie wiedzą czym jest sum.
— Ty też wędkujesz? — zapytali unisono.
Nigdy więcej nie spotykali się w żadnym barze. Odtąd po każdym treningu czy też misji zabierali ze sobą wędki i we trójkę siadywali nad jeziorem.
Minato nigdy nie mógł pojąć jak to możliwe, że trójka z tak różnymi charakteremi może podzielać tak osobliwe hobby.
*
Madara był szczęśliwy. Oczywiście, na tyle na ile pozwało mu jego obecny stan oraz status największego kozaka w unierwsum.
— Teraz wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Zetsu spojrzał na niego z ukosa.
— Rozumiem, że nie wyciągnąłeś żadnych wniosków z ostatniego razu?
— Jak się zaraz nie zamkniesz to przerobię cię na sosnę i będę wyrywać ci igłę po igle — odparł.
Zetsu westchnął głęboko i szybko opuścił pomieszczenie.
Znowu muszę iść do tej przeklętej Konohy.
*
Rin tęskniła za domem. Jako jedyna w swojej drużynie wciąż miała oboje rodziców. Oboje byli zwykłymi mieszkańcami wioski — matka pracowała jako kucharka, a ojciec był piekarzem.
Owszem, uwielbiała adrenalinę jaką dostarczało wykonywanie obowiązków ninja, lecz równie mocno lubiła wracać do ciepłego domu, gdzie czekali na nią rodzice.
Ale im silniejsza się stawała — tym bardziej się od nich oddalała, ponieważ dostając coraz to trudniejsze misje musiała trzymać coraz więcej sekretów. Bolało ją to. Kiedyś mogła spędzać całe wieczory na rozmawaniu z nimi, a teraz musiała ich unikać, by nie wyjawić zbyt wielu służbowych tajemnic.
— A dokąd ty się tak śpieszysz? — zapytał Roshi rzucając niedbale swój tobołek na ziemię.
Do domu.
— Jesteś dziś jakaś nieobecna. — stwierdził Obito. — Stało się coś?
— Nie, po prostu się nie wyspałam. — odparła.
Cóż, to również nie było kłamstwem — trudno było dostatecznie odpocząć w spartańskich warunkach jakie fundował im Roshi. Ale chłopak znał ją zbyt długo, by dać się spławić taką oczywistą odpowiedzią.
— Wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko, prawda? — zapytał.
*
Kakashi czuł w powietrzu, że coś jest nie w porządku.
Jakby zło przeniknęło przez bramy wioski.
Chciał sie cofnąć.
Mistrz wie co robić.
*
Roshi od początku był temu przeciwny. Uważał, że jinchuriki w tłumie ludzi to jest zbyt poważne ryzko. Ale Rin miała słabość do festiwali. Kochała tę magiczną atmosferę, ogólnej radości. A on nie mógł się oprzeć dziewczynie. Jeśli kiedykolwiek miałby mieć córkę to tylko taką jak ona.
Lubił z nią przebywać. Zapomniał już jak to jest spać samotnie pod gołym niebem i wsłuchiwać się w koncerty świerszczów. Czuł się jakby naprawdę miał rodzinę.
— Ale tylko na chwilę. — powiedział, gdy mijali bogato zdobiony łuk.
Sądził, że jest za stary na tego typu zabawy, ale, gdy tylko zobaczył stoisko z x zmienił zdanie.
— Chodźmy potańczyć! — zarządziła.
— Dobrze wiesz, że za tym nie przepadam. — odparł po cichu wiedząc, że jakikolwiek sprzeciw jest daremny.
Byli wtedy jeszcze w Akademii. Panował wtedy głupi zwyczaj, by zimą organizować bal przebierańców. Miało to na celu wzmocnienie ich kreatywności i podbudować wiarę w ich marzenia. Obito przebrał się za Drugiego Hokage. Niestety, podczaqs jednego z grupowych tańców potknął się o własne nogi. Próbując zachować równowagę popchnął kolegę stojącego przed nim. Ten upadł na dziewczynę przed nim i tak po chwili większość grupy leżała na podłodze.
