Zagubienie, wściekłość, upadek

Znasz to uczucie? Z każdym krokiem oddalasz się od celu, powoli tracąc nadzieję na odzyskanie tego co najcenniejsze. Boisz się, panikujesz, wsciekasz na siebie gdzie popełniłeś błąd, co mogłeś zrobić lepiej. To koniec...
_______________________________________-TONY, GDZIE JESTEŚ, TONY! - dało słyszeć się okrzyki z oddali korytarzu, zdobione echem pustych pokoi. Szpitalna akustyka pozwala usłyszeć najdrobniejszy szept, najmniejszy skrzyp, najdelikatniejszy krok. Nic z tego. Jedyne co przyniosło nasłuchiwanie ciszy to delikatny pisk doprowadzający Alberta do psychozy.
-TONYYY DO CHOLERY ODEZWIJ SIĘ - Mężczyzna w średnim wieku powoli tracił siły, kilka godzin w opuszczonej placówce medycznej potrafi doprowadzić do szaleństwa. Tym bardziej w dzisiejszych czasach. Czujesz się jak polowana zwierzyna. Czujesz oczy z każdego kierunku. Instynkt podpowiada: "Nie... Coś się tam poruszyło? Strzelaj w ciemność... W próżnię... Coś tam jest? Tak, tam musi coś być, odblokuj karabin. Strzelaj... STRZELAJ!" Inteligencja uspokaja i doprowadza do świadomości. Serce wali jak w średniowiecznej kuźni, walą potężne mosiężne młoty. Nie pomaga widok ścian. Niezwykłych ścian. Ciemno niebieskie płytki zdobione bordem zaschniętej krwi powodowały włączenie się w człowieku pierwotnych instynktów. Ucieczka była jedynym marzeniem człowieka w gumie. Potrafił jednak te tchórzliwe marzenia odrzucić.
Głęboki oddech. Policz w myśli do trzech. Raz... Poczuł turkot serca. Dwa... Uświadomił sobie ile wody z siebie wydalił poprzez pot. Trzy...
-GHRAA - to był błąd żołdaka. Niecierpliwość to największy grzech nowego świata. Wydany dźwięk był jak wydanie wyroku ostatecznego.
Albert otworzył oczy, wyuczonym, już wpojonym ruchem odbezpieczył wiernego druha Galila i nacisnął jego spust. Krótka seria pięciu nabojów posłana w stronę potwora utkwiła w murze. Żołdak osunął się na kolana z przebitym mózgiem na wylot, zakołysał się i padł całą swoją długością na posadzkę. Przedemerytalny Stalker uśmiechnął się pod maską i poklepał swojego przyjaciela po lufie.
-Opłacało się ciebie modyfikować bombek, drugi raz bym oddał te 2 flaszki starej Brendy za tłumik dla ciebie. Cicha i szybka śmierć. Jak z bronią białą. Tak jak lubię.
Tłumik co prawda nie pasował do broni, jednak doświadczenie Alberta w ślusarstwie uczyniła niemożliwy projekt wykonalnym, w dodatku idealnie dopasowanym i profesjonalnym, jakby fabrycznym. Zabezpieczył Galila i powrócił do poszukiwań. Napełniwszy swoje ego po ukatrupieniu żywego trupa, szedł odważnie wgłąb ciemnego korytarza.
Popękane kafelki leżące na podłodze chrupały pod naciskiem 90 kilowego człowieka. Czasem nie da się przedrzeć bez narobienia hałasu. Na szczęście tym razem nie przypłacił za błąd ani życiem, ani nawet amunicją. Na całym podziemnym piętrze -1 szpitala panowała kompletna cisza. Albert obrócił się w stronę truchła.
-A więc byłeś sam, co? Chociaż miałeś święty spokój. Wtargnąłem z buciorami i popsułem Ci wolne życie. Przepraszam stary - Albert był dziwnym człowiekiem, traktował mutanty jak chorych. Wiedział, że są śmiertelnie niebezpieczni i zagrażają jego najbliższym. Jednak czuł, że te potwory mają jeszcze poprzednią duszę, pamięci, marzenia, zwierzęce bądź ludzkie instynkty. Nie dało ich się uratować, oni tego pewnie nie wiedzieli. Chociaż kto wie. Nikt nie próbował się z nimi porozumieć.
-Dobra, piwnica wyczyszczona. Czas sprawdzić laboratorium na parterze.
Przyszedł do punktu skąd rozpoczął poszukiwania. Windy.
-Wygody tu nie ma. Kłamali z tym komunistycznym snem. Miały działać przez wieki bez smaru. Pff radziecka propaganda.
Stalker wspiął się zwinnie po stalowych żyłach, kiedyś służących do wyciągania windy i wskoczył na parter. Nie mógł sobie pozwolić na efektowne lądowanie w stylu James'a Bond'a. To nie film tylko nieustanne ryzyko. Przykucnął, rozejrzał się dookoła. Cisza i pustka, tylko zielonkawo-oliwkowa farba w poczekalni szeleszcząc odpadała ze ściany z pomocą targajacego ją wiatru przybiegającego z wybitych szyb w oknach placówki. Przeciąg był okropnie mocny, nawet 90-kilowy Albert poczuł opór przy postawionym pierwszym kroku. Samotny żołnierz szedł przez opuszczony szpital. Wyjrzał za okno, najwidoczniej los się do niego uśmiechnął. Na niebie widniała jutrzenka. Jeszcze pół godziny i będzie całkowicie jasno. Inna historia, że po nieprzespanej nocy człowiek jest omamiony z rana, jakby po mocnej od spoconego barmana Jim'a. Nagle z prawej strony korytarza usłyszał zgrzyt zardzewiałych metalowych półek. To nie mógł być mutant, w tej części miasta nie ma tych inteligentniejszych. "Stalkerzy?" pomyślał. Pobiegł w tamtym kierunku czym prędzej. Wbiegł do pokoju z uniesionym karabinem i już gotowym do strzału. Zaczął rozglądać się i mierzyć dookoła małej izdebki. Wszędzie czysto, ani żywej duszy.
-Może mi się wydawało. A mówiłem mu by się nie rozdzielał, kochałem tego dzieciaka. Jak ja przekażę to Mary? Przecież wbiję jej tym sztylet w serce - Posmutniał mimo swej naturalnej twardości Stalker.
-Tato! To ty! Zrobiłem tak jak kazałeś. Gdy usłyszę kroki lub bieg mam uciekać po cichu, znaleźć kryjówkę i czekać w niej, aż się nie upewnię, że jestem bezpieczny. Jesteś dumny ze mnie? - popatrzał na mężczyznę chłopiec z wielką radością.
Albert był oszołomiony nie potrafił wypowiedzieć ani jednego słowa. Jego syn odnalazł się, co prawda Tony był przyszywanym dzieckiem, ale kochał je jak własne, dbał o niego i wychowywał go odkąd jego przyjaciel Tom zginął tragicznie na jednej z wypraw. Tony miał wtedy roczek.
-Tato, patrz co jeszcze znalazłem! - zdjął swój mały zamszowy, już zmehacony plecaczek i wyciągnął ogrom strzykawek i ledwo mieszczącą się w plecaku apteczkę pełną leków.
Dorosły opadł na kolana.
-Nie dość, że odnalazłeś się i po części mnie, to jeszcze wykonałeś całą naszą misję. Uratowałeś cały nasz schron. - rzekł wniebowzięty przyszywany ojciec.
-Jesteś ze mnie dumny tato? - spytał się po raz drugi młody, ale już sprytny Stalker.
-Bardzo synku, naraziłeś swoje życie, ale poświęciłeś się dla dobra ogółu i wykonałeś misję. Już według mnie znalezienie leków graniczyło z cudem, a ty je znalazłeś, sam w szpitalu. Jednak złamałeś zasady znasz tego konsekwencje, w raporcie mogę nakłamać, jednak w domu gdy nie będzie mamy, będziemy mieli dużo do omówienia. Dorzucę ci też dodatkowe treningi. Pożegnaj się z zabawami z Igorem cały miesiąc.
-Ale... - młodzik chciał wytłumaczyć się że wszystkiego.
-Dość, pogadamy w domu. Teraz musimy wracać do domu. Już jest jasno. Widzisz? - powiedział starszy wyciągając do niego dłoń.
Przyszywani ojciec i syn chwycili się za rękę i przynajmniej do wyjścia pomaszerowali razem, czując się jak na spacerze, jak przed wybuchem. Jak w starym świecie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top