5
Goldie
- Błagam cię... Nie krzywdź mnie...
Byłam ciekawa, jaki wyraz twarzy miał Kostucha. Interesowało mnie, czy w ogóle miał w sobie jakieś ludzkie emocje. Zdawał się traktować mnie gorzej niż zabawkę. Mimo, że od czasu do czasu głaskał mnie z czułością po głowie, nie zastosował się do mojej błagalnej prośby.
Miałam nadzieję, że nie pozwoli, aby mój pierwszy raz był taki bolesny i odczłowieczający, ale byłam naiwna sądząc, że zamaskowany mężczyzna zastosuje się do mojej prośby. Zrobił to, czego chciał od samego początku. Nie rozumiałam, dlaczego postanowił tak boleśnie mnie ukarać, gdyż nigdy nikomu celowo nie zaszłam za skórę, ale najwyraźniej on wiedział coś, o czym nie wiedziałam ja.
Kostucha położył mnie na plecach na stole. Przypiął moje nadgarstki kajdanami do blatu. Nogi zostawił wolne. Wiedział, że nie było sensu, aby je skuwać, gdyż moje nogi przeraźliwie drżały. Wszystko mnie bolało i nawet nie spróbowałabym ucieczki, gdyby mnie uwolniono.
Patrzyłam, jak pobliźniony mężczyzna podchodzi do stołu z narzędziami tortur i zabawkami erotycznymi. Zamknęłam oczy, nie mogąc patrzeć na to, co miało się zaraz wydarzyć.
Niespodziewanie poczułam, jak ktoś dotyka moich piersi. Uchyliłam powieki i ujrzałam nad sobą Gwieździstą Maskę, który ugniatał moją lewą pierś oraz Trupią Czaszkę, który bawił się moją prawą piersią. Czerwona Maska natomiast stanął obok mojej głowy i położył mi dłoń na czole. Gładził mnie jednostajnym ruchem. Wszyscy mieli wziąć udział w momencie mojego ostatecznego upokorzenia. Czułam, że nie wyjdę z tego żywa.
Kostucha odchrząknął. Spojrzałam na niego i zrozumiałam, że wziął do ręki wibrator. Przycisnął mi go do warg, zmuszając mnie, abym wzięła go w usta.
Ssałam sztucznego penisa, patrząc w oczy maski Kostuchy. Wolałam nigdy nie zobaczyć jego twarzy. Chciałam, aby moi gwałciciele pozostali dla mnie zamazanymi plamami w maskach. Niestety niebawem miało się okazać, że nie zostanie mi dane pozostawienie ich w pamięci bez twarzy.
Kostucha wysunął wibrator z moich ust. Powędrował nim od mojego policzka, przez szyję, aż do piersi. Przycisnął czubek zabawki do mojego prawego sutka. Trupia Czaszka mocniej ścisnął moją pierś, aż załkałam. Czerwona Maska objął dłonią mój policzek, a ja wtuliłam się w niego, potrzebując rozpaczliwie poczuć czyjąś bliskość.
Mężczyzna w masce Kostuchy wszedł na stół. Wsunął się między moje rozkraczone nogi. Na wewnętrznych stronach ud czułam krew, ale oni zdawali się tym nie przejmować. Dokonywali na mnie jakiegoś brutalnego i brudnego rytuału.
Kostucha odrzucił wibrator na podłogę. Objął dłonią moją szyję, lekko mnie podduszając. Patrzyłam w jego czarne oczy maski, mając nadzieję wybłagać u niego spojrzeniem to, aby nie był dla mnie tak brutalny, jak jego poprzednicy. Martwiłam się, że nie zniosę kolejnego gwałtu. Kobiecość niemiłosiernie mnie piekła, a to przecież jeszcze nie był koniec tortur.
Jego penis powoli zaczął się we mnie wsuwać. Przez cały czas Kostucha nie ruszał głową, zupełnie jakby chciał patrzeć na mnie, gdy odbierał mi resztki godności.
Patrzyłam mu w oczy. Chciałam, aby widział mój ból. Jeśli jego maska miała być ostatnim, co mogłam zobaczyć przed śmiercią, pragnęłam na nią patrzeć.
Kiedy wsunął się głębiej, jęknęłam. Czerwona Maska objął moją twarz również drugą dłonią, zamykając mnie w bezpiecznym kokonie. Gwieździsta Maska i Trupia Czaszka nieustannie masowali moje piersi, zupełnie jakby chcieli, abym skupiła się na ich pieszczotach, a nie na tym, co wyprawiał Kostucha.
