38
Taur e-Ndaedelos (Mroczna Puszcza)...
Jej imieniem zostałam nazwana, przez rodziców, których, jak na ironię, imion nie znałam.
Czy byłam podobna do niej?
Moje włosy bryły kasztanowo - rude, jak ona jesienią.
Moje oczy były piwno - zielone, jak odcienie kory na drzewach, które ją porastały.
Moja skóra była jasna, jak promienie słońca, które przedzierały się przez gęste korony drzew i sączyły skąpe światło wśród jej mroków.
Moja dusza była czysta, jak kryształowe strumienie, które przez nią przepływały, choć były tak zdradliwe.
Byłam cicha, jak ona.
Może i nawet byłam tajemnicza, jak ona pełna zagadek i sekretów.
Szanowałam ją, bo była mimo domem.
Moim jedynym domem.
Gdzie miałam teraz pójść?
Do Szarych Przystani, aby łodzią przeprawić się, na zawsze, do Valinoru?
Gdybym chciała tam dojść musiałabym najpierw przejść całą Mroczną Puszczę, pokonać Góry Mgliste, a potem dojść do rozległego Eriadoru i później, idąc wzdłuż rzeki Luny, znalazłabym się u progu Szarych Przystani.
Problem w tym, że to były setki mil, a ja nawet nie miałam konia, tylko skąpy zapas żywności i broń.
Musiałabym przejść prawie całe Śródziemie, żeby się tam dostać.
Zresztą, po drodze na pewno napotkam trudności, orków i pająki, a jeśli inne elfy w Śródziemiu dowiedzą się, że jestem wygnańcem, to nie zechcą udzielić mi pomocy.
Chociaż jeśli nawet bym umarła, moja fea (dusza) sama znajdzie drogę do Valinoru, ale zanim to nastąpi może to bardzo długo potrwać.
Wiem jedno, albo sama się zaraz zabiję, albo zrobi to jeden ze strażników Mrocznej Puszczy, jeśli się stąd w tej chwili nie wyniosę.
A jeśli Thranduil darował mi życie, bo może chciał mi dać szansę?
W więzieniu prędzej, czy później umarłabym, czego Legolas by mu nie wybaczył, a na wygnaniu miałam szansę żyć jeszcze długo, albo umrzeć, czego Legolas też by nie wybaczył swojemu ojcu.
Życie na wygnaniu i utrata wszystkiego co się dotąd miało i kochało, to już nie jest życie.
Walczyłam o wolność i ją dostałam.
Ale wolność na wygnaniu nie była wolnością.
Wolność, to kiedy możesz żyć bez ograniczeń i nie widzisz barier. A kiedy dostrzegasz bariery, wtedy ona się kończy.
Mogłam teraz robić co tylko chciałam, z wyjątkiem mieszkania we własnym domu i kochania tego kogo tak bardzo kochałam...
Może po prostu nie byłam w stanie dostrzec jakichkolwiek zalet mojej aktualnej sytuacji.
Kolejnym planem byłoby, że mogłabym iść wzdłuż rzeki i dojść do Esgaroth. Tam zamieszkałabym wśród ludzi, byłabym strażnikiem, albo plotłabym kosze.
I patrzyłabym jak ludzie starzeją się i umierają, a na mojej twarzy nie powstałaby nawet zmarszczka, chyba, że odciśnięta przez ból...
Straciłam nadzieję, tak jak straciłam ją w celi, ale ta strata bolała mnie jeszcze bardziej niż poprzednio.
Starałam się i walczyłam o tą nadzieję, a ponieważ znów odniosłam porażkę bolało to dwa razy bardziej.
Wiem, co boli mnie najbardziej.
To, że zraniłam jedyną osobę, którą najbardziej kochałam.
Zraniłam go...
Zraniłam Legolasa, bo powiedziałam, że go kocham i dałam mu nadzieję, a teraz odeszłam.
Zostawiłam go i pewnie swoimi odejściem złamałam mu serce.
Chyba wolałabym, żeby on miał wolność w dokonywaniu własnych wyborów, w zamian za moją.
Gdybym nie byłam dobrym kapitanem straży, nie zwróciłabym na siebie jego uwagi.
