Wojna w Śródziemiu 7
POV Legolas
Obudziłem towarzyszy o brzasku, musieliśmy ruszać w dalszą drogę. Poszliśmy nad rzekę, do czekających na nas trzech, niedużych łódek. W środku każdej znajdowały się zapasy na wiele dni. Wyjąłem jeden pakunek.
-Lembas- powiedziałem do Merrego i Pippina, po czym ugryzłem kawałem- chleb podróżnych. Jeden kęs wystarcza, by napełnić żołądek dorosłego człowieka na cały dzień.
Odwróciłem się, by pomóc Gimliemu.
-Ile zjadłeś?- usłyszałem szept Merrego.
-Cztery- odpowiedział mu Pippin, uśmiechnąłem się. Hobbici nigdy nie przestaną mnie zadziwiać. Dołączyłem do krasnoluda, płynęliśmy razem. Pozostali również zasiedli, na swoich miejscach. Aragorn z Frodem i Samem, a Boromir z resztą. Nie dane nam jednak było, nawet wypłynąć z Lothlorien bowiem przed nami, w pięknie zdobionej łodzi siedziała lady Galadriela z małżonkiem.
-Zapraszamy na pożegnalny posiłek- rzekła w naszych umysłach. Jej łajba skierowała się, w stronę brzegu. My również tam podążyliśmy. Czekał na nas pięknie zastawiony stół, wypełniony po brzegi różnymi elfickimi potrawami. Po skaczącej uczcie Biała Dama poprosiła, byśmy stanęli przed nią w szeregu. Gdy to uczyniliśmy, podeszło do nas dziewięciu elfów i założyło nam na ramiona zielone peleryny. Okrycia zostały zapięte zielonymi liśćmi, znakami Lothlorien.
-Pierwszy raz odziewamy obcych przybyszy w nasze stroje- powiedział Celeborn- oby te szaty was ukryły, przed okiem nieprzyjaciela.
Galadriela podeszła do Froda.
-Dla ciebie powierniku pierścienia daję blask Earendila, naszej ukochanej gwiazdy- pocałowała go w czoło- niech ci rozjaśni, gdy zgaśnie wszelkie inne światło. Boromirze, synu Denethora, w twoje ręce powierzam miecz, wykuty przez elfy w pierwszej erze naszego świata. Niech ci dobrze służy.
-Dziękuję.
-Oto sztylety Loldorinów- powiedziała do Merrego i Pippina- sprawdziły się już w bojach. Nie martw się drogi Tuku, znajdziesz odwagę.
Następnie podeszła do Sama.
-W twoje ręce Samwise Gamgee powierzam linę, wykonaną z hithlainy.
-Dziękuję pani- odpowiedział hobbit- czy zabrakło tych ładnych, lśniących nożyków?
Wszyscy, włącznie z Galadrielą uśmiechnęliśmy się. Przyszła kolej na Aragorna, któremu pan Celeborn wręczył sztylet, wykonany z mithrilu. Następnie odbyli cichą rozmowę po elficku, której nie przysłuchiwałem się. W tym czasie Pani Światła podeszła do Gimliego, nie udało mi się ujrzeć jego podarunku, widziałem jednak uśmiech na twarzy elfki. Postanowiłem, że później spytam krasnoluda o to, co otrzymał. Spojrzałem na stojącą przede mną parę królewską.
-Długo zastanawialiśmy się Legolasie, co ci podarować- rzekł Celeborn.
-W końcu zdecydowaliśmy, że najodpowiedniejszym prezentem dla jednego z najzdolniejszych łuczników w Śródziemiu, będzie ten oto łuk- odparła Galadriela, otworzyłem usta z podziwu, była to najpiękniejsza, a jednocześnie najlepsza broń, jaką w życiu widziałem- wykonał go Filandrel, uważany za najlepszego z elfickich rzemieślników.
-Należał on do naszej córki- powiedział smutno władca Lothlorien- uważamy, że chciałaby, żebyś właśnie ty, go otrzymał.
-Hannon le (dziękuję)- wyszeptałem. Biała Dama przytuliła mnie.
-Pamiętaj, że nie wszystko, co wydaje się pewne, jest prawdziwe- rzekła. Spojrzałem jej w oczy.
-Chodzi o to, co zobaczyłem w zwierciadle?- zapytałem- chodzi o....- położyła mi palec na ustach.
