38
Abel
Chwyciłem Goldie za rękę. Za kilka minut mieliśmy dotrzeć do miejsca, którego nie chciałem jej pokazywać. Jednak po tym, co Goldie powiedziała mi w drodze do domu, dotarło do mnie, że nieprzyprowadzenie jej tutaj byłoby ogromnym błędem.
Przyjechaliśmy do Extremum opus dwie godziny temu. Zjedliśmy obiad i ulokowaliśmy Tahoe w jednym z pokoi. Zielonowłosy wyglądał marnie, ale uśmiechał się za każdym razem, gdy przyłapywał nas na tym, że się mu przypatrywaliśmy.
Nie chciałem, aby Tahoe czuł się jak zwierzątko w zoo, jednak cholernie się o niego martwiłem. Miałem nadzieję, że jakoś sobie poradzi. Byłem pewien, że patrzenie na mnie i Goldie sprawiało mu przykrość, ale nie miałem prawa jej od siebie odsunąć. Moja urocza żonka była gotowa odwrócić swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni tylko po to, aby mi pomóc. W zamian jednak wymogła na mnie obietnicę, że i ja jej pomogę, więc na kolanach złożyłem przysięgę, że tego dopilnuję.
Prowadziłem dziewczynę przez gęstwinę lasu, idąc wydeptaną od lat ścieżką. Czułem gulę w gardle. Bałem się, że rozkleję się w miejscu, do którego lada chwila mieliśmy dotrzeć. Nie mogłem jednak powstrzymywać tych emocji, gdyż byłbym nieuczciwy wobec mojego syna, zatajając przed nim, co naprawdę czułem.
Kiedy podeszliśmy do dziecięcego domku chronionego przez płotek, Goldie zatrzymała się w miejscu. Może myślała, że przyprowadziłem ją tutaj, aby dokonać na niej jakiegoś obrządku wiążącego się ze złożeniem jej w ofierze. Może sądziła, że lubiłem bawić się w "tatusia", który kazałby swojej małej dziewczynce udawać dziecko.
Cóż, nic z tych rzeczy.
Pozwoliłem Goldie przyzwyczaić się do tego niezrozumiałego dla niej na pierwszy rzut oka widoku. Gdy uznałem, że jest gotowa, pociągnąłem ją bliżej.
Otworzyłem furtkę i puściłem ją przodem. Uklęknąłem przy domku i przygryzłem dolną wargę, nie chcąc tak szybko się rozpłakać.
- Tutaj jest pochowany mój syn.
Dziewczyna zbladła. Uklękła powoli obok mnie. Patrzyła z niedowierzaniem na ten domek, któremu poświęciłem wiele uwagi i miłości. Chciałem, aby w tym domku Oscar mógł się bawić jako żyjący chłopiec. Miałem nadzieję, że życie pośmiertne było dla niego łaskawe i Bóg, jeśli istniał, pozwalał mu bawić się gdzieś z dziećmi w jego wieku. Z dala od kłamliwej suki, jaką była matka Oscara.
Pogładziłem pomalowane na niebiesko drewno. Nie wytrzymałem. Łza spłynęła po moim policzku, a chwilę potem dołączyła do niej kolejna.
- Pochowałem go tutaj, choć początkowo chciałem mieć go w ogrodzie. Uznałem to jednak za zniewagę dla Oscara. Może wydać ci się to dziwne i żałosne, ale nie chciałem, aby widział, jak przyprowadzam do domu mężczyzn, których później poddawałem torturom. Lubię mój ogród, ale to nie było odpowiednie miejsce dla Oscara. Chowając go tutaj, chciałem mieć pewność, że będzie bezpieczny. Odwiedzam go bardzo często.
Spojrzałem na profil mojej żony. Była głęboko poruszona. Zakrywała usta dłonią, kiwając przecząco głową, jakby nie dowierzając w to, co się działo.
- Kocham Oscara. Nigdy nie przestałem go kochać. Mam nadzieję, że podoba mu się ten domek.
- Sam go zrobiłeś?
