9

Goldie

Abel nie wracał już od dłuższego czasu. Siedzenie w pokoju bez okien było dla mnie udręką. Wiedziałam, że dłużej nie wytrzymam przebywania w tym miejscu. Mimo, że czułam się potwornie obolała, musiałam się ruszyć. Każda minuta była cenna, a ja już straciłam wystarczająco dużo czasu.

Wstałam z łóżka, cicho jęcząc. Musiałam podtrzymywać się ściany, aby nie upaść. Bałam się, że padnę na kolana i głuchym dźwiękiem przywołam na siebie uwagę. 

Nie miałam pojęcia, czy kraty były otwarte czy zamknięte. Abel wyszedł stąd w takim pośpiechu, że mogłam przypuszczać, iż nie zamknął za sobą krat. Na pewno myślał, że czułam się tak okropnie, iż nie byłabym w stanie samodzielnie wstać. Przynajmniej miałam nadzieję, że tak myślał. 

Nie podeszłam do szafy, która była wbudowana w ścianę. Na pewno znajdowały się w niej jakieś ubrania dla mnie, ale nic nie przekonałoby mnie do tego, abym ubrała coś, co kupił dla mnie Abel. Wolałam być naga i bezbronna, niż ubierać się w ciuchy kupione za jego brudne pieniądze.

Bardzo bolała mnie kobiecość, ale nie mogło mnie to powstrzymać przed próbą ucieczki. Dlatego gdy dotarłam do drzwi, chwyciłam za klamkę i pchnęłam ją w dół. Westchnęłam z ulgą, gdy zrozumiałam, że były one otwarte.

Teraz pozostała mi tylko walka z kratą.

Nie mogłam rozejrzeć się po korytarzu, ale przynajmniej przede mną nikogo nie było. Dlatego pchnęłam kraty i jęknęłam z radości, gdy ustąpiły. Mogłam wyjść na korytarz i kiedy tylko to się stało, puściłam się przed siebie biegiem. 

Pamiętałam jak przez mgłę trasę, którą pokonał Abel, gdy niósł mnie do piwnicy po gwałcie. Nie miałam pojęcia, gdzie znajdowały się drzwi wyjściowe. Pozostało mi mieć nadzieję, że żaden z chorych psychicznie przyjaciół tego "ludzkiego śmiecia" mnie nie znajdzie i nie schwyta. Poniosłam z ich rąk wystarczająco bolesną karę, jednak byłam pewna, że gdyby zaszła taka potrzeba, mężczyźni ukaraliby mnie w inny sposób. To było dla mnie przerażające i wolałam o tym nie myśleć, dlatego skupiłam się na tym, co najważniejsze. Na ucieczce.

Spojrzałam w róg i zauważyłam, że włączona kamera z migającym na czerwono światełkiem poruszała się za mną, śledząc moje ruchy. Rozpłakałam się, czując, że lada moment zostanę schwytana. Mogłam jeszcze wrócić do swojej celi i na kolanach błagać moich oprawców o litość, ale nie mogłam zmarnować tej szansy na ucieczkę. Być może taka możliwość prędko się nie powtórzy, a już zrozumiałam, że ładnymi słówkami nie mogłam wpłynąć na decyzję Abla co do mojego uwięzienia.

Wbiegłam na górę, krzywiąc się boleśnie przy każdym ruchu. Nie sądziłam, że gwałt mógł sprawić, że moje nogi mogłyby tak przeraźliwie się trząść. W każdej chwili mogły się pode mną ugiąć i posłać mnie na kolana, ale działająca we mnie adrenalina nie pozwalała mi na załamanie.

Znalazłszy się na parterze, rozejrzałam się. Nigdzie nie było śladu po żadnym z mężczyzn. Dlatego gdy ujrzałam wysokie drzwi wejściowe, popędziłam do nich, potykając się o swoje nogi. Niemal skręciłam kostkę, źle stając na ziemi, ale udało mi się wyrównać bieg i mogłam uciekać dalej.

Kiedy znalazłam się na zewnątrz, moim oczom ukazał się piękny i zadbany ogród. Słońce zachodziło za horyzont. To mogło oznaczać, że odkąd znalazłam się w niewoli, minęła już niemal doba.

