2

Młody żołnierz spieszył się na audiencję u cesarza, w biegu poprawiając reprezentacyjną, lekką zbroję. Władca nie czeka, więc jeśli przegapiłby swoje pięć minut, to kolejnych by nie dostał. Kiedy zegar słoneczny pokazał jedenastą, Drusus stawił się pod drzwiami prowadzącymi do cesarskich komnat. Mężczyzna zawiązał jeszcze sandał, po czym poprowadzony przez strażników, dotarł do odpowiedniej sali. Domicjan siedział na wygodnym, pozłacanym krześle, przekładając listy, walające się na biurku. Nie podniósł nawet wzroku na przybysza, jednak jego postawa stała się bardziej wyprostowana i dumna. Drusus czekał cierpliwie w ciszy, nie chcąc przerywać cesarzowi. Kiedy ten skończył segregować papiery, łaskawie skinął głową w stronę centuriona. Uniósł podbródek we władczym geście, ręką wykonując, jakby od niechcenia, przyzwalający ruch. Mężczyzna skłonił się, przyciskając zaciśniętą w pięść dłoń do piersi.

- Cóż cię do mnie sprowadza, centurionie?

- Panie, mam pytanie dotyczące kwestii przemieszczenia wojsk - zaczął Drusus - Barbarzyńcy atakują coraz silniej na zachodzie. Dodatkowo wzmagają się niepokoje w mieście. Ta świętokradzka religia, chrześcijaństwo, to prawdziwa plaga. Mówią, że jest tylko jeden bóg i odmawiają składania ofiar Jupiterowi, Junonie i wszelkim innym bóstwom. To wywoła ich gniew. Przydałby się legion do ochrony granic oraz pretorzy, chroniący miasto.

Domicjan skinął głową, rozważając słowa żołnierza. Ostatnimi czasy stał się bardziej surowy i bezwzględny, patrząc na cierpienie z obojętnością.

- Zastanowię się nad tym. Dziękuję za informację, możesz odejść - odprawił go jak zwykłą dziewkę. A żołnierz był nie tylko wysoko postawionym wojskowym, lecz także przybranym synem patrycjusza. Mógł okazać szacunek, ale wobec jawnego lekceważenia trudno było mu pozostać spokojnym.

Drusus, mimo obaw przed gniewem cesarza, już otwierał usta żeby zaprotestować, jednak przerwał mu drobny mężczyzna, który ukradkiem wszedł do sali. Był chudy i wysoki, przez co sprawiał wrażenie mizernego. Wąska, pociągła twarz z długim nosem wyglądała nieco komicznie i mogłaby wywoływać śmiech, gdyby nie przenikliwe, duże oczy w kolorze zimnej stali, które mroziły samym spojrzeniem.

- Domicjanie, twoja żona Domicja chciała z tobą mówić. Podobno to coś pilnego.

- Wobec spraw wagi państwowej rozmowa z nią może poczekać - mężczyzna siedzący za biurkiem nagle ożywił się i gestem zatrzymał Drususa - Poza tym, Stefanie, nie jesteś upoważniony do roli posłańca, który ma prawo przeszkadzać mi podczas audiencji - cesarz prychnął zniesmaczony.

- Oczywiście, panie - odparł Stefan z jawną kpiną, po czym kłaniając się aż do przesady, opuścił pokój.

- Czyli jednak zamierzasz podjąć jakieś kroki, cezarze? - Drusus przerwał przedłużające się milczenie.

- Porozmawiam o tym na najbliższym posiedzeniu senatu - odparł - Wracaj do domu. W razie potrzeby zostaniesz powiadomiony o zmianach.

Żołnierz opuścił komnatę, po czym skierował się do wyjścia z cesarskich posiadłości. Krew w nim wrzała, a on sam w myślach wyobrażał sobie jakby to było zobaczyć Domicjana na arenie, wśród dzikich zwierząt. Niedługo miały odbyć się wielkie igrzyska, ale Drusus nie mógł pozwolić sobie, żeby zostać w Rzymie na cały czas ich trwania. Obowiązki wzywały go do Brytanii, gdzie przekazał dowództwo swojemu wiernemu pomocnikowi, któremu ufał jak bratu. Przybył do Wiecznego Miasta na obchody świąt oraz z powodów służbowych. Musiał wrócić w przeciągu tygodnia, więc planował wyjechać następnego ranka. Mężczyzna odebrał od niewolnika swojego konia i ruszył przez wyludnione ulice miasta. W południe zamierał nawet ruch przy ulicznych straganach, bowiem prażące Słońce nawet najtwardszych potrafiło pokonać. Nieliczni jak na rzymskie ulice przechodnie, szybkim krokiem zmierzali do swoich domus lub insulae*. Mieszkanie jego wuja mieściło się przy Via Nova, u stóp Palatynu, po przeciwnej stronie do miejsca, gdzie była Grota Luperkal**. Z pałacu cesarskiego nie miał więc zbyt daleko. Już z daleka mógł dostrzec spore zbiorowisko ludzi, kłębiących się obok wejścia do domu Lucjusza. Popędzany niepokojem, pogalopował przed siebie. Pot spływający po jego ciele stał się zimny. Drususa przeszedł dreszcz. Kiedy zbliżył się bardziej dostrzegł błyszczące zbroje pretorów i kilku członków cesarskiej gwardii. To nie mogło wróżyć nic dobrego.

- Tu jest! - ktoś krzyknął, wskazując na Drususa - Za nim! Nie może nam uciec!

Żołnierza przejął strach. Stał jak sparaliżowany, nie drgnął nawet, chociaż wściekli mężczyźni zbliżali się z każdą chwilą, wzniecając naokoło siebie tumany kurzu. Nagle Drususa otrzeźwił dziki wrzask stratowanego przechodnia. Jego koń przysiadł na zadzie, kiedy znienacka wbił pięty w jego boki i zawrócił wierzchowca. Cwałem ruszył przed siebie, w ostatniej chwili ratując się ucieczką. Nie było czasu na pytania i chociaż w jego głowie myśli pędziły jedna za drugą, to nie skupiał się na nich. Nie oglądając się za siebie skręcił w wąską, boczną uliczkę. Ledwo się w niej mieścił, ale to przynajmniej spowolniło pościg. Spiął konia, zmuszając go do większego wysiłku. Pędził jak jeszcze nigdy wcześniej, świadomy tego, że stawką jest jego życie. Kopyta wierzchowca uderzały o bruk z niesamowitą siłą, aż odpoczywający w mieszkaniach obywatele wyglądali zaciekawieni przez okna. Zaryzykował spojrzenie przez ramię do tyłu. Nie widział nikogo, ale mimo to nie zwolnił. Najlepiej byłoby, gdyby wyjechał teraz z miasta, jednak nie mógł tego zrobić. Najpierw musiał udać się po swoje rzeczy do domu, dlatego postawił przeczekać na obrzeżach miasta i wieczorem zakraść się do mieszkania wuja. Nagle przed nim wyrosło jak spod ziemi kilku dryblasów, którzy rzucili się na niego, chwytając jego ogiera. Koń wierzgał i toczył pianę z pyska, lecz po chwili się uspokoił. Drusus został ściągnięty na ziemię i skrępowany, po czym dwóch napastników wciągnęło go w bramę najbliższego domu. Po chwili wprowadzili także jego wierzchowca. Drusus rozejrzał się po bogato zdobionym atrium. Czekał w milczeniu, gniewny, ale i zaniepokojony. Gospodarz nie kazał na siebie długo czekać. Po kilku minutach na dziedzińcu pojawił się ten sam mężczyzna, który w pałacu przerwał widzenie z cesarzem. Stefan. Jego jasne, lodowate oczy patrzyły przenikliwie na chłopaka. Odwzajemnił spojrzenie, ze złością wpatrując się w niego.

- Czego chcesz? Po co mnie uwięziłeś? - warknął, szarpiąc się w więzach.

- Nie mam konkretnego powodu - głos Stefana był bezbarwny, bez cienia emocji - Nic by ci się nie stało, jeśli zostałbyś w domu w taki upał. Ty jednak wolałeś udać się do pałacu. To doprawdy nieszczęśliwy zbieg okoliczności - ciągnął z kpiącym uśmiechem na ustach - Nieszczęśliwy dla ciebie, oczywiście. Bo mi wszystko ułatwiłeś.

- O czym ty mówisz?! Masz mnie natychmiast wypuścić, słyszysz? Jestem centurionem, synem patrycjusza, nie masz prawa mnie więzić! - Drusus szamotał się dziko, usiłując się uwolnić.

- Proszę - chudy mężczyzna gestem polecił rozwiązać żołnierza. Wojownik upadł na ziemię, ale szybko podniósł się, otrzepując z kurzu. Rozmasował nadgarstki i obdarzając obecnych ostatnim nienawistnym spojrzeniem, skierował się ku bramie.

- Pamiętaj tylko, Drususie, że nikt nie lubi zdrajców - usłyszał.

- Zdrajców?

- Tak - odparł, a Drusus po jego głosie poznał, że się uśmiechał - Zwłaszcza zabójców cesarzy.

*insulae - rzymska kamienica
**Grota Luperkal - grota, do której według legendy wody Tybru przyniosły kosz z bliźniętami - Remusem i Romulusem

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top