Potaknąłem, gładząc palcami drzwiczki domku.
- Jest piękny. Jestem pewna, że Oscar jest z niego bardzo zadowolony.
Jej głos zadrżał. Doceniałem to, że chciała mnie pocieszyć, ale nie musiała udawać, że wszystko było w porządku.
- Pewnego dnia uprowadziłem mężczyznę, który zajmował się nielegalną prostytucją dzieci - wyznałem, sam nie wiedząc, dlaczego tak właściwie jej o tym wszystkim mówię. - Ten człowiek wiedział o mnie najwięcej spośród wszystkich moich dotychczasowych ofiar. Jakimś cudem dogrzebał się do mojej przeszłości i odkrył, że miałem syna. Rzucił mi prosto w twarz, że to ja zabiłem Oscara.
- Co zrobiłeś temu człowiekowi?
Odwróciłem się do Goldie i uśmiechnąłem się po raz pierwszy, odkąd tu przyszedłem.
- Uciąłem mu penisa i wsadziłem do jego ust, a potem podtapiałem go tak długo, aż zdechł.
Goldie zadrżała. Chwyciła mnie za ramię, jakby chciała poczuć moją bliskość. Objąłem ją w pasie, przyciągając do siebie.
- To straszne. To znaczy nie to, że go zabiłeś, a to, że ten facet oskarżał cię o coś tak niemożliwego. Strasznie mi przykro, Abel.
Pogładziłem drewno po raz ostatni i wstałem. Pomogłem mojej żonie się podnieść i gdy wyszliśmy z terenu domku Oscara, zamknąłem za nami prowizoryczną furtkę. Chwyciłem moją księżniczkę za dłoń, podążając z nią do domu. Chciałem dziś wieczorem zabawić się z nią w łóżku. Nie miałem zamiaru przekraczać jej granic. Pragnąłem odwdzięczyć jej się za to, co zrobiła dla mnie wczoraj.
- Śmieszą mnie ludzie, którzy uważają, że codzienne wstawanie o szóstej rano do pracy jest dla nich torturą. Po pracy wracają do swoich domów, do rodzin i choć nie spędzają z nimi dużo czasu w ciągu tygodnia, mają dla nich weekendy. Ja nigdy tego nie miałem. Wiele bym dał, aby móc żyć zwyczajnym życiem. Jestem ciekaw, jak to jest.
- Może już niebawem się o tym przekonasz?
Zatrzymałem się. Posłałem Goldie pytające spojrzenie. Jej policzki znaczyły ślady łez wylanych nad grobem mojego synka.
- Chciałabym być dla ciebie prawdziwą żoną. Rodziną, której nigdy nie miałeś.
Kurwa, wzruszyłem się. Naprawdę się wzruszyłem.
- Goldie, ja...
- Nie śmiem konkurować z twoimi chłopcami - zauważyła, mówiąc o Theo, Claudzie i Phoenixie. - Wiem, że ich kochasz najbardziej. Nigdy nie będę dla ciebie ważniejsza niż oni i Oscar, ale nawet bym tego nie chciała. Każda miłość jest ważna. Nie rozumiem kobiet, które każą swoim mężom trzymać się z dala od przyjaciół. Powinno się pielęgnować relacje, ale coraz więcej jest na tym świecie ludzi egoistycznych. Ja taka nigdy dla ciebie nie będę, Abel. Kto wie, może pewnego dnia i mnie uda ci się pokochać?
Pocałowałem ją zachłannie. Zauważyłem, że robiłem to za każdym razem, gdy nie wiedziałem, w jaki sposób powiedzieć Goldie, że ja już zaczynałem ją kochać.
Byłem durniem sądząc, że nie byłem zdolny do miłości. Nawet taki skurwysyn, jakim byłem, miał serce, które zdolne było kochać. Co prawa, dotarcie do tego kosztowało mnie dużo wysiłku i czasu, lecz w końcu to się udało.
- Wracajmy, dziecinko. Chłopcy pomyślą, że pieprzę cię w lesie.