Biegnąc boso po kamiennej ścieżce i raniąc sobie przy tym stopy, dotarłam do bramy, na której szczycie znajdowały się druty pod napięciem. Jak na moje szczęście, brama była jednak otwarta.

Nie mogłam w to uwierzyć. Myślałam, że być może los się nade mną zlitował i postanowił ułatwić mi ucieczkę. Nie wiedziałam jeszcze, jakim sposobem przebiegnę sto czternaście kilometrów w ciemnościach, ale adrenalina tak we mnie buzowała, że wszystko zdawało się możliwe.

Podeszłam do bramy, oglądając się za siebie. Gdy uznałam, że nikt za mną nie wyszedł, rzuciłam się biegiem przed siebie.

Wysokie halogeny oświetlające posiadłość Abla i jego grupki dziwacznych przyjaciół oświetlały teren wokół muru na kilka kilometrów. Mogłam więc trochę przebiec, a potem martwić się, co dalej.

Nie wiedziałam, w którą stronę się kierować. Patyki i gałązki raniły moje nagie stopy. Czułam, że zrobiło mi się kilka ran. Czułam również wypływającą z nich krew. Z każdym krokiem bolało mnie coraz bardziej, ale musiałam biec dalej. To być może była moja jedyna szansa na ratunek.

- Goldie, wyjdź do nas!

Usłyszałam za sobą nieznany mi głos. Mógł należeć do Phoenixa, Claude'a albo Theo. Na pewno nie był to bowiem głos Abla.

Cholera. Czyli musieli zauważyć, że uciekłam. Być może celowo zostawili otwartą bramę, aby sprawdzić moją reakcję. Musieli zauważyć na kamerach moje żałosne próby ucieczki i podążyli za mną. 

Biegłam coraz szybciej. Byłam już zmęczona i obolała. Moje ciało było spocone i zmarznięte jednocześnie. Nigdy nie czułam się tak skołowana. Kręciło mi się w głowie i gdybym mogła, padłabym jak długa na ziemię i zapadła w sen, w którym nikt nie mógłby mnie skrzywdzić. Niestety na sen musiałam sobie zasłużyć, a na razie nic takiego nie miało miejsca.

Zauważyłam w tyle światło latarki. Otaczały mnie coraz gęstsze drzewa. Musiałam wybrać złą drogę ucieczki. Mężczyźni musieli przecież jakoś tutaj dojeżdżać samochodem. Po wyjściu za bramę nie byłam jednak na tyle trzeźwa umysłowo, aby ogarniać świadomością to, co się działo. Dlatego pobiegłam przed siebie, nie kierując się warunkami. Chęć ucieczki jak najdalej z tego siedliska diabłów była moim priorytetem.

Jako dziecko często wspinałam się na drzewa. Byłam naga, więc na pewno mogłam się o coś otrzeć, ale musiałam wziąć sprawy w swoje ręce i przynajmniej spróbować uciec. Dlatego znalazłam solidnie wyglądające drzewo i zaczęłam się po nim wspinać na górę. 

Oddychałam urywanie, słysząc pogwizdywanie któregoś z mężczyzn, które było coraz bliżej mnie. Weszłam na najniższą gałąź, która i tak znajdowała się stosunkowo wysoko. Musiałam się naprawdę bać powrotu do ich domu, gdyż nigdy nie posądziłabym się o to, żeby wspiąć się tak wysoko. 

Usiadłam okrakiem na gałęzi, obejmując pień drzewa obiema rękami. Powierzchnia gałęzi raniła moją i tak już płaczącą z bólu kobiecość, ale tylko w takiej pozycji czułam się w miarę pewnie. Miałam nadzieję, że mężczyźni mnie tu nie zobaczą. Musiałam w to wierzyć. W lesie bowiem nie mogli mieć przecież ukrytych kamer, więc istniała szansa na to, że uda mi się uwolnić. Być może doczekam do rana, a gdy wstanie słońce, podejmę się ucieczki. W końcu ten las musiał się gdzieś kończyć. Może nie dotrę do Crest Hill, ale na pewno uda mi się znaleźć kogoś, kto będzie chętny mi pomóc.

- Cześć, królewno.

Odruchowo mocniej objęłam rękami pień. Zapłakałam, czując czyjś oddech na policzku. Po chwili siedzący za mną na gałęzi mężczyzna objął mnie obiema rękami w pasie i zaśmiał mi się do ucha. Przy skórze twarzy nie poczułam jego skóry, a plastik, co oznaczało, że mężczyzna miał na sobie maskę. 

- Musimy uważać, bo inaczej spadniemy. Bądź cicho. Chcesz, aby Phoenix i Claude nas usłyszeli?

Boże. To musiał być Theo. Ten mężczyzna z Czerwoną Maską naznaczoną czarnymi plamami farby.

- Proszę, nie krzywdź mnie...

Przycisnęłam policzek do pnia drzewa. Czułam penisa mężczyzny, który trącał mnie w plecy. Na szczęście Theo był ubrany, ale to i tak nie było komfortowe.

- Nie skrzywdzę cię. To była taka nasza wieczorna zabawa, Goldie. Pościg za tobą. Chyba nie myślałaś, że uda ci się uciec? Jesteś aż tak głupiutka?

- Theo, nie...

- Theo? Nie, nie. Masz nazywać mnie swoim królem. Lubię ten tytuł. Dawno nikt tak do mnie nie mówił.

Mężczyzna ścisnął w dłoni moją pierś. Było to tak nagłe i niespodziewane, że krzyknęłam głośno, alarmując tym samym znajdujących się w niedalekiej odległości od nas mężczyzn. Mający maski na twarzach Phoenix i Claude spojrzeli w górę. 

Zamknęłam oczy. Czułam się upokorzona i bezradna. Byłam głupia sądząc, że uda mi się uciec. 

- No już. Nie płacz, królewno. Zabiorę cię na dół, a potem wrócimy do domu. Musimy odnaleźć twojego Abla.

- Jej Abel już się odnalazł.

Spojrzałam w dół i dostrzegłam wywołanego z lasu wilka. Abel stał pod drzewem z rękami skrzyżowanymi na szerokiej piersi. Jako jedyny z mężczyzn nie miał na twarzy maski, jednak nie musiał jej mieć, abym się go bała. Jego pobliźniona twarz sama w sobie stanowiła coś w rodzaju maski.

- Czy ktoś może mi wyjaśnić, dlaczego naga Goldie siedzi na drzewie, a Theo przyciska jej kutasa do pleców? 

Zadrżałam i załkałam. Miałam wrażenie, że Abel był zły na chłopaków, że otworzyli bramę, aby mnie sprowokować do ucieczki. Mimo wszystko, jego przyjaciele wcale nie sprawiali wrażenia skruszonych. Theo i Phoenix śmiali się, a skrywający się za gwieździstą maską Claude westchnął ciężko i wsunął ręce do kieszeni luźnych dresowych spodni.

- Bawiliśmy się, szefie. Nasza królewna myślała, że może uciec, ale się przeliczyła.

- Zdejmij ją z drzewa. Już. 

Theo westchnął zrezygnowany. Nie widziałam jego twarzy. Wciąż nie wiedziałam, jak wyglądał. Znałam tylko wizerunek Abla.

- Chodź, królewno. Zejdźmy do twojego pana. 

Pokręciłam błagalnie głową, wczepiając się palcami w drzewo. Theo jednak się ze mną nie patyczkował. Ścisnął mi nadgarstek i wykręciwszy mi go za plecy, skuł go kajdankami. Podobnie postąpił z drugim nadgarstkiem. Siedząc okrakiem na gałęzi drzewa, nie miałam dużego pola manewru. Musiałam zdać się na łaskę Theo. Gdybym bowiem się przechyliła, nie miałabym czego się przytrzymać. Musiałam wierzyć, że mężczyzna nie spowoduje celowo wypadku, który mógłby skończyć się tym, że stałabym się kaleką lub bym umarła.

Theo chwycił mnie i podał Ablowi, który stanął tuż przy gałęzi. Kiedy Theo mnie puścił, zamknęłam oczy, przerażona tym, że zrobię sobie krzywdę spadając, ale Abel w porę mnie chwycił. Objął mnie mocno ramionami i wziął na ręce tak, abym mogła opierać się policzkiem o jego pierś. 