-Wróg nie śpi- szepnęła, po czym na głos powiedziała- mamy jeszcze jeden prezent dla ciebie. Czymże byłby łuk, bez strzał?
-Nie trzeba pani...- zacząłem, lecz znów mi przerwała.
-Strzały te są zaczarowane. Choćbyś strzelał bez przerwy, przez wiele godzin, ich nie zabraknie.
-Hannon le- powtórzyłem. Z powrotem wiedliśmy do łódek.
-Na bad lin pant laur e gwen (Niech wasze drogi będą usłane złotem i zielenią)- rzekł Celeborn.
-Na lasser le cuil udar maedh (Niech liście waszych drzew życia nigdy nie staną się brązowe)- odpowiedziałem z Aragornem, tradycyjną elficką formułą. Wypłynęliśmy, zapytałem się Gimliego, co otrzymał od Galadrieli. Na początku nie chciał zdradzić, lecz później przyznał się, iż poprosił ją o jeden z jej złotych włosów. Pani Światła dała mu trzy. Po chwili zostawiliśmy Lothlorien za sobą. Wchodziłem do niego z ciężkim sercem, a odpływałem szczęśliwy. Nie byłem już samotny w cierpieniu, Aragorn znał moją tajemnicę. Oprócz tego miałem coś, co należało do mojej ukochanej. Coś, co zawsze będzie mi o niej przypominać. Spojrzałem na mój ulubiony miecz. Ozdobiony pięknym, niebieskim kamieniem. Naszą przysięgą...
****************************************
Nasza podróż trwała już tydzień. Dzisiejszej nocy spostrzegłem Golluma, który mimo mych nadziei, zdołał ominąć Lothlorien. Nie martwiłem się nim jednak. Stwór chciał zdobyć pierścień dla siebie, więc nie zdradziłby nas wrogowi. Był piękny dzień. Świeciło słońce, rzeka była idealnie czysta. Wokół panowała cisza, którą przerywał tylko dźwięk wioseł uderzanych, o tafle wody. Nagle usłyszałem coś na wschodnim brzegu, gwałtownie obróciłem głowę, lecz znowu zapanował spokój. Aragorn spojrzał na mnie pytającą. Odpowiedziałem mu machnięciem ręki. Nie był przekonany, ale jego całą uwagę otrzymały dwa kamienne pomniki.
-Argonath- szepnął do Froda- od dawna marzyłem, by ujrzeć dawnych królów. Moich przodków.
Rzeźby miały około trzydziestu metrów, wszyscy przyglądaliśmy się im z podziwem. Były niesamowite. Przeprawa rzeką się skończyła, przed nami znajdował się wodospad. Skierowaliśmy się w stronę wschodniego brzegu.
-Przepłyniemy na drugą stronę o zmierzchu- powiedział strażnik- obejdziemy Mordor od północy.
-Tak?- zapytał Gimli- wystarczy przejść labirynt ostrych jak brzytwa skał, a potem będzie jeszcze lepiej. Bijące smrodem bagna, jak okiem sięgnąć.
-To jest nasza trasa- odpowiedział mu Aragorn- może sen ci przywróci nadwątlone siły.
-Co?- odparł z oburzeniem- Nadwątlone siły, też, żeś wymyślił.
Normalnie bym się uśmiechnął, lecz teraz nie miałem na to nastroju.
-Ruszajmy- powiedziałem do następcy tronu Gondoru.
-Nie- odrzekł- orkowie są na przeciwnym brzegu. Zaczekamy na osłonę nocy.
-Nie to mnie niepokoi- powiedziałem cicho- moje myśli spowił cień groźby. Coś się zbliża, czuję to.
-Gdzie jest Frodo?- nagle zapytał Merry. Rozejrzałem się, powiernika pierścienia nie było.
-Boromir, również zniknął- odparłem. Aragorn nie czekając na nas, pobiegł w las. Chciałem ruszyć za nim, lecz powstrzymałem się. Ktoś musiał chronić hobbitów. Razem ze mną został Gimli. Czekaliśmy blisko dziesięciu minut, zacząłem się martwić.
-Chodźcie za mną- powiedziałem do niziołków- tylko się nie oddalajcie.
Weszliśmy do puszczy, już po chwili usłyszałem odgłosy walki. Krasnolud pobiegł w tamtą stronę.