Ten natomiast nie czekał, aż przyzwyczaję się do jego rozmiaru. Pchnął we mnie, a ja krzyknęłam. Czerwona Maska starł kciukami łzy z mojej twarzy. Spojrzałam w jego oczy widoczne za maską, przygryzając dolną wargę. Pokręcił ledwo zauważalnie głową, dając mi tym samym znać, że nie miałam co liczyć na ich litość. Kostucha był ich szefem, a oni z radością mu się podporządkowali.
Kostucha przywrócił moją uwagę na siebie. Chwycił mnie za podbródek i zniżył się tak, że musiałam zamknąć oczy, gdyż jego maska znalazła się zbyt blisko mnie. Mężczyzna wkrótce wtulił twarz w moje ramię i pieprzył mnie dziko. Pchał mocno, nie zważając na moje cierpienie. Posuwał mnie tak, że jego jądra obijały się o moje pośladki. Założył sobie moją prawą nogę na biodro, otwierając mnie na siebie.
Ocierał się o mnie umiejętnie i choć sądziłam, że za nic nie będę w stanie osiągnąć kolejnego orgazmu, wkrótce poczułam falę podniecenia. Kostucha przyspieszył. Dyszał ciężko i jęczał urywanie. Pieprzył mnie mocno, coraz mocniej i mocniej.
Nagle poczułam, jak jego silne ciało się spina. Wystrzelił we mnie ładunkiem spermy, a ja zacisnęłam mięśnie cipki na jego penisie. Dygotał we mnie długo, głowę opierając w zagłębieniu pomiędzy moją szyją i ramieniem. Po wszystkim pogładził mnie z czułością po lewej piersi, gdyż pozostali zamaskowani mężczyźni odsunęli się od nas, zostawiając mnie sam na sam z moim katem.
- Wyjść.
Usłyszałam jego głos. Głos Kostuchy.
Mężczyźni wyszli z pomieszczenia, zostawiając mnie sam na sam z tkwiącym we mnie wciąż oprawcą.
Kiedy nas opuścili, poczułam jeszcze większy strach, choć przecież powinno być odwrotnie. Kostucha był jednak dla mnie najstraszniejszy z nich wszystkich i fakt, że teraz miał nastąpić mój koniec, był okrutny i bolesny. Musiałam jednak zachować zimną krew.
Kostucha sięgnął do swojej maski. Chwycił jej materiał i kiedy ją zdjął, moim oczom ukazała się jego twarz.
Wstrzymałam oddech. Moje oczy musiały być teraz nienaturalnie duże.
Kostucha miał intensywnie niebieskie spojrzenie. Jego oczy wyglądały tak, jakby nosił soczewki kontaktowe. Trudno mi było bowiem uwierzyć, że istota ludzka mogła mieć tak piękne oczy okolone długimi rzęsami.
Oczy mężczyzny były jednak jedynym pięknym aspektem jego wyglądu. Reszta jego ciała wyglądała bowiem, jakby ktoś robił na nim eksperymenty, które, rzecz jasna, się nie udały.
Twarz Kostuchy była blada i pobliźniona. Prawa strona jego twarzy wyglądała jak mięso mielone. Oczodół zdawał się być osadzony niżej niż ten drugi. Zastanawiałam się, jaka jego skóra była w dotyku.
Na głowie miał ciemne włosy, krótsze po bokach i dłuższe na czubku. Opadały mu na czoło, gdy dyszał, obserwując moją reakcję na jego widok.
Włosy nie były jednak wszędzie takiego samego koloru.
W kilku miejscach na głowie mężczyzna miał jaśniejsze i krótsze włosy. Nie sądziłam, że był to celowy zabieg. Przypuszczałam, że kiedyś ktoś musiał podpalić mu włosy i dlatego zostały tam takie ślady. Myślałam, że po przypaleniu aż do skóry głowy włosy już nie odrastały, ale może byłam w błędzie. Byłam przecież studentką dziennikarstwa, a nie medycyny ani biotechnologii.
Tak właściwie, czym zajmowała się biotechnologia?
Musiałam mieć nierówno pod sufitem, skoro w takiej chwili myślałam o tak przyziemnych sprawach. Kostucha bowiem nie zaliczał się do przyziemnych rzeczy.
