37

Goldie

Siedziałam z tyłu samochodu. Wracaliśmy do Extremum opus dwoma wozami. W jednym siedział Claude, Tahoe i Phoenix, a w drugim Theo i Abel oraz ja.

Wyjeżdżając z Auctoritatem Populi, czułam w sercu dziwną, niemożliwą do opisania słowami pustkę. Na pewno nie będzie brakowało mi tego miejsca. Doszło tutaj do niepokojących wydarzeń, o których wolałabym zapomnieć. To niestety nie było możliwe.

Byłam pewna, że wrócę do tego miasteczka jeszcze nieraz, ale miałam nadzieję, że nie zdarzy się to w najbliższej przyszłości. Wpierw musieliśmy rozwiązać tajemniczą sprawę związaną z Dashem Maddenem. 

- Kochanie, wszystko w porządku?

Potrząsnęłam głową, wyrywając się z myśli zatruwających moją zmęczoną głowę. Spojrzałam na Abla, który położył dłoń na moim udzie, niebezpiecznie blisko mojego krocza. Zacisnęłam odruchowo nogi, wspominając to, co robiliśmy wczoraj w sypialni. Trochę mnie poniosło i od rana nie byłam w stanie nawet spojrzeć w oczy Abla, gdy przypominałam sobie moment, w którym usiadłam na jego twarzy.

Nie wiedziałam, co we mnie wstąpiło, że stałam się taka ochocza i podniecona. Oczywiście, przywiązałam Abla do łóżka i skułam go, aby mieć pewność, że nie będzie niczego próbował, podczas gdy ja będę ssać jego penisa. Początkowo tylko ta czynność była w moim planie. Nie chciałam zapędzać się dalej, jednak moje podniecenie rosło z minuty na minutę, gdy wysysałam go do ostatniej kropli. Mój umysł odłączył się od ciała i gdy usiadłam na twarzy Abla, poddałam się swojemu podnieceniu. Pozwoliłam, aby Abel doprowadził mnie na szczyt i mimo, że potem długimi godzinami rozmawialiśmy ze sobą i nawet się śmialiśmy, po kilku godzinach snu odczułam ogromny wstyd za swoje zachowanie i unikałam Abla, jak się dało.

Niestety, podróż do "domu" miała zająć trochę czasu, a ja byłam skazana na towarzystwo Abla i Theo. Musiałam więc odpowiedzieć Ablowi, aby nie wyjść na niegrzeczną. 

- Tak, jest w porządku. 

- Złotko, nie okłamuj mnie.

Luciano chwycił mój podbródek. Odwrócił moją twarz do siebie. Zbliżył się do mnie tak, że musiałam zmrużyć oczy, aby móc lepiej go widzieć. 

Zacisnęłam nogi jeszcze mocniej, nie będąc w stanie znieść tego, co spojrzenie Abla robiło z moim ciałem. Powinnam nienawidzić tego mężczyzny, i na pewno część mnie nie znosiła tego człowieka, ale sama wyszłam z inicjatywą próby naprawy naszych relacji.

- Coś się dzieje. Od rana zachowujesz się nieswojo.

- Nie wiesz, jak zachowuję się w zwyczajnym życiu, Abel - wyjaśniłam, wymuszając uśmiech, aby nie pomyślał, że chciałam się z nim kłócić. - Dotychczas czułam się zastraszona, dlatego zachowywałam się tak, a nie inaczej.

Zmrużył podejrzliwie oczy. Pocałował mnie w usta, ale potem się ode mnie nie odsunął.

- Nie kłam. Chodzi o to, co robiliśmy wczoraj?

Spojrzałam zaczerwieniona na Theo, który podśpiewywał coś pod nosem. Udawał, że nie zwraca na nas uwagi, ale znałam ludzką ciekawość i byłam pewna, że podsłuchiwał mojej rozmowy z Ablem. Po prostu nie chciał być nieuprzejmy.

Abel objął dłonią mój policzek, nakierowując mój wzrok na siebie. Pokręcił przecząco głową, niemo nakazując mi przestać uciekać od niego wzrokiem. Przełknęłam więc ślinę i spojrzawszy w jego zranione oczy, powiedziałam szeptem prawdę. 

- Masz rację. Czuję wstyd. Jest mi okropnie źle z tym, co wczoraj ci zrobiłam. Wiem, że w związkach, gdzie ludzie się kochają, takie pieszczoty są normą, ale żal mi siebie, bo postąpiłam żałośnie.

