Nice shot.

Jack przemierzał długi szary korytarz, oświetlony niezbyt ciekawymi lampami. Sprawiały wrażenie takich, które miały ochotę w każdej chwili, zwłaszcza najbardziej niespodziewanej, zgasnąć i to stopniowo, pogrążając korytarz w ciemnościach żywcem wyjętych z jakiegoś horroru. Wilder musiał sobie przyznać punkt za wyobraźnię. Ciekawe, czy ktoś jeszcze kiedykolwiek o tym pomyślał. Ktoś inny też przecież zapuszczał się w te rejony. Kiedyś, nim budynek został opuszczony i zamknięty. Mieściła się tu siedziba stacji RunNews. A jeszcze wcześniej urzędowała tu jakaś firma transportowa. Teraz budynek był opuszczony, ale... chwilowo tak nie do końca. Był kryjówką Jeźdźców, a zwłaszcza jego podziemia, bo piwnice miał naprawdę rozległe. W jednym z piwnicznych pomieszczeń Dylan urządził sobie strzelnicę. I właśnie tam zmierzał chłopak.

Skręcił w prawo i wreszcie dotarł do masywnych ciemnych drzwi. Pchnął je wchodząc do sporego pomieszczenia, utrzymanego w podobnym stylu, co cały korytarz. Miejsce było chłodne, szare, z tym, że wyglądało jak strzelnica. I obecnie miało jednego trenującego swój kunszt strzelecki – Rhodesa.

Jack przystanął kawałek za nim, opierając się ramieniem o jakiś betonowy słup. Mężczyzna strzelał, więc miał słuchawki na uszach i prawdopodobnie nie słyszał Wildera. Chłopak mógł go chwilę poobserwować. Dylan świetnie strzelał. Bardzo celnie. Praktycznie każdy strzał docierał do środka tarczy, która wisiała na samym końcu długiego toru strzeleckiego. Jack był pod wrażeniem. Sam miał świetne oko, o czym nawet Rhodes zdążył się już przekonać, gdy kilka razy karty rozcięły mu skórę, ale jednak te karty to nie broń palna. Wilder nie miał pojęcia, jakby sobie z nią poradził, ale chciał spróbować.

- Długo będziesz się tak gapił? – zapytał nagle starszy mężczyzna, najwyraźniej dobrze zdając sobie sprawę z obecności chłopaka. Jack od razu oderwał się od słupa podchodząc nieco bliżej.

- Nie wiedziałem, że wiesz... To znaczy, myślałem, że mnie nie słyszałeś.

- A jednak. – Wzruszył ramionami, zdejmując słuchawki. – Przyszedłeś postrzelać?

- Tak właśnie myślałem. Może się trochę podszkolę.

- Strzelałeś już kiedyś?

- Z kart. – Uśmiechnął się szeroko.

- Nimi to rzucasz. A z pistoletu strzelasz. Więc? – Uniósł brwi Dylan.

- No... - Wilder podrapał się po karku. – Kiedyś. W wesołym miasteczku.

Rhodes przewrócił oczami. Przeładował broń i wręczył ją chłopakowi.

- Stań tutaj. – Wskazał mu swoje miejsce, samemu odsuwając się o krok. Jack od razu podszedł do stanowiska strzeleckiego, stając plecami do mężczyzny.

- Postawa – odezwał się Dylan, robiąc krok do przodu. Przycisnął nieco biodra Wildera do blatu, samemu przylegając odrobinę do jego ciała. Chłopak wydawał się trochę zaskoczony, ale nie zaprotestował.

- Rozluźnij się. Nogi w lekkim rozkroku. Ręka z bronią przed siebie, na wysokość ramienia. Drugą ręką ją podtrzymaj.

- Jak na filmach?

- Mniej-więcej. Broń ma odrzut. Musisz ją po prostu ustabilizować, żeby nie zrobić sobie krzywdy.

Jack skinął głową i ustawił się w pozycji, o jakiej wspomniał Rhodes. Zaraz poczuł jego dłonie na biodrach.

- Rozluźnij się, mówiłem. Jesteś spięty – zauważył starszy mężczyzna. Wilder przygryzł wargę i wziął głębszy oddech. Przymknął na moment oczy, ale zaraz je otworzył.

- Mogę już strzelać? – zapytał.

- Wyceluj. Tylko spokojnie – szepnął mu do ucha Dylan. – Skup się – dodał. Nie zabrał jednak dłoni z bioder chłopaka. Jackowi zdecydowanie trudniej było się skupić. Czuł jakieś dziwne dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa.

- Pomyśl, że to karty. Tylko z większą mocą. Skup się na celu – szeptał dalej Rhodes.

- Mhm – mruknął Wilder. Wycelował i pociągnął za spust. Trzymał broń stabilnie, więc nie doświadczył zbyt dużego odrzutu. Obaj zerknęli na tarczę.

- Nieźle jak na żółtodzioba – przyznał starczy mężczyzna.

- Mam dobrego nauczyciela – stwierdził chłopak, uśmiechając się szeroko.

- Nie podlizuj się, młody – mruknął rozbawiony Dylan. Jack posłał mu jeszcze szerszy uśmiech.

- Spróbuję jeszcze raz – stwierdził i ponownie uniósł dłoń z bronią przed siebie. Rhodes wciąż nie zabrał swoich dłoni z jego bioder, więc cały czas nieco go to rozpraszało. Jeszcze bardziej rozproszył go ciepły oddech mężczyzny, który poczuł na szyi, a już całkowicie został rozproszony delikatnym muśnięciem warg. Czy aby na pewno to poczuł, czy tylko mu się wydawało?

Kolejne muśnięcie.

I jeszcze jedno.

Dłoń Dylana, która z jego biodra przesunęła się na brzuch.

Tak, na pewno to wszystko czuł. Powoli opuścił broń, odkładając ją na blat. Przymknął oczy i odchylił nieco głowę, poddając się tym delikatnym pocałunkom. Nawet nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń. Nie dziwiło go to, że Rhodes zaczynał go całować, dotykać. Może dlatego, że... już wcześniej o nim myślał. Wyobrażał sobie, jaki mógłby być. Jak smakują jego usta. Jak smakuje cały on. I to co teraz robił mężczyzna było takim małym zwieńczeniem jego ostatnich marzeń. Wilder podziwiał Dylana chyba za wszystko. Za jego umysł i iluzjonistyczne umiejętności przede wszystkim. No, ale oczywiście też uważał go za przystojnego faceta. Dlatego tak łatwo poddawał się jego dotykowi i ogólnie pieszczotom, a te stawały się coraz bardziej śmiałe. Dłoń Rhodesa wsunęła się pod koszulkę chłopaka, dotykając nagiej i gładkiej skóry. Jack cicho westchnął, napinając mocniej mięśnie. Oblizał usta, biorąc głębszy oddech. Chciał więcej. Zdecydowanie więcej.

- Nie protestujesz – szepnął mu do ucha starszy mężczyzna. – Dlaczego? – Musnął jego szyję, by przygryźć delikatnie skórę. Jack westchnął cicho. Nie spodziewał się takiego pytania. Jak miał na nie odpowiedzieć? Tak po prostu? „Bo tego chcę"? Nie widział za bardzo innej możliwości.

- Bo... - zaczął, ale ponownie cicho westchnął, kiedy dłoń Dylana przesunęła się po jego klatce piersiowej. Sunęła najpierw do góry, a następnie w dół, na brzuch, zahaczając nawet delikatnie o podbrzusze. Wilder nieco drgnął na ten dotyk. Poczuł biodra Rhodesa odrobinę mocniej napierające na jego pośladki.

- Bo...? – ponaglił go mężczyzna.

- Bo...

- Bo mnie pragniesz, prawda? – szepnął, dłonią sięgając do jego spodni. – Chcesz, żeby twoje pragnienie się spełniło. Chcesz, żebym cię wziął. Tu i teraz.

Chłopak musiał wziąć głębszy wdech, żeby cicho nie jęknąć.

- Tego chcesz, Jack? – zapytał jeszcze Dylan, przyciskając jego biodra mocniej do blatu.

- Tak... - odpowiedział szeptem Jack.

- Więc czas odkryć karty. – Nachylił się nad jego szyją, żeby ponownie przygryźć wrażliwą skórę. Dłońmi już rozpinał spodnie Wildera. Odsunął odrobinę jego biodra od półścianki i zsunął z niego spodnie, wraz z bielizną. Zacisnął palce na pośladkach chłopaka, by ponownie przyssać się do jego szyi. Otarł się o niego materiałem spodni, ale w końcu trochę odsunął, by pozbyć się swojej dolnej części garderoby. Ułożył dłoń na plecach Jacka i zmusił go do pochylenia się i oparcia łokciami o blat strzelnicy. Zaczął się ocierać o jego pośladki swoim członkiem, co wyrywało z ust Wildera ciche pomruki. W końcu rozsunął nieznacznie jego nogi, a dłońmi rozchylił pośladki, by mieć do niego lepszy dostęp. Zaczął ocierać się o jego wejście. Nawet nie myślał o żadnym nawilżeniu ani rozciąganiu chłopaka. Uznał, że obaj tego chcieli i to dość szybko. Kto wie, czy nie pojawi się tutaj inny Jeździec. To byłby niefart. Rhodes nie miał pojęcia, jakby się wytłumaczył. W końcu obaj stoją tutaj półnadzy i to w takiej konkretnej pozycji. Nie było żadnego wytłumaczenia. To nie iluzja.

- Zaboli trochę – szepnął mężczyzna gładząc dłońmi biodra Jacka. Wilder cicho odetchnął, starając się jak najbardziej rozluźnić, choć nie wiedział, na ile był w stanie to zrobić. Zaraz poczuł, jak Dylan zagłębił w nim główkę swojego członka i to starczyło, by cicho jęknął i spiął mocniej mięśnie.

- Rozluźnij się, Jack – szepnął Rhodes, przenosząc dłonie nieco do przodu na podbrzusze chłopaka. Zaczął je masować, by pomóc się Jackowi rozluźnić. Trochę działało, bo zaraz poczuł, że może wsunąć się głębiej. Czuł jeszcze trochę oporu, ale łatwo go przełamał. Wilder cicho jęknął, czując błyskawicę bólu wiodącą przez cały kręgosłup, kiedy mężczyzna wszedł w niego do samego końca. Dlatego też Dylan postanowił na moment wstrzymać się z jakimkolwiek kolejnym ruchem.

- No już, już – szepnął. – Przyzwyczaj się.

Chłopak starał się złapać nieco więcej oddechu, choć słowa Rhodesa wyjątkowo go podniecały.

- Powoli – szepnął starszy mężczyzna i zaczął wycofywać biodra, by zacząć się w nim poruszać. Jack cicho jęknął, wyginając kręgosłup. Przytrzymał się dłońmi stanowiska strzeleckiego. Tak było mu nieco łatwiej. Zwłaszcza, kiedy Dylan zaczął poruszać się odrobinę pewniej, szybciej i mocniej.

- Nie będę przyśpieszał, jeżeli już nie chcesz – szepnął.

- Mhm – zamruczał Wilder. – Na razie nie. Tak jest dobrze. Bardzo dobrze... - Napiął mocniej mięśnie, żeby nieco zintensyfikować tarcie. Rhodes mruknął zadowolony. Wciąż poruszał się w w miarę stałym tempie, aczkolwiek dość intensywnie i głęboko go posuwając. Chłopak nie potrzebował znowuż aż tak wiele czasu, by dojść do wniosku, że potrzebuje szybszych pchnięć.

- Szybciej... - szepnął, pochylając nieco głowę i wypychając bardziej biodra. Starszy mężczyzna uśmiechnął się lekko pod nosem i spełnił jego prośbę. Przyśpieszył pchnięcia, na co Jack odpowiedział przeciągłym westchnięciem.

- Tak... Właśnie tak... - szeptał, czując kumulujące się w dole ciepło. Uda mu lekko zadrżały, kiedy Dylan intensywniej i szybciej otarł się o jego czułe wnętrze i o ten jeden konkretny punkt.

- Widzę, że ci to odpowiada – mruknął Rhodes, celując w to miejsce. Wilder jęknął, mocniej napinając mięśnie. Był już na granicy przyjemności i naprawdę miał ochotę krzyczeć, ale podejrzewał, że niosło się tutaj za mocne echo. Kilka pchnięć starczyło, by doszedł, tłumiąc głośny jęk. Zacisnął się mocno na członku mężczyzny, doprowadzając tym samym do jego spełnienia. Nie spodziewał się takiego uczucia, ale było całkiem przyjemne.

Dylan odetchnął ciężko i dopiero po chwili wysunął się z chłopaka. Podciągnął spodnie, pomagając przy okazji Jackowi. Gdy obaj byli już ubrani, Wilder odwrócił się do niego przodem i wpił się w jego wargi. To właściwie był ich pierwszy pocałunek. Rhodes był trochę zaskoczony, ale odwzajemnił go.

- Mogę wpadać na takie nauki częściej – szepnął chłopak z wyraźnym zadowoleniem w głosie. Starszy mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.

- Nie zapędzaj się tak, dzieciaku.

- Ej! Przecież jestem dorosły. Podobno. – Uśmiechnął się zawadiacko.

- Skoro tak to masz obowiązki. Ogarnij tu trochę. Atlas powinien niedługo wpaść.

Jack otworzył szerzej oczy.

- I cały czas o tym wiedziałeś?

- Tak. Mniej-więcej.

- I mimo wszystko...

- Tak.

Wilder odetchnął ciężko.

- Nieźle – przyznał.

Dylan posłał mu lekki uśmiech, zmierzwił włosy i ruszył w kierunku wyjścia.

- Jutro o tej samej porze! – rzucił jeszcze na odchodnym. – Musisz sporo poćwiczyć.

Chłopak tylko uśmiechnął się pod nosem, kręcąc lekko głową.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top