— Co za niedorajda.
Dzieci śmiały się z niego. Chłopak z płaczem wybiegł z sali. Siedział na oblodznych schodach.
— Przyszłaś tu żeby się ze mnie pośmiać? — zapytał szczękając zębami. Łzy powoli przymarzały na jego policzkach.
— Przyszłam tu tylko po to, by cie stąd zabrać. — powiedziała, łapiąc go pod ramię. — Bo jak tu dłużej zostaniesz to umrzesz na zapalenie płuc.
— Żadna strata... — odpowiedział.
— Dla ciebie może tak, ale Konoha straciła by swojego najlepszego Hokage.
I choć słowa te bardzo go pokrzepiły jednego nie zmieniły.
Obito wciąż nie umiał tańczyć. Deptał jej nogi. Ale ona zdawała się tego nie zauważać.
— Przynajmniej mam stuprocenotwą pewność, że jesteś prawdziwy. — odparła. — Ale racja trzeba będzie nad tym popracować, bo co to za Hokage, który nie umie poradzić sobie w tańcu?
Zmarszczył brwi.
— Eee... Łatwiej chyba będzie jeśli zakażę wszystkim tańca.
— Albo utniesz wszystkim nogi. — powiedziała.
— Przerażasz mnie.
Zbliżyli się do siebie. Dzieliły ich od siebie tylko milimietry. W tle wybrzmiewały spokojne nuty skrzypiec.
I wtedy nastąpił wybuch.
Wokół rozpętał się ogromny pożar. Ludzie w panice rozbiegli się we wszystkie strony.
Oboje byli przez cały ten czas w błędzie. On nie musiał jej bronić, ona nie musiała pokonywać wszelkich przeciwności sama. Ale teraz już to widzieli.
Tylko razem mogli osiągnąć wszystko.
I wtedy na scenę wkroczył Kakashi.
— Tak ja też się bardzo cieszę, że was widzę — oznajmił.
Kakashi nie wytrzymał i przyłożył mu w głowę.
— Ona kocha tylko ciebie, głupku — powiedział Kakashi.
— Możemy zawrzeć rozjem — oznajmił Obito.
A to my kiedykolwiek byliśmy w stanie wojny? Zastanawiał się Kakashi.
— Ale dalej jesteśmy rywalami.
— Czy on nie będzie idealnym Hokage? — zapytała retorycznie Rin.
Rosh nie odpowiedział na to pytanie. Idealnym? Na pewno nie. Zapewne będzie tylko dostateczny... Ale mając takich przyjaciół u boku... Obito Uchiha z pewnością zostanie uznany za najlepszego Hokage w historii Konohy. Takie myśli przeszły przez głowę mężczyzny, lecz nie podzielił się z nimi z nastolatkami.
Rin przytuliła go.
— Żegnaj, Rosh! — powiedziała.
— Obyśmy się jeszcze kiedyś spotkali, mała — odpowiedział targając ręką jej włosy.
— To teraz wracamy do domu! — oznajmił Obito.
Nawet Kakashi się uśmiechał. Wojna się skończyła. Wracają do domu. Razem.
VII - ten, gdzie stoją na wzgórzu, niepewni co przyniesie przyszłość
Gdy tylko zbliżyli się do wioski - poczuli, że coś jest nie w porządku.
Ich mistrz nie żył.
— Nie powinniście tu wracać — powiedział Fugaku — Uciekajcie stąd i lepiej już nigdy tu nie wracajcie! Obawiam się... że nie ma już dla was miejsca w tej wiosce.
— A-ale wujku!
— Konoha już od dawna gniła od środka — odparł. — A dziś jesteśmy świadkami efektów tego powolnego procesu...
Kakashi z trudem powstrzymał się od uderzenia mężczyzny. Jego ojciec i matka poświęcili wszystko dla tej wioski. A ten dureń, chce byśmy teraz opuścili to miejsce! Jak najzwyklejsi tchórze!
— Miałem być Hokage.