- Boże, złotko...

Pokręciłam głową, prosząc go o to, aby pozwolił mi dokończyć. Nie obchodziło mnie dłużej to, że Theo nas słuchał. Podgłośnił muzykę w radio, ale i tak musiał nas podsłuchiwać. Jednak czego miałam się wstydzić? Tego, że mówiłam o swoich uczuciach? Dlaczego miałabym się krępować rozmawiać o swojej cielesności, jadąc w jednym samochodzie z moimi gwałcicielami?

Obiecałam sobie, że nie będę płakać. Wczorajszy dzień dał mi dużo nowej siły, której rozpaczliwie potrzebowałam. 

Chwile spędzone nad jeziorem z Ablem i późniejsze zbliżenie w sypialni wiele mi dały. Myślałam, że wszystko będzie dobrze, ale moje własne demony powróciły ze zdwojoną siłą, aby bezlitośnie zaatakować moje myśli. Nie powinnam była im się poddawać, ale były one silniejsze ode mnie. Dlatego rozpłakałam się i wypowiedziałam swoje myśli na głos.

- Zauważyłam, że w jednym jestem do ciebie podobna, Abel. Tak samo jak ty, ja również lubię siebie mentalnie samobiczować. Uważam, że nie zasługuję na wszystko dobre, co spotyka mnie w życiu. Mam wrażenie, że skoro inni są szczęśliwi, ja muszę być cierpiętnicą. Nie mam pojęcia, skąd w mojej głowie pojawiło się takie myślenie. Gdy byłam małą dziewczynką, było mi dobrze we własnej skórze, ale potem zauważyłam, że zmieniam się mentalnie i nie spodobały mi się te zmiany. Nie myśl, że nie chciałabym przeżyć prawdziwej miłości. Marzę o niej, ale gdy mnie porwałeś, dotarło do mnie, że nigdy nie poznam mężczyzny, w którym zakocham się z wzajemnością. 

Abel zacisnął wargi. Zauważyłam w kącikach jego ładnych oczu łzy. Przycisnęłam tam kciuki, aby zebrać niechciane łzy. Posłałam mojemu mężowi uśmiech i mówiłam dalej, póki miałam na to siłę. 

- Wczoraj miałam ochotę się z tobą zabawić. Nie tylko dlatego, że to była nasza noc poślubna, choć ten ślub był okropny i bolesny. Chciałam zrobić coś dla siebie. Udowodnić sobie, że mimo uważania, iż nie zasługuję na szczęście, nie jestem jednak takim złym człowiekiem. Dlatego postanowiłam podarować ci rozkosz, a potem sama...

Załkałam, zakrywając usta dłonią. Chciałam stłumić szloch. Czułam, że zaraz rozpłaczę się jeszcze bardziej, więc póki miałam wystarczająco dużo siły, wypowiedziałam pozostałe obawy niemal na jednym wdechu.

- Tak, Abel. Usiadłam ci na twarzy. Nie obchodzi mnie to, że Theo nas słucha. Na pewno, tak jak pozostali twoi przyjaciele, Theo ma mnie za jakąś idiotkę, która pobiegła w te pędy do swojego oprawcy, aby mu obciągnąć. Nikt jednak nie wie, jaką walkę toczę w swojej głowie. Jest mi wstyd, że usiadłam ci na twarzy jak jakaś bezwstydnica, ocierając się o ciebie jak dziwka. Może nie powinnam być dla siebie taka surowa, ale nic nie poradzę na to, że jestem słaba emocjonalnie. Dlatego nie gniewaj się, że od rana cię unikam, Abel. Nie robię tego ze złości na ciebie. Tu chodzi o mnie. O to, że nie potrafię pogodzić się z tym, iż powoli zaczynam się na ciebie otwierać, choć powinnam życzyć ci śmierci w agonii za to, co mi zrobiłeś. 

Abel mocno wbił palce w moje policzki. Oparł swoje czoło o moje. Musiałam się skupić, aby móc patrzeć w jego pełne bólu egzystencjalnego oczy.

Powinnam poczuć się lżej po tym, jak wygłosiłam na głos swoje żale i obawy, jednak poczułam się po prostu brudna. Wolałam użerać się samodzielnie ze swoimi myślami, ale czasu cofnąć nie mogłam. Musiałam pogodzić się z tym, że odkryłam przed Ablem swoje karty.