Miałem nadzieję, że nie przekroczyłem granicy Goldie, mówiąc o pieprzeniu się z nią, podczas gdy kilka dni temu ją zgwałciłem, ale moja żonka uśmiechnęła się tylko i ścisnęła moje pośladki w dłoniach.
- Może to ja pieprzę ciebie, mężu?
Z mojego gardła wydarł się pomruk. Chwyciłem zębami płatek ucha dziewczyny i przygryzłem, zostawiając na jej skórze ślad moich zębów.
***
- Co jest?
Wchodząc do domu, usłyszałem ciszę. To nie był naturalny dźwięk tego domostwa. Phoenix zwykle puszczał z głośników jakąś ciężką muzykę, a Theo przeklinał tak, jakby przemawiał do samego Lucyfera. Claude siedział w swoim pokoju, ciesząc się ciszą i spokojem, ale tym razem coś było nie tak.
Trzymając Goldie za plecami, ruszyłem przed siebie. Okazało się, że nie musiałem iść wcale tak daleko, aby przekonać się, o co chodziło.
Na kanapie w salonie siedział Dash Madden. Mój dawny przyjaciel, który stał się moim wrogiem. Opierał się wygodnie o oparcie i zarzucił nonszalancko nogę na nogę. Ubrany był w czarną bluzę z trupią czaszką wymalowaną na kapturze. Na nogach miał ściśle przylegające do ciała czarne spodnie z dziurami, które odkrywały jego tatuaże. Założył ciężkie buty motocyklowe i uśmiechał się do mnie jak do starego przyjaciela, którego nie widział od lat.
Przebiegłem wzrokiem po moich chłopakach. Phoenix stał pod ścianą, krzyżując ręce na piersi. Patrzył z nienawiścią na Dasha, zaciskając zęby. Claude stał obok Phoenixa. Miał zarzucony na głowę kaptur bluzy. Ręce trzymał w kieszeniach. Nawet z odległości kilku metrów widziałem, jak drżał.
Theo z kolei siedział na podłokietniku fotela, na którym miejsce zajmował Tahoe. Zielonowłosy mierzył nienawistnym spojrzeniem Dasha. Tahoe pochylił się do przodu, opierając łokcie na udach, a dłonie złożył w piramidkę. Nie miał założonej koszulki, dlatego dokładnie widziałem jego napięte mięśnie. Gdyby nie Theo, który trzymał dłoń na ramieniu Tahoe, zielonowłosy na pewno natarłby na Dasha, zmieniając jego mózg w papkę rozbryzganą na ścianie.
Dash wstał. Phoenix wyjął zza paska pistolet i go przeładował. Dash jednak nie zwracał na to uwagi. Powolnym krokiem podszedł do mnie i stanął w odległości około pół metra ode mnie.
Nie mogłem nadziwić się, jak bardzo Dash zmienił się w ciągu tych kilku lat. Nie chodziło już o samą fizyczność. Wyglądał dobrze jak na takiego skurczybyka, ale niektóre z jego tatuaży przerażały i brzydziły nawet mnie. Jednak to w jego oczach dostrzegłem największą zmianę. Była w nich pustka. Zupełna pustka. Otchłań bez emocji.
- Mój bracie. Nie masz pojęcia, jak za tobą tęskniłem, Abel.
- Nie zbliżaj się do mnie, szmato. Stój tam, bo inaczej Phoenix wpakuje ci kulkę w łeb.
- Nie wątpię, że by to zrobił - odrzekł nonszalancko Dash, wzruszając ramionami.
- Czego od nas chcesz?
Dash odchylił się na bok, obserwując z uśmieszkiem na ustach kryjącą się za moimi plecami Goldie. Dziewczyna wbiła paznokcie w moje ramię. Trzęsła się niemiłosiernie, ale nie mogłem jej przytulić. Musiałem obserwować uważnie ręce Dasha. Ręce, które były mordercze. Przeciwko nam nie miałby szans, gdyż nas było pięciu, a on był sam, ale nie wiedziałem, jakie asy miał w rękawie i co był gotów zrobić, aby jeszcze bardziej nas upodlić.
