31

Tym razem to smutek powoli i małymi krokami, ale skutecznie, zabijał mnie.

Przepełniona poczuciem niesprawiedliwości zaciskałam pięści i zęby, a bezradność doprowadzała mnie do szaleństwa.

Ale...

Ale tak naprawdę to JA sama siebie wyniszczałam... Sama doprowadziłam do upadku mojej nadzieji. Nie będąc w stanie dłużej nosić tego brzmienia, sama się poddałam.

I czekałam.

Czekałam na łódź do Valinoru.

Już nie spałam tak dużo jak poprzednio. Nie miewałam drgawek, ani gorączki, czy nagłych ataków bólu w ramieniu. Czasem nawet spacerowałam po celi, co jednak ograniczało się jedynie do maksymalnie trzech kroków w jedną stronę, chodząc, rzecz jasna, od drzwi do przeciwległej ściany. Częściej jednak zdarzało mi się zwyczajnie siedzieć z kolanami pod brodą i przyglądać zimnym i ciemnym ścianą.

- Ale Tauriel! Co ty się oszukujesz? Czy ty naprawdę myślisz, że Król pozwoli ci od tak odpłynąć sobie do Valinoru? - myślałam. - Z jednej strony może być mu wszystko jedno, może i nawet faktycznie chciałby się ciebie pozbyć. Ale gdyby rzeczywiście tego pragnął,  to by już dawno cię wygnał z Pałacu, a może i nawet samej Mrocznej Puszczy, przykazując przy tym swoim łucznikom, że jeśli tylko przekroczysz jej granicę, mają cię przeszyć setki strzał. Ale wciąż tu jesteś... Czyli jego zemsta trwa. Zazdrość o swojego syna wciąż go pożera. I... I przeze mnie cierpi też Legolas...

To ostatnia osoba, która mogłaby przeze mnie cierpieć. Jak ja na to pozwoliłam? Nie powinien się tak dla mnie narażać i kiedykolwiek przychodzić do lochów, żeby się ze mną zobaczyć. Zresztą zachowała bym się bardzo egoistycznie zostawiając go w Środziemiu, a samemu odpływając do Valinoru.

Ale odkąd poczułam się lepiej już nigdy nie usłyszałam, żeby przyszedł i próbował się tu przedostać.

- Czy jeszcze mu zależy? - zapytałam samą siebie, pozostawiając to pytanie bez odpowiedzi.

Pochylając głowę schowałam ja pomiędzy podkulonymi pod szyją kolanami, a klatką piersiową i otuliłam ramionami moje nogi.

I wtedy poczułam, że płaczę.

Tak, ja naprawdę płakałam.

Bez histerii.

Ciepłe łzy spontaniczne zwilżyły moje oczy. Pojawiły się same z siebie, jednakże nie próbowałam ich zatrzymać. Po prostu pozwalałam im zbierać się w moich oczach i spływać po moim nosie, albo zwilżać wargi, bo miałam pochyloną twarz.

Nie krzywiłam twarzy podczas płaczu.

Łzy płynęły gęsto, ale moja twarz pozostała niewzruszona. Z zamkniętymi oczami mogłam nawet wyglądać jak podczas błogiego snu, ale mokra twarz zmieniała ten wygląd całkowicie.

***

Nie mogłam spać.

Jedną ręką skrobałam palcami nierówną podłogę, a drugą podniosłam, żeby przeczesać włosy i w tym momencie zdałam sobie dość niepokojące pytanie:

- Gdzie się podział strażnik?

Ewidentnie nie było go tu już od dłuższego czasu, ale nie przypominam sobie, żebym widziała, lub nawet słyszała, że odszedł.

Przechyliłam głowę i jeszcze raz przyjrzałam się korytarzowi pogrążonemu w półmroku.

Nic.

Zarówno cele jak i korytarz były puste.

Byłam sama.

Dziwne...

Nieważne.

Powróciłam do skrobania podłogi, gdy od tego zajęcia oderwał mnie cichy szmer.

Na korytarzu pojawił się cień postaci, która najprawdopodobniej znajdowała się teraz w przylegającym tunelu.

Cień zaczął się stopniowo powiększać. Ktoś szedł w stronę lochów.

Nagle postać znalazła się w korytarzu z celami. Przyjrzałam się jej uważnie.

To nie był strażnik. Nie miał zbroi, ani hełmu.

Czyżby...

- Zarel? - pomyślałam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top