2
Był wyższy, więc patrzył na mnie z góry, a miał niesamowite spojrzenie, pełne ciepła, wyrażające to jak się czuł w danej chwili. Często się śmiał. Rozmawiając szliśmy powoli w kierunku pałacu. On czasem trącał mnie w bok uśmiechając się zadziornie. Ja odwzajemniałam jego uśmiech.
- Na wschodzie nie było pająków, noc spokojna, ale czujna. - opowiadał. - Przy granicy Lasu orkowie palili ogniska, rano odeszli. Nie weszli w głąb Lasu. Nawet nie zbliżyli do nas, czy w kierunku pałacu, więc nie było powodu do ataku. Szkoda... - zwrócił się do mnie. - Wiesz jak ja lubię bić się z orkami. Są takie głupie, - roześmiał się - chociaż bywają silne.
- Bywają? - zapytałam, chcąc ciągnąć temat.
- Heh! Oczywiście! Niektóre są naprawdę bardzo silne, ale powiedz mi, kto pokona księcia Mrocznej Puszczy?! - wyjął miecz z pochwy i wymierzył nim w przód, poczym zaczął nim wymachiwać z wielką zręcznością. - No powiedz kto?!
- Może i nikt nie pokona.- odpowiedziałam.
-I kto mu dorówna?! - wciąż wymachiwał mieczem.
- Nie wiem... Może... Ja?
Wybuchnął śmiechem, schował miecz i przygarnął mnie do siebie bliżej ramieniem.
- Tak z pewnością Ty.
Zamyśliłam się i głęboko westchnęłam.
- Co? - spytał, z pewnością ciekaw tego, oczym teraz myślałam.
Zatrzymaliśmy się.
Uniosłam lekko głowę i spojrzałam mu w oczy. Jedną ręką za plecami wyjęłam swój mały sztylet.
- Skoro... Skoro mogę Tobie dorównać to wychodzi na to, że mogę cię też... - szybkim ruchem wyciągnęłam zza pleców sztylet i przyłożyłam jego czubek do mostka Legolasa - pokonać!
Pewnie się tego nie spodziewał, więc zrobił bardzo zaskoczoną minę.
- Taur! - krzyknął.
- Oj, nie krzycz! Płoszysz zwierzęta. - przypomniałam mu. - Tylko żartowałam.
Szeroko się uśmiechnął.
- Musiałaś? - popatrzył na mnie z politowaniem.
- Musiałam. - podsumowałam i schowałam sztylet.
- To nie przystoi kapitanowi. Nie powinnaś była podnosić broni na Księcia. - szepnął mi do ucha i położył mi dłoń na biodrze.
Patrzyłam się przed siebie, ale akurat w tym momencie zamknęłam oczy. Uwielbiałam kiedy robił to w taki sposób, kiedy on to robił.
Delikatnie westchnęłam.
- Wiem Legolasie. Ale lubię się z tobą - podniosłam wzrok na jego twarz - przekomarzać i...
A on się do mnie uśmiechał.
Patrzył mi prosto w oczy. Jego były teraz pełne radości i zamyślenia. Ja też nie spuszczałam z niego wzroku.
Staliśmy tak blisko siebie, że byłam niemalże wtulona w jego silne ciało.
Słyszeliśmy bicie własnych serc, a może nawet je czuliśmy.
Wciąż na mnie patrzył. Teraz spoważniał.
W pewnym momencie byłam niemalże przekonana, że chciał mi coś powiedzieć, albo chciał coś zrobić, ale on milczał.
Oddychał.
Patrzył na mnie, a jego wzrok błądzł po mojej twarzy.
Wokół panowała cisza.
Czubkami palców złapał i wsunął mi za ucho cześć włosów, która opadła mi na twarz. Chowając je delikatnie wygładził mój policzek swoim kciukiem od skroni, aż po szyję.
Pomału przysunął swoją twarz do mojej.
Czułam na twarzy jego delikatny i równomierny oddech.
I...
Opuścił wzrok. Zsunął swoją dłoń z mojego biodra i spuścił głowę.
Ja stałam teraz nieruchomo i patrzyłam w przestrzeń przedemną. Nie widziałam dokładnie jego twarzy, ale wyglądał na zakłopotanego.
- Ja... - zamilkł, poczym po chwili westchnął. - Powinniśmy wracać. - powiedział przyciszonym, ale mocnym głosem.
- Wracajmy. - odsunęłam się nie patrząc nie patrząc na niego.
Szliśmy w milczeniu.
Było mi ciężko, to wszystko zrozumieć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top