- Przyjechałem się przywitać i sprawdzić, jak czuje się Tahoe po śmierci swojej ciężarnej królowej.
Za ramieniem Dasha patrzyłem na rozgrywającą się scenę, w której Tahoe gwałtownie podniósł się z fotela z zamiarem podejścia do Dasha, żeby zabić go gołymi rękami. W porę Theo chwycił go mocno za przedramię. Wyszeptał mu coś do ucha. Tahoe niechętnie wrócił na miejsce i spuścił wzrok. Jego dłonie drżały. Nie chciałem sobie wyobrażać, co czuł, przebywając w tym samym pomieszczeniu, co morderca jego ukochanej Lilith.
- Jaki masz cel w tym, co robisz?
Dash zaśmiał się łagodnie, odchylając głowę w tył. Spojrzałem na jego tatuaż z imieniem Lilith wyryty na twarzy. Ten sukinsyn był chory, a skoro sam do mnie przyszedł, byłem pewien, że mu nie odpuszczę i dziś Dash umrze.
- Piękna kobieta, Abel. To twoja żona, prawda?
Zacisnąłem dłonie w pięści, raniąc paznokciami swoją skórę.
- Nie twój pieprzony interes. Do konkretów. Po co przyjechałeś do Extremum opus?
- Extremum opus, Auctoritatem Populi... Nie lepiej nazwać to "Wielkim, pojebanym planem Abla Luciano, który chce odpłacić się społeczeństwu za krzywdy, jakich doznał w dzieciństwie"?
- Jeśli nie przejdziesz do rzeczy, każę Phoenixowi oddać strzał w ten twój pusty łeb. Do ciebie należy decyzja, jak długo chcesz jeszcze pożyć, śmieciu.
Madden posłał mi uśmiech. W jego oczach zobaczyłem chęć zemsty.
Tylko za co on miałby się, kurwa, na nas mścić?
- Obiecałem, że skończę tą farsę, Abel. Dałeś mi wspaniały dom i życie, o które nie mógłbym prosić. Miałem u ciebie wszystko, ale spierdoliłem sprawę i dziś tego żałuję. Nie chcę do was wracać. Absolutnie nie. Tym bardziej, że Tahoe tu mieszka. Nie mam nic do niego, bo miłość nie wybiera, ale był moim konkurentem w drodze do serca pięknej Lilith. Przegrałem walkę, ale wygrałem wojnę. Ukarzę ciebie i pozostałych Wysłanników Śmierci za to, że zamiast próbować mnie ratować, wyrzuciliście mnie z rodziny. Nigdy o tym nie zapomniałem. Dlatego zaczynamy zabawę, Abel. Zabawę, w której zwycięzca będzie tylko jeden i będę nim ja.
Zanim Dash wyciągnął spluwę, Phoenix oddał strzał w jego nogę. Madden zaśmiał się jak psychopata i strzelił mi w pierś.
Ból był nieznośny. Nogi ugięły mi się w kolanach i padłem na podłogę. Goldie krzyknęła wniebogłosy, rzucając się na mnie, aby sprawdzić, w jakim stanie była rana. Chciałem ją zapewnić, że przeżyję, ale oczy zaczęły mi się zamykać w niebezpiecznie szybkim tempie. Gdy więc uniosłem głowę, aby spojrzeć na nią ten ostatni raz, zobaczyłem Dasha, który rzucił coś na podłogę i wybiegł z domu, utykając na nogę.
Patrzyłem, jak Phoenix, Theo, Claude i Tahoe rzucają się w pogoń za Dashem, jednak i oni padli w jednej chwili.
Nawet Goldie zamknęła oczy i odpłynęła, a ja zrozumiałem, że Wysłannicy Śmierci i moja żona trafią do piekła wspólnie.
Simus vivimus et morimur simul.
Żyjemy razem i umieramy razem.
To było nasze motto. W końcu się spełniło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top