11. Pan wytrwały (korekta)

Jay

Po skończonej rozmowie miałem nieco mieszane uczucia. Na plus należało policzyć fakt, że być może następne godziny przybliżą nas do odnalezienia Nyi i mistrza. Jednak wciąż trudno było mi uwierzyć, żeby sam mistrz wiatru był taki jakim przedstawiał go Cole. To mój przyjaciel i naprawdę chcę mu wierzyć. On zdaje się być całkowicie przekonany co do tego, co mówił. Ale poważnie? Że niby Morro miałby być spoko gościem? No jakoś tego nie widziałem.

Ale słowo się rzekło. Zaoferowałem się, że z nim pogadam. I choć już teraz zaczynałem żałować swojej propozycji, teraz nie mogłem się z niej wycofać. Pamiętaj Jay, robisz to dla Nyi. Dasz radę. Co niby może się stać? W końcu obaj będziemy bez mocy. A to, że pokonał cię już kilka razy i to nawet wtedy gdy miałeś swoją moc żywiołu? A na statku będziemy zupełnie sami.... To jeszcze nie musi nic znaczyć, prawda? No dobra, to nie przekonało nawet mnie.

No ale wyobraźcie sobie, że nagle znaleźliście się w takiej sytuacji. Ninja, sam mistrz piorunów jest praktycznie bezbronny. To naprawdę mogło człowieka zdołować. Poza tym strasznie martwię się o Nyę. Wiem, że niby reszta zaraz zacznie działać, ale dla mnie ten czas ciągnął się w nieskończoność. Kai pewnie czuje się podobnie. To wszystko nie poprawiało mi nastroju.

Dobrze, że w tym wszystkim jest jeszcze Cole. Ze wszystkich sił stara się podnieść mnie na duchu i poprawić humor. Żeby oderwać myśli od tego wszystkiego i zwyczajnie się odstresować, postanowiliśmy włączyć naszą ulubioną grę. I choć z początku nie wkładałem w nią zbytnio serca, to po kilku próbach czarnemu ninja naprawdę udało się wciągnąć mnie do rozgrywki. Do tego stopnia, że nawet nie zauważyliśmy, kiedy minęły te dwie godziny wspomniane przez Zane'a. I chyba naprawdę było mi to potrzebne. Bo cały stres trochę ze mnie zszedł. Przynajmniej jak na tę chwilę.

Zegar wskazywał równo 20:15, gdy całą drużyną ponownie zebraliśmy się w głównej sali. I chyba wszyscy byliśmy ciekawi, co takiego odkrył Zane.

- No to co mamy?- spytałem, jako pierwszy przerywając napiętą ciszę.

Niestety miny nindroida oraz naszego lidera nie wskazywały, by były to jakieś przełomowe informacje. Ale zawsze lepsze coś niż nic? Chyba...

-Niestety niewiele więcej. Pisało tam, że smoki zamieszkiwały najbardziej oddaloną część Przeklętej Krainy. Podobno ostało się tylko kilkanaście okazów. Co ciekawe była wzmianka, że miały więcej niż jedno wcielenie. Jednak nie rozwinięto tego bardziej. Co dziwne nie posiadają swoich żywiołów. Jednak zwój wyraźnie podkreślał ich potęgę oraz ostrzegał przed zagrożeniami jakie niosły.- zdał raport Zane.

-Ciekawe. Jak myślicie, naprawdę są aż tak niebezpieczne? No wiecie, bardziej niż przeciwnicy, z którymi do tej pory walczyliśmy.- zapytał Kai, chyba nie biorąc zbyt do siebie ostrzeżeń białego ninja. Ale często bywał zbyt pewny siebie, co nieraz pakowało nas już w kłopoty.

-Trudno stwierdzić. Ale tego za niedługo się dowiemy. Lecisz z nami, prawda?- zapytał Lloyd, choć przecież dobrze znał odpowiedź. Zresztą tak samo jak każdy z nas.

-Jeszcze pytasz. Pewnie, że tak.- odparł Kai, posyłając nam wszystkim pewny siebie uśmiech. Najwidoczniej jego, brak mocy nie martwił tak jak mnie. Trochę mu nawet tego zazdrościłem.

-Dobrze, tylko postaraj się uważać na siebie.- zastrzegł zielony ninja, choć przecież znaliśmy mistrza ognia na tyle by wiedzieć, że jak już rzuci się w wir walki to na niewiele rzeczy zwraca on uwagę. Jego zaangażowanie w walkę potrafiło być naprawdę pomocne. Choć z drugiej strony mogło też przyspożyć sporo problemów. No ale nic. Wszystko ma dwie strony medalu.

-Jak zawsze.

A to znaczyło zapewne, że jak zawsze wpakuje się w jakieś kłopoty.
Dobra, byłem trochę wredny, ale im było bliżej do wylotu drużyny, tym bardziej ponownie zaczynałem się stresować tym, co zamierzałem zrobić.

-W takim razie lećmy. Zanim dotrzemy na miejsce, nastanie noc.- nakazał Lloyd, na co reszta przystała z ochotą.

To właśnie były te słowa, których nadejścia się obawiałem. Widać moje zdenerwowanie nie umknęło uwadze Cole'a, bo posłał mi pytające spojrzenie, jakby po raz ostatni chcąc się upewnić, czy aby nie zmieniłem zdania. Ale ja wiedziałem, że jeśli teraz stchórzę, to drugiej takiej okazji nie będzie. Musiałem to zrobić. Dla Nyi. Skinąłem więc głową na znak, że jakoś to ogarnę.

Po chwili znaleźliśmy się już na zewnętrznym pokładzie Perły, gdzie reszta stworzyła swoje smoki. No, może z wyjątkiem Kai'a, który leciał razem z Lloydem. Przyszła więc chwila, w której musiałem powiadomić resztę o swojej decyzji. Oczywiście tylko jej części, bo przecież nie zamierzałem wyjaśniać im teraz mojego planu, który równie dobrze mógł zakończyć się jedną, wielką porażką.

-Chłopaki, zaczekajcie!- zawołałem do nich, na co ci spojrzeli na mnie zaskoczeni.

-O co chodz Jay?- spytał Lloyd, wyczuwalnie mniej zdenerwowany niż jeszcze dwie godziny temu. Najwidoczniej przez ten czas musiał trochę ochłonąć, co oznaczało być może minimalnie mniejsze kłopoty, gdy już wrócą.

-Ja chyba zostanę tutaj.- wyjaśniłem, spuszczając wzrok na deski pokładu. Dobrze byłoby trochę pozgrywać niepewnego czy coś w tym stylu, ale tak się składało, że niczego nie musiałem specjalnie udawać. Bo już byłem wystarczająco wystraszony, tym co mnie czekało.

-Co? Dlaczego?- spytał Kai, który widocznie nie rozumiał powodów mojej decyzji. I chyba nie tylko on, wnioskując po minach reszty.

-Wszyscy wiemy, że tak będzie lepiej. Ktoś powinien tu zostać na wszelki wypadek. No i lepiej żebyście mogli w pełni skupić się na walce.- podałem dwa najbardziej oczywiste powody, które jednocześnie miały w sobie wystarczająco dużo prawdy, by nie brzmieć wyłącznie jak marna wymówka.

-Jesteś pewien? Może ktoś z tobą zostać jeżeli chcesz.- zaproponował blondyn, choć zarówno on jak i ja, wiedzieliśmy, że nie byłby to najmądrzejszy ruch. Lloyd chyba nie chciał jednak, żebym poczuł się im niepotrzebny. Nie powiem, to było miłe z jego strony. Jednak jeżeli miałem pogadać z Morro pod ich nieobecność, to musiałem zostać tutaj sam.

-Nie, spokojnie. Jeżeli dojdzie do walki to wszyscy będą ci potrzebni.- odparłem już nieco pewniej, a nawet uśmiechnąłem się z lekka, by dodać swoim słowom nieco wiarygodności.

-Na pewno?- Lloyd nie ustępował, chociaż chyba zaczynał rozumieć powody mojej decyzji. A przynajmniej tak mu się zdawało.

-Tak. Lećcie już.- powiedziałem już trochę zniecierpliwiony, tym jak trudno było się ich stąd pozbyć.

- W takim razie, trzymaj się Jay. I gdybyś miał jakieś problemy, to pamiętaj, po prostu daj nam znać.- pożegnał się Lloyd, po czym skinął mi głową i jako pierwszy poleciał w kierunku wspomnianych przeze mnie z rana gór.

-Powodzenia. Wierzę w ciebie stary!- krzyknął jeszcze Cole, po czym dołączył do odlatujących przyjaciół. I wiedziałem, że w tych kilku słowach chciał zawrzeć dużo więcej, ale w towarzystwie pozostałych nie mógł sobie na to pozwolić. Mimo to podniosły mnie one na duchu.

Teraz więc nie pozostało mi już nic innego, jak brać się do dzieła. Jasne, trochę żałowałem, że nie mogłem wybrać się z nimi. W końcu w drużynie raźniej. Jednak oni mięli swoje zadanie, a ja swoje. I nie miałem już więcej wymówek, by dalej odkładać je w czasie.

Najpierw poszedłem więc do centrum dowodzenia. Gdzie Zane ją położył? Aha, tutaj cię mam! Po chwili znalazłem to czego potrzebowałem. Książka, wciąż otwarta na interesującej nas obecnie stronie. Dobrze, że jeszcze jej nie oddali z powrotem. Po chwili namysłu zabrałem także zwój, który leżał obok niej. Teraz byłem gotowy. Przynajmniej pod pewnym względem.

Dlatego też ruszyłem w stronę pokoju Morro. Droga zresztą nie była specjalnie długa. Ale i tak przez cały czas powtarzałem w głowie słowa Cole'a, że brązowowłosemu można zaufać. Chciałbym mieć równie dużą wiarę co on. Ale jak na razie trochę mi jej brakowało. Chociaż musiałem przyznać, że tym razem nie stresowałem się już, do tego stopnia co ostatnio. Chyba poprzednia wizyta odrobinę zmieniła moje postrzeganie mistrza wiatru. Tylko trochę, ale to i tak był niezły początek.

Po chwili byłem już na miejscu. Wyciągnąłem z kieszeni klucze, które dostałem wcześniej od Cole'a. Jednak okazało się, że utrzymanie otwartej książki, zwoju i jednocześnie otwieranie tych drzwi, było trudniejsze niż można się było spodziewać. Dodatkowo te jak na złość postanowiły odmówić współpracy i za nic nie chciały się otworzyć. Czy naprawdę cały świat musiał być przeciwko mnie?!

W końcu ze złości kopnąłem w nie. I oczywiście teraz akurat postanowiły stanąć przede mną otworem! Niestety nie spodziewając się takiego obrotu spraw, nie udało mi się w porę złapać równowagi i wylądowałem na deskach pokładu. No rewelacja. Lepiej być już nie mogło. A przynajmniej tak właśnie myślałem, nim nie zobaczyłem zatrzymującej się przede mną pary butów. A o ile nie były to jakieś zaczarowane trampki, to wraz z nimi mogłem spodziewać się ich właściciela. I jego nagła bliskość sprawiła, że mimowolnie cały się spiąłem. Jednak praktycznie w tej samej chwili usłuszałem z jego strony zwyczajne pytanie.

-Co to jest?

Nie powiem, trochę mnie tym zaskoczył. Spodziewałem się raczej złośliwego śmiechu z jego strony czy czegoś w tym stylu. Ale ten zdawał się w ogóle nie zareagować na to, co właśnie się stało. Jednak prawdziwy szok przeżyłem, kiedy po wewnętrznej walce z samym sobą, spojrzałem wreszcie w górę. Rzeczywiście stał bowiem nade mną, ale zamiast kpiny wypisanej na twarzy czy nawet złowrogich zamiarów, zauważyłem jedynie wyciągniętą w moją stronę dłoń. No dobra... to nie wyglądało specjalnie przerażająco. Po chwili namysłu, chwyciłem ją więc, przyjmując tym samym jego pomoc. Następnie zaś podał mi wcześniej. upuszczone przeze mnie rzeczy.

I choć nie zdarzało się to zbyt często, to w tej chwili nie byłem pewien co właściwie powinienem mu powiedzieć. Jak na złość cała przemowa jaką sobie wcześniej przygotowałem, całkowicie wyleciała mi z głowy. A jego wzrok wciąż utkwiony we mnie, wcale nie pomagał mi w skupieniu się. W końcu więc postawiłem na naturalność i zwyczajną improwizację. W końcu bardziej wygłupić się już chyba nie mogłem.

-Dzięki. Pewnie wyglądało to dość...- urwałem, szukając odpowiedniego słowa. Jednak ku mojemu zdziwieniu, mistrz wiatru mnie w tym ubiegł.

-Zabawnie, dziwnie?- podsunął dwa z delikatniejszych określeń, co odrazu zauważyłem. Następnie zaś bez skrępowania przytaknął własnym słowom.- Odrobinę.

No i nie mogłem się z nim nie zgodzić. Ba! Gdyby to zdarzyło się któremuś z reszty ekipy, a to ja znajdował się na miejscu Morro, raczej nie zdobyłbym się na takie opanowanie. Wybuch śmiechu był za to zdecydowanie bardziej prawdopodobną opcją. Więc tym bardziej doceniałem, że sam szatyn się przed podobnymi kpinami powstrzymał. Choć raczej po nim bym się tego nie spodziewał.

-Zbłaźniłem się?- spytałem jednak niemal bez zastanowienia. Co nie było zbyt mądrym posunięciem. W końcu po co dostarczać mu dodatkowego pretekstu? Uciekłem więc spojrzeniem w bok, nie zdając sobie sprawy, że przez to właśnie spuściłem go z oka. A tego miałem przecież zamiar nie robić. Lecz kiedy ponownie na niego spojrzałem, zauważyłem coś...dziwnego.

Bowiem on zamiast odpowiedzieć i zwyczajnie mi przytaknąć, co było dość naturalná reakcją, jedynie uniósł jedną brew do góry i uśmiechnął się z lekką kpiną, jakby chciał powiedzieć "To były twoje słowa". Co było znacznie lepsze niż otwarte przyznanie mi racji. Jednak ten gest nie miał w sobie na tyle złośliwości, by rzeczywiście mnie obrazić. Przemknęło mi nawet przez myśl, że takie zachowanie jakoś nie kojarzyło mi się z Morro. Więc może Cole miał jednak trochę racji w tym co mówił?

Wziąłem więc głębszy wdech, chcąc zmienić ten niewygidny temat. Zanim przejdę do sprawy, z którą głównie tu przeszedłem, chciałem jeszcze załatwić coś innego. Żeby nie było żadnych nieporozumień.

-Wiesz... jeżeli chodzi o te klucze, to przepraszam. Nie chciałem żeby to tak wyszło. I... dziękuję.- naprawdę byłem pod wrażeniem, że nie wykorzystał wtedy nadarzającej mu się okazji. Wydarzenia mogły bowiem przybrać znacznie gorszy obrót wydarzeń, gdyby tylko szatyn tego chciał. I obaj dobrze wiedzieliśmy, że przez te kilka sekund to właśnie od niego wiele zależało.

On przez chwilę milczał i jedynie przyglądal mi się badawczo z założonymi na piersi rękami. I aż zaczęło mi się robić nieswojo pod wpływem tego wzroku, kiedy akurat, Morro odezwał się, jakby to wyczuwając i nie chcąc tego dalej przeciągnąć.

- A co twoim zdaniem miałem wtedy zrobić?- spytał, wyraźnie na coś czekając. Nie byłem tylko pewien co to takiego.

Ale sama odpowiedź wydawała mi się dość oczywista.

- No wiesz...- zacząłem bez wachania, ale urwałem, nim zdążyłem podać pierwszą z kilku opcji, które przychodziły na myśl. No bo co miałem powiedzieć?

Uciec? Raczej nie wyobrażałem go sobie w ten roli. Zazwyczaj, choć trudno to przyznać, to my unikaliśmy z nim walki.

Zaatakować? Lepiej nie podsuwać mu takich rozwiązań. Poza tym, byliśmy tam wtedy całą czwórką, na niego jednego. No i wreszcie, ponoć nie chciał z nami walczyć. Tak przynajmniej twierdził Cole.

W tym wypadku nie byłem już tak pewny tego, jak właściwie powinienem dokończyć poprzednią wypowiedź. A Morro wyraźnie właśnie na to czekał, co można było stwierdzić po jego cynicznym uśmiechu, dalekim jednak od wesołości.

- A no właśnie.- po chwili, gdy miał już pewność, że jego słowa dobitnie wybrzmiały, zmienił temat.- Gdzie podziała się reszta twojej drużyny?

I choć było to zwykle pytanie, mimowolnie nasunęła mi się myśl, że być może przyznawanie się, że na tę chwilę zostaliśmy na tym statku wyłącznie we dwóch, nie było najrozsądniejszym posunięciem. Z drugiej jednak strony, po tym co chciałem mu zaproponować i tak szybko wyszłoby to na jaw. Tak więc nie było chyba większego sensu już na samym początku go okłamywać

- Polecieli na patrol. Albo misje. W sumie i to i to.- wyjaśniłem, a on jedynie skinął głową, przyjmując to bez większych emocji. Co najwyżej wydawał się trochę zaskoczony. Być może tym, że to ja tu jestem, a nie Cole, tak jak miało to miejsce do tej pory.

Przez moment trwała pomiędzy nami cisza, podczas której chyba obaj ocenialiśmy tego drugiego. I musiałem przyznać, że jak do tej pory, Morro nie zrobił niczego, przez co czułbym się choćby nieswojo, nie mówiąc już o poczuciu zagrożenia z jego strony. A to była miła niespodzianka.

Nagle z rozmyślań wyrwało mnie kolejne pytanie z jego strony. Tym razem nadwyraz trafne.

- Nie uważasz, że nie zamykanie drzwi jest dość ryzykowne?- spojrzałem na niego zaskoczony, ale ten nawet się nie poruszył. Ponownie miał okazję zwyczajnie się stąd wyrwać. I tym razem nikt nie stał mu w tym specjalnie na przeszkodzie. Znaczy niby byłem jeszcze ja, ale...no poważnie. Raczej nie stanowiłem przeszkody nie do pokonania. A mimo to szatyn wciąż nie posunął się do niczego, co mogłoby zwiastować kłopoty.

I to było coś, co przekonało mnie do mojego planu. A w zasadzie to jeszcze go zmodyfikowało. Po raz pierwszy uśmiechnąłem się wprost do niego, na co on zareagował jedynie niezrozumiałym spojrzeniem. Na początku chciałem, żeby było coś za coś, ale... raz się żyje.

- Nie tym razem. Ale... łap.- Tym razem go ostrzegam, przed tym jak rzuciłem klucze w jego kierunku.

Ten złapał je instynktownie, ale następnie spojrzał na mnie uważnie, doszukując się najwidoczniej jakiegoś ukrytego podstępu w moim zachowaniu. Ja jednak niefrasobliwie pokazałem mu na kajdanki, które wciąż miał na sobie.

-A nie przyszło ci do głowy, że mógłbym uciec?- spytał wymownie, wciąż nie ruszając się z miejsca. Może myślał, że tylko się zgrywam, albo co bardziej prawdopodobne, że poddajemy go jakiejś idiotycznej próbie. No i w sumie nie mylił się zbytnio. Z tą różnicą, że wiedzieliśmy o tym tylko my dwaj, a za drzwiami nie czekała cała reszta, gotowa zareagiwać na każdy nieodpowiedni ruch z jego strony.

-Owszem.- odparłem mu krótko, wciąż jednak się uśmiechnając. Jego niezdecydowanie wydawało mi się bowiem całkiem zabawne, i co równie istotne, naprawdę szczere. Nie zaś tylko udawane.

-No i?- mistrz wiatru jednak wciąż nie odpuszczał, nie chcąc najwidoczniej uwierzyć, że mówię poważnie.

- No wiesz, zazwyczaj klucze służą do otwierania różnych rzeczy.- rzuciłem ironicznie, na co zostałem obrzucony nieco upominającym spojrzeniem, ale chyba po raz pierwszy nie zrobiło ono na mnie wrażenia.

Zaś sam mistrz wiatru przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, a następnie szybkim ruchem pozbył się niewygodnego ograniczenia. I dopiero teraz w pełni do mnie dotarło, co właśnie zrobiłem. I bez względu na to czy był to dobry pomysł, czy wręcz przeciwnie, teraz nie było już odwrotu. Czułem się jakby czas zwolnił, a chwila niepewności przeciągała się w nieskończoność.  Nie pozostało mi jednak nic innego jak zaczekać na jego następny ruch. Gdyby tylko reszta widziała, co właśnie wyprawiam, to słowo daję, na zwykłej pogadance w wykonaniu Lloyda by się raczej nie skończyło. Ale z drugiej strony, gdybym powiedział im, co zamierzam zrobić, to w życiu by się na to nie zgodzili. A to miało szansę się udać. A przynajmniej miałem taką ogromną nadzieję. Patrzyłem więc na niego z wyczekiwaniem, a on dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Nie był głupi i wiedxiał, że go wypróbowuję.

W końcu też odezwał się, a ja odetchnąłem z ulgą. Bo to oznaczało, że najwyraźniej zamierzał mnie chociaż wysłuchać. A to całkiem nieźle, jak na początek.

- Ponowię pytanie. Co to jest?- powiedziawszy to, wskazał na książkę i zwój, które wciąż trzymałem.

-Tak się składa, że mamy spory problem i chciałem cię poprosić o pomoc.- odparłem wprost, na co doczekałem się cichego parsknięcia pod nosem z jego strony, a następnie cynicznego pytania.

-A skąd niby pewność, że jej udzielę?

W odpowiedzi jedynie wzruszyłem ramionami po czy dodałem, nie zwracając już takiej uwagi na jego sposób bycia. Cole wspominał, że trzeba się do niego po prostu przyzwyczaić. I nie doszukiwać się problemu tak, gdzie w istocie go nie ma.

- Jeszcze tutaj jesteś, prawda?- odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

Przez chwilę jeszcze trwało między nami milczenie. Nie byłem pewny co ono konkretnie oznacza i czego mam się spodziewać. To był dobry znak, czy raczej niekoniecznie? W końcu jednak skinąl głową, przyznając mi tym samym rację, a następnie przeszedł już do rzeczy.

- Nie najgorszy wniosek. To jaki to problem?

- A więc tak, zacznę może od początku.- postanowiłem mu opowiedzieć wszystko co mogłoby jakoś pomóc. Wątpię, żeby potem wykorzystał to przeciwko nam. Tak jak Cole radził, musiałem mu zaufać. I jak na razie szło chyba całkiem nieźle. Położyłem na stole trzymane przedmioty, a następnie zacząłem wyjaśnienia.- Stosunkowo niedawno, gdy byliśmy w mieście, a Cole został z tobą zaatakowały nas takie stworzenia.- mówiąc to pokazałem mu zdjęcie w książce przedstawiające czarne, skrzydlate smoki.- i okazało się, że ja i Kai nie mamy mocy...

Nagle przerwałem, bo zauważyłem, że szatyn wcale mnie już nie słucha, a cała jego uwaga skupiona jest na rysunku i tym co on przedstawiał. Zaś jego mina po raz pierwszy składała się z mieszaniny zaskoczenia, gniewu i...strachu? A to była mieszanka, która wcale mi się nie podobała.

-Jeżeli naprawdę to one was zaatakowały, to mamy ogromny problem.

A te słowa podobały mi się jeszcze mniej. Bo jeśli nawet on uważał je za zagrożenie, to czym one były? Jednak na razie postanowiłem skupić się na tym, co najbardziej zwróciło moją uwagę. I coś, o czym myślałem już od kilku godzin.

-Słyszałeś o nich już wcześniej, prawda?

To był logiczny wniosek. Skoro Zane powiedział, że pochodziły z Przeklętej Krainy, a Morro spędził w niej sporo czasu, to być może mógł nam o nich wyjawić coś więcej. A co ważniejsze, był jedną z niewielu, jak nie jedyną osobą, która mogła tego dokonać.

-Nie tylko słyszałem.- przyznał po krótkiej chwili zawachania, a w jego głosie pobrzmiewała jakaś mroczną nuta. I cieszyłem się, że nie była ona wymierzona w moim kierunku.

