36
Phoenix
Wbiegłem na samą górę, jęcząc z ulgi, gdy w końcu znalazłem tu tego dupka.
Noc była dla mnie upojna. Byłem podłym bydlakiem, skoro masturbowałem się do jęków Abla i Goldie dochodzących zza ściany, ale jako, że nie miałem kobiety, którą mógłbym kochać i zaspokajać się z nią, musiałem radzić sobie sam. Postanowiłem nie mówić Ablowi o tym, że podsłuchiwałem jego i jego żony, dlatego z samego rana wyszedłem z pokoju. Miałem zamiar iść do Tahoe, aby go zbudzić i zabrać do śniadanie. Chciałem, aby nie myślał o śmierci Lilith, ale Tahoe mnie uprzedził.
- Gdzie on, kurwa, jest?!
Krzyknąłem na Fredericka, czego szybko pożałowałem. Ten człowiek nie zasłużył na to, abym na niego krzyczał. Frederick miał gołębie serce i zawsze ze mną żartował. Był dosyć sztywny, nie lubił rozrywki, lecz nie zmieniało to faktu, że Frederick był najbardziej godnym zaufania członkiem społeczności Auctoritatem Populi.
- Widziałem go rano, Phoenix. Chyba poszedł na...
- Ja pierdolę, co z niego za skurwiel.
Wybiegłem z hotelu w spodniach dresowych, nie mając na sobie koszulki. Poranek był chłodny, ale nie było aż tak zimno, żebym mógł zachorować. Dlatego prędko pobiegłem na wzgórze cmentarne, mając nadzieję, że zastanę tam żywego Tahoe.
Taheo był chory z miłości na punkcie Lilith, więc obawiałem się, że mój przyjaciel zrobi sobie krzywdę, gdy nikt nie będzie patrzył. Nigdy bym sobie tego nie darował. Obiecaliśmy Tahoe prywatność w nocy, gdyż nie chciał, aby ktokolwiek spał w jego pokoju. Uszanowaliśmy jego decyzję, jednak teraz zrozumiałem, że to był błąd.
Powinienem był przykuć tego sukinsyna kajdanami do łóżka i chłostać go za każdym razem, gdy wypowiedziałby choć słowo o chęci popełnienia samobójstwa.
Odetchnąłem z ulgi, gdy ujrzałem Tahoe, który siedział po turecku z pochyloną głową przy grobie Lilith. Zielone włosy mężczyzny sterczały na boki. Tahoe przyszedł tu w wymiętej koszulce i bokserkach. Nie myślał za wiele o swoim stroju, ale kto śmiałby go o to osądzać?
Podszedłem do zielonowłosego i usiadłem obok niego bez pytania. Tahoe podniósł na mnie wzrok. Jego spojrzenie było zamglone i jakby nieobecne. Tahoe uśmiechnął się do mnie kącikiem ust. Nie miałem sumienia opierdalać go za to, że wyszedł z hotelu, nie informując nas o tym. W jego oczach widziałem tak ogromne cierpienie, że po prostu położyłem dłoń na jego plecach i poklepałem go bratersko.
Nigdy nie byłem dobry w czułych słówkach i zapewnieniach, że wszystko będzie dobrze. Nasze życie było popierdolone na tyle, że rozumiałem, iż nigdy nie będziemy mieć spokoju. Dlatego darowałem sobie te puste frazesy i postanowiłem zrobić coś, co jeszcze bardziej zaboli Tahoe. Nic jednak nie trawiło bólu tak, jak robiło to wspominanie zmarłej osoby.
- Lilith była dobrą kobietą.
Tahoe parsknął śmiechem, kiwając twierdząco głową.
- Była niesamowita. Powinienem leżeć w tym zimnym dole obok niej. Kurwa, Lilith nie ma nawet trumny. Jakie to wszystko jest popieprzone.
