3
Zbliżając się do Pałacu wcale nie rozmawialiśmy.
Rozstaliśmy się przed bramą i pożegnaliśmy krótkim skinieniem głowy.
Gdy przekroczyliśmy kamienne wrota, on poszedł w kierunku swojej komnaty, a ja zameldować o swoim przybyciu i złożyć raport.
Nie mogliśmy się przytulić na pożegnanie.
On był Księciem, a ja tylko kapitanem. Beznadziejna różnica, która teoretycznie nie pozwalała mi nawet z nim swobodnie, czy w ogóle rozmawiać.
Chociaż nie chodziło tylko o to.
Mi nie przystoi. Jestem w hierarchii, o wiele niżej od niego. Nie mówiąc już, o tym, że gdyby ktoś nas zobaczył, mógłby pójść i powiedzieć o nas Thrainduilowi, a ten potrafił się gniewać. Był jego ojcem.
Ale o czym ja marze?
I tak nie mam szans...
Szłam długim korytarzem. Od czasu do czasu wchodziłam do innego. Podziemne przejścia w pałacu Thrainduila były istnym labiryntem.
W końcu dotarłam do miejsca, gdzie miałam zameldować, o swoim przybyciu i złożyć dokładny raport z nocnej warty.
Pomieszczenie, a raczej komnata, była spora i miała wysoki sufit. W środku w małych grupach, na stojąco, przy mapach czy stołach, rozmawiały elfy.
Wszyscy rozmawiali po cichu.
- Kapitanie Tauriel! Nareszcie jesteś! - znajomy głos elfa, który był moim przełożonym, wyrwał mnie z zamyślenia.
Był wysoki i barczysty. Miał na sobie zielony mundur, idealnie dopasowany do jego potrzeb. Jego ciemny skórzany pas miał srebrno - szmaragdową klamrę z wygrawerowanym liściem. Nie miał przy sobie broni, pomijając skromny sztylet przy pasie.
- Melduję przybycie. - odparłam prostując się.
- Złożysz raport z nocnej warty? - zapytał i wskazał mi biurko, przy którym usiadł i zplutł ręce oczekując mojej odpowiedzi.
- Tak, od razu! - podeszłam bliżej biurka.
- Zamieniam się w słuch. - odparł życzliwym głosem.
Tak więc, złożyłam raport, odwieczna rutyna. Kiedy skończyłam przełożony podziękował mi. Skłoniłam się i już chciałam odejść, ale zostałam zatrzymana.
- A, i jeszcze jedno. Dziś przed południem wysyłam cię z plutonem młodzików na południe, do najbliższego punktu patrolu. Będą tam mieli szkolenia. Kiedy oni będą się uczyć ty masz wartę. W dzień jakiś elf będzie ich uczył, nie pamiętam jego imienia, a na noc przejmujesz nad nimi dowodzenie i...
- Na noc? - przerwałam mu.
- Tak, Tauriel. Zostaniesz tam do rana. To cześć ich szkolenia. Czy coś nie jest wystarczająco jasne?
- Nie, wszystko jest jasne. - odpowiedziałam jak najprościej.
- Przed południem widzimy się w bramie. -dodał.
Ponownie skłonilam się i odeszłam, ukrywając całą swoją frustrację.
Dwie nocne warty pod rząd i jeszcze pół dnia. Jeszcze to?! Czemu?! Powinnam mieć wolne do jutra...
Szłam w kierunku swojego pokoju, bo nie można było go nazwać komnatą. W korytarzu na każdym kroku spotkałam elfy, w tym wielu strażników.
W tym całym swoim zmieszaniu pomyślałam o Legolasie.
O co mu dzisiaj chodziło? Dlaczego tak się na mnie patrzył? Dlaczego czekał na mnie pod drzewem?
Przecież wiedział, że nie może nawet o mnie myśleć, jako o kimś, kto... Nie! Nie mogłam teraz, o nim myśleć!
Ja nie byłam dla niego.
On był księciem.
On był najbardziej szanowaną osobą w Mrocznej Puszczy, tuż po jego ojcu.
Kim byłam ja?
Nikim ważnym.
Nikim dla niego.
Dlaczego lubił tak bardzo moje towarzystwo.
Gdybyśmy, nawet, chcieli być ra...
To było niemożliwe.
On...
On...
Ja...
Szłam wciąż przed siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top