- Część 5 -

Chyba nie zawiera błędów, a przynajmniej mam taką nadzieję. Pamiętajcie ludzie, bez podtekstów :D

– Jesteś pewna, że się zgodzą, abym został u ciebie na noc?

– Nie mają prawa się nie zgodzić! Oboje jesteśmy mokrzy, przemarznięci i w dodatku głupi.

– A co to ostatnie ma do rzeczy?

– Że weźmiemy ich tym na litość i może dzięki temu nie będą nam zadawać dodatkowych pytań...

Adrien zaśmiał się na słowa dziewczyny. Już dawno znaleźli się daleko od Wieży Eiffla i właśnie zbliżali się do piekarni rodziców Marinette. Ona szła wciśnięta w jego bok, trzymając w zdrętwiałych dłoniach dwie parasolki. Całe szczęście już nie padało, a jedynie mżyło, więc zgodnie stwierdzili, że tak niewielka ilość deszczu nie robiła im różnicy.

Adrien westchnął, spoglądając tęsknie na przemoczony pakunek, który znajdował się pod jego drugim ramieniem. Całe siedem puszystych i przed ulewą zapewne gorących croissantów obecnie musiało przypominać zużyte kapcie. Zastanawiał się, czy będą jeszcze zdatne do spożycia po tym wszystkim...

– Kocie, nie patrz tak na nie – powiedziała Marinette z rozbawieniem. – Upiekę ci nowe, te trzeba wyrzucić.

– Wyrzucić croissanty? – zapytał z oburzeniem nastolatek, patrząc na swoją ukochaną jak na wariatkę. – Jak możesz mówić takie straszne rzeczy!

– Tak to. – Marinette wzruszyła ramionami. – Mogę nawet robić takie straszne rzeczy...

– Co masz na myśli?!

Zanim Adrien zdążył zareagować, dziewczyna podstępnie wyrwała mu torebkę spod pachy. Następnie rozerwała ją w powietrzu poza barierką mostu, sprawiając, że wszystkie znajdujące się tam martwe croissanty spadły jako jedna wielka papka do Sekwany.

– I już. – Marinette odeszła kawałek, żeby wyrzucić pozostałości po torebce do kosza, po czym wróciła do miejsca, gdzie zostawiła swojego nadal zszokowanego chłopaka. – Chodź, idziemy.

– Zwariowałaś? – wydarł się Adrien, a jego oczy wyrażały takie oszołomienie, że dziewczyna nie mogła się nie zaśmiać. – Coś ty narobiła? Czy ty właśnie... zabiłaś...

– Nikogo nie zabiłam – prychnęła rozbawiona nastolatka, wznawiając marsz w kierunku swojego domu. – Oddałam je biednym głodującym rybkom i innym wodnym żyjątkom, które możliwe, że nigdy nie miały szansy skosztować croissantów. Podzieliłam się posiłkiem, powinieneś być ze mnie dumny...

– Zabiłaś je! – powtórzył głośno Adrien, posyłając dziewczynie sfrustrowane spojrzenie. – TY JESTEŚ NIENORMALNA!

– Ale i mi nowość. Nie marudź, bo zaraz i ciebie zepchnę do rzeki. Może zdążysz uratować zwłoki twoich...

– Ani słowa więcej, wariatko!

– Adrien... co ty robisz... nie patrz tak na mnie...

– Mam nadzieję, że potrafisz szybko biegać.

– Dlaczego?

– Bo jak cię dogonię, to cię nauczę, że mi nie zabiera się moich croissantów...

***

Państwo Dupain–Cheng patrzyli z niezrozumieniem i dezaprobatą na dwójkę stojących w progu ich drzwi nastolatków.

– Kompletnie zdurnieliście! – wybuchnął niespodziewanie pan Tom, wyrzucając ręce do góry z załamania. – Jest już prawie noc, na zewnątrz ziąb i ulewa, a wy...

– Tato, mamy listopad – przerwała mu spokojnym głosem Marinette. – Jest dopiero szesnasta, ledwo zaczął się wieczór. O tej porze roku to normalne...

