27
Goldie
- Abel, nie! Wracajmy do portu! Niczego od ciebie nie chcę!
Krzyczałam na niego, uderzając go w pośladki. Abel bowiem przerzucił mnie sobie przez ramię jak szmacianą laleczkę i niósł mnie tak do Auctoritatem Populi. Sam dawał mi co jakiś czas klapsy, śmiejąc się rozbawiony.
Ten człowiek był chory. Powtarzałam to już nieraz, ale każde jego kolejne zachowania, z jakimi miałam styczność, tylko mnie w tym utwierdzały. Podobno w miasteczku grasował szaleniec, a Abel w tym czasie śmiał się wniebogłosy. Kilkanaście godzin temu był świadkiem śmierci swojej przyjaciółki i załamania nerwowego swojego przyjaciela, a teraz zdawał doskonale się bawić.
Nie miałam już sił z nim walczyć, dlatego po poobijaniu mu tyłka pięściami, wczepiłam się palcami w jego koszulkę, aby móc w razie upadku się go przytrzymać. Z pewnością nie uchroniłby mnie to w żaden spektakularny sposób, jednak nadzieja umierała ostatnia.
- Gdzie mnie niesiesz? Abel, naprawdę nie chciałam cię zdenerwować.
- Złotko, wcale mnie nie zdenerwowałaś - odrzekł, poklepując mnie po pośladku. - Po prostu chcę udowodnić ci, że poważnie traktuję związek z tobą.
- Związek? Przecież nie jesteśmy w związku.
Znów się zaśmiał, a ja pożałowałam, że rano przy Theo zwymiotowałam całe "zdrowe" śniadanie. Gdybym miała coś w żołądku, zmusiłabym się do zwrócenia tego na czarne spodnie Abla. Może to powstrzymałoby go przed tym, co planował mi zrobić.
- Nie? W takim razie kim dla ciebie jestem?
Pogrywał sobie ze mną, ale ja nie miałam zamiaru dać mu tej satysfakcji. Uznałam, że skoro przetrwałam masowy gwałt, przetrwam wszystko inne, co przygotuje dla mnie Abel. Już nic gorszego nie mogło się wydarzyć. Może pewnego dnia Abel zechce pokusić się o zabicie moich rodziców, ale czułam, że tak szybko do tego nie dojdzie. Moi rodzice byli bowiem swego rodzaju kartą przetargową w naszej relacji. Zarówno Abel jak i ja mieliśmy świadomość, że cokolwiek się wydarzy, musiał zachować moich rodziców przy życiu tak długo, jak to możliwe.
Dlaczego?
Dlatego, że póki byli przy życiu, mógł mnie szantażować do woli. Jeśliby umarli, Abel nie miałby już czym mnie zastraszać, a ja nie miałabym o co walczyć. Pewnie po odejściu mamy i taty załamałabym się i popełniłabym samobójstwo, zanim Abel zdążyłby wymyślić nowy sposób na psychiczne znęcanie się nade mną.
- Wracamy do hotelu?
Poderwałam głowę, gdy zobaczyłam znajome kafelki przy wejściu do hotelu Fredericka. Abel nic nie odpowiedział.
Kiedy zaniósł mnie do pokoju, w którym dotychczas nie miałam okazji być, posadził mnie na krześle. Patrzyłam, jak Abel podchodzi do szuflady i wyjmuje z niej kajdanki. To był kolejny dowód na to, że ten mężczyzna miał nierówno pod sufitem. Skoro w każdym pomieszczeniu tego przybytku w szufladach znajdowały się kajdanki, sznury i inne zabawki erotyczne, hotel Fredericka mógł uchodzić za burdel. Nie miałam prawa oceniać ludzi, którzy przychodzili tutaj, aby uprawiać seks, ale niepokoiło mnie umiłowanie Abla Luciano do wszelkich narzędzi służących do krępowania.
Poddałam mu się jednak, mając świadomość, że ani ucieczka z miasteczka, ani z wyspy, nie była możliwa. Mogłam rzucić się do oceanu, ale skoro zaraz po naszym wejściu do Auctoritatem Populi strażnicy zamknęli bramę i stanęli przy niej, aby jej pilnować, zdawałam sobie sprawę, że próba ucieczki skazana byłaby na niepowodzenie.
