19
Goldie
- Musisz stąd wyjść, kochanie. Boże, zaraz zadzwonię po Phoenixa. Kurwa mać, nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.
Stałam na obu nogach, ignorując ich ból. Wpatrywałam się w dziurę ziejącą w głowie Lilith. Tahoe patrzył na swoją ukochaną kobietę z niedowierzaniem. Oddychał urywanie. Jego oczy były wielkie jak spodki. W niczym nie przypominał pewnego siebie i aroganckiego młodego mężczyzny, którym był jeszcze chwilę temu.
Abel objął mnie w pasie. Rozglądał się wokoło panicznie. Nie odrywałam wzroku od martwej Lilith. Jej piękne oczy były szeroko otwarte, jakby zobaczyła ducha. W jednej chwili pożałowałam, że to nie mnie trafił napastnik. Gdybym umarła od kuli, Abel nie musiałby się już mną przejmować, a ja uwolniłabym się z piekła. To było cholernie niesprawiedliwe, że umarła niewinna dziewczyna, która tak bardzo chciała żyć i kochać. Lilith była śliczna, skromna i pełna miłości. Tahoe był szczęściarzem. Nie wiedziałam, jak się po tym pozbiera, ale póki co nie miałam czasu o tym myśleć.
W restauracji zapanowała cisza. Spojrzałam na kelnera, który patrzył na Abla wielkimi oczami. Trząsł się niemiłosiernie. Zachowywał się tak, jakby strzelanina była jego winą.
- Czy ktoś widział napastników? - krzyknął Abel do klientów, którzy wystraszeni siedzieli przy stołach. Mężczyźni przytulali swoje kobiety, a przyjaciele trzymali się za ręce.
- Ja widziałem, proszę pana.
Abel nie odstępował mnie na krok. Obejmował mnie w pasie, przyjmując na siebie część mojego ciężaru. W tej chwili zachowywał się rozsądnie. Nie kierował się emocjami. Wiedziałam, że prędzej czy później dotrze do Tahoe i pomoże mu zająć się ciałem Lilith, ale jako król, Abel nie miał czasu na czułe słówka. Musiał działać.
Młody chłopak z blizną na dolnej wardze powoli podszedł do Abla. Uklęknął przed nim. Musiał wiedzieć, że Abel był Kostuchą. Mimo, że mój porywacz nie miał na twarzy maski, jasnym było, że to on rządził tym miasteczkiem.
- Co widziałeś, Jake?
Skąd Abel znał imię tego chłopaka? Czy jako król, znał z imienia wszystkich mieszkańców? Nie było ich aż tak wielu, bo zaledwie czterdziestu, ale to i tak było dziwne. Nie sądziłam, że ktoś tak arogancki jak Abel będzie miał ochotę spamiętywać imię jakiegoś mało znaczącego chłopaka.
- Wpadło tutaj dwóch mężczyzn. Mieli na głowach kominiarki. Ubrani byli na czarno. Jeden z nich, ten wyższy, spojrzał na mnie. Bałem się, że mnie zastrzeli. Celował jednak dookoła.
- W którą stronę uciekli?
- Nie wiem, proszę pana - wyszeptał chłopak, zawstydzony, że nie zwrócił na to uwagi. - Schowałem się pod stół z Katherine. Musiałem ją chronić.
- Dobrze postąpiłeś. Dziękuję, Jake. Dzwonię do Phoenixa.
Abel nie musiał jednak nigdzie dzwonić. Już po chwili bowiem do restauracji wpadła pozostała trójka Wysłanników Śmierci. Nie potrafiłam stwierdzić, dlaczego poczułam ulgę na ich widok całych i zdrowych. Byłoby mi przykro, gdyby któremuś z nich coś się stało. Zdawałam sobie sprawę, że było to z mojej strony nieracjonalne i wręcz głupie, lecz taka po prostu byłam.
Phoenix, Theo oraz Claude mieli na twarzach maski. Ich oczy błądziły po zniszczonej od kul restauracji. Mężczyźni ogarnęli wzrokiem całą salę, aby potem spojrzeć na nas. Claude jęknął, gdy zobaczył martwą Lilith w objęciach Tahoe. Theo podszedł bliżej nas, ale to Phoenix wiódł prym. Gdy znalazł się obok naszej dwójki, wziął mnie w ramiona. Przytulił mnie mocno do swojej piersi, obejmując jedną ręką tył mojej głowy, a drugą plecy. Odwzajemