58

Phoenix 

- Naprawdę? Nie wierzę, że ten dupek cię zostawił.

- Och, nie masz pojęcia, jak byłam na niego wściekła! Choć to chyba dobrze, że z nim zerwałam, prawda? Gdybym tego nie zrobiła, nie spotkałabym ciebie. 

Wpatrywałem się w Chelsey jak w objawienie. Miałem wrażenie, że ta dziewczyna spadła mi z nieba jak gwiazda. Chelsey nie tylko była przepiękna. Miała duże piersi, ładny tyłeczek i niezwykły uśmiech, który zwalał mnie z nóg choć nie byłem osobą, która lubiła przed kimkolwiek klękać. 

Chelsey Harrington była zabawna, dojrzała i potrafiła otwarcie mówić o tym, czego chciała. Nie zawahała się, aby podejść do mnie w klubie. Była odważna i to mnie do niej przyciągnęło. W przeciwieństwie do Abla, nie lubiłem nieśmiałych kobiet, choć i one miały swój urok. Goldie niewątpliwie miała w sobie coś wyjątkowego i nawet ja byłbym w stanie się w niej zakochać. Na szczęście moje dni posuchy właśnie miały dobiegnąć końca, gdy na moim widoku pojawiła się ta nieziemska gwiazdeczka.

Zaprosiłem dziś Chelsey na drinka. Nie ukrywałem, że spędziłem z nią noc i świetnie się razem bawiliśmy. Nie uprawialiśmy seksu, ale doszło między nami do zbliżenia. Frederick musiał mieć niezły ubaw, słuchając naszych jęków w hotelu. Teoretycznie, jako Wysłannik Śmierci, mogłem pieprzyć się z Chelsey gdzie tylko chciałem, niekoniecznie w hotelu pod nadzorem, ale zasady Abla były dla mnie święte. Nawet, gdy nie był już królem, i tak czułem się jego poddanym. 

- Phoenix, powiedz mi o sobie coś więcej. Jakie jest twoje największe marzenie? 

-  Moje marzenie? Ty jesteś moim marzeniem, gwiazdeczko.

Dziewczyna zaśmiała się, przerzucając przez ramię długie włosy. Zauważyłem na jej ramieniu tatuaż i nie wiedziałem, jakim sposobem nie zauważyłem go wcześniej.

- Co tam masz?

Dotknąłem jej ramienia. Chelsey zaśmiała się krótko. Trafiliśmy na siebie idealnie. Oboje byliśmy flirciarzami, ale nie przekraczaliśmy granic. Chelsey, mimo wyglądu modelki i świetnego poczucia humoru, odrzucała od siebie wielu facetów. Jej były o imieniu Adam zniszczył marzenia Chelsey o karierze. Dziewczyna trafiła do Auctoritatem Populi dlatego, że Adam dał Chelsey bolesną karę. Ten gość był pojebany, skoro ukarał swoją ukochaną kobietę za to, że przyśniło mu się, iż Chelsey uprawiała seks z innym gościem. 

Dlatego pewnego dnia obezwładnił ją i podwiesiwszy do góry nogami pod sufitem, wychłostał jej plecy, pośladki i tył ud. Chelsey straciła przytomność. Adam zabrał ją do lekarza i zostawił w szpitalu, a sam zniknął. Chelsey musiała pogodzić się z tym, że na jej ciele zostaną blizny, które uniemożliwią jej kontynuowanie kariery w modelingu. Dlatego trafiła tutaj, gdzie obiecałem sobie, że nikt więcej jej nie skrzywdzi.

- Kogo my tu mamy?

Odwróciłem się i ujrzałem przed sobą Abla i Goldie. Trzymali się za ręce i wyglądali jak szczęśliwa para. Nie mogłem się powstrzymać i przytuliłem ich oboje, a potem odchrząknąłem.

- To jest Chelsey.

- Wiem - zauważył Abel, a ja mentalnie uderzyłem się w czoło. To było oczywiste, że Abel wiedział, kim była Chelsey, skoro osobiście rozmawiał z ludźmi, którzy prosili o azyl na Auctoritatem Populi. 