— Przykro mi... — odpowiedział kładąc mu dłoń na ramieniu. — Kiedy dorośniesz zrozumiesz, że rządzenie tą wioską, to najgorsza tortura na świecie... A teraz idźcie już!
— A-le...
— Nie chcecie tu chyba zginąć, prawda? — zapytał. — Jesteście jeszcze tacy młodzi i widzę, że irytuje was zło na tym świecie, ale nic nie zmienice jeśli teraz zginiecie!
Nie odezwali się ani słowem. Miał rację, ale żadne z nich nie chciało tego przyznać na głos. Dręczyła ich ta bezradność.
— Teraz odchodzimy, ale jeszcze kiedyś tu wrócimy! — oznajmił Obito
Fugaku uśmiechnął się delikatnie.
— Mam taką nadzieje... Oby dane mi było dożyć tej chwili.
Kakashi spojrzal mu prosto w oczy. Owszem, opuszczenie Konohy to nie był szczyt jego marzeń. Ale nie jesteśmy tchórzami! Dzięki temu co powiedział Obito, wiadomo, że jeszcze tu wrócimy!
Rin była przerażona. Nawet nie pożegnałam się z rodzicami! Płakała i nawet nie zamierzała kryć swych łez. Tak bardzo pragnęła wrócić do domu.
Obito był w zbyt wielkim szoku, by myśleć o czymkolwiek. Wciąż próbował pogodzić się z myślą, że Minato i Kushina nie żyją.
Ale los nie pozostawił im zbyt wiele czasu na sentymenty.Świat po raz kolejny ukazał im swoje brutalne oblicze. Próżno im było szukać zleceń dla ninja. Nikt nie chciał zatrudniać trójki obcych dzieciaków nawet do misji rangi D. Wyglądali jak żebracy. Bywały tygodnie, w których nic nie jedli.
— Możecie zawsze zacząć sprzedawać lemoniadę — powiedział mężczyzna.
Kakashi na samą myśl o tym, że musiałby by rozmawiać z klientami poczuł nudności. Obito aż gotował się w środku. Na szczęście to Rin odezwała się jako pierwsza.
— Oczywiście! — odpowiedziała Rin.
Oboje spojrzeli na nią zszokowani. Nie przywykli do tego, by to ona, podejmowała decyzje w ich drużynie. Po skończonym dniu pracy, siedzieli razem w maleńkim pokoju na poddaszu. Było tam strasznie parno. Ale pierwszy raz od dawna, mieli dach nad głową.
— Może teraz faktycznie jesteśmy nikim... — powiedziała. — Ale wrócimy do Konohy!
I po tych słowach rozpoczęli wspólny trening. Przed nimi było jeszcze wiele ciężkiej pracy. Ale mieli siebie nawzajem i lemoniadę.
***
Kumogakure słynęła z wielu niezwykłych postaci. Ale trójka dzieciaków sprzedających lemoniadę nie interesowała zbyt wielu osób. Czasem ktoś zaciekawiony pytał ich A czemuż to sprzedajecie tą lemoniadę?
Dziewczyna uśmiechała się szeroko i odpowiadała:
— To nudna historia.
I po tych zapewnieniach, nigdy więcej ich o pochodzenie nie pytano. Bo jakąż to przeszłość mogły mieć dzieciaki sprzedające lemoniadę? Powszechnie uważano ich za sieroty — rodziców zapewne stracili podczas Drugiej Wojny Shinobi — jak wiele innych dzieciaków.
— Minęły trzy długie lata odkąd tu przybyliście, a ja tak niewiele o was wiem — powiedział mężczyzna, gdy oznajmili mu, że odchodzą. — Powiedźcie mi, chociaż co zamierzacie teraz robić...
Popatrzyli po sobie. Ten człowiek dał im schronienie. Przez lata przymykał oko na ich wybryki. Był dla nich jednocześnie matką i ojcem. Nie, nie można mu powiedzieć, że chcemy wrócić do domu — tam, gdzie wszyscy myślą, że nie żyjemy.
— Następnym razem, gdy pana odwiedzimy będę Hokage! — oznajmił Obito. — Po to właśnie idziemy! Po sławę i chwałę!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top