Patrzyłam, jak Abel chwyta moje nadgarstki i skuwa je skórzanymi kajdankami w kolorze różowym. Od środka bransolety wysadzane były miękkim futerkiem, dlatego nie raniły moich rąk. Następnie brunet uklęknął na podłodze i przykuł mi kolejnymi kajdanami kostki nóg do nóżek krzesła, na którym siedziałam. Gdy dokończył dzieła, wstał i odsunąwszy się ode mnie na krok, wyjął z kieszeni spodni telefon.
- Claude? Tahoe wciąż śpi?
Nie usłyszałam odpowiedzi po drugiej stronie, ale Abel potakiwał milcząco, więc domyślałam się, że Claude po drugiej stronie był obecny.
- W takim razie z nim zostań. Wyślij tu, proszę, Phoenixa i Theo. Tak, super. Dzięki.
Abel zakończył połączenie. Oparł się pośladkami o blat biurka. Skrzyżował ręce na piersi, patrząc na mnie z góry z krzywym uśmieszkiem na twarzy.
- Zawołałeś ich, bo znów chcesz mnie zgwałcić? Nie musiałeś mnie wiązać, Abel. Zrozumiałam, że stąd nie ma ucieczki. Zrozumiałam też, że jesteś potworem i proszenie cię o łaskę jest bezsensowne.
Mój oprawca chwycił w palce mój podbródek. Odchylił mi głowę do tyłu tak mocno, że nie byłam w stanie patrzeć na nic innego, jak tylko na pochylającego się nade mną Abla. Prezentował się przerażająco, gdy mrok przesłonił jego spojrzenie.
- Myślisz, że zadzwoniłem po moich przyjaciół po to, aby zaprosić ich na orgię?
Przełknęłam ślinę. Nie mogłam skinąć głową, więc odpowiedziałam na głos.
- Tak.
- W takim razie bardzo się mylisz, złotko. Nie skrzywdzimy cię. Przynajmniej nie fizycznie.
Mężczyzna puścił mój podbródek. Poczułam w kącikach oczu łzy, ale nie chciałam jeszcze płakać.
Nie musieliśmy długo czekać na Phoenixa i Theo. Obaj uśmiechnęli się do mnie lekko, choć gdy zobaczyli, że jestem przykuta do krzesła, posłali pytające spojrzenia w kierunku Abla. Ten westchnął ciężko. Przeczesał palcami ciemne włosy. Zatrzymał się w miejscu, w którym jego włosy były znacznie krótsze niż na pozostałej części głowy. Niemal widziałam, jak trybiki w jego głowie się obracają, przypominając mu tortury, które musiał znieść, aby być człowiekiem, którym był dzisiaj.
- Co nasza dziewczynka przeskrobała? Abel, rozumiem twoje popędy, ale nie zgadzam się na ponowne skrzywdzenie jej. To odpada.
Podziękowałam w myślach Theo za wstawienie się za mną, nie spodziewając się po nim takiego aktu łaski.
- Panowie, spokojnie. Naszej Goldie nic się nie stanie. Chciałem, abyście byli świadkami bardzo ważnej chwili. Niestety Claude opiekuje się Tahoe, ale jestem pewien, że on również będzie miał okazję cieszyć się naszym szczęściem.
- Abel, kurwa. Chyba nie chcesz...
- Właśnie, że tak. To właśnie chcę zrobić.
Patrzyłam, jak Abel podchodzi do szuflady biurka, bojąc się, że wyciągnie z niej jakiś erotyczny gadżet, którym postanowi się nade mną poznęcać w obecności dwójki swoich przyjaciół.
Phoenix pobladł. Nie rozumiałam, co mieli na myśli. Co takiego chcieli ze mną zrobić? Czy było to coś strasznego?
Jeżeli jednak nie chcieli zaszkodzić mi fizycznie, o co w takim razie mogło chodzić?
Abel zasiadł w wygodnym fotelu znajdującym się po przeciwnej stronie biurka. Za moimi plecami stanęli Phoenix i Theo. Phoenix położył dłoń na moim ramieniu i lekko zacisnął palce na mojej skórze. Nie spojrzałam jednak na niego. Skupiałam wzrok na Ablu i na tym, co trzymał w rękach.
- Chciałaś, abym pokazał ci, że traktuję cię poważnie, Goldie. Nie ma nic poważniejszego niż akt małżeństwa, mam rację?
Mówiąc to, Luciano położył przede mną dokument. Pismo, które uczyniłoby ze mnie jego żonę.