- My się znamy, ale nie znam twojej partnerki - wyśpiewała słodkim głosem Chelsey. Wstała i podeszła do Goldie, a następnie ją przytuliła bez żadnego wcześniejszego wymieniania się uprzejmościami. 

Patrzyłem, jak dziewczyny zaczynają ze sobą rozmawiać. Chelsey spojrzała na mnie pytająco, jakby pytała, czy nie miałem nic przeciwko, aby porozmawiała na boku z Goldie. Pokręciłem przecząco głową, a wtedy moja piękna gwiazdeczka posłała mi powalający uśmiech. Chwyciła Goldie za rękę i poszła z nią do wolnej loży. 

Abel zajął miejsce na stołku obok mnie. Spojrzał na mnie z uśmiechem. 

- Czasami żałuję, że nie sprzedajemy tutaj alkoholu. Napiłbym się z tobą, Phoenix.

Zaśmiałem się. Poklepałem Abla po plecach i nie mogąc się powstrzymać, odwróciłem się i spojrzałem na dwie śmiejące się dziewczyny. Obie były piękne. Doskonałe dla nas.

- Przypuszczałbyś, że będziemy mieć takie szczęście?

Abel westchnął ciężko. Podparł ręką głowę i z rozmarzeniem spojrzał na swoją żonę.

- Pamiętam dzień, w którym przybyliśmy na wyspę po raz pierwszy i zobaczyliśmy Extremum opus - rzekł, a ja wyczułem w jego głosie nutkę nostalgii. - Byliśmy dzieciakami, ale mieliśmy wielkie marzenie. Kilka lat później się spełniło, choć stało się to kosztem dwóch istnień ludzkich.

Wciąż nie doszliśmy do siebie po stracie Lilith i Dasha. Jeśli chodziło o mnie, bardziej żal mi było Lilith niż Dasha, ale rozumiałem, że Abel winił się za śmierć obojga. Podczas, gdy śmierci Lilith nie sposób było zapobiec, tak mogliśmy uczynić coś, aby pomóc Dashowi. Wiedziałem, że najrozsądniejszą opcją byłoby oddanie go do szpitala psychiatrycznego, gdzie może udałoby się go wyleczyć. Quincy znał wiele osób mogących pomóc Dashowi, ale Abel nie byłby w stanie normalnie funkcjonować mając z tyłu głowy świadomość, że Dash żyje i może zagrażać naszemu życiu.

Abel zmienił się pod wpływem Goldie i za to byłem jej ogromnie wdzięczny. Nasza mała dziewczynka wyłuskała z naszego władcy to, co najlepsze. Abel pogodził się z przeszłością i choć było mu trudno dojść do siebie po odejściu dwójki wspaniałych, choć skrzywdzonych osób, wiedziałem, że razem ze wszystkim sobie poradzimy.

- Przeszliśmy długą drogę, ale zasłużyliśmy na szczęście. Wszystko powoli zaczyna się układać. Niebawem ślub, dzieciaki i będziemy mieszkać w Extremum opus wszyscy razem, starając się wzajemnie się nie pozabijać. 

- Myślisz, że nawet, gdy będziemy już wszyscy w stałych związkach, wciąż będziemy mieszkać razem? 

- Abel, jestem pewien, że nawet, jeżeli nie będziemy obok siebie, i tak będziemy rodziną. Choć wyobraź to sobie. Ty miałbyś z Goldie dwójkę dzieciaków, ja wziąłbym ślub z Chelsey i sami mielibyśmy gromadkę, Theo urwałby się ze smyczy swojej pani i zrobił jej dzieciaka, a Tahoe dałby światu potomka od Angeli.

- Sądzisz, że coś między nimi będzie?

Rany Tahoe były świeże. Każdego dnia przesiadywał na grobie Lilith. Ostatnio dołączyła do niego Angela. Śliczna dziewczyneczka, którą chętnie przełożyłbym przez kolano i dał klapsa. Choć nie, chyba się myliłem. 

To Chelsey dałbym klapsa. Kolejnego, bo zeszłej nocy na jej tyłeczek spadło już kilka uderzeń. Oboje śmialiśmy się jak dzieciaki. To było doskonałe połączenie. Nadawaliśmy z Chelsey na tych samych falach. 

- Jest na to szansa - odpowiedziałem, dopijając herbatę. 

Tak, mieliśmy w mieście bar i zamiast alkoholu podawano w nim kawę i herbatę. Pomysł Abla, nie mój.

- Co z Claude'm? - spytałem, przypominając sobie zeszłą noc i jego smutną minę. Gdybym nie był tak zaaferowany Chelsey, poświęciłbym Claude'owi więcej czasu, ale nie potrafiłem oszukać swojej natury. Od dawna nie pieprzyłem żadnej panienki, więc gdy błyskotliwa Chelsey pojawiła się w zasięgu mojego wzroku, nie sposób było ją zignorować. Ta dziewczyna miała być moja i wiedziałem, że ona również chciała, abym wziął ją w posiadanie. 

- Rano widziałem go pod drzwiami Mishy.

- Żartujesz? Tego Rosjanina? Syna urzędnika?

Abel uśmiechnął się lekko, a ja zrozumiałem, że widział coś więcej niż tylko Claude'a stojącego pod drzwiami Mishy. Claude znał zasady i wiedział, że seks można było uprawiać tylko w hotelu Fredericka, ale nas, Wysłanników Śmierci, obowiązywały inne zasady. Moglibyśmy pieprzyć się z kimś nawet na środku ulicy i nie spotkałaby nas za to kara ani nikt nie spojrzałby na nas krzywo.

- Misha jest doskonałym wyborem dla Claude'a. Zależy mi na tym, żeby Claude był szczęśliwy.

- Wiem, stary - odparłem, wzdychając ciężko. - Zasługuje na szczęście.

Odwróciłem się, aby spojrzeć na nasze kobiety. Goldie właśnie płakała, ale były to łzy rozbawienia. Najwyraźniej Chelsey świetnie dogadywała się z żoną mojego najlepszego przyjaciela. Nie mogłem wymarzyć sobie piękniejszej chwili. To był jak sen, którego pragnęliśmy, ale nie mieliśmy odwagi, aby o nim marzyć. 

Wiele rzeczy w swoim życiu zrobiłbym inaczej, gdybym mógł cofnąć czas. Jednak mimo wszystkich błędów, jakie popełniłem, koniec końców nie zmieniłbym niczego. Wszystko, przez co przeszedłem, miało wpływ na ukształtowanie mojej osoby. 

Phoenix Lacroix był potworem, ale każdego dnia starał się zmienić na lepsze. 

- Mam pytanie, Abel. Wiem, że jest zbyt mocne, ale czy nie żałujesz, że tamtego dnia wszyscy zgwałciliśmy Goldie?

Mój przyjaciel zesztywniał. Przez chwilę wpatrywał się tępo w swoje dłonie, które oparł na blacie. Abel zamówił u kelnera czarną herbatę i gdy mężczyzna się od nas oddalił, aby przygotować napój, mój król spojrzał mi w oczy. Patrzył na mnie przez dłuższy czas. Co chwila odwracał się bowiem w stronę Goldie, aby sprawdzić, jak się bawiła. Nie miał jednak powodów do obaw, gdyż jego piękna żoneczka ani na chwilę nie przestała się uśmiechać, co gwarantowało, że dziewczyny się dogadywały.

- Staram się żyć, nie myśląc o tym. 

- Czyli żałujesz?

- Kurwa, niczego nie żałuję bardziej - wyznał, ściskając dwoma palcami nasadę nosa. - Pozwól, że ujmę to tak. Sadystyczna część mnie napawała się strachem Goldie tamtego wieczora. Byłem podniecony, kiedy widziałem przerażenie w jej oczach na widok naszych masek. Fantazjowałem o porwaniu kobiety, która zostałaby moim dziełem ostatecznym, od wielu lat. Różne myśli krążyły po mojej głowie, dlatego gdy przyszło co do czego, nie wahałem się ani chwili. Żałuję, że jej to zrobiłem, bo po czasie zrozumiałem, że Goldie nie była niczemu winna. To we mnie był problem. 