Gdybym nie zwracała na siebie takiej uwagi, nie pojawiłabym się w jego życiu.
Nigdy by do tego nie doszło.
Nigdy by się we mnie nie zakochał.
Byłam egoistką, mogłam być ostrożniejsza.
- Tauriel! Przestań! - zaczęłam napominać siebie w myślach. - Dlaczego przestałaś w siebie wierzyć i dlaczego się tak poniżasz? Nie byłaś dla niego nieważna. Gdybyś go nie kochała, to odrzuciłabyś go kilka tygodni temu, tutaj, na tym kamieniu. Choćbyś nie wiadomo jak rozkochała w sobie księcia i robiła to nieświadomie, mogłaś go odrzucić. Ale uwierzyłaś w was. Miłość była dla ciebie ważniejsza niż bariery. To była twoja zgoda. On cię kochał i ty też. I nie byłaś w stanie go odrzucić, bo wiedziałaś, że twoje uczucie zostało odwzajemnione. Dlaczego teraz się podajesz? - w mojej głowie było istne zamieszanie.
Siedziałam, z podkulonymi pod brodę kolanami, które obejmowałam rękoma, na tym samym kamieniu nad jeziorkiem z wodospadem, na którym siedziałam kilka tygodni temu z Legolasem.
Drobne płatki śniegu spadały z drzew i osiadały na moich włosach i płaszczu. Malutkie obłoczki pary, co jakiś czas wydobywały się z moich ust.
Broń i tobołek położyłam obok siebie.
Głaz był pokryty warstwą śniegu, w okół było biało. Z pod warstwy puchu wystawały jedynie brunatne gałązki, albo zielone listki iglaków.
Wodospad nie zamarzł. Wciąż kojąco szumiał, spieniając przy tym wodę.
Sugerując się natężeniem światła był środek dnia.
Coś nagle w oddali zaszeleściło.
Wytężyłam słuch.
Ktokolwiek nie szedł w moim kierunku, zamierzałam się bronić, chociaż byłam bardzo przybita.
- Dopóki nie zdecyduję się, czy chcę żyć, czy nie, będę walczyć. Oby nie orkowie... - przemknęło mi przez myśl. - Chociaż umrzeć w walce to zaszczyt. Pocieszające...
Spojrzałam na łuk i kołczan.
Piętnaście strzał.
Piętnaście celnych strzałów.
Piętnastu zabitych orków.
A watacha może być większa i z nikąd pomocy...
Sięgnęłam po broń i nałożyłam strzałę na cięciwę.
Ktoś lub coś ewidentnie zbliżało się w moimi kierunku.
Wstałam z kamienia.
- To nietypowe dla orków, żeby poruszały się konno... - pomyślałam i uniosłam brew usłyszawszy pedzącego poprzez Las konia. - Zresztą orkowie byliby głośniejsi. Ludzie? Elfy raczej teraz mają mnie gdzieś, chyba, że jeden z nich jedzie z rozkazem, aby mnie zabić.
Unosiłam łuk.
W tej samej chwili rozpędzony koń wypadł z pośród gęstych drzew.
Ogarnęło mnie zaskoczenie i upuściłam broń na ziemię.
Czegokolwiek bym się spodziewała, ale nie jego.
To był on!
Legolas zaskoczył z konia, nawet go nie zatrzymując, i podbiegł do mnie.
Mi udało się zrobić zaledwie kilka kroków, zanim wpadłam w jego ramiona.
Przygarnął mnie blisko do siebie.
Czułam, że tutaj był.
Przytulał mnie mocno.
Co on tutaj robił? Dlaczego przyszedł?
Na chwilę mnie puścił, objął dłońmi w talii i uniósł ponad swoją głowę, a moje stopy zawisły w powietrzu.
- Nigdy więcej mi tego nie rób! - powiedział pełen szczęścia. - Nie zostawiaj mnie, Taur.
Patrzyłam na jego jasne tęczówki.
Po jego skroniach zaczęły spływać drobne łzy.
Nie próbował tego ukrywać.
On płakał.
-------
Wybaczcie, że się czasem jedna literka aktualizuje w nowym rozdziale, ale mam jakieś problemy z publikacją.
~ Limlight
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top