Spojrzałam na niego jak na wariata. Gdybym nie była przykuta do krzesła, może zaczęłabym się nawet śmiać, bawiąc się tą sytuacją. Chorobliwa powaga w oczach Abla pokazywała mi jednak, że nie powinnam była się śmiać, jeśli nie chciałam zarobić kary.
Mężczyzna położył przede mną długopis. Nie miałam rąk przykutych do podłokietników krzesła. Były po prostu skute ze sobą, więc nie miałabym najmniejszego problemu ze złożeniem podpisu w miejscu wyznaczonym na piśmie. Nie sięgnęłam jednak po długopis, będąc pewną, że nie podpiszę tego cholerstwa. Nigdy nie stanę się żoną Abla Luciano. Nie oddam mu ostatniej cząstki siebie. Odebrał mi wszystko, ale nie miał prawa odebrać mi możliwości zdecydowania o tym, komu powierzę pozostałą część swojego marnego życia.
- Czy to żart?
Abel nie był w nastroju do zabawy. Pokręcił przecząco głową. Wstał z fotela i okrążywszy biurko, stanął obok mnie. Położywszy dłoń na mojej głowie, zaczął mnie po niej głaskać jak jakieś zwierzątko. Patrzył mi w oczy z powagą. Jego pobliźniona twarz wyglądała jeszcze straszniej niż wcześniej.
- To nie jest żart, Goldie. To najprawdziwsza prawda. Nie wyjdziemy stąd, dopóki nie podpiszesz tego dokumentu, maleńka. Zrób to, oszczędzając sobie i nam niepotrzebnych nerwów. Wiesz, że jestem człowiekiem cierpliwym i mogę czekać godzinami na to, aż podpiszesz akt małżeństwa, ale tak się składa, że mam na ciebie haka i ty doskonale wiesz, co mam na myśli.
- Nie zrobiłbyś tego...
- Założymy się?
Jego chytry uśmieszek uświadomił mnie w tym, że to koniec.
Abel gładził mnie jednostajnym ruchem po głowie. Poczułam na swoich policzkach łzy. Zapłakałam nad utraconą wolnością i nad utratą siebie samej.
- Posłuchaj, Abel - zaczął stojący za mną Phoenix, który ani na chwilę nie spuścił dłoni z mojego ramienia. - To nie jest konieczne i wszyscy tu obecni o tym wiemy. Goldie i tak jest twoja.
- Nie wtrącaj się - warknął Abel, zaciskając dłoń na moich włosach. Prędko jednak się zrehabilitował, widząc, że robił mi krzywdę. Posłał mi łagodny uśmiech i pochyliwszy się nieznacznie, pocałował mnie delikatnie w czoło. Włożył w ten pocałunek wszystkie swoje pozytywne uczucia. Wszystkie łagodne emocje, których miał w sobie tak niewiele. Może tym pocałunkiem chciał pokazać mi, że nie był takim potworem, za jakiego go uważałam, lecz chyba zdawał sobie sprawę z tego, że dobrowolnie nie podpiszę aktu małżeństwa.
Dobry Boże, nie zostanę żoną w tak młodym wieku. Jeśli jeszcze Abel później nakazałby mi, abym zaszła z nim w ciążę, nie przeżyłabym tego. Musiałam być więc silna i nie pozwolić się zastraszyć.
Choć czy istniała jakakolwiek szansa na to, że Abel się podda? Przecież on nigdy się nie poddawał.
On był królem.
- Goldie - zaczął spokojnie Abel, zmuszając mnie, abym patrzyła w jego straszną twarz. - Nie jestem doskonałym materiałem na męża. Kurwa, nie jestem nawet dostateczny w tej kwestii. Mam swoje problemy, z którymi mierzę się od lat dziecięcych. Jestem skrzywiony. Zabijam z zimną krwią. Torturuję z radością. Znam cię bardzo krótko, a ty mnie jeszcze krócej, ale oboje wiemy, że nigdy nie spocznę, dopóki nie uczynię cię moją na wieki. Ten papierek jest ważny dla większości ludzi, ale dla mnie stanowić będzie dowód na to, że należysz do mnie. Staniesz się moją własnością, a ja będę twój. Nie myśl, proszę, że to działa tylko w jedną stronę. Skoro wymagam, abyś była moja, mogę ci przysiąc, że ja zrobię wszystko, aby być tylko twój.
Mężczyzna starł kciukiem łzy z moich policzków. Otworzyłam usta, aby powiedzieć mu, żeby poszedł się jebać, ale Abel przycisnął mi do ust kciuk. Mimowolnie wzięłam go między wargi. Zapłakałam mocniej, wgryzając się w palec Abla, jednak dla niego tak delikatny ból nie był nawet wart uwagi.