Poklepałem go po plecach, oferując mu wsparcie. Znaliśmy się wystarczająco długo, więc Abel nie musiał się martwić, że w jakikolwiek sposób ocenię to, co mówił. Byliśmy wobec siebie lojalni i mogliśmy na siebie liczyć w najgorszych momentach. Obiecałem Ablowi, że będę jego przyjacielem do dnia mojej śmierci i nie zamierzałem złamać danego mu słowa.

- Zabrzmię jak skurwiel, ale żałuję, że wam również kazałem ją zgwałcić. To było chore i nie mam na to usprawiedliwienia.

- Och, Abel. Stary, nie myślmy już o tym. Masz piękną żonę. Wszystko jest w porządku. 

- Myślę, że czas porzucić nasze maski, Phoenix. Chyba już ich nie potrzebujemy. 

Uniosłem w zaskoczeniu brwi, ale sądziłem, że ten temat prędzej czy później się pojawi.

- Doskonały pomysł. Tak trzeba zrobić. Nie musimy już się kryć. Mieszkańcy mogą nosić maski, jeśli chcą ukryć swoje defekty fizyczne, ale zauważyłem, że coraz mniej osób je nosi. Może to dobry omen? Myślisz, że mieszkańcy pogodzili się ze swoim wyglądem? 

- Fakt. Posłuchaj, chciałbym ci coś powiedzieć. Zapytać cię o radę. 

- Chodzi o Goldie?

Abel zamilkł na chwilę, a gdy przemówił, serce podeszło mi do gardła.

- Chcę ją zabrać na ląd. 

- Co? Abel, dlaczego?

- Nie mogę jej tu więzić. Goldie potrzebuje skontaktować się z rodziną, aby powiedzieć rodzicom, że jest cała i zdrowa. Wiem, że się o nią martwią. 

- Przecież sam mówiłeś, że nie mieli najlepszego kontaktu. Wiem, że rodzice ją kochają, ale na pewno zauważyli już, że Goldie nie odbiera telefonów?

Dziewczyny skończyły rozmawiać. Zbliżały się do nas powolnym krokiem, więc mieliśmy jeszcze chwilę na dyskusję, choć nie miała potrwać ona długo.

- Będę pilnował, aby jej rodzice niczego nie podejrzewali. Wiem, że to szaleństwo, ale robię to dla Goldie. Ustaliliśmy, że nie powiemy jej rodzinie całej prawdy. Nie wiem jeszcze dokładnie, jaką historię im sprzedamy, ale nie musisz się obawiać, Phoenix. Nasza wyspa będzie bezpieczna. Żadnemu z nas nic się nie stanie. Zaufasz mi?

Nie miałem już czasu, aby z nim dalej dyskutować. Chelsey bowiem podeszła do mnie i usiadła mi na kolanach. Goldie zajęła miejsce na kolanach swojego męża.

Skinąłem głową Ablowi i gdy na jego twarzy pojawił się uśmiech pełen wdzięczności, wiedziałem już, że naprawdę wszystko będzie w porządku.

Przez lata byłem świadkiem procesu dojrzewania Abla Luciano. Pamiętałem go jako chłopaka, którego zobaczyłem na stacji kolejowej w moim malutkim miasteczku rodzinnym. Widziałem jego punkowe ciuchy i zabójczy wzrok. Abel mnie fascynował i nie minęło kilka godzin, a chłopak wylądował pod moim dachem. 

Razem dorastaliśmy, przeżywaliśmy zawody miłosne i byliśmy dla siebie braćmi. Razem przeszliśmy przez stworzenie Auctoritatem Populi. Razem pochowaliśmy syna Abla. Razem mordowaliśmy. 

Robiliśmy wspólnie wiele rzeczy i choć nasza przyjaźń nigdy nie miała się skończyć, nadszedł czas, abyśmy zrobili coś dla siebie. Abel miał Goldie, a ja miałem Chelsey. Nie spieszyło mi się do pieluch i nie chciałem już zostać tatusiem, ale wiedziałem, że gdy nadejdzie ten moment, będę szczęśliwym skurczybykiem. 

Razem z Wysłannikami Śmierci będziemy zmieniać świat na lepsze i choć sami nie byliśmy wzorem bohaterstwa, każdego dnia robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby życie stało się lepsze choćby dla tych kilkudziesięciu osób, które oddały się w nasze ręce. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top