27

Moje oczy spowiła gęsta mgła.

Robiło się coraz ciemnej i chłodniej.

Nie wokół.

We mnie.

Czułam jak chłód rozchodzi się po moim ciele i zaćmiewa ciepło i światło.

Legolas przytulał mnie do siebie, troszcząc się o to, abym nie spadła z konia.

Jechaliśmy szybko, a ja byłam ledwo przytomna i bezwładna, więc nieuniknione było, że bardzo mną rzucało i mogłam spaść. Jednak jego silne ręce za każdym razem mnie przytrzymywały.

Usłyszałam stąpanie kopyty konia po czymś twardym.

- Chyba dotarliśmy na most łączący Las z Pałacem. - pomyślałam.

Nad głową mignęło mi światło, zrobiło się ciemniej.

- Wjechaliśmy przez bramę. - przemknęło mi przez myśl.

Koń niebezpieczne szybko się zatrzymał.

Poczułam jak Legolas wsunął rękę pod moje kolana, zasiadł z konia i krzyknął:

- Zanieście ją do medyka. Szybko!

Jakiś dwóch innych elfów wzięło mnie z rąk Legolasa i zabrało ze sobą.

Udało mi się na moment jeszcze zobaczyć zarys jego postaci stojącej bezradnie w bramie.

Nieśli mnie przez ciemnie korytarze, szerokie tunele, strome schody i potężne sale wykute w skale.

Potem zatrzymali się niespodziewanie i jeden z nich otworzył drzwi. Wnieśli mnie do środka małego pomieszczenia i ułożyli na jakimś posłaniu.

To nie była moja komnata. Znajdowała się w jednym z pokoi medycznych.

Zbliżyła się do mnie jakaś postać. To chyba był medyk. Delikatnie dotknął palcami miejsca w pobliżu rany.

Jęknęłam.

- Strzała Morgulu. - podsumował medyk.

Zaczął szeptać z elfami, które mnie tutaj przeprowadziły, po chwili jednak opuścili pokój i zostałam w nim sama z medykiem.

Elf podszedł do mnie i zdjął ze mnie mundur. Ramię mnie zakuło i boleśnie westchnęłam. Odłożył ubranie na bok, poczym wstał i odszedł na chwilę. Kiedy wrócił, z miską wody i skrawkiem materiału, usiadł na brzegu łóżka i zaczął delikatnie przemywać wilgotnym materiałem ranę. Piekło, więc zacisnęłam zęby i spięłam mięśnie, chociaż woda zdawała się przynosić ulgę.

- Odpręż się. - polecił delikatnym głosem elf.

Usłuchałam.

Było mi nieznacznie lepiej. Oczy przestały być już tak bardzo zaćmione.

Ostrożnie rozejrzałam się.

Zobaczyłam książki na regale pod jedną ze ścian i ampułki, pudełeczka oraz zioła na półkach.

Elf skończył przemywać rozcięte ramię i podszedł do jednej z półek, poczym sięgnął i zerwał z małej roślinki - Athelas - wiązkę drobnych kwiatków. Roztarł je w moździerzu i zwilżył wodą. Zbliżył się do mnie i przyłożył mi masę do rany.

Chyba chciał zacząć coś mówić, kiedy do pomieszczenia wtargnęli czterej strażnicy.

- Z rozkazu króla mamy ją do niego przyprowadzić. Natychmiast. - przekazał jeden z nich.

Medyk wstał, a zioła, które przytrzymywał palcami odkleiły się od rany, i powiedział:

- Ale ona została raniona strzałą! Nie może teraz tam iść. Najpierw muszę ją ule...

Strażnicy nie słuchali.

- Rozkaz to rozkaz! -przerwał jeden z nich.

Podeszli do mnie we dwóch i wzięli pod ręce. Jeden szarpnął moje ranione ramię.

Krzyknęłam.

Wyprowadzili mnie z pokoju zostawiając z tyłu zaskoczoną postać medyka.

Ciągnęli mnie trzymając mnie mocno pod pachami.

- Czemu król mnie wzywał? - zastanawiałam się. - Czemu teraz? Ała! Czemu oni tak mną szarpią?!

Znalazłam się w wielkiej komnacie, w której bywałam już nie raz. Strażnicy wprowadzili mnie na samą górę schodów prowadzących pod tron Thranduila.

Zatrzymali mnie szarpiąc. Stłumiłam krzyk, poczym oni odsunęli się do tyłu.

Podczas drogi nieraz otarli się swoim mundurami o otwartą ranę na moim ramieniu, przez co teraz niemiłosiernie mnie piekła.

Bałam się, że w każdej chwili mogę stracić przytomność. Jednak moja niepewność, o powód, dla którego tutaj jestem, dostarczyła mi adrenaliny, i chyba tylko przez to byłam w stanie teraz stać na nogach i o własnych siłach.

Przy potężnym tronie, zwrócony do mnie tyłem, stał władca Mrocznej Puszczy.

Usłyszał nasze przybycie i płynnym ruchem obrócił się do mnie.

- Kapitan Tauriel! - zaczął donośnie.

- Hîr nín. (Mój panie.) - odpowiedziałam tlumiąc gromadzące się we mnie ból, napięcie i niepewność.

- Zapewne nie masz pojęcia dlaczego się tu znajdujesz i po co kazałem cie tu przyprowadzić. Prawda?

- Tak, mój panie.