-Zane odczytał, że występowały w Przeklętej Krainie, więc pomyślałem, że jedynie ty możesz nam o nich powiedzieć coś więcej.- wyjaśniłem mu, na co on posępnie skinął głową i zaczął wyjaśnienia, nie patrząc jednak w moim kierunku.

-To są tak zwane Mroczne Widma. Z początku strzegły w Przeklętej Krainie porządku, ale później podporządkowała je sobie Darkness. Wtedy stały się nieobliczalne. Nikt nie mógł im się przeciwstawić, ani prawie nikt kto z nimi walczył, nie przeżył. W tamtej krainie nazywaliśmy je uosobieniami śmierci. Jeżeli obiorą cel, to nic ich nie powstrzyma.- wyjaśnił mi poważnie. I... rzeczywiście nie brzmiało to najlepiej. Nie myślałem, że sytuacja może być aż tak poważna i groźna.

- O rany. Jeśli jest tak jak mówisz, to faktycznie mamy problem.- potwierdziłem, ale nagle coś mnie tknęło i posłałem mu zaskoczone spojrzenie.- Czekaj. My?

Morro zaś westchnął ciężko i odwzajemnił spojrzenie, tym razem poważne i skrywające w sobie coś jeszcze. Jakiś gniew i determinację, pochodzenia których nie znałem.

- Sami ich nie pokonacie. Przyda wam się pomoc kogoś kto się na tym zna i wie jak je pokonać.- wyjasnił, a ja wciąż jeszcze nie mogłem wyjść z szoku. Bo choć przemknęło mi przez myśl, że gdyby mam pomógł, mielibyśmy znacznie większe szanse, to jednak nie oczekiwałem, że naprawdę to zrobi. Liczyłem, że w zamian za wypuszczenie go, po prostu powie mi o nich coś, co mogłoby nam się przydać w walce z nimi. Jakieś słabości czy ograniczenia. Ale w życiu nie przypuszczałem, że sam zaproponuje swoją pomoc. No bo...niby jaki miał w tym interes?

Kiedy już pierwszy szok minął, spytałem więc, chcąc zrozumieć co miał poprzednio ma myśli.

-Skąd możesz niby wiedzieć jak? Przecież mówiłeś, że nikt...- i w tym momencie mnie olśniło. Zrozumiałem też pełny sens jego poprzednich słów, że "nie tylko o nich słyszał". Teraz to brzmiało na logiczne.- Walczyłeś już z nimi, prawda?

-Tak.- odpowiedział pochmurno, ale nie dodał nic więcej. Domyśliłem się więc, że nie chce o tym mówić. A ja miałem na tyle przyzwoitości, by o to nie dopytywać. W zamian skupiłem się na innym aspekcie, który wciąż wydawał mi się trochę nie pojęty.

- Naprawdę chcesz nam pomóc?

Mistrz wiatru ponownie obdarzył mnie uważnym spojrzeniem, ale tym razem je wytrzymałem. Przez chwilę jeszcze zastanawiał się nad odpowiedzią, nim ostatecznie jej udzielił.

-Jeżeli nie chcecie mojej pomocy to, wcale mnie to nie zdziwi. Ale na waszym miejscu nie odrzucałbym jej tak szybko.

I może brzmiało to trochę arogancko, ale nie mogłem się z nim nie zgodzić. Miał rację. Bez wątpienia nie powinniśmy odrzucać pomocy, być może jedynego żywego, eksperta w sprawie tych dziwnych cieni. Uśmiechnąłem się więc do niego w odpowiedzi i lekko pokręciłem głową.

-Nie o to chodzi. Jasne, że chcemy. Pytanie czy ty tego chcesz?

Bałem się jednoznacznie zapytać go, czego chciałby w zamian. To brzmiało znacznie lepiej. On jednak wybrał dość dyplomatyczną odpowiedź, która nie wyjawiała niczego o jego prawdziwych motywach.

-Zobaczymy, co na to powie reszta twojej drużyny.

I wraz z tymi słowami, coś sobie uświadomiłem. I nie były to dobre wieści. W zasadzie jedne z gorszych.

-O rany. Nie dobrze. Bardzo bardzo źle.- zacząłem panikować, a kiedy panikowałem, mówiłem o wiele za dużo. Znaczy zwykle też dużo mówię, ale to co innego...

Szatyn przez chwilę przyglądał mi się nieco zdezorientowany, ale chyba zrozumiał co właśnie się działo, bo wyciągnął dłonie w uspokajającym geście, a następnie odezwał spokojnie, ale stanowczo.

-Jay, uspokój się.- kiedy jednak to nie przyniosło większego skutku, podniósł głos, by zwrócić moją uwagę.- Jay!

Jednak ja wciąż go nie słuchałem. Bo jeżeli te Widma naprawdę są tak groźne, to reszta ekipy będzie miała nie lada problem. Zwłaszcza, że praktycznie niczego o nich nie wiedzą. Ani jak je pokonać, ani jak z nimi walczyć, ani jednym słowem czegokolwiek, co mogłoby im w tej chwili pomoc. I co teraz? Co teraz?! Przecież nie polecę tam, żeby ich ostrzec. Głupie moce! Akurat kiedy ich najbardziej potrzeba, to one w najlepsze znikają! Bo nie mogą się pozanikać, kiedy Ninjago jest bezpieczne. Oczywiście, że nie! To musi być akurat teraz, kiedy...