Obserwowałam jego twarz, a potem zjechałam wzrokiem niżej, na jego szyję. Prawa strona szyi również była pobliźniona, co mogło być wynikiem tego, że ktoś wylał na tego mężczyznę wrzątek. Wątpiłam, że sam wyrządził sobie taką krzywdę, choć co ja mogłam o nim wiedzieć? Był dla mnie enigmą i gdybym mogła sama o tym decydować, nigdy nie chciałabym go poznać, ale to niestety było poza moim zasięgiem możliwości.
Odwróciłam głowę w bok, wbijając pusty wzrok w ścianę. Nie chodziło o to, że brzydziłam się wyglądem tego mężczyzny. Jeśli mogłam wierzyć moim przypuszczeniom, to nie była jego wina, że wyglądał jak zombie. Niby nie powinniśmy oceniać ludzi po wyglądzie, gdyż skupiać należało się na tym, co w środku, ale jego wnętrze było równie paskudne. Skoro dopuścił się na mnie jednego z najokrutniejszych czynów, musiał być potworem.
- Goldie Richardson. Piękna, niezależna i silna. Czy aby na pewno?
Jego głos brzmiał jak z jakiegoś horroru. Był zachrypnięty i oschły. Mój oprawca wyglądał na stosunkowo młodego mężczyznę, dlatego ten głos do niego nie pasował. Choć może był starszy, niż na to wyglądał. Blizny na pewno go postarzały.
Pochylił się i wpił się w moje wargi. Pocałował mnie brutalnie, wdzierając się językiem w moje usta. Objął dłonią tył mojej głowy i odchylił mi ją nieznacznie do tyłu, ułatwiając sobie dostęp.
Kiedy się ode mnie oderwał, oparł swoje czoło o moje. Dyszał w moje usta jeszcze przez długi czas. Zmuszał mnie, abym patrzyła mu w oczy. Nie miałam już nic do stracenia, dlatego odwzajemniałam jego spojrzenie.
- Dlaczego mnie skrzywdziłeś?
Spodziewałam się, że mężczyzna zacznie szyderczo się ze mnie naśmiewać, ale on pozostał spokojny i opanowany. Odchylił się lekko w tył i zmarszczył ciemne brwi, obserwując mnie jak swoją schwytaną ofiarę, którą przecież dla niego byłam.
Zdobył już swoją nagrodę, ale czułam, że to nie był koniec jego planu.
Wręcz przeciwnie. Kostucha dopiero się rozkręcał.
- Czy zawsze musimy znajdować odpowiedzi na swoje pytania, Goldie?
- Kto pyta, nie błądzi.
Zaśmiał się, kręcąc głową z politowaniem.
- W rzeczy samej. To stwierdzenie odnosi się jednak do ludzi, a ty już nie jesteś człowiekiem.
- Czym w takim razie jestem?
Uniósł butnie podbródek, patrząc na mnie lekceważąco.
- Moim zwierzęciem.
Drgnęłam, gdy Kostucha chwycił mnie mocno za gardło. Moje oczy wyszły na wierzch. Mężczyzna uśmiechnął się, a ja zauważyłam, że gdy na jego twarzy pojawiał się uśmiech, kącik jego ust szedł w dół. Jego dolna warga była trochę poszarpana, zupełnie jakby jakiś dziki zwierz chwycił ją między zęby.
Nagle się ze mnie wysunął. Moją twarz wykrzywił grymas bólu. Zauważyłam, że dotychczas naprężony penis Kostuchy pokryty żyłkami, doznał spełnienia i się rozluźnił. Zwisał między nogami mężczyzny.
Brunet usiadł na brzegu stołu, kierując swoje ciało w moją stronę. Pogładził mnie po policzku knykciami. Zrobił to niemal z czułością.
- Nie mam wystarczająco dużo pieniędzy, aby ci je ofiarować - oznajmiłam, mając nadzieję na to, że jednak Kostucha się nade mną zlituje.
- Nie chcę twoich pieniędzy, złotko.
Goldie. Tak miałam na imię. Moje imię oznaczało złoto w czystej postaci, jednak jasnym było, że było ono zdrobnione, dlatego w wolnym tłumaczeniu oznaczało "złotko".
- Posłuchaj mnie uważnie, Goldie Richardson. Nie jestem człowiekiem, którego możesz przekupić. Możesz się cieszyć, gdyż wybrałem ciebie na moje dzieło ostateczne.
- Dzieło ostateczne?