Zacisnąłem dłoń na jego karku. Abel zawsze stosował wobec mnie ten wyrażający dominację gest, gdy odlatywałem gdzieś daleko myślami. Nikt nie potrafił tak doskonale dominować, jak właśnie Abel. Można było sądzić, że chłopiec, z którego rodzice uczynili swoją marionetkę, będzie uległy i spolegliwy, ale było wręcz przeciwnie. Chorzy psychicznie rodzice Abla wyzwolili w nim demona, który obudził się, gdy Abel został spuszczony ze smyczy. Wówczas siał spustoszenie, a ja mu w tym pomagałem.
Teraz przyszła pora, abym pomógł komuś innemu. Komuś, kto bardzo potrzebował mojej pomocy.
- Człowiek po śmierci jednoczy się znów z naturą. Może pierdolę głupoty, ale wiesz, że taka jest prawda. Abel nie chciał, aby ktokolwiek w miasteczku został pochowany z jakimś pudełku.
- Na samą myśl o tym, że jej zimne ciało przykrywa ziemia, mam dreszcze. Powinienem ją stamtąd wykopać i urządzić jej prawdziwy pogrzeb. Kurwa, najchętniej bym ją wskrzesił. Czy to czyni ze mnie wariata, Phoenix?
- Zakochanego wariata - odrzekłem, uśmiechając się sztucznie.
W chwilach pełnych cierpienia nie potrafiłem się uśmiechać. Byłem za słaby. Tak cholernie słaby.
- Nie potrafię wybaczyć sobie tego, że nie dopilnowałem Lilith. Kiedy płynąłem na ląd, nie miałem pojęcia, że tym sposobem wystawiałem ją na zakochanego w niej skurwiela. Carlisle zawsze był dla mnie uprzejmy. Czasami piłem z nim kawę i śmiałem się do upadłego. Lilith zawsze była w tym czasie spięta. Trzymałem ją na swoich kolanach i tuliłem, całując do utraty tchu. To musiało działać jak płachta na byka na Carlisle'a. Nie miałem o tym pojęcia.
Tahoe schował twarz w dłoniach. Gdybym mógł jakoś zabrać na siebie część jego cierpienia, zrobiłbym to bez wahania. Ja, w przeciwieństwie do Tahoe i Abla, nie miałem nikogo, za kim mógłbym płakać w razie jego śmierci.
Na pewno płakałbym za Ablem, Theo, Claude'm i Tahoe, ale miałem na myśli kobietę. Dziewczynę, dla której byłbym całym światem. Może naoglądałem się zbyt wielu komedii romantycznych, ale wierzyłem w miłość. Skoro Goldie i Abel zabawiali się przez pół nocy, jęcząc i śmiejąc się do upadłego, dla mnie również musiała istnieć szansa. Nie potrafiłem jednak otworzyć się na żadną z kobiet z miasteczka, więc mogłem winić tylko siebie o to, że byłem takim zimnym sukinsynem.
Facetem, który do zmiany potrzebował kochającej go kobiety. Tylko czy zasługiwałem na miłość?
- Wczoraj otrzymaliśmy nagranie od Dasha.
Tahoe pobladł. Jego twarz stała się biała jak ściana w sekundę. Jasne oczy wwiercały się we mnie. Aż drgnąłem z niepokoju. Nigdy nie czułem się słabszy od niego, lecz w tej chwili to Tahoe nade mną dominował i obaj zdawaliśmy sobie z tego sprawę.
- Czego chciał?
- Powiedział, że to nie koniec. Niebawem się z nami spotka. Nie wiem, co planuje. Zapewniał nas o tym, że nas kocha i wciąż traktuje nas jak braci. Powiedział też, że początkowo nie chciał zabijać Lilith, tylko ciebie. Uznał jednak, że jej śmierć zaboli wszystkich bardziej.
Nie miałem prawa ukrywać tych informacji przed Tahoe. Prędzej czy później dowiedziałby się, co sądził o nim Dash.
Gdy wspominałem dawne chwile spędzone razem, zawsze patrzyłem na Dasha z pewnym podziwem. Był radosny, podnosił wszystkich na duchu i miał najmniej krwawe zapędy z nas wszystkich. Nie liczyłem oczywiście Claude'a, który momentami sprawiał wrażenie, jakby był w naszym domu duchem, a nie członkiem rodziny.
Dash miał głowę na karku i wiedział, czego chciał. Myślałem, że będzie nam dane wspólnie przeżywać przygody i dbać o mieszkańców Auctoritatem Populi, bo taki był nasz nadrzędny cel, ale bardzo się przeliczyłem. Dziś miałem ochotę ukręcić mu łeb, uprzednio boleśnie go torturując. Nie mogłem patrzeć na jego zakłamaną mordę na nagraniu, które nam zostawił. Ten człowiek był dla mnie śmieciem i tak miałem zamiar go traktować, choć znając Dasha, tak łatwo nie pozwoli nam o sobie zapomnieć.
Tahoe kiwał się w przód i w tył. Nie podobał mi się stan, w jakim się pogrążył. Nie miałem prawa wymagać od niego, aby zapomniał o Lilith i poszedł dalej. Tahoe kochał ją najbardziej na świecie. Stracił wiarę w ludzi, ale wrócił do życia silniejszy i to przy boku Lilith pragnął przejść przez ziemską egzystencję. Tak bardzo nie mógł się doczekać dnia, w którym na świat przyjdzie jego potomek. Marzył o dużej i kochającej się rodzinie.
Dash zasłużył na śmierć.
- Pojedziesz z nami do Extremum opus - zarządziłem, może nieco zbyt ostro. - Musimy pilnować się nawzajem. Dash może uderzyć w każdej chwili.
- Uważasz, że sam bym sobie z nim nie poradził?
Tahoe posłał mi słaby uśmiech, utwierdzając mnie w tym, że tylko żartował. Cóż, wolałem, aby nie robił sobie żartów z bezpieczeństwa naszej rodziny.
- Jesteś cholernie silnym skurczybykiem, ale wiesz, że wolę przywiązać cię do łóżka i mieć cię na oku niż pozwolić ci włóczyć się samotnie po mieście.
Zignorował mój przytyk do jego porannego zachowania. Pokiwał niemrawo głową, myślami będąc daleko od swojego ciała.
- Pójdę z wami na koniec świata, Phoenix.
- Tahoe...
- Mówię poważnie - przerwał mi, kiwając w zapamiętaniu głową. Przyglądał się prowizorycznemu grobowi swojej ukochanej. Byłem pewien, że będzie mu ciężko zostawić jej grób sobie samemu i pojechać z nami do domu, ale to była jedyna opcja. Dash czyhał na życie Tahoe. Musiałem zatroszczyć się o mojego brata.
- Proszę, nie wychodź mi to z uczuciami.
- Wiesz, że mówię o uczuciach tylko przy osobach, którym bezgranicznie ufam - ciągnął, nie patrząc już na mnie. - Miłość niszczy człowieka, zamiast go uskrzydlać. Dlatego tak cholernie bałem się zakochać w Lilith. Wiedziałem, że prędzej czy później nasza miłość się zniszczy. Starałem się spychać te niechciane myśli w tył głowy, aby się o nic nie martwić, ale życie potrafi zaskoczyć w najmniej spodziewanym momencie. Moje życie było do niczego, dopóki nie poznałem was i Lilith. Bez niej czuję się wybrakowany, ale nie musisz się martwić, bo zapewniam cię, że nie odbiorę sobie życia. Będę żył tak długo, dopóki osobiście nie uduszę Dasha Maddena. Potem, gdy ten skurwiel już wyzionie ducha, zajmę się wami. Moją rodziną. Jedyną, jaką kiedykolwiek miałem.
Przytuliłem Tahoe, czując spływające mi po twarzy łzy. Płakałem rzadko, prawie wcale, lecz jego słowa spowodowały, że moje serce pękło na pół.
Musiałem chronić Tahoe przed Dashem. Choćby za cenę własnego życia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top