7. Złe wieści nie oznaczają jeszcze końca świata (korekta)

Cole

Tak jak postanowiłem, zadzwoniłem do reszty ekipy, żeby zobaczyć co u nich słychać. A raczej próbowałem, bo nikt nie odbierał. Nie wyglądało to dobrze, ale nie chciałem też od razu wyjść na panikarza. W końcu to wcale nie musi jeszcze oznaczać niczego złego. Komu nie zdarzyło się nie odbierać połączeń, bo był zwyczajnie zbyt zajęty lub ich nie zauważył? Chyba nie ma takiego przykładu. Niewykluczone więc, że po prostu dobrze się bawią. Choć oczywiście była też opcja druga, dużo mniej optymistyczna, która w naszym przypadku zdarzała się niestety zbyt często. Mogło się stać coś, czego żadne z nas nie przewidywało. Osobiście wolałbym tą pierwszą, co chyba dość oczywiste. Szczerze życzyłem przyjaciołom, by mogli choć na chwilę odetchnąć.

Każdemu z nich dobrze by to zrobiło. Ale największą presję musiał odczuwać Lloyd. Pewnie nie chce tego pokazywać tak otwarcie, ale nie chciałbym być teraz na jego miejscu. Poza oczywistymi powodami, jak niepokój o bliskie osoby, obowiązki dowódcy czy konieczność obmyślenia dalszych posunięć, jego męczyło coś jeszcze. Już sama obecność Morro musiała go dobijać. Jednocześnie dzieliło i łączyło ich tak wiele, że trudno było tego nie zauważyć. Jednak dla Lloyda ostatnie przeżycia z mistrzem wiatru w roli głównej, były jednymi z bardziej traumatycznych. Pamiętam jak kiedyś mi się z tego zwierzył. Powiedział, że z wszystkich naszych dotychczasowych wrogów, a trochę się ich nazbierało, Morro zajmował drugie miejsce na liście tych, których wolałby już nigdy więcej nie spotkać. Pierwsze zarezerwowane było dla samego Garmadona. Tak więc poprzeczka była ustawiona wysoko. I nie chodzi tu nawet o to co Morro zrobił, czy chciał zrobić. Chodzi o to, do czego go zmusił- do walki z własnymi przyjaciółmi. Blondyn naprawdę źle to zniósł i jeszcze przez długi czas, nie mógł się z tym pogodzić. A teraz miał świadomość, że osoba, która była za to odpowiedzialna, będzie przez jakiś czas przebywać dosłownie tuż obok. Dlatego właśnie miałem nadzieję, że to wyjście pozwoli mu trochę odpocząć od tego wszystkiego i oswoić się z nową sytuacją.

Z początku chciałem do nich polecieć, ale szybko zrezygnowałem z tego pomysłu. W końcu gdyby mieli problemy to poprosiliby o pomoc, prawda? Więc postanowiłem nie martwić się na zapas. Co ja Jay jestem czy jak? No i miałem własne zadanie do wykonania.

15 min. później

Kiedy stałem na pokładzie chcąc zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, nagle zobaczyłem lecących przyjaciół. Ale...coś było nie tak. Nigdy nie miałem specjalnych problemów z matematyką, ale teraz brakowało mi dwóch smoków. A to było co najmniej niepokojące.

Po chwili wylądowali oni na statku tuż obok mnie. Z początku chciałem jakoś zażartować na przywitanie, ale szybko zorientowałem się, że to nie jest najlepszy moment, wnioskując po ich smętnych minach. Wszyscy byli przybici i widać było, że jednak musieli stoczyć walkę. Pytanie tylko z kim? I o co w ogóle chodzi? Nie wypytywałem jednak, pewien, że zaraz i tak wszystkiego się dowiem. Posłałem im jedynie pytające spojrzenie, na co Lloyd westchnął cicho i równie niepewnym głosem wyjaśnił pokrótce.

- Chyba musimy coś jeszcze omówić. Trochę cię ominęło.

Po tych słowach wszyscy poszliśmy do salonu i wtedy opowiedzieli mi, co właściwie ich spotkało.

-Wszystko było dobrze, aż zostaliśmy zaatakowani przez dziwne stworzenia. Przypominały trochę czarne smoki złożone z samego cienia, ale nie były to smoki żywiołów. A przynajmniej nie te mi znane.- podsumował Zane, patrząc na wszystkich po kolei, jakby oczekując, że może któryś z nas coś o nich słyszał. Ale jeśli nasz poczciwy Zane nic o nich nie wiedział, to szanse na to były naprawdę znikome

-Ale nie to było najgorsze.- dodał zmartwiony Jay, obok którego jeszcze na samym początku rozmowy instynktownie przysiadłem. Wyczuwałem jego podły nastrój i jako jego najlepszy przyjaciel, nie mogłem zostać na to obojętny.

-Podczas walki okazało się, że Jay i Kai... nie mają mocy.- wyjaśnił Lloyd, który wciąż widocznie nie mógł zrozumieć, co tam właściwie zaszło.

Nie mogłem z początku w to uwierzyć. Jak to "nie mieli"? Znaczy, to nie byłby pierwszy taki przypadek, ale jednak trudno było to uznać za normalne. Moce żywiołów tak po prostu się nie wyczerpują ani nie zanikają, gdy są akurat najbardziej potrzebne. Na pewno dało się to jakoś logicznie wytłumaczyć.

-A może poprostu nie doszli jeszcze do siebie?- podsunąłem pierwszą myśl, jaka wpadła mi do głowy. Choć oczywiście nie brzmiała najlepiej, to można było coś na nią łatwo zaradzić, a konsekwencje nie byłby długotrwałe.

-Odpada. Próbowaliśmy kilka razy i nic. A czuję się dobrze. Przecież nieraz bywało gorzej.- zaprzeczył Kai, wciąż patrząc na swoje dłonie, jakby oczekując, że zaraz zapłoną jak zazwyczaj i wszystko wróci do normy. Nic takiego jednak się nie działo.

-Poza tym, u mistrzów żywiołów nigdy jeszcze nie zdarzały się zaniki mocy.- dodał Zane, który jak znam życie, już zdążył zgłębić tę sprawę.

No i druga moja opcja upadła. I brzmiało to coraz gorzej.

-No to... może rano będzie lepiej.- powiedziałem, chociaż nieszczególnie w to wierzyłem i chyba reszta podzielała moje zdanie. Chciałem jednak łapać się każdej możliwej deski ratunku. Nawet tej najmniej prawdopodobnej.

-Nie. Już po przebudzeniu czułem się jakoś dziwnie.- wyjaśnił Kai, w końcu podnosząc na mnie wzrok. I ta bezsilność jaką widziałem w jego oczach, chwytała za serce. W końcu rzadko kiedy można było spotkać mistrza ognia w takim stanie jak teraz.

-Po prostu, jej nie czułem.- dodał Jay, który zdawał się równie załamany. Nawet już nie panikował, ani nie popadał w zwyczajowy dla siebie słowotok, który mimo wszystko pozwalał mu wyrzucić z siebie sporą część napięcia i emocji, jakie się w nim kotłowały. Teraz jednak był dziwnie milczący, co naprawdę do niego nie pasowało.

-Czego?- nie za bardzo zrozumiałem co miał na myśli, więc dopytałem łagodnie. On jednak zareagował wyjątkowo gwałtownie, a wręcz agresywnie.

-No mocy, a czego?

Nie miałem mu jednak tego za złe i zwyczajnie położyłem mu dłoń na ramieniu by dodać mu choć trochę otuchy. On zaś przyjął to z ulgą, bo szybko irytacja zniknęła z jego spojrzenia i uśmiechnął się do mnie przepraszająco. Ja zaś odwzajemniłem gest, by pokazać, że nie trzymam urazy.

- Przykro mi naprawdę. Ale bez obaw. Na pewno coś wymyślimy. Tak jak zawsze.- chciałem ich jakoś pocieszyć, choć te słowa nie mogły zmienić sytuacji w jakiej się znaleźli.

-W końcu, jak żelazo kuje żelazo... - zaczął Zane, a ja uśmiechałem się, słysząc tę sentencję. Swojego czasu to ja jej potrzebowałem.

Przez chwilę trwała cisza, ale w końcu Kai ją przerwał. Z początku niezbyt chętnie, ale z każdym słowem jakby jego pewność siebie wracała.

-Tak brat wykuwa brata. Macie rację. Nie ma się co łamać. Przecież mamy teraz większe zmartwienia. Musimy znaleźć moją siostrę i senseia.

-I dowiedzieć się kto za tym wszystkim stoi. W końcu już musieliśmy walczyć bez mocy i nam się udało, no nie?- dorzucił Jay, również idąc za przykładem szatyna i próbując wykrzesać z siebie resztki optymizmu.

-Przecież to nie moce czynią z nas bohaterów.- podsumował słusznie Kai. I trudno było się z nim nie zgodzić. Przecież to nie pierwsza taka sytuacja, choć wolałbym nie zapeszać i nie dodawać, że być może nie ostatnia.

-Ładnie powiedziane.- pochwaliłem ich tylko, ale zerkając w bok, zauważyłem, że Jay zamierza dodać coś, co było już znacznie bardziej w jego stylu.

-Chociaż z drugiej strony, moce nieraz się przydają.- stwierdził niby do siebie, ale przecież było jasne, że wszyscy to słyszeli

-Jay! Zepsułeś tę chwilę.- zaśmiał się Kai, a ja poparłem go, szturchając żartobliwie rudzielca w ramię.

- Właśnie. Przestań doszukiwać się negatywów.

Jednak Jay miał talent do swobodnego i szybkiego rozluźniania napiętej atmosfery. Tak też było i tym razem, bo po chwili wszyscy się roześmialiśmy. W końcu przyzwycziliśmy się, że Jay nie raz palnie coś w niezbyt odpowiedniej chwili, ale za to też go ceniliśmy. Po chwili jednak wróciliśmy do chwili obecnej i problemów, jakich teraz nam nie brakowało.

-Dobra, to od czego zaczniemy?- spytałem, patrząc wyczekująco na Lloyda, na którym siłą rzeczy spoczywała ta decyzja.

-Po pierwsze, musimy dowiedzieć się co to były za stworzenia. Rano dwoje z was mogą wybrać się do biblioteki i spróbować znaleźć coś na ich temat.- zaczął objaśniać swój plan Lloyd, nad którym zapewne musiał już myśleć w czasie drogi powrotnej, a może i jeszcze wcześniej.

-A ty?- zapytał Jay, który jak to on, zawsze musiał się do czegoś przyczepić, by przypadkiem nie wyjść poszkodowanym z rozdzielania wszystkich zadań.

-Ja sprawdzę czy moja mama nie wie czegoś na ich temat.- blondyn widocznie spodziewał się tego pytania, bo natychmiast udzielił na nie odpowiedzi. I to takiej, którą Jay przyjął bez szemrania.

-Dobra. A jak już się czegoś dowiemy?- dopytał tym razem Kai, który widocznie odzyskiwał swój wigor i chętnie przeszedłby już do działania.

-Wtedy przyjdzie czas na działanie.- odparł Lloyd, po czym posłał nam wszystkim pewny siebie uśmiech, który nie wiem na ile był szczery, a na ile wymuszony. Grunt jednak, że zadziałał.

-A tak właściwie to myślicie, że o co w tym wszystkim chodzi?- spytałem, choć przecież żaden z nas nie mógł jeszcze mieć na ten temat żadnych informacji. Właśnie na tym polegał cały problem. Jednak gdybanie jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło. Chyba.

- Tego jeszcze nie wiem, ale już niedługo to się zmieni. - odpowiedział mi Lloyd i tym razem byłem już pewny. Przynajmniej jak na tę chwilę, uporał się z własnymi demonami przeszłości. A przed nami stał spokojny, gotowy do działania i przede wszystkim pewny siebie lider, za którym każdy z nas był gotów bez obaw chętnie podążyć.

1 wersja- 16.07.2017r.- 537 słów.
2 wersja- 27.06.2023r.- 1547 słów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top