Nagle poczułem bardziej niż zauważyłem, że ktoś zabiera mi komunikator. Nie trudno było zresztą zgadnąć czyja to sprawka.

-Widzę, że to może jeszcze trochę potrwać.- mruknąl chyba bardziej sam do siebie i nim zdążyłem zrozumieć co właśnie robi, uruchomił go, dzwoniąc tym samym do reszty drużyny.

I gdybym teraz nie martwił się tak o przyjaciół, to pewnie wpadłbym na to, że to nie może się dobrze skończyć. Teraz jednak miałem większe zmartwienia. I jeśli mógł on im jakkolwiek pomóc, to nie obchodziły mnie żadne konsekwencje.

Po chwili z komunikatora dało się słyszeć poddenerwowany, a wręcz lekko spanikowany głos Lloyda.

*Jay, to naprawdę nie jest najodpowiedniejszy moment. Mamy problem z tymi bestiami. Są groźniejsze niż nam się wydawało.*

Nim sam zdążyłem się odezwać, głos zabrał Morro, którego chłopaki z całą pewnością w tej chwili nie mogli się spodziewać.

- Lloyd, posłuchaj mnie, później ci to wyjaśnię.- sam mistrz wiatru też brzmiał nadwyraz poważnie, ale i po nim było widać lekkie zdenerwowanie.

*Morro? Co tu się...*

Nim blondynowi dane było dokończyć dość oczywiste w zaistniałych okolicznościach pytanie, ktoś mu przerwał. I tym kimś nie był o dziwo gość stojący obok mnie.

*Lloyd nie teraz. Morro dawaj.*- usłyszeliśmy głos Cole'a. No tak, jeśli ktoś mógł mieć nieco szerszy obraz sytuacji, to właśnie on. I choć nie mógł się raczej spodziewać połączenia od samego mistrza wiatru, to przynajmniej był dużo bardziej skłonny go wysłuchać. A w tej chwili było to coś, co mogło uratować im życie.

-Pokonuje je wyłącznie światło. Ziemia i lód są bezużyteczne. Jedynie twoja moc może im coś zrobić.

Dopiero po krótkiej chwili, w której to najwidoczniej nasz przywódca musiał stoczyć wewnętrzną walkę z samym sobą, usłyszeliśmy odpowiedź. Wciąż dość niewyraźną i nieufną, ale jednak oznaczającą, że przyjmuje nieoczekiwaną pomoc od Morro.

*Dobra. Coś jeszcze?*

- Najważniejsze to to, żebyście nie dali im się zranić. Rozumiesz? Wtedy będzie po wszystkim.

Tym razem odpowiedź padła niemal od razu. I nie dało się w niej wyczuć takiej niechęci co poprzednio.

*Jasne, przyjąłem. I... dzięki.*

I choć przed rozpoczęciem brzmiał tak, jakby na końcu języka miał jeszcze "chyba", to finalnie i tak nie przyjął tego najgorzej. Znaczy jak już wrócą, to już na bank nie ominie i mnie poważna pogadanka pod hasłem "coś ty najlepszego sobie wyobrażał?!", to i tak lepsze niż narażenie ich na niebezpieczeństwo. Miałem tylko nadzieję, że te dwie informacje przydadzą im się i wystarczą by nie wpakowali się w większe problemy. Choć jak ich znam, to przecież problemy to nasza specjalność.

Spojrzałem też z wdzięcznością na mistrza wiatru, który po zakończeniu połączenia, oddał mi mój komunikator. Obrzucił też krótkim spojrzeniem, którego nie potrafiłem jednoznacznie zinterpretować, a następnie ruszył bez słowa w stronę wciąż otwartych drzwi.

A więc to by było na tyle? Niby powinienem był się tego spodziewać. W końcu sam go wypuściłem i wiedziałem, jak to się skończy. A mimo to, poczułem coś dziwnego, gdy widziałem jak odchodzi. Coś czego się nie spodziewałem. Jeszcze kilka godzin temu, chciałem by zniknąl i nie sprawiał nam już więcej kłopotów. Z kolei teraz musiałem przyznać, że chyba poczułbym się dużo pewniej, mając go po swojej stronie. Znaczy wiem jak to brzmi. Jeszcze chwilę temu sam się go bałem i nie potrafiłem zaufać. Ale teraz już rozumiałem to, co chciał mi przekazać Cole. Że gość rzeczywiście nie jest taki, za jakiego go mieliśmy. I gdyby tylko dać mu szansę...naprawdę mógłby się okazać w porządku.