- Słoneczko, przecież i tak należysz do mnie. Po co walczyć z czymś, co jest nieuniknione?
- Nie chcę cię - warknęłam. Phoenix pocałował mnie w czubek głowy. Boże, ta sytuacja była chora. Ja również zaczynałam być chora w towarzystwie takich oszołomów.
Abel wyciągnął z kieszeni spodni telefon. Chwilę w nim pogrzebał, po czym pokazał mi obraz.
Ujrzałam nagranie z monitoringu, które transmitowane było na bieżąco. Zobaczyłam na nim mój rodzinny dom. Tata był w pracy o tej porze, ale mama krzątała się w kuchni, pewnie robiąc dla ojca ciasto. To była ich tradycja. Co wtorek mama piekła ojcu ciasto, a czasami, gdy wracałam do domu na weekend, ja również dostawałam kilka kawałków.
Łzy popłynęły po mojej twarzy bezlitośnie. Z mojego gardła wyrwał się bolesny szloch.
- Witaj, Richard. Masz przy sobie broń, prawda?
- Tak, szefie - odpowiedział zniekształcony głos z drugiej strony słuchawki. Ktoś tam był. Ktoś pilnował mojego domu.
- Pokaż mi ją, proszę.
Dłoń okryta skórzaną rękawiczką pojawiła się w zasięgu kamery. Patrzyłam na pistolet, który na moich oczach został przeładowany i gotowy do oddania strzału.
- Abel, nie!
- Spokojnie. Jeszcze o niczym nie zadecydowałem. Richard, matka Goldie jest w domu, prawda?
- Tak, szefie - rzekł Richard, którego twarzy nie widziałam. - Pani Cheryl jest w domu i właśnie piecze ciasto. Kurwa, chciałbym coś zjeść. Mam robotę, szefie?
- Zaczekaj moment, Richard. Porozmawiam z moją Goldie. Wiesz, że właśnie chcemy wziąć ślub?
- Naprawdę? Rany, gratulacje, szefie! Niebawem poznam twoją żoneczkę?
- Och, tak!
Zapłakałam. Abel wyjął kciuk z moich ust i oblizał go, sugestywnie otaczając go wargami.
- Wyjdź z samochodu, Richard. Podejdź do okna pani Cheryl. Moja przyszła żoneczka chce zobaczyć swoją mamusię.
- Nie! Abel! Richard! Nie róbcie mi tego!
- To tylko zabawa - wyszeptał Abel, przygryzając płatek mojego ucha. Pociągnął go w swoją stronę, a potem puścił, choć ból po ugryzieniu czułam jeszcze przez jakiś czas.
Patrzyłam, jak obraz na ekranie telefonu się zmienia. Richard podszedł do okna kuchni. Mama, niczego nieświadoma, piekła spokojnie ciasto, zapewne słuchając przy tym radia. Uśmiechała się łagodnie, nie widząc w pobliżu napastnika. Nie była świadoma tego, że przez moją złą decyzję mogła zginąć.
- Jak będzie, złotko? Podpiszesz akt małżeństwa i zostaniesz moją żoną?
Oddychając urywanie, spojrzałam w oczy tego potwora. Abel miał grobowy wyraz twarzy. Zaciskał palce na telefonie. Urządzeniu, za którego pomocą Abel mógł odebrać życie mojej niczemu niewinnej mamie.
Phoenix oparł obie dłonie na moich ramionach, a Theo położył swoją na mojej głowie. Obaj chcieli pokazać, że byli przy mnie, gotowi udzielić mi wsparcia.
- Tik, tak. Zegar tyka, Goldie. Twoja mama zaraz się odwróci, a wtedy Richard odda strzał. Chyba, że w porę podejmiesz racjonalną decyzję i pozwolisz jej żyć, zanim zobaczy mojego kolegę.
- Abel...
- Tak?
Zacisnęłam dłonie w pięści. Niepewnie położyłam je na biurku. Sięgnęłam prawą ręką po długopis i przez załzawione oczy dostrzegłam miejsce na papierku, w którym miałam się podpisać.
Przycisnęłam długopis do dokumentu i podpisałam się swoim imieniem i nazwiskiem. Następnie odsunęłam dokument od siebie, odłożyłam długopis na blat i zawyłam z rozpaczy, chowając twarz w dłoniach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top