8. Jay pełen tajemnic (korekta)

Kai

Ja tu zaraz zwariuję! Siedzę z Zanem w tej bibliotece już od dobrych 3 godzin i wciąż nic nie mamy. Przyznaję, z początku plan Lloyda brzmiał rozsądnie i pomógł mi skupić na czymś myśli. Ale z czasem cały entuzjazm wyparował i teraz mam wrażenie, że tylko niepotrzebnie marnujemy tu czas. Moglibyśmy robić coś, co rzeczywiście pomogłoby odnaleźć Nyę, ale to? Czy to rzeczywiście w czymkolwiek nam pomoże? Przejrzeliśmy przecież naprawdę sporą stertę książek i nie mamy z tego zupełnie nic! Nawet nie wiedziałem, że nasza bibloteka jest taka... pojemna.

Obecnie ślęczę nad jedną z tych głupich książek i bez większego zainteresowania przewracam strony. Szczerze, to już od jakiegoś czasu nie zwracam na to większej uwagi. Nic tu nie znajdziemy, tylko marnujemy czas. Jay miał pójść się rozejrzeć. Mówił, że ma jakiś plan, ale nie chciał nam powiedzieć nic więcej. Tylko, że... to Jay. No sami rozumiecie? Jednak mimo wszystko i tak wolałbym iść z nim. Ta cała sytuacja jest dla mnie nowa i bardzo nie na rękę. Martwię się o Nyę jeszcze bardziej niż przedtem. Wtedy mógłbym jej jakoś pomóc, a teraz? Nawet jeśli znajdziemy jakiś trop, to i tak nie będę mógł z tym nic zrobić. A jako starszy brat, powinienem ją chronić. Obiecałem to sobie już całe lata temu i choć zazwyczaj ona sama potrafi o siebie zadbać, w takich sytuacjach jak ta, zaczynam myśleć, że jednak robię zbyt mało.

-Kai, stój!- nagle z rozmyślań wyrwał mnie krzyk Zane'a. A on rzadko kiedy podnosił głos.

-Co?- spytałem, zdziwiony podnosząc na niego nie do końca jeszcze obecny wzrok. O mało też nie zatrzasnąłem trzymanej właśnie książki. Jednak Zane szybko mi ją zabrał i zaczął czytać. Przez pewien czas nic nie mówił, a ja nie chciałem mu przeszkadzać. Jednak nagle pokazał mi konkretną stronę i wskazał na nią entuzjastycznie.

-Zobacz. Ten obrazek przedstawia smoka, z którym walczyliśmy.

Przyjrzałem mu się uważnie i faktycznie Zane miał rację. Co nie było zresztą niczym zaskakującym. Jak ja mogłem tego nie zauważyć? Przecież to było tak oczywiste.

-W sumie racja.- przyznałem, zirytowany na samego siebie. Gdyby nie szybka reakcja przyjaciela, cały nasz wysiłek poszedłby na marne. I to z mojego powodu. Chcąc skierować myśli na nieco inne tory spytałem z wyczuwalną nadzieją w głosie.-A pisze tam coś o nim?

-Niestety, niewiele. Jednak to zawsze jakiś początek.- odpowiedział biały ninja, podchodząc do sprawy na tyle optymistycznie, na ile było to możliwe. Chyba zrobił to zresztą po części z mojego powodu.

-Obyś miał rację. Ale jak ty to zobaczyłeś?- spytałem, bo naprawdę byłem tego ciekaw.

-Już od pół godziny przeglądam swoją część i jednocześnie obserwuję to co sam przeglądasz. Wydawałeś się nieobecny, więc pomyślałem, że to rozsądne.- odparł spokojnie i bez ciebie zarzutu. Do którego zresztą miał prawo, o czym doskonale wiedziałem.

-Od pół godziny pracujesz na dwa fronty?- pytanie to nie było konieczne, bo obaj znaliśmy na nie odpowiedź. Poczułem palący wstyd, że zamiast pomagać Zane'owi, to jeszcze bardziej utrudniłem mu pracę. On jednak zdawał się czytać w moich myślach i próbując mnie pocieszyć, odparł z uśmiechem.