Kiedy już znalazłam się w jego objęciach, zapłakałam głośno. Próbowałam go przeprosić za to, że próbowałam uciec, gdyż wizja kary ciążyła nade mną nieuchronnie i najzwyczajniej w świecie się jej bałam. Abel jednak uspokajająco pocałował mnie w czubek głowy.

- Sprawdźcie, w jakim stanie są jej stopy. Jeśli ma choćby jedną ranę, odpowiecie za to.

- Abel, daj spokój - odezwał się mężczyzna w masce z trupią czaszką. To musiał być Phoenix. - Tylko się droczyliśmy. Przecież wiesz, że lubimy polowania.

- Goldie jest moją własnością. Nie wyraziłem zgody, abyście mogli się z nią bawić. Claude, miałeś jej pilnować. 

- Przepraszam, Abel - wyszeptał łamiącym się głosem Gwieździsta Maska. - Poszedłem na chwilę do łazienki, a po wyjściu zagadał mnie Phoenix. Nie sądziłem, że wypuszczą Goldie na zewnątrz. To moja wina. Poniosę karę. 

- Phoenix, sprawdź jej stopy. Natychmiast.

Trupia Czaszka podszedł do nas. Wtuliłam twarz maksymalnie w ramię Abla. Potrzebowałam poczuć jego bliskość. Mimo, iż nazywał mnie swoją własnością i byłam na niego za to potwornie wściekła, to jednocześnie czułam, że chciał o mnie dbać. Był wściekły na swoich przyjaciół, że postąpili tak, a nie inaczej. Nie sądziłam, że spełni swoje groźby i wymierzy im karę, ale może naprawdę cała czwórka była w czymś w rodzaju sekty, której Abel był przywódcą? 

Wszystko na to wskazywało, ale nie miałam czasu do namysłu, gdyż już po chwili Phoenix poświecił światłem latarki na moje stopy. Syknął przez zęby, a ja zacisnęłam wargi, powstrzymując się przed kolejnym wybuchem płaczu.

- Ma rany?

- Tak - wyznał Phoenix skruszonym głosem. - Przepraszam, Abel. Naprawdę nie chciałem jej skrzywdzić. To była zabawa.

- Goldie mogła spaść z tego pierdolonego drzewa. Nie pozwolę, abyście tak lekkomyślnie się nią zajmowali. Stała się członkinią naszej rodziny i oczekuję, że będziecie tak ją traktować. Jak naszą kochaną dziewczynkę. Bo nią właśnie jest.

- Abel, czy to nie za szybko?

Kostucha drgnął. Jego mięśnie się spięły. Gdybym miała wolne ręce, zarzuciłabym mu je na szyję, aby uspokoić go przed nadchodzącym wybuchem, ale znajdowałam się w fatalnej pozycji. Musiałam liczyć tylko na niego. 

- Nie oceniaj mnie, Phoenix. Ty nigdy mnie nie oceniałeś. 

- Nie zamierzam tego robić - rzekł obronnie Phoenix, na którego nie patrzyłam. - Popełniliśmy błąd, wyruszając za nią w pogoń bez twojej wiedzy, bracie. Nie mogłem jednak się przed tym powstrzymać. Rozumiem, że chcesz chronić Goldie, ale twoje czyny czasami przeczą twoim słowom. Z mojej strony mogę ci obiecać, że już nigdy nie spotka jej krzywda. Będę się o nią troszczył jak starszy brat. Proszę jednak, abyś gruntownie przemyślał, co chcesz z nią zrobić.

- Dzieło ostateczne.

Wstrzymałam oddech, słysząc te dziwne i niepokojące wyrażenie z jego ust.

Co Abel miał na myśli mówiąc, że stworzy ze mnie swoje dzieło ostateczne? O co mogło chodzić? Dlaczego tak się spiął, gdy to powiedział?

- Jesteś tego pewien? Abel, my...

- Zamknij się - warknął Abel, całując mnie w czoło, jakby chciał mnie uspokoić. - Wrócimy teraz do domu i opatrzymy stopy Goldie. Potem wymyślę dla was karę. Bez niej się nie obędzie.

Wśród pozostałych mężczyzn zapanowała cisza, jednak przerwał ją głos Theo, który oznajmił, że z chęcią podda się karze i naprawi swoje błędy. Zachowywał się tak, jakby spowiadał się przed Bogiem. Być może jego widział w Ablu.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top