– To niczego nie zmienia – wtrąciła się surowo pani Sabine. – Wyglądacie, jakbyście zostali połknięci przez pralkę i wypluci bez odwirowania. Zapalenia płuc murowane! W dodatku zero kontaktu od paru godzin... tolerujemy wiele, Marinette, ale to już przesada! Nie spodziewałam się po tobie tak nieodpowiedzialnego zachowania...

Państwo Dupain–Cheng przez następnych kilka minut na zmianę prawili kazania parze całkowicie nieprzejmujących się tym młodych ludzi. Co chwilę zerkali na siebie, ukradkowo przewracając oczami na stawiane im zarzuty i próbowali się nie roześmiać. Żadne z nich nie wiedziało, czy to już z powodu zbliżającego się przeziębienia i gorączki, czy z głupawki, która im nie mijała od czasu całkowicie nierozważnej gonitwy po uparcie nazywanym przez Adriena „akcie morderstwa" dokonanym przez Marinette na „jego ukochanych croissancikach".

– Oni nas kompletnie nie słuchają! – oburzyła się Sabine, kiedy dostrzegła, że nastolatkowie nie wykazywali żadnej skruchy. – Musimy im chyba na razie odpuścić, bo marnujemy tylko czas...

***

– Na pewno jest wam wygodnie?

– Yhm.

– Nie potrzebujecie niczego więcej?

Zgodnie pokręcili głowami w geście zaprzeczenia.

– No dobrze – westchnęła zmęczona kobieta, gasząc światło w pokoju swojej córki. – Idźcie spać, jutro ciąg dalszy kazania pod tytułem „Jak nie wpędzać rodziców do grobu"...

– Też cię kocham, mamo – odparła Marinette niewinnie, robiąc słodkie oczka niewidziane przez nikogo dzięki ciemności, która zapadła w pomieszczeniu.

– Dobranoc, pani Dupain–Cheng – dodał uprzejmie Adrien, lecz nuta ciągłego rozbawienia była wciąż słyszalna w jego głosie.

– Mówiłam ci, Adrien, żebyś mówił mi Sabine. Dobranoc.

Kobieta zamknęła za sobą klapę, mamrocząc pod nosem jakieś słowa. W różowym pomieszczeniu przez kilkanaście sekund trwała niczym niezmącona cisza, kiedy zarówno Adrien, jak i Marinette podświadomie wstrzymywali oddech, czekając, aż kroki na dole ucichną. Dopiero gdy tak się stało, ośmielili się odetchnąć z ulgą.

Mimo ciemności pokoju nastolatkowie mogli dostrzec kontury znajdujących się dookoła rzeczy. Leżeli metr od siebie, na dwóch pojedynczych nadmuchiwanych materacach, które po wielu godzinach błagań Marinette napompował im jej ojciec. Początkowo dziewczyna miała spać u siebie na łóżku, a Adrien na szezlongu lub na kanapie w salonie, lecz potem udało się przekonać jej rodziców, że to zły pomysł. Przecież jako prawdopodobnie chora osoba mogła „przypadkiem" zacząć majaczyć w nocy i ze swoim szczęściem spaść z łóżka na antresoli mimo barierek, kończąc niezbyt chwalebnie swój żywot lub w bardziej optymistycznej wersji trafiając do szpitala ze wstrząśnieniem mózgu i połamanymi kośćmi.

Znając możliwości swojej córki w tym zakresie, a także nie chcąc się wykłócać, nie mieli innego wyboru.

Potem okazało się, że w szafie obok wejścia znajdowały się aż dwa materace, więc mogło obejść się bez wojny o to, kto będzie na takim spał. Każdy dostał swój i teraz mogli leżeć zadowoleni po ciężkim dniu pełnym odkryć. Otulały ich ciepłe kołdry i długie piżamy. Niedaleko nich stał niski stoliczek przyniesiony z salonu, na którym stały kubki z rozgrzewającą herbatą na wypadek, gdyby zachciało im się pić albo potrzebowali czegoś na dodatkowe rozgrzanie.

– To był niesamowicie długi dzień – odezwał się w końcu Adrien.

– Nie ma co zaprzeczać – odparła Marinette z szerokim uśmiechem, od którego powoli zaczynała ją boleć twarz. – Ale to chyba dobrze, prawda?

– Zgadza się.

W ciszy obrócili się do siebie na boki, żeby móc patrzeć na kontury swoich sylwetek.

– Myślisz, że naprawdę będziemy chorzy? – spytała dziewczyna.

– Ja na pewno nie. Ty w stu procentach będziesz za kilka godzin kaszleć i narzekać na to, jak bardzo boli ci gardło.

– Dzięki za pocieszenie.

– Drobiazg. Wszystko dla Mojej Pani.

Na dźwięk tego przezwiska Marinette poczuła ciepło w sercu. Mimo że teraz już wiedziała, że jej Kotek znajdował się blisko niej przez cały ten czas, siedząc przed jej szkolną ławką, nadal nie potrafiła w to uwierzyć. To brzmiało tak banalnie, tak komicznie, a jednak niewiarygodnie i magicznie, jak gdyby miało się rozpłynąć z chwilą, gdy obudzi się ze snu rzeczywistości.

To nie jest sen – powtarzała sobie z uporem. On naprawdę tu jest i jest także... Adrienem Agreste. Twoim przyjacielem, pierwszą i jak widać drugą miłością...

– O czym myślisz? – zapytał z ciekawością chłopak, uważnie obserwując kontury jej twarzy.

– O wszystkim. Tak w ogóle kontaktowałeś się z Nathalie?

– Tak – odparł. – A niby kto przysłał mi rzeczy na noc?

Marinette zmarszczyła brwi. Nie pomyślała o tym.

– Nieważne – rzuciła, odwracając się na drugi bok, udając obrażoną.

– Hej!

Usta dziewczyny rozciągnęły się w mimowolnym uśmiechu. Usłyszała, jak materac obok niej trzeszczy, gdy Adrien najprawdopodobniej podnosił się na łokciach. Potem nastała chwilowa cisza, by wreszcie...

Marinette poczuła, jak ciepłe ciało niespodziewanie znalazło się na tym samym materacu co ona. Sapnęła z zaskoczenia, gdy silne ramiona zakleszczyły się na jej brzuchu i przyciągnęły do siebie.

– ADRIEN!

– Czy coś nie tak, Moja Pani? – W głosie chłopaka słychać było udawaną niewinność.

– Przysięgam, że nie dostaniesz croissantów przez następne trzy tygodnie...

– Co? Ale przecież obiecałaś, że...

– Ale to było zanim postanowiłeś się do mnie zakraść jak jakiś kot w ciemności! Wiesz, jak się przeraziłam, gdy poczułam twój oddech tuż przy swojej szyi?

Dopiero wtedy Adrien zrozumiał, że faktycznie trochę przesadził. Nie zamierzał przestraszyć swojej Kropeczki, ale jednocześnie nie mógł powstrzymać się przed drażnieniem jej. Zawsze zachowywała się uroczo, gdy tak na niego krzyczała i złorzeczyła... a przynajmniej dopóki nie odcinała go od jego drugiej wielkiej miłości.

– Nie lubię, gdy jesteś taka – przyznał, wtulając się mocniej w jej plecy.

– Czyli jaka?

– Niedostępna. Odcinająca się. Udająca, że mnie nie lubisz – wymieniał, wciąż drażniąc się z nią.

– Przecież nie powiedziałam, że cię nie lubię.

– Skoro odmawiasz mi croissantów...

– Dobra, dobra, skończ już – westchnęła nastolatka. – Odwołuję karę, ale nie strasz mnie więcej.

Jej serce nadal wybijało niespokojny rytm. I to wcale nie dlatego, że jej Kotek leżał tak blisko niej...

– Chce ci się spać? – spytał po chwili Adrien.

Brzmiał już inaczej. Bardziej poważnie i przez to Marinette zdecydowała obrócić się przodem do swojego chłopaka. Gdy to zrobiła, zdała sobie sprawę, że gdyby jej tata postanowił do nich zajrzeć, mógłby być mniej niż ucieszony ich pozycją, a przede wszystkim bliskością. Dlatego używając resztek zdrowego rozsądku, jaki jej pozostał, odsunęła się od Adriena, żeby spojrzeć w jego oczy, które oświetlał księżyc w ciemności.

– Nie do końca – przyznała.

– Mi też nie. – Chłopak spróbował znowu przytulić się do nastolatki, ale ona pokręciła głową. – Co robisz?

– Mieliśmy spać na dwóch oddzielnych materacach – przypomniała mu dziewczyna, trącając żartobliwie jego nos. – A ty właśnie leżysz na moim. Mojemu tacie mogłoby się to nie spodobać...

Oczy Adriena rozszerzyły w wyraźnej trwodze na myśl o masywnym piekarzu. Przełknął głośno ślinę, po czym z wyraźnym ociąganiem wstał i wrócił na swoje posłanie. Marinette mogłaby przysiąc, że usłyszała jego prychnięcie.

– Coś nie tak? – spytała z krzywym uśmieszkiem. Mina jednak jej zrzedła, gdy usłyszała, że blondyn zaczął pociągać nosem. Natychmiast wstała i położyła mu rękę na ramieniu, kucając u jego boku.

– Kotku, co się stało? Powiedziałam coś nie tak? – zapytała z niepokojem.

– Narzuciłem ci się. Przepraszam. Ja po prostu... stęskniłem się. Poza tym tylko przy tobie czuję się bezpiecznie i tak... stabilnie. Nie myślałem o tym, jak ty się z tym czujesz i...

Marinette zabolało serce na ten widok. Wiedziała jednak, że żadne słowa nie sprawią, iż poczuje się lepiej, więc postanowiła zadziałać. Wzięła swój materac i przysunęła go możliwie jak najbliżej do tego, na którym leżał blondyn. Potem położyła się z powrotem i tym razem to ona przytuliła do spiętych pleców chłopaka, który najwyraźniej nie spodziewał się takiego ruchu z jej strony.

– Co ty robisz? – usłyszała jego przytłumiony głos.

– Teraz to ja naruszam twoją przestrzeń osobistą – wytłumaczyła pogodnie dziewczyna. – Więc mój tata nie może się przyczepić. Najwyżej powiemy, że to ja cię molestowałam.

Adrien wybuchnął śmiechem, po czym gwałtownie odwrócił się, by odwzajemnić uścisk dziewczyny. Niestety zapomniał o tym, że leżeli na dwóch różnych materacach i jego ruch sprawił, że te rozsunęły się i po chwili oboje znaleźli się na podłodze. 


Pamiętajcie, moi drodzy...

NIGDY

NIE

WYRZUCAJCIE

CROISSANTÓW

Marinette zachowała się jak bestia, wiem. Ale jakoś tak wyszło :D

Kolejny rozdział, który miał być już przedostatnim, a znowu nie jest. Ale tym razem następny już nim będzie. Mogę was zapewnić, bo jest zaczęty. Albo lepiej nie, bo w sumie nie wiadomo, czy znowu nie zaczną rozmawiać o czymś innym niż zaplanowałam od początku...

Napisałabym coś więcej, ale co tu dużo pisać. Mam teraz mnóstwo zaliczeń, jeszcze przed sesją, więc praktycznie nie mam czasu na nic innego. No chyba że wychodzenie na wieczorne spacery, szczerze polecam :>

Napiszcie, czy chociaż raz się zaśmialiście podczas tego rozdziału - niezależnie, czy z rozbawienia, czy zażenowania - fajnie byłoby wiedzieć. Z czystej ciekawości, czy tylko ja mam zwalone poczucie humoru ;D

Nie pozostało mi nic innego jak zachęcenie do gwiazdkowania i komentowania, bo to mi bardzo poprawia nastrój. Dzięki z góry, uwielbiam was <3

Bywajcie i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top