-Owszem, ale nie martw się. W końcu jestem nindroidem, to nie było dla mnie takie trudne, jak mogłoby się wydawać- wciąż się uśmiechał, chcąc dać mi do zrozumienia, że nie ma mi tego za złe.- Jeżeli jesteś zmęczony to wyjdź się przejść, a ja to dokończę i do ciebie dołączę.- zaproponował, widząc też moją niechęć zarówno do tego zadania, jak i miejsca. Jednak ta opcja nie wchodziła nawet w grę.

-Nie ma mowy. Razem to dokończymy.- odpowiedziałem poważnie, zamierzając tym razem porządnie przyłożyć się do zadania, by jakoś wynagrodzić Zane'owi moją, dotychczas raczej znikomą, pomoc.

-Jesteś pewien?- dopytał nindroid dając mi ostatnią szansę, gdybym jednak chciał odpuścić. Lecz jeszcze zanim mu odpowiedziałem, musiał się jej domyślać, bo ponownie szczerze się uśmiechnął.

-Tak.- mówiąc to przeciągnąłem się, przygotowując się do dość monotonnej pracy. Teraz jednak obaj otrzymaliśmy dowód, że nie była ona bezowocną stratą czasu.- To ile jeszcze tego zostało?

Zane w odpowiedzi pokazał mi na stół, na którym leżało jeszcze pięć już nie tak opasłych tomów jak kilka poprzednich. Nie było więc tak źle. Ciekawe jak radzi sobie teraz reszta? Czy udało im się czegokolwiek dowiedzieć?

W ten sposób minęła mam kolejna godzina, z tym że teraz obaj wzięliśmy się już ostro do pracy. Chociaż nie oszukując się, to Zane odwalił większą część roboty. Niestety nic więcej nie znaleźliśmy. Wzięliśmy ze sobą tylko tę jedną książkę i wreszcie wyszliśmy. Chyba jeszcze nigdy tak się nie stęskniłem za świeżym powietrzem. A może tylko mnie ten czas się tak dłużył? Obiecuję, że moja noga nie postanie w tym miejscu jeszcze przez długi czas. A teraz mogliśmy wreszcie zrobić krok na przód w stronę uratowania mojej siostry.

-Kai?

-Tak?- spojrzałem zaskoczony na Zane'a nie będąc pewnym, o co może mu chodzić. Oby tylko nie powiedział, że musimy tam jeszcze na chwilę wrócić.

-Nie martw się. Znajdziemy Nyę, a ty odzyskasz moce zanim się obejrzysz.- po tych słowach uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco, a ja w pierwszym momencie nie byłem pewien co właściwie mu odpowiedzieć. No bo skąd mógł wiedzieć, o czym teraz myślałem? Choć może to i nie było takie trudne.

-Dzięki. Oby to tylko była prawda.- mruknąłem, tracąc początkowy entuzjazm, na myśl, że jednak wciąż nie robimy wystarczająco wiele. Słowa Zane'a jednak trochę podniosły mnie na duchu. Zwłaszcza te następne

-A kiedy ostatnio się myliłem?

Musiałem przyznać, że to była słuszna uwaga. Po tych słowach więc posłałem mu szczery i wdzięczny uśmiech, po czym polecieliśmy z powrotem na Perłę. Okazało się, że pozostali już tam na nas czekali.

-No hej. Co tak długo wam to zajęło?- spytał uśmiechnięty Jay, widocznie z czegoś bardzo zadowolony.

-Akurat my mieliśmy sporo pracy, mądralo. A tak w ogóle to co ci tak do śmiechu?- odparłem, pół żartem, pół serio. Ominąłem też fakt, że to Zane wykonał główną część pracy.

-Dowiedziałem się czegoś co powinno nam się przydać. Tak się też złożyło, że Lloyd akurat wracał i po drodze zabrał mnie ze sobą.- wyjaśnił Jay, choć słowo "wyjaśnił" było tu użyte mocno na wyrost.

-Czego się dowiedziałeś? I od kogo?- zapytał tym razem, Zane rzeczowo przechodząc do sprawy.

-A nie powiem wam jeszcze. Najpierw pójdę po Cola. A co do drugiego, to możecie się nieźle zdziwić.- odparł niezwykle oględnie rudzielec, nie mogąc powstrzymać się od tajemniczego uśmieszku.

-No weź Jay. Powiedz to wreszcie.- pogoniłem trochę kolegę, nie mając szczególnie ochoty na te jego gierki. Chciałem wiedzieć, czego się dowiedział i do czego mogło się nam to przydać.

-Od Ronana.- powiedział tylko, po czym poszedł po wspomnianego wcześniej Cole'a, którego wcześniej rzeczywiście nie zauważyłem w pobliżu.

Choć to co na odchodne powiedział Jay, nie uspokoiło chyba żadnego z nas. No bo, co do tego wszystkiego ma niby Ronan?

Jay

Teraz będą główkować czy mówiłem serio czy żartowałem. W sumie jak trochę pomyślą to dobrze im zrobi. Nie zamierzałem im zdradzać wszystkiego od razu. Co to to nie! No i głupio byłoby zaczynać bez Cole'a. On zaś cały czas był uwiązany na statku z powodu Morro. To musiało być irytujące. Ja teraz nie usiedziałbym w miejscu. Znaczy jakbym musiał to pewnie tak, ale nie muszę. No wiecie, o co chodzi?

Dobrze więc wiedziałem gdzie jest Cole. W końcu to mój najlepszy przyjaciel. No i nie trzeba było być też specjalnym geniuszem. W końcu jeśli nigdzie nie poszedł, to na statku jest tylko jedno miejsce, gdzie mógł przesiedzieć tyle czasu. I o dziwo nie mówię o kuchni. W sumie to trochę nawet współczuję Morro. Musiał wytrzymywać z Colem dobre 3 godziny... No dobra, wcale mu nie współczuję, bardziej mnie to bawi. Nic na to nie poradzę.

Jednak im bliżej byłem, czułem się coraz mniej pewnie. Jakoś mistrzowi wiatru zbyt łatwo szło pokonywanie nas. To wczoraj, to nie był przecież pierwszy raz. A teraz historia zatoczyła koło. Znowu kiedy on się pojawia, jakimś dziwnym trafem nie mam swoich mocy. Co prawda wcześniej było to zrozumiałe. W końcu przejął ciało Lloyda. Ale teraz? Co on niby znowu wykombinował? W każdym razie to chyba zrozumiane, że nie spieszyło mi się, by znów się z nim widzieć. I wcale mnie nie pocieszało, że on też nie miał teraz swoich mocy! No dobra, może troszkę. No i będzie tam też Cole. Więc co niby mogło się wydarzyć?

Wreszcie doszedłem do tych nieszczęsnych drzwi i na chwilę przystanąłem, chcąc choć trochę odwlec to co nieuniknione. Tak, nazwijcie mnie tchórzem jeśli chcecie. Boję się Morro. Boję się stawać z nim twarzą w twarz, po tym wszystkim, bez reszty zespołu. No, powiedziałem to.

Nagle jednak mnie zamurowało. Czy ja dobrze słyszę... śmiech? No co jak co, ale to nie było coś czego się spodziewałem. Bardziej jakichś krzyków czy gróźb. Ostatecznie upartego milczenia. Szybko więc otworzyłem drzwi, zapominając o moich poprzednich obawach. Chwila, czy one nie powinny być zamknięte? A nie ważne.

Kiedy wszedłem do pomieszczenia obaj spojrzeli na mnie po części zaskoczeni, a po części jakby... zmieszani. Trudno było to nazwać. Sam Morro wyraźnie spoważniał i obdarzył mnie uważnym spojrzeniem, którego naprawdę starałem się unikać. Za to moją uwagę skupiłem na czymś innym i jakby nie patrzeć, bezpieczniejszym, co leżało na stole. Przynajmniej po części.

-Cole, ty to chyba musiałeś obrobić sklep z ciastkami.- zaśmiałem się, próbując zamaskować w ten sposób swoje zdenerwowanie.- Niech zgadnę... byłeś głodny?

-Tak, najlepiej całą winę zwalić na mnie.- Cole udawał obrażonego, ale i po nim widziałem, że jest czymś wyraźnie zdenerwowany. I to chyba z mojego powodu. Co przecież nie miało sensu.

-No, a na kogo innego? Raczej nie na...- nagle raptownie urwałem. Kiedy spojrzałem na Morro zorientowałem się, że nie ma tych całych kajdanek blokujących moce. Nie mówcie mi tylko, że Cole...

Jednak skoro on siedział tu spokojnie, to musiało oznaczać, że... Ale to nie miało najmniejszego sensu. No bo dlaczego miałby?

-Cole..- zacząłem niepewnie instynktownie cofając się z powrotem w kierunku drzwi. No i to by było na tyle w kwestii, że przynajmniej obaj nie będziemy mieli swoich mocy.

-Jay proszę mogę ci to wytłumaczyć.- brunet gwałtownie podniósł się z ziemi i uniósł ręce w uspokajającym geście. Jasne, jakby to niby mialo mnie teraz uspokoić! Nie krzyknąłem jeszcze tylko dlatego, że chwilowo byłem zbyt zaskoczony tym co zobaczyłem.

Nagle ku swojej uldze usłyszeliśmy czyjeś kroki na korytarzu. Dobrze, jestem uratowany. Ale widocznie tylko ja ucieszyłem się na taki obrót sytuacji. Reszta miała wyraźnie odmienne zdanie.

-Jay proszę...- Cole spojrzał na mnie błagalnie, a ja z początku nie wiedziałem o co mu chodzi. A raczej nie chciałem dopuścić do siebie tej myśli. No bo to przecież mój przyjaciel. Jak niby miałem nie wiedzieć, co chciał zawrzeć w tych dwóch słowach?

Stałem tak niezdecydowany w drzwiach. A przecież powinienem był uciekać, przemówić mu do rozumu lub chociaż zawołać resztę. Ale z jakiegoś powodu nie wybrałem żadnej z tych opcji. Z jednej strony wybór był prosty. A w zasadzie to nie było żadnego wyboru! Morro to nasz więzień. Chcę przypomnieć, że wyjątkowo niebezpieczny, podstępny i problematyczny więzień. Ten który dał się naszej drużynie we znaki już nieraz. A teraz siedział tutaj bezkarny i w pełnej gotowości by znów na zaatakować. A Cole nie miał zamiaru nic z tym zrobić. No właśnie, Cole. Mimo wszystko czułem, że nie mogę mu tego zrobić. Liczył na mnie. Prosił o pomoc. I wiedział, że nie jestem w stanie mu odmówić. Nawet jeśli bardzo, ale to bardzo tego chciałem.

-O rany, sam nie wierzę, że to robię.- westchnąłem ciężko, całkowicie dobity własną głupotą, po czym zamknąłem wreszcie te drzwi, a następnie przekręciłem klucz i wyjąłem go. Czyli coś czego Cole zapomniał wcześniej zrobić. Drzwi jednak były najmniejszym problemem w tej chwili.

-Dziękuję Jay.- powiedział z wyraźną wdzięcznością oraz ulgą i uśmiechnął się.

Tymi uśmiechami jednak nie załatwi sprawy. Nie wykpi się tak łatwo. O nie! Posłałem mu surowe spojrzenie i wcale nie zamierzałem dać mu się udobruchać.

- Ty mi tu nie dziękuj. Wyjaśnij mi za to, na co właśnie patrzę i co to ma znaczyć.- mówiłem oskarżycielsko i naprawdę się pilnowałem, żeby nie zacząć krzyczeć, co w obecnej sytuacji było wyjątkowo trudne. Bo utknęliśmy tutaj z mistrzem wiatru i tylko jedna osoba była w tej chwili bezbronna. I tą osobą niestety nie był Morro.

-No bo wiesz...- Cole zaczął dość niepewnie, ale jego wyjaśnienia nie potrwały długo, bo nagle ktoś nam przerwał. Ktoś kto właśnie dotarł pod nasze drzwi.

