37
Wygnana...
Na wygnaniu...
Przegrana...
Na plecach czułam drwiące spojrzenie Nuniel. W głowie nawet słyszałam jej śmiech pełen kpiny i pogardy. Poniżenia.
- Ona wiedziała... - pomyślałam. - Znała już wcześniej jego plan. Cokolwiek bym nie powiedziała, Thranduil i tak nie zmienił by swojej decyzji. Chciał mnie jeszcze bardziej ukarać?
W ostatniej chwili wróciłam do rzeczywistości.
Strażnicy już zaczęli mnie prowadzić i kierować w stronę schodów.
- Gdzie jest Legolas? - wyszeptałam, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi.
Wtedy krzyknęłam:
- Co chcesz przez to osiągnąć?
Władca obejrzał się na mnie i dał strażnikom znak ręką, żeby się zatrzymali.
Miał kamienny wzrok, jakby ignorował moje pytanie.
- Zdecydowałem tak, bo wiem, że to będzie dobre dla mojego syna. - zaczął mówić beznamiętnie. - Kiedy ciebie tu nie będzie i będziesz wygnana, on nie odważy się wrócić do ciebie, bo związek księcia z wygnańcem, powinien być dla niego jeszcze bardziej upokoarzający niż ze strażnikiem. Zapomni, o Tobie, wiedząc, że to nie ma sensu i zapewniam cię, że niebawem znajdzie sobie inną.
Te słowa bolały, ale wiedziałam, że był w błędzie.
- Naprawdę tak myślisz? - zwróciłam się do niego.
- Zamknij się! - poczułam ostrze przy moim gardle. - Tak zwracasz się do króla? Jak śmie...
To Nuniel.
- Daj jej mówić! - przerwał jej Thranduil.
Odsunęła się ode mnie szybko i z obojętnością, ale wiedziałam, że jest zakłopotana.
Przełknęłam ślinę.
- Czy naprawdę, panie, myślisz, że Legolas o mnie zapomni, że znajdzie inną i przestanie mnie kochać w jeden dzień, bo ja upadłam już za nisko? - mówiłam, a serce strasznie głośno kołatało mi w piersi. - Myślisz, że to mu zrobi różnicę? Że to, że mnie wygnałeś stanie się dla niego barierą i murem nie do przebicia? - umilkłam. - Wybrał mnie choć, tak naprawdę, znał wiele księżniczek i poznał je dobrze i wiedział, że żadna nie da mu tyle ile ja mogłam mu dać. Nie chodziło mu o złoto, czy sławę, tylko o szczere uczucie. - odetchnęłam. - W każdej chwili, odkąd mi to powiedział dawał do zrozumienia, że nie liczy się dla niego złoto i sława. Chciał tylko szczęścia i dążył do miłości. Wybierając mnie martwił się, o to, że będziemy musieli się ukrywać, że będzie nam trudno. Nie chciał obarczać mnie takim ciężarem, ale chciał mnie kochać. Wiem, że choćby niewiadomo co miał poświęcić, wybrał by mnie, która szczerze odwzajemnia jego uczucie. Komu może zaufać i kto go nie zawiedzie.
Kiedy skończyłam mówić zrobiło się cicho.
Przez moment wydawało mi się, że moje słowa zrobiły wrażenie na władcy.
Ale chyba źle zrobiłam, że powiedziałam wszytko, o czym myślałam.
- Zabierzcie ją stąd. - wydał rozkaz. - Przygotujcie do drogi. Niech jak najprędzej opuści Mroczną Puszczę i nigdy nie odważy się wrócić do Leśnego Pałacu.
Dwóch strażników znów zaczęło ciągnąć mnie w dół schodów.
Usłyszałam jeszcze donośny głos Thranduila.
- Nigdy nie pozwolę na to, żeby królewska krew mojego syna zmieszała się z krwią wygnańca.
Odwróciłam w jego stronę głowę.
Miał surowy i stanowczy wyraz twarzy, ale mogłam być pewna, że w duszy uśmiechał się podle.
Doprowadzili mnie do małego pomieszczenia, w którym czekał na mnie inny elf z przygotowanymi rzeczami, dla mnie, na drogę.
Stałam bezradnie pośrodku pokoju nie będąc w stanie nic zrobić.
Elf chyba zorientował się, że nie przygotuję się sama, więc nałożył mi płaszcz, pas ze sztyletem i podał lepsze buty. Na koniec wręczył mi tobołek, chyba z porowiantem, oraz kołczan i łuk ze strzałami.
Zostałam wygnana, ale przynajmniej z zaopatrzeniem.
Rzeczywiście, pocieszające!
Może król miał w sobie, choć odrobinę współczucia. Może dał mi chociaż minimalne szansę na dotarcie poza granice Lasu, zanim zabiją mnie pająki, albo orkowie.
Strażnicy zabrali mnie do bramy. Wyszłam na zewnątrz i przeszłam przez most.
Na zewnątrz było w miarę jasno. Spadł śnieg.
Jednak nie zwracałam uwagi na pogodę.
- Gdzie teraz pójdę? - pomyślałam.
Nie wiedziałam.
Nie wiedziałam.
Jedyne miejsce, do którego teraz chciałbym pójść i po raz ostatni zobaczyć, to wodospad, jeziorko i strumyk, gdzie Legolas po raz pierwszy wyznał mi miłość i gdzie mnie po raz pierwszy pocałował.
A, więc odchodzę...
Nigdy nie spodziewałam się, że ten dzień kiedykolwiek nadejdzie.
Miałam łuk i strzały, oraz sztylet.
Mogłam wymordować strażników i gwardzistów stojących przy bamię.
- Rozlać krew swoich niewinnych braci przez poczucie niesprawiedliwości? - zastanowiłam się.
Mogłam się teraz odegrać na władcy.
Ale czy sama nie przypłaciłabym tego życiem?
I tak ono nie ma już sensu...
Nie obejrzałam się za siebie, tylko zarzuciłam sobie kołczan i tobołek na plecy, a łuk przewiesiłam przez ramię i ruszyłam, w kierunku sadzawki.
Odnalazłam szlak.
Po drodze przedzierałam się przez krzaki i kaleczyłam sobie dłonie o gałęzie.
Edlennen (Wygnana)...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top