• his sour smile •

Leżeli razem pod kocem, a ciepłe promienie słońca oświetlały ich roześmiane buzie. Był piękny poranek osiemnastego kwietnia w niedzielę, dzień wypoczynku i odetchnięcia od pracy, by nabrać sił na zbliżający się tydzień. Yamaguchi i Tsukishima, jak zwykle z resztą, wylegiwali się w swoich ramionach, zupełnie nie myśląc czy powinni wstać z łóżka czy może nie.

- Która jest godzina? - zapytał Kei, jeszcze nieco zaspanym głosem, ręką szukając swoich okularów.

- Jakoś po dziesiątej - odparł przeciągle Tadashi, przylegając twarzą jeszcze bliżej ramienia ukochanego. Po chwili stłumionym głosem dodał: - Nie wyspałem się. Chodźmy jeszcze spać.

Tsukishima spojrzał na niego niezbyt przekonany, unosząc jedną brew do góry. Kiedyś jego chłopak nie miał najmniejszych problemów ze wczesnym wstawaniem, więc kiedy mu się to niby zmieniło? Byli razem już tak długo, że Kei totalnie stracił poczucie czasu w stosunku do takich błahostek.

- Powinienem cię jakoś rozbudzić? - mruknął chłopak z łobuzerskim uśmiechem, który zagościł na jego twarzy.

Zanim Yamaguchi zdążył jakkolwiek zareagować, został zaatakowany dużą ilością łaskotek i pocałunków ze strony swojego chłopaka. Obcałowywał jego piegowaty nos, policzki, usta, szyję i dekolt, a rękami wędrował od brzucha po pachy by usłyszeć jego słodki śmiech. A Tadashi, no cóż, śmiał się z przymróżonymi oczami, wołając by Tsukishima zaprzestał tych jakże potwornych tortur.

- Tsu...ukki! - zawołał przez śmiech, ze łzami rozbawienia w oczach. - Prze-estań! To... Ah!

Gdy w końcu udało mu się odepchnąć od siebie swojego chłopaka, tamten spojrzał na niego z triumfalnym uśmiechem.

- I co? Wygrałem?

- Jesteś okropny! Umrę tu kiedyś przez ciebie! - krzyknął Tadashi uśmiechając się kwaśno i uroczo marszcząc przy tym nosek. - Umrę, słyszysz? Ze śmiechu! I z zasłodzenia. I to będzie twoja wina! A potem będziesz musiał płacić za mój pogrzeb i nagrobek pod drzewem cytrynowym. W białej trumnie!

Kei jedynie uśmiechnął się pod nosem, po czym poczochrał swojego chłopaka po włosach. Niby taki niewinny, a jednak czasami takie głupoty wygadywał. A mimo to sam ogłupiał z miłości do tego wariata, czy w takim razie czyż nie idealnie do siebie pasowali?

Yamaguchi podniósł się do pozycji siedzącej, trzymając się ramy łóżka by nie upaść gdy zakręciło mu się w głowie. Przetarł dłońmi zaspane powieki, mrugając nimi energicznie. Jego skóra z dnia na dzień robiła się coraz bardziej blada, a oczy traciły dawny blask, a mimo to chłopak nieustannie się uśmiechał.

Tsukishima smutno uniósł kąciki ust na ten widok, nie odezwał się jednak ani słowem. Wstał, przeciągnął się lekko kierując się w stronę drzwi wyjściowych z sypialni. Zatrzymał się jednak opierając dłoń na framudze.

- Idę zrobić kawę, a ty w tym czasie weź swoje leki, dobra? - mruknął, nie spoglądając na swojego chłopaka. Mógł się tylko domyślać, że Tadashi kiwnął głową w odpowiedzi.

W przedpokoju mijając ścianę pełną zdjęć przedstawiających ich dwójkę oraz ich przyjaciół, zatrzymał na nich wzrok tylko na chwilę. Wiedział, że Yamaguchi nigdy nie odzyska pełni sił tak jak sprzed choroby, ale równocześnie wiedział, że ten cytrynowy chłopiec zaczyna z powrotem odzyskiwać utracone kolory. Więcej się ruszał, wychodził na spacery, dużo mniej się męczył. Wszystko zmierzało w dobrą stronę.

Uśmiechając się lekko wszedł do kuchni by sobie i swojemu ukochanemu zrobić słodkie latte na dobry początek dnia.

Najczarniejszy scenariusz spełnił się szybciej, niż się tego spodziewali.

Minął miesiąc. Ktoś mógłby powiedzieć "ledwie", dla tej dwójki - "aż" miesiąc. Miesiąc, podczas którego czas się zatrzymał po czym pospieszył tak, jak jeszcze nigdy dotąd.

W końcu nikt nie spodziewał się, że stan Yamaguchiego pogorszy się tak nagle. Nie mieli nawet czasu się pożegnać, potrzymać za rękę, pokrzepić dobrym słowem. Właściwie to na nic nie mieli czasu, bo wszystko działo się zbyt szybko. Tak jakby ktoś bawił się zegarem, nagle przyspieszając jego wskazkówki. A niby wszystko miało już być dobrze.

Tsukishima podarł polaroidowe zdjęcie, pakując ostatnie pudło z rzeczami chłopaka.

Nie chciał pamiętać. Niczego, co mogło być związane z Yamaguchim. Wiedział, że jeśli będzie pamiętał to nigdy nie ruszy dalej, nigdy nie pozbędzie się poczucia winy i tej niekończącej się, pustej rozpoczy. Bo życie teraźniejszością było dla niego jednym mądrym rozwiązaniem.

A mimo to przecież nadal nie przestał go kochać. No bo dlaczego miałby? Przecież obiecali sobie, że nawet śmierć ich nie rozłączy.

- Ogarnij się, Kei - mruknął sam do siebie, potrząsając głową. Wniósł ostatnie pudło do piwnicy, zamykając za sobą jej drzwi.

Droga na cmentarz nie była daleka, a Tsukishima musiał się tam pojawić. Ten jeden jedyny i jednocześnie ostatni raz. Samochodem zajechał na miejsce jakieś dwadzieścia minut później. Było już ciemno, ale jak to na cmentarzu - dalej paliły się światła. Nie lampy, a świece. Kei wszedł do tego miejsca, z którego biła ciepła aura, mimo, że było to najzimnejsze miejsce jakie istniało.

Na szczycie wzgórza stał naprawdę wyjątkowy nagrobek. Tsukishima we własnej osobie dopilnował, by jego miejsce było jedyne w swoim rodzaju. Wygrawerowane na nim napisy pobłyskiwały lekko, zapewne dokładnie tak samo jak śnieżnobiała trumna, zakopana kilka metrów pod ziemią. Nad nim rosło wysokie drzewo, wysokie i naprawdę piękne.

Chłopak zostawił na płycie małą, drobną stokrotkę i odsunął się na kilka kroków.

- Dlaczego mnie zostawiłeś, Tadashi?

Westchnął ciężko i odszedł chwilę później.

Widocznie miejsce cytrynowego chłopca wcale nie było w jego ramionach, a pod cytrynowym drzewem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top