Choć na dobrą sprawę, czy cokolwiek, co powiedziałam, było dla niego tajemniczym odkryciem? 

Mój mąż pocałował mnie delikatnie w usta, muskając moje wargi swoimi ustami. Całował mnie długo, spokojnie i powoli. Nie wsuwał języka do moich ust. Po prostu je muskał dotykiem tak delikatnym, że prawie nierealnym. 

Kiedy Theo wjechał na nierówny grunt, samochód podskoczył, a ja wpadłam w ramiona Abla. Mężczyzna objął mnie ściśle, przyciskając do swojej piersi. Jedną rękę położył na tyle mojej głowy, a drugą objął moje plecy. Zaciągnęłam się jego męskim zapachem, wbijając paznokcie w jego plecy. Nie chciałam go krzywdzić. Po prostu potrzebowałam poczuć go blisko.

- Goldie, mogę cię wypuścić. 

Theo zakrztusił się powietrzem. Musiał zatrzymać samochód, aby nie spowodować wypadku.

Przez to zrozumiałam, że przez cały czas nas podsłuchiwał, a muzyka wcale nie zagłuszała moich wywodów.

- Abel...

Odsunął się ode mnie na tyle, aby móc spojrzeć mi w oczy. Chciałam uciec od niego wzrokiem, czując się uwięziona jak w klatce, ale coś w jego oczach kazało mi być mu posłuszną. Przynajmniej przez ten moment.

- Unieważnię małżeństwo - wysyczał przez zęby, a ja zdałam sobie sprawę, że trudno mu było wypowiedzieć te słowa na głos. Z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, Abel chciał mnie zatrzymać.

- Nie, Abel. Nie rób tego.

- Nie chcesz wrócić na wolność, kochanie? Nie chcesz spotkać się z rodzicami?

- Nie boisz się, że poszłabym na policję? Wsadziliby was za kratki, gdybym zeznała, że mnie zgwałciliście. 

Abel warknął gardłowo. Na moment spojrzał w bok, ale zaraz potem wrócił na mnie spojrzeniem. 

- Nie wątpię, że byś to zrobiła. Jeżeli jednak to uczyni cię szczęśliwą, zawrócimy do portu i sam odwiozę cię na ląd. 

- Kurwa, Abel - syknął przez zęby Theo z przedniego siedzenia.

- Nie zrobię wam tego - oznajmiłam spokojnie, aby nie zdenerwować mężczyzn. Theo wyraźnie pobladł. Nie chciałam, aby zszedł mi tu na zawał.

Doceniałam propozycję Abla. Nie wątpiłam w to, że gdybym naprawdę go o to poprosiła, bez wahania zawiózłby mnie do portu w miasteczku i pozwoliłby mi wrócić do domu. Może to byłaby najrozsądniejsza opcja, ale wiedziałam, że tym sposobem zniszczyłabym życie nie tylko Wysłannikom Śmierci, ale również ludziom przebywającym w Auctoritatem Populi. Tym, którzy przybyli na wyspę, aby znaleźć dla siebie miejsce, w którym nikt nie będzie ich oceniał ani nie będzie się z nich naśmiewał.

Poza tym, Phoenix poprosił mnie, abym uratowała ich chłopca. Błagał mnie, abym pozwoliła sobie otworzyć się na Abla. Z każdą kolejną spędzoną z nim chwilą odnosiłam wrażenie, że powoli rozszyfrowywałam tego skomplikowanego człowieka, ale nie byłam jakimś psychologiem, aby mu pomóc.

Sama miałam swoje problemy. Abel walczył ze swoimi demonami, a ja ze swoimi. Każde z nas cierpiało na swój sposób. Dotychczas moje życie było kompletne i dobre, ale na pewno nie wspaniałe. Brakowało mi miłości mężczyzny, który pokazałby mi, że życie nie jest takie znowu czarno-białe, jakim je malują. 

Abel Luciano nie był moim wymarzonym facetem, ale stał się moim mężem. Nie byłam pewna, czy nasz akt małżeństwa był prawomocny, ale ktoś taki jak Abel nie kazałby mi podpisać fałszywki. Może nie znałam go długo, ale już trochę zdołałam się na nim poznać. 

Czy chciałam wrócić do Crest Hill?

Tego nie byłam pewna. Mimo, że lubiłam moje spokojne, wręcz nudne życie, brakowało mi w nim czegoś. Czegoś, co dali mi Abel, Phoenix, Theo, Claude, Tahoe, a nawet Lilith. 