Ale to pozostanie jedynie w kwestii domysłów. Ruszyłem więc za nim w milczeniu. I już nawet nie przyszło mi na myśl, że mógłby mnie zaatakować. Bo i po co? Mógł odlecieć w każdej chwili i właśnie to zamierzał zrobić. I chyba nawet trudno mu się było dziwić. Po co miały tu zostać? Żeby ponownie spotkać się z wciąż zapewne wściekłym Kai'em, albo Lloydem, do którego sympatią raczej nie pałał? To byłoby głupie.

Na główny pokład wyszedłem w chwili, gdy miał już stworzonego własnego smoka, tym razem o szmaragdowym odcieniu z gdzie niegdzie błękitnymi łuskami. Jednak zamiast od razu na niego wskoczyć i zwyczajnie odlecieć, on jakby...witał się z nim? Dobra, to jest dziwne. Nawet jak na niego.

Jednak zanim stąd odleci, zamierzałem chociaż spytać go o jeszcze jedną rzecz. Coś co być może, przyda nam się w walce z tymi stworami, a czego nawet Zane nie potrafił dokładniej zbadać.

- Hej Morro?

On tylko odwrócił się w moją stronę, co uznałem jako niemą zachętę do kontynuowania tematu. Co też zrobiłem, dopóki miał jeszcze chęć odpowiedzieć.

- Bo widzisz, Zane mówił, że te całe Widma mają więcej niż jedno wcielenie. To prawda?

Ta wiedza naprawdę mogła nam pomóc. Liczyłem więc, że w przypływie dobrej woli wyjaśni jeszcze tą jedną kwestię. I chyba nie pomyliłem się, bo w pierwszej kolejności wydawał się zdziwiony tym, co powiedziałem, ale szybko zabrał się za wyjaśniania.

- Nie wiem skąd twój przyjaciel wziął tę informację, ale nie. A przynajmniej ja nigdy o tym nie słyszałem.- widocznie zauważył mój zawód, bo dodał jeszcze.- Ale wiem, co mogło być przyczyną takich plotek. Są zrobione niejako z cienia, dlatego też mogą bez problemu się w niego wtopić i pojawiać z nikąd na pierwszy rzut oka.- wyjaśnił, a następnie uznając temat za skończony, odwrócił do mnie plecami.

Więc...chyba przyszedł czas, by się pożegnać. Nie tego się spodziewałem po spotkaniu z mistrzem wiatru, ale... Byłem miło zaskoczony.

- No to... Dziękuję.- rzuciłem jeszcze do niego na pożegnanie. Bo naprawdę byłem mu wdzięczny za pomoc. I nie tylko za to.

Jednak jego następne słowa całkowicie wytrąciły mnie z równowagi. No bo, tego nie mogłem się spodziewać. No poważnie.

- Podziękujesz mi, jak już uratuję twoich przyjaciół.

Powiem całkiem szczerze, że mnie zamurowało. A to nie zdarzało się często. Zaś szatyn nie czekając najwidoczniej na moją odpowiedź raz jeszcze pogładził swojego smoka, a następnie wskoczył na jego grzbiet. I dopiero gdy wzbił się w powietrze, mnie udało się otrząsnąć na tyle, by zaoponować. Podbiegłem więc do burty i krzyknąłem za nim.

-Hej! A co ze mną?

Morro zerknął jeszcze przez ramię w moim kierunku, ale nic na to nie odpowiedział. Zamiast tego widocznie zbierał się do odlotu. No chyba nie! Tak to nie będzie. Lecę z nim i to bez gadania.

Kompletnie nie przyszło mi nawet na myśl, że tamte słowa mogłyby być zwykłym kłamstwem. Bo...po co niby miałby kłamać? Przecież mógł swobodnie odlecieć, gdzie tylko chciał. Nawet gdybym chciał go powstrzymać, nie miałbym wystarczających możliwości. Tak więc zwyczajnie uznałem, że mówi prawdę.

I nim porządnie zastanowiłem się, co właśnie robię, użyłem Airjitsu, mając zamiar dostać się na oddalającego się już smoka. Miałem tylko nadzieję, że mi się uda, bo droga w dół była dość długa. I raczej średnio zachęcająca jak na mój gust. No, ale oczywiście los chciał inaczej. O metr od smoka poczułem, że technika przestaje działać, a ja zaczynam spadać w dół. Ale nim zdążyłem porządnie zacząć panikować, nagle poczułem jak ktoś łapie mnie za rękę, a po chwili siedziałem już na smoku.

- Jaki ty jesteś uparty...- mruknął Morro, chcąc chyba brzmieć na zrezygnowanego, ale wydawało mi się, że słyszę w jego tonie cień uśmiechu.

-Wolę określenie wytrwały.- odparłem więc radośnie. No przecież nie mogę puścić go do nich samego, kiedy ja siedziałbym bezczynnie. To byłby już szczyt wszystkiego.

- Jak tam sobie chcesz. A teraz trzymaj się panie wytrwały.- nakazał, poczym polecieliśmy na ratunek moim przyjaciołom. Jakkolwiek nierealnie to brzmiało.

1 wersja: 20.07.2017r.- 1449 słów
2 wersja: 07.08.2023r.- 5018 słów

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top