- Otóż doszły mnie słuchy, że pomimo twojej wielkiej służby królestwu, oraz poświęceniu się obronie naszego wspólnego dobra, mam powody stwierdzić, że zawiodłem się na tobie, Tauriel.


Milczałam. Serce mi przyspieszyło.

- Na mnie? - w końcu zdobyłam się na pytanie.

- Nie pozwoliłem ci się odzywać! - krzyknął oburzony. - Pozwól, więc, że kto inny tobie to wytłumaczy. - machnął szybkim ruchem ręki w górę.

Po mojej prawej stronie z cienia wyszła postać...

- Nuiniel! - krzyknęłam w myślach. - Co ona tutaj robi?!

- Na polecenie króla elfów, Thranduila, obserwowałam ciebie i wszystkie twoje kroki.

Thranduil odezwał się niespodziewanie.

- Chcąc sprawdzić, czy chodzące plotki są prawdziwe przydzieliłem to zadanie Nuiniel. Była w plutonie, który miałaś szkolić, więc zaproponowałem jej współpracę. Niestety moje obawy co do ciebie i mojego syna się sprawdziły.

- O co mu? Skąd on... ? - byłam zszokowana.

Stałam sztywno przed tronem nade mną.

- Obserwowałam was w każdej możliwej chwili. - z triumfem w głosie elfka przechadzała się przede mną. - Byłam tam i widziałam jak - zaczęła wyliczać z dumą. - nocą kiedy nas szkoliłaś przyszedł pod drzewo. Widziałam jak się do ciebie ukradkiem uśmiechał. Widziałam jak na ciebie patrzył, jak chętnie z tobą rozmawiał. Obserwowałam ciebie jak szłaś spotkać się z nim w namiocie i jak wracałaś. Obserwowałam ciebie w mieście. Nie zdawałaś sobie z tego sprawy, a ja obserwowałam ciebie wszędzie.

- Może i zastanawiałaś się - zaczął mówić Thranduil - po co kazałem wysłać mlodziki do miasta i po co kazałem je tobie szkolić. Bez sensu? Tak, to nie było potrzebne! Przecież wiem! A jednak tu chodziło o to żeby ona - wskazał na młodą elfkę - każdego dnia miała was na oku. Żebym wiedział wszystko. - król zacisnął pięści. - Mimo tego wszystkiego co daje ci to królestwo, co daję ci JA, postanowiłaś odtrącić to odtrącić. Ukradłaś to co nie należy do ciebie! - zamilkł na chwilę.

- Nie, nie, nie! - błagałam w myślach.

- Dlaczego jej tak ufasz? Skąd masz pewność? - zapytałam z żalem w głosie.

- Milcz! Mam więcej powodów żeby ufać jej niż tobie! Legolas zdecydowanie najbardziej przesadził dzisiaj, kiedy to wziął ciebie na konia i pomógł ci. To już dopełniło mój zawód na nim i na tobie! - westchnął. - Nie wiem jak ślepy musi być mój syn, albo jak ty go omamiłaś... - władca zamyślił się. - Wiedz jedno! Pamiętaj! - wrzasnął, a jego głos odbił się echem. - Ty jesteś zwykłym strażnikiem, on jest Księciem Mrocznej Puszczy! Nie jesteś w połowie godna spojrzeć mu w oczy, ani tym bardziej się z nim spotykać i być. Ranisz jego i moją dumę przebywając z nim samemu. Nie jesteś jego warta! Jesteś nikim w porównaniu z nim. Jesteś nikim!

Coś w środku mnie pękło. Rozbiło się jak lustro na miliony kawałków. Pękło jak cienki lód pod stopami. Woda mnie przykryła. Zaczynałam się topić.

- Dlatego też zostajesz skazana na lochy. Oskarża się ciebie o kradzież własności króla i wykorzystanie księcia. To podłe z twojej strony, Tauriel, nie uważasz?

Dwóch strażników zaraz mnie dopadło i przytrzymało. Jeszcze nie dotarły do mnie słowa Władcy. Nerwy oraz frustracja wzięły made mną górę.

- On jest wolny i ma prawo dokonywać własnych wyborów! - wybuchłam i rzuciłam się naprzód, próbując wyrwać się strażnikom.

Król usiadł wygodnie na tronie.

- Byłbym zapomniał. Obiecałem Nuiniel, że jeśli moje obawy okażą się prawdziwe otrzyma ode mnie tytuł kapitana straży. Tobie się już nie przyda, więc teraz twój tytuł należy do niej, i tylko do niej. - po chwili dodał. - Już nigdy nie dawaj ŻADNYCH przedmiotów elfów bezinteresownie ludziom, zaniedbując przy tym swoje obowiązki czuwania na straży. Zabierzcie ją stąd, prędko! Nie chcę już dłużej patrzeć na zdrajcę i złodzieja.

Nuiniel odprowadziła mnie szyderczym spojrzeniem wyższości.

Strażnicy ciągnęli mnie za sobą, chociaż wiłam się, krzyczałam i kopałam.

Zaprowadzili mnie do mrocznych lochów pałacu, wepchnęli do jednej z wilgotnych cel i zatrzasnęli kraty.

Rzuciłam się do drzwi i zaczęłam szarpać.

To na nic.

W końcu opadłam z sił, a rana zaczęła się o sobie przypominać.

Byłam tak wstrząśnięta, że nie potrafiłam nawet płakać.

Trzęsłam się.

To się stało za szybko.

Usiadłam pod ścianą, podciągnęłam kolana pod klatkę piersiową i opadłam na nich czoło.

jestem

nikim

to koniec

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top