Pobliźniony mężczyzna uśmiechnął się krzywo. Zsunął dłoń na moją pierś i okrążył kciukiem sutek.
- Wydajesz się być odpowiednią osobą w odpowiednim miejscu. Twoi bliscy mieszkają daleko. Jesteś tu sama. Nie masz osób, które przejęłyby się twoim zniknięciem. Jesteś nikim. Podobnie jak ja i moi przyjaciele.
Przygryzłam dolną wargę, czując kolejną falę upokorzenia rozlewającą się po moim ciele.
- Świat potrzebuje śmieci, złotko. Śmiecie wyrównują tych dobrych ludzi. My jesteśmy niechcianymi odpadkami. Jeśli sami się sobą nie zaopiekujemy, kto to zrobi? Kto, Goldie?
- Proszę, powiedz mi prawdę.
Kostucha wstał. Sięgnął do krępujących mnie kajdanek i mi je zdjął. Nie miałam nawet siły poruszyć dłońmi. Dlatego też nie potrafiłam sprzeciwić się, gdy Kostucha wziął mnie na ręce. Zamknęłam panicznie oczy, szykując się na to, że rzuci mną o ścianę lub uderzy mną o podłogę. On jednak wziął mnie na swoje kolana. Posadził mnie na swoich udach bokiem. Wplótł palce w moje włosy, odciągając mi głowę w tył, czym zmusił mnie, abym spojrzała mu w oczy. Uśmiechnął się zadowolony i pocałował mnie delikatnie w czoło.
- Prawda jest ważna, ale czy najważniejsza? Powiedz, bardzo cię boli cipka?
- Boli - wyszeptałam, a z moich oczu wycisnęły się łzy, gdy brunet sięgnął wolną ręką między moje nogi i pstryknął mnie w obolałą łechtaczkę.
- To dobrze. Ból jest ważny. Nie martw się. Zaraz cię umyję, ale najpierw chciałbym ci coś opowiedzieć. Wysłuchasz mnie?
Pokiwałam głową, marszcząc brwi, gdy mężczyzna zaczął wsuwać we mnie palec.
- Nazywam się Abel Luciano. Mam dwadzieścia pięć lat. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego wyglądam jak monstrum, ale tego dowiesz się później. Jestem zwolennikiem nieocenienia ludzi po wyglądzie. To strasznie krzywdzące, prawda?
Pokiwałam twierdząco głową, nie czując obowiązku, aby się z nim nie zgodzić. Abel, bo tak nazywał się mój oprawca, miał rację.
- Widzisz, takie śmiecie, jak my, wiedzą najlepiej, jak mroczne potrafią być ludzkie serca. Ludzie żyją, kontemplują, ale są przy tym strasznie egoistyczni. Dlatego stworzyłem ten dom. Dom, w którym ludzie odrzuceni przez społeczeństwo mogą poczuć się kochani i potrzebni. Najpierw niszczymy ludzi, a potem składamy ich w całość. Ty byłaś naszą pierwszą i ostatnią ofiarą.
Zacisnęłam wargi, aby przestały drżeć. Wystarczyło, że żałośnie płakałam. Nie musiałam pokazywać im na inne sposoby, że ich masowy gwałt mnie dotknął.
- Zabijecie mnie?
- Nie - wyznał, śmiejąc się, jakbym powiedziała coś wyjątkowo głupiego. - Takiego skarbu nie możemy pozbawić życia, złotko. Zdegradujemy cię, a potem odbudujemy. Już nigdy nie pozwolę, aby ktokolwiek skrzywdził niewinnego człowieka, nie ponosząc za to odpowiedzialności.
- Dlaczego ja? Abel, dlaczego?
Zastanawiałam się, czy mężczyzna nie będzie na mnie zły, gdy zwrócę się do niego jego imieniem, ale na szczęście okazało się, że nie był wściekły. Pogłaskał mnie z czułością po policzku i złożył delikatny pocałunek na moich ustach. Potem oderwał się ode mnie i zaśmiał się dźwięcznie.
- Dlatego, że jesteś taka, jak ja. Tak samo zniszczona. Tak samo beznadziejna. Tak samo niekochana.
Przyciągnął moją głowę do swojej piersi. Kołysał mnie w ramionach, podczas gdy ja zastanawiałam się nad tym, co zrobić, aby stąd uciec. Bo zostać tutaj nie mogłam. Tego byłam pewna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top