rozdział dziesiąty

Chłopak strasznie nie chciał iść do szkoły, ale nie miałby gdzie indziej iść, bo nie będzie włóczył się po mieście bez celu przez parę długich godzin.

Słowa jego ojca z wczoraj strasznie go dotknęły.

"Lepiej, żeby cię nie było"
"Przynosisz tylko problemy"
"No dawaj idź się wreszcie zajeb"

Bolała go twarz, bo dostał z pięści w szczękę, ale bardziej niż to, jego uwagę zwracał ból na nodze, którą wczoraj potraktował wyjątkowo okrutnie. Czuł ciągnący ból przy każdym kroku.

Skoro i tak był spóźniony na pierwszą lekcję uznał, że pójdzie przejść się po parku.

Jego myśli zajmowały szczególnie te o głębokiej chęci śmierci. Dusza stała na krawędzi przepaści, spoglądając w dół z tęsknotą za tym, co czeka w ciszy nicości.

Może ta cisza byłaby ukojeniem dla niego jak i jego ojca, który wczoraj z pasją opowiadał jakie życie byłoby cudowne bez niego. Jak cudowna pachnąca róża, a nie pozostałości zwiędłej łodygi z kolcami kłującymi jakby na odległość.

Ciało zdawało się więzieniem, z którego tylko śmierć mogła być wybawieniem, które by go usatysfakcjonowało.

Przecież nie bał się umrzeć, tak na prawdę przecież był gotowy na to nawet dziś. Życie od dawna go nienawidziało i jakby chciało się skończyć, dając znaki i drogowskazy losu, który wydawał się jakby już wcześniej napisany.

Wydawało mu się, że życie idealne nigdy by go się spotkało, tylko dając wznosy, które były złudną nadzieją na lepsze jutro, a przecież on nie musiał nawet poznać jutra. Mógł zrobić co chciał!

Dlaczego ludzie słysząc, że ktoś chce się zabić próbują go od tego odciągnąć, ale przecież gdy ktoś chce stracić najważniejszą rzecz jaką ma, nie robi tego bez powodu.

Nie raz uważał, że samobójstwo powinno być normalizowane. Coś słyszał, że gdzieś tam istnieje maszyna do której samobójcy dobrowolnie wchodzą skończyć swój żywot bez bólu.

Dlaczego chociaż w jego środowisku nie mogło być tak, że nikt nie tępiłby takiej decyzji.

Może jego mama sobie poradzi? Może wreszcie uda jej się wyrwać z sideł jego ojca, a on dostanie tego czego chciał?

Wszedł powolnym krokiem do zatłoczonej szkoły. Każdy z osobna miał swoje życie, pełne historii. Było to strasznie intrygujące, że każdy własnym umysłem przeżywał życie, a czasem czuł się jak w symulacji.

Usiadł na ławce ignorując swoich znajomych. Nie chciał teraz nawet z nikim gadać.

- Hej, co jest? - Usiadła obok niego Julita.

- Nic. - Rzucił krótko, jakby niechętnie.

- Noga? - Spytała natychmiastowo smutniejąc. To był ich jakby slang, jakby ktoś wokół słyszał ich rozmowę. Julita wiedziała zawsze o każdym jego samookaleczaniu i potrafiła się domyślić. - Jak się czujesz? - Dopytywała chcąc z nim porozmawiać, ale ten nie odpowiadał.

- Siema Bartek, co ty taki smutny? - Podszedł do nich Patryk.

- Ciężka sprawa. - Odpowiedziała Julita smutnym głosem.

Patryk uklęknął przed nim i położył rękę na jego udzie.

- Ała. - Syknął czując ból w dotkniętym miejscu, bo pod spodniami były liczne głębokie rany. Patryk słysząc to odrazu wziął rękę.

- Coś jest nie tak. -Skomentował.

- Pogadamy później, idę do Hani. - Julita wstała z ławki, więc Patryk usiadł obok niego.

- Nie dotknąłem cię mocno, więc to na bank nie był jakiś siniak. - Stwierdził poważnym głosem. Tylko tego brakowało, żeby musiał mu się tłumaczyć.

Patrzył pustym wzrokiem w podłogę.

- Bartek, wiem, że możesz mi nie ufać, ale martwię się o ciebie. - Także w jego głownie pod koniec zdania było słychać zmianę tonu idącą w zmartwione brzmienie.

- Jest okej. - Odezwał się.

- Nie rób ze mnie debila. - Powiedział. - Tak strasznie chciałbym umieć ci pomóc. - Dodał po chwili ciszy. - Chciałbyś przyjść do mnie po szkole? - Spytał go.

- Nie wiem. - Rzucił krótko. Nie miał siły na nic.

- Chciałbym z tobą poważnie porozmawiać. - Powiedział, a Bartek poczuł jakby stres, że domyślił się o jego samookaleczaniu.

- Nie wiem. - Odpowiedział tym samym.

- Z tobą się nie da, po lekcjach u mnie. - Powiedział i wstał słysząc dzwonek.

Na lekcji był lekko podirytowany i miał wszystkiego dość.

- Zapraszam do odpowiedzi Bartka Kubickiego. - Mówiła nauczycielka pod koniec lekcji.

- A mogę odrzucić zaproszenie? - Cała klasa zaczęła się śmiać. Nic nie umiał, więc nawet nie chciało mu się fatygować.

- Ja sobie takiego zachowania nie życzę! - Krzyczała zirytowana, co jeszcze bardziej wkurzało Bartka przez co nie hamował się już teraz.

- To nie koncert życzeń. - Wkurzała go tak bardzo, że miał ochotę wyjebac jej w mordę.

- Dzwonię do twoich rodziców! - Krzyczała sięgając po telefon.

- To niech pani przekaże odrazu mamie, że idę gdzieś po lekcjach. - Mówił w jej stronę.

- Dzwonię do ojca! - Wkurzona spisała numer i przyłożyła telefon do ucha.

- Powodzenia. - Rzucił pod nosem i usłyszał śmiech Julity.

- Dzień dobry, z tej strony Joanna Fałek, pana syn zachowuje się niestosownie na lekcji. - Mówiła do telefonu. - Pyskuje mi na lekcji! - Krzyczała będąc coraz bardziej zirytowana. - Jak to dobrze!? Co pan mówi? - Chodziła od biurka do drzwi. - Co niby przekazać? Pan sobie żartuje? - Wyglądała jakby miała ochotę rzucić we mnie tym telefonem. - To są kpi.. - Nie zdążyła odpowiedzieć, bo ewidentnie się rozłączył.

- I co mówił? - Spytał pewny siebie, bo może jego nienawidził, ale jeszcze bardziej nienawidził tej nauczycielki od dwóch lat. Mimo wczorajszej sytuacji z przyjemnością wykorzystywał każdą chwilę by ją powyzywać.

- Powiedział, że mam przekazać, że dobrze cię wychował. - Chodziła w kółko nie wytrzymując z nerwów.

Inni się śmiali, bo nikt nie lubił tej nauczycielki.

- Dzwonek jest dla.. a zresztą idźcie. - Usiadła jakby obrażona na krześle.

Większość lekcji przebiegła mu w miarę spokojnie chociaż nadal jego myśli wędrowały ku położeniu sobie kresu.

Kiedy wreszcie wyszli ze szkoły Bartek poczuł jakby ulgę, bo dziś wyjątkowo łapała go fobia społeczna i czuł się niekomfortowo gdy ktoś na korytarzu na niego patrzył. Widział jak grupa dziewczyn wskazywała na niego palcem i ewidentnie obgadywały go.

- Wieści się szybko rozchodzą. - Zaczął temat Patryk.

- Co masz na myśli? - Dopytał go niezbyt wiedząc o czym mówił.

- O tym, że dołączyłeś do klubu siatkarskiego, a przez to, że jesteś przystojny możesz mieć fanki. - Zaśmiał się. Patryk uważał go za przystojnego?

Nie zdążył odpowiedzieć, bo zadzwoniła do niego Julita.

- Japierdole, jakaś laska przed szkołą prawie mi wyjebała myśląc, że jestem z tobą w związku. - Słyszał pretensje z telefonu.

- To mamy problem. - Odpowiedział jej.

- To ty masz problem, bo utworzył się jakiś twój fanklub. - Mówiła, co nie spodobało mu się wcale. On i fanklub dziewczyn?

- Jaki fanklub? - Pytał, a Patryk się zaśmiał.

- Nie wiem, idę z Hanią na zakupy więc kończę. - Rozłączyła się.

- Ogólnie na meczach mamy cheerleaderki, które są zakochane chyba w połowie drużyny, a jak ktoś przystojny doszedł to tymbardziej już mają na tobie crusha. - Opowiadał.

Gdy doszli na halę zaczęli odbijać do siebie piłkę, do momentu gdy Bartek nie musiał rzucić się po piłkę koniecznie nie chcąc niszczyć serii odbić, ale gdy odbij ją do góry złapał się na ziemi ręką za udo czując ból jakby rozrywanych nie do końca zagojonych strupów.

- Coś się stało? - Podszedł do niego.

- Nie. - Odrazu zdjął grymas z twarzy nie chcąc pokazywać jak go boli, więc wstał.

- Bartek nie kłam mnie, wiem o co chodzi. - Mówił z poważną miną mając wzrok na jego nogach, więc ten także spojrzał w dół i zobaczył niewielką plamę krwi na jego szarych jeansach.

- Aha. - Rzucił krótko czując zakłopotanie, bo co jakby go wyśmiał? Niby wydawał się na osobę, która by tego nie zrobiła, ale nie znali się na tyle dobrze, by znać każdą swoją reakcje.

- Chodźmy do mnie do pokoju. - Polecił idąc już w stronę drzwi, więc poszedł za nim.

Gdy byli już w pomieszaniu ten bez słowa podał mu szerokie jeansy typu baggy.

- Przebierz się, bo tak lipnie wracać później. - Powiedział. - Nie wstydź się, ja rozumiem to, bo kiedyś bliska mi osoba robiła to samo. - Spojrzał na ścianę na której wisiały ramki i posmutniał. - Domyśliłem się w szkole i po tym, że zawsze nosisz długie spodnie. - Po tym wszystko grało wspólną całość powodu dla którego męczy się w dresach.

Bartek zdjął swoje spodnie i gdy chciał zapytać o jakąś chusteczkę, by wytrzeć krew spojrzał na jego minę. Wyglądał na przerażonego.

- Bartek ja nie.. - Z jego oczu poleciała pierwsza łza. - Ja nie spodziewałem się, aż takiej tragedii. - Mówiąc to więcej słonych kropel spływało po jego policzkach.

- Podałbyś może jakąś chusteczkę? - Spytał samemu czując zakłopotanie jeszcze większe niż wcześniej. Momentami zdawało mu się jakby czuł wstyd.

Patryk wyjął z szafki apteczkę i paczkę chusteczek, po czym podał mu je.

- Apteczka nie jest potrzebna. - Rzucił patrząc na przedmiot.

- Chyba żartujesz. - Wytarł rękawami bluzy łzy i otworzył ją wyjmując wodę utlenioną w sprayu. - Pokojowo nie chcesz jak zawsze, więc usiądź. - Mówił już zbyt poważnym głosem, więc nie chcąc robić sobie pod górkę z kłótniami usiadł na łóżku.

Psiknął na dużą ilość ran i zaczął przecierać je chusteczką, ale w połowie przestał.

- Nie mogę. - Zaczął. - Jest mi tak przykro, że musisz to przeżywać. - Mówił łamiącym się głosem i rozpłakał się całkowicie.

- Patryk ze mną jest okej, nie martw się. - Mówił mu, bo nienawidził jak ktoś się martwił o co to się z nim dzieje.

- Przecież to są setki blizn na bliznach na obu udach. - Nadal płakał, ale wyciągnął z apteczki bandaż i podał mu go trzęsącymi się rękoma. - Ja nie mogę na to patrzeć. - Wydawało mu się, że jakby się uparł niektóre z nich nadawały się do szycia. Chociaż patrząc na tą, z której leciało najwięcej krwi gdyby poszedł na sor to by go pewnie szyli.

Smutek owijał się wokół Patryka jak mgła, gęsta i nieprzenikniona, blokująca każdy promyk radości.

- Jest mi strasznie głupio. - Mówił Bartek owijając nogę.

- Nie chodzi o to, ale boli mnie to, że się tak krzywdzisz. - Nadal płakał, a gdy ten opatrzył ranę i założył spodnie od niego wstał z podłogi i mocno go przytulił.

- Jest okej Patryk nie płacz proszę, bo zaraz sam się poryczę. - Mówił gładząc jego plecy ręką.

Jego delikatny dotyk był jak ten, który przynosił ulgę, choć nie mógł zabrać całego bólu.

Patryk miał wrażenie jakby ktoś nagle otworzył drzwi do pokoju, w którym bezgłośnie płonął niszczycielski ogień, a on nie zdawała sobie sprawy, że ten ogień tlił się tak blisko.

To było jak cisza w środku burzy, moment, gdy wszystko wokół się zatrzymało, a on zrozumiał, jak blisko był tego cierpienia, nie dostrzegając go wcześniej.

Nie było odwrotu, by wytłumaczyć się z tego sensownie, czy zaprzeczać.

___________________

znowu 1,5 k pozdro

mówiłam że osoby wrażliwe nie powinny czytać!!

nie wiem co dodać, dziękuję za każdą gwiazdkę i komentarz, czy po prostu przeczytanie!!






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top