-Ukryjcie się tutaj- zwróciłem się do pozostałych, wskazując na wyrwę w korzeniach dużego drzewa. Spełnili moją prośbę, a ja pognałem do przyjaciół. W koło było, wielu orków, szybko rzuciłem się w wir walki. Z zawrotną prędkością strzelałem jedną strzałę, za drugą. Mój nowy łuk był wspaniały. Poręczny, idealnie wyważony, a przede wszystkim lekki, jak piórko. Rzuciłem sztylet w jednego z orków, który próbował zabić Gimliego. Przeciwnicy napływali tak szybko, iż niekiedy, nie miałem czasu, by strzelić, więc tylko wbijałem w nich strzały. Usłyszałem ochrypnięty krzyk.
-Łapcie elfa!
Jeszcze więcej orków podbiegło do mnie, lecz ja nie zamierzałem się poddać. Czego mogli ode mnie chcieć? Nagle usłyszałem róg.
-Boromir!- krzyknął Aragorn i pobiegł w stronę dźwięku. Nie wiem, jak długo walczyłem, lecz nagle przeciwnicy się skończyli. Spojrzeliśmy na siebie z Gimlim i jednocześnie ruszyliśmy w stronę, skąd wcześniej dobiegał dźwięk rogu. Na miejscu czekała na nas smutna scena. Na ziemi kucał strażnik, a przed nim leżał Boromir. Z jego piersi wystawały trzy długie strzały.
-Pojmali Merrego i Pippina- szepnął- Frodo... gdzie jest Frodo?
-Pozwoliłem mu odejść- odpowiedział Aragorn.
-Ja się na to nie zdobyłem- zakrztusił się krwią- chciałem mu odebrać pierścień. Wybacz, nie przewidziałem. Zawiodłem was wszystkich.
-Nie Boromirze. Dzielnie walczyłeś. Ocaliłeś honor- chciał wyciągnąć strzałę, lecz umierający nie pozwolił mu na to.
-Zostaw. To już koniec- szepnął- nasz świat upadnie. Pogrąży się w ciemności. Moje miasto legnie w gruzach...
-Nie wiem, czy w mojej krwi znajdzie się dość siły, ale nie pozwolę, na zagładę białego miasta. Na zagładę naszych poddanych- powiedział z mocą Aragorn.
-Naszych poddanych- powtórzył Boromir, na jego twarz wstąpił uśmiech- poszedłbym z tobą, mój bracie. Mój wodzu, mój królu...- jego powieki opadły. Nie żył... Widziałem łzę spływającą, po policzku przyjaciela. Odmówiłem modlitwę pożegnalną.
-Nie możemy go tu zostawić!- powiedziałem. Strażnik nie odpowiedział tylko podniósł ciało Boromira. Poszliśmy nad rzekę, włożyliśmy umarłego, do jednej z naszych łodzi. Samotnie popłynęła, w dalszą podróż.
-Będą go wypatrywać z białej wieży- rzekł Aragorn- lecz on, już nie powróci.
Staliśmy jeszcze chwilę w zadumie, każdy z nas myślał o tych, którzy już są na tamtym świecie. O tych, co oddali życie za Śródziemie. Podszedłem do ostatniej z łodzi.
-Szybko!- krzyknąłem- Frodo i Sam są już na zachodnim brzegu.
Jednak oni nie zrobili ani kroku w moją stronę.
-Nie idziesz z nimi?- zapytałem Aragorna.
-Nie mamy już wpływu na los Froda- odpowiedział. Spojrzałem na przeciwny brzeg. Sylwetki hobbitów znikały za drzewami. Teraz wszystko zależało od tych dwóch niziołków, samotnie przemierzających świat.
-A więc wszystko na nic- powiedział Gimli- drużyna zawiodła.
Stanęliśmy obok strażnika, który położył nam ręce na ramionach.
-Nie, jeśli dochowamy wierności towarzyszom- rzekł- nie skażemy Merrego i Pippina na mękę i śmierć. Dopóki nam starczy sił! Zostawcie to, co zbędne. Pójdziemy bez balastu. Czas zapolować na orków!
Odwrócił się, po czym ruszył w drogę. Uśmiechnąłem się i spojrzałem na syna Gloina, który również odpowiedział uśmiechem.
-Kto pierwszy u Aragorna!- krzyknął i nie czekając na mnie, pobiegł za naszym towarzyszem. Roześmiałem się. Miriel miała rację, krasnoludy wcale nie były takie złe.
Koniec części pierwszej :D niedługo druga :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top