Usłyszeliśmy też stanowcze pukanie do nich. I dlatego właśnie drodzy państwo, drzwi się zamyka. Choć może nie powinienem się tak z tego cieszyć, będąc nie po tej stronie co powinienem.

-Chłopaki? Co wy tam robicie?- usłyszeliśmy głos Lloyda, nieco przytłumiony przez warstwę drewna. Mimo to słychać było napięcie w jego głosie. Co, nie było nas aż tak długo, że zaczął się martwić? To raczej nie to. Nie było jednak czasu na podobne rozważania.

-Świetnie. Teraz mam jeszcze okłamywać Lloyda.- mruknąłem pod nosem, posyłając przy tym kolejne ostre spojrzenie w kierunku przyjaciela. A ten znów tylko uśmiechnął się przepraszająco i wyszeptał bezgłośne "przepraszam". Ale to w niczym nam teraz nie pomagało. Przechwyciłem więc, chcąc nie chcąc, pałeczkę i dodałem już głośniej na użytek blondyna.- Lloyd wszystko dobrze, już otwieram. Cole, gdzieś ty dał te klucze?- no dobra, to nie była najmądrzejsza dywersja, ale myślałem pod presją czasu, ok?

Udałem, też że ich szukam, robiąc przy okazji sporo hałasu by zagłuszyć fakt, że Cole na nowo zakładał Morro kajdanki. Będąc szczerym, spodziewałem się z jego strony protestów czy braku współpracy, ale myliłem się. Szatyn nie robił większych problemów, poza skrzywieniem się z lekka. A ja muszę przyznać, że odetchnąłem z ulgą, kiedy zagrożenie, że mistrz wiatru ponownie nas zaatakuje, minęło.

-Powinny leżeć w szufladzie.- odpowiedział Cole na tyle głośno, aby Lloyd to usłyszał, posyłając mi przy okazji pytające spojrzenie oznaczające mniej więcej tyle co: " coś ty znowu wymyślił?". Ja jednak nie zamierzałem mu tak łatwo odpuszczać. Skoro mnie w to wszystko wpakował, to niech teraz ma za swoje.

-Ale ich tu nie ma.- powiedziałem i teraz to ja posłałem mu nieco ironiczny uśmiech. I co teraz zrobisz? Piłeczka jest po twojej stronie.

-Jak to nie? Jestem pewny, że tam były.- odparł wciąż trochę zmieszany Cole, powoli jednak rozumiejąc, że właśnie zamierzam go odrobinkę wkopać. Choć w porównaniu z tym co mogłem zrobić i tak potraktowałem go, moim zdaniem, łagodnie.

Teraz też obaj z Colem zaczęliśmy się powstrzymywać od śmiechu, patrząc na przedmiot, który był powodem całej tej afery, a przecież wciąż trzymałem go w ręce. Nawet Morro, choć patrzył na nas raczej sceptycznie mimowolnie się uśmiechnął, co próbował ukryć, kręcąc z politowaniem głową.

Za to ja bawiłem się świetnie i wcale nie zamierzałem jeszcze kończyć.

-Może były, ale zanim wyszedłeś do kuchni po te wszystkie ciastka.

Najwidoczniej tylko po tej stronie brzmiało to na dobrą zabawę, bo ton Lloyda, który ponownie się odezwał, raczej daleki był od szczęśliwego.

-Jay! Otwieraj wreszcie.

Hej, dlaczego ja? Przecież obaj z Colem tu jesteśmy. Czyżby aż tak bardzo było słychać mój ledwo tłumiony śmiech? Może tylko odrobinkę...

-No nie moja wina, że Cole zgubił klucze.- powiedziałem naprawdę nie będąc pewnym, ile jeszcze czasu uda mi się pociągnąć tę grę. Jak się okazało, raczej już niezbyt długo. A przynajmniej na to wskazywały następne słowa, tym razem należące do Zane'a.

-Może ja pomogę.- usłyszeliśmy, a skoro nasz blaszak brał się do pracy, oznaczało to definitywny koniec tych podchodów. Trzeba więc było szybko pozbyć się dowodów.