Nie mogłam powiedzieć, że polubiłam tych ludzi. Abel, Phoenix, Claude oraz Theo bardzo mnie skrzywdzili. Gdyby mnie porwali, ale nie zmusili do oddania im się na tamtym przeklętym stole, gdzie gwałcili mnie raz po raz, może potrafiłabym im wybaczyć. Wysłannicy Śmierci wyznawali inne zasady niż większość ludzi, dlatego potrafiłabym zaakceptować świat, jaki sobie sami stworzyli, lecz gwałtu nigdy nie mogłabym im wybaczyć. 

Mimo wszystko więc, nie chciałam wracać do domu. Na pewno w przyszłości Abel pozwoli mi skontaktować się z rodzicami, ale nie wyobrażałam sobie powrotu do domu właśnie teraz.

Chciałam przeżyć kolejne chwile z tymi skrzywdzonymi i krzywdzącymi innych ludźmi. Pragnęłam patrzeć, jak zabójca Lilith umiera w męczarniach. Nie odstraszyło mnie nawet to, że widziałam, jak Abel zabija człowieka, uprzednio brutalnie go torturując. 

Dlatego spojrzałam w oczy Abla i łagodnie się do niego uśmiechnęłam. Chwyciłam w dłonie jego piękną, choć pobliźnioną i zniszczoną przez życie twarz. Był taki młody, a przeszedł już tak wiele. Spotkało go zbyt dużo cierpienia, na co nie zasłużył. Żadne dziecko nie zasługiwało na to, aby jego rodzice je torturowali. Abel przeszedł piekło, ale wyszedł z tego silniejszy. Najważniejszy był fakt, że chciał się zmienić. Gdybym tego w nim nie widziała, nie dałabym mu szansy na poprawę, ale on naprawdę się zmieniał. Był gotów stać się dla mnie lepszym człowiekiem. Może dla większości ludzi to byłoby za mało po tym, co mnie spotkało z jego rąk, ale mi w zupełności wystarczało.

- Nie odejdę od ciebie. Daję ci szansę, Abel. Spróbuję cię uleczyć, ale ty musisz uleczyć mnie. Jeśli to się uda, zostanę z tobą, a potem, może za kilka miesięcy, przedstawię cię rodzicom. Co ty na to?

Gdyby Theo nie przystanął, wściekłabym się na Abla za to, co zrobił następnie.

Mój mąż rozpiął pas bezpieczeństwa i padł przede mną na kolana w przestrzeni między fotelami. Pochylił pokornie głowę, a ja zacisnęłam dłonie na fotelu, nie mając pojęcia, jak zareagować.

- Goldie, kurewsko ci dziękuję. Nie wiem nawet, co powiedzieć. 

- Nie musisz przede mną klękać...

- Właśnie, że muszę! - zaprotestował, na moje oko zbyt gwałtownie. - Dajesz mi szansę po tym, jak cię porwałem! Jak cię zgwałciłem! Jak wywiozłem cię do miasteczka, w którym wszystko jest tak popierdolone, jak ja, a ty mnie zaakceptowałaś! Nie zasłużyłem na ciebie, do kurwy nędzy!

Patrzyłam, jak wielki Abel Luciano, samozwańczy król, zaczyna płakać rzewnymi łzami. Pochylał głowę, nie będąc w stanie na mnie spojrzeć, dlatego tym razem to ja postanowiłam zdominować sytuację.

Zdominować mojego męża. 

Objąwszy dłońmi jego przystojną, acz pokaleczoną twarz, przyssałam się do jego ust. Całowałam go zachłannie, zupełnie jak wczoraj nad jeziorem. Abel pozwolił mi na tą samowolkę, a co więcej - zdawał się nią rozkoszować.

Zaśmiałam się, gdy odsunąwszy się ode mnie, Abel posłał mi lekki uśmiech. Tego właśnie potrzebowałam.

Zapewnienia, że nie zwariowałam do reszty. Choć czy ktoś taki, jak Wysłannicy Śmierci, miał być wiarygodnym wskaźnikiem tego, że nie ogłupiałam?

Cóż, może nie, ale to nie było w tej chwili najważniejsze.

Dałam Ablowi drugą szansę i miałam zamiaru dotrzymać słowa. Zaopiekuję się tym skrzywdzonym chłopcem i pokażę mu, że życie nie jest tylko czarno-białe.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top