Kiedy więc drzwi się otwarły, szybko rzuciłem na oślep klucze w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą siedział Cole. Tak w ostatnim akcie małej zemsty. No co? Niech on się tłumaczy.

Wtedy też usłyszałem, że przedmiot w kogoś uderzył, oraz czyjeś zduszone "ał". Ale zamiast ulgi poczułem raczej nieprzyjemny ucisk w żołądku, bo głos, który usłyszałem, wcale nie należał do mojego przyjaciela. Niemal od razu więc gwałtownie się odwróciłem i zobaczyłem Morro, pocierającego jedną ręką głowę, w którą musiałem przez przypadek trafić. Zaś w drugiej trzymał, rzucone przeze mnie klucze. No to ładnie. I coś ty narobił Jay?!

Jednak kiedy spojrzałem na Cole'a widziałem, po jego minie, że tylko obecność Lloyda powstrzymuje go w tej chwili przed krzyknięciem w moją stronę "Pudło! Nie trafiłeś.". Co go niby tak bawi? Akurat teraz do śmiechu nie było żadnemu z nas. No najwidoczniej poza nim.

Chłopaki widząc Morro z kluczami najwidoczniej podzielali moje zdanie, bo nie spodziewając się niczego dobrego, od razu przygotowali się do walki. Owszem, byli zaskoczeni, bo nie tego oczekiwali wchodząc do środka, ale musieli uznać, że później przyjdzie czas na pytania.

Jednak tego co stało się później raczej żaden z nas się nie spodziewał.

-To chyba nie będzie konieczne.- Morro po raz pierwszy odezwał się, od kiedy tu jestem i wcale nie brzmiał przy tym... No wiecie, tak jak to on. Wrogo czy agresywnie. Przeciwnie. Był jakiś nad wyraz spokojny. Chociaż jak się okazało, to nie to powinno mnie w tej chwili dziwić najbardziej, bo po chwili dodał jeszcze z udawaną powagą, choć przez krótki moment posłał Cole'owi kpiące spojrzenie.- A propo poprzedniego tematu. Cole cały czas na nich siedział.- powiedział, po czym tak po prostu podał klucze wspomnianemu wcześniej ninjy. Czy ja dobrze widziałem? Zrobił to tak sam z siebie, dobrowolnie? Teraz zaczynałem się zastanawiać co Cole takiego mu zrobił pod naszą nieobecność.

-Że ja co?- brunet niemal od razu przestał dusić się że śmiechu i zamiast tego zarwał się na równe nogi, patrząc zaskoczony to na mnie, to znów na niego. Nie miał na to nawet żadnej dobrej riposty, bo chyba musiał być równie zdziwiony tym obrotem wydarzeń co ja

I dopiero teraz to do mnie dotarł tak wyraźnie. Przez ostatnie minuty przestałem się bać czy choćby czuć nieswojo. Co więcej, nawet dobrze się bawiłem i to w obecności samego mistrza wiatru. No proszę, chyba dzisiaj już nic mnie nie zdziwi.

Trzeba było jednak przyznać, że w pokoju zaczynało się powoli robić zbyt tłoczno i o ile nie chcieliśmy mieć zaraz pogadanki z Lloydem pod tytułem "Co tu właśnie zaszło?" lepiej było się stąd ulotnić. Ale nie byłbym sobą, gdybym nie chciał mieć w tym wszystkim ostatniego słowa.

-No jasne. "Jay, klucze są w szafce.". Popracujemy nad twoim rozumieniem słów "w szafce".- rzuciłem żartobliwie, po czym wyszedłem z pokoju zostawiając za sobą wciąż skołowaną resztę. Jednak w pewnym momencie zawołałem za nimi.- To idziecie wreszcie czy nie? Mamy w końcu kilka spraw do omówienia.

Prawda bowiem była taka, że to nie był jeszcze koniec rewelacji na dziś.

1 wersja- 16.07.2017r.- 1096 słów
2 wersja- 01.07.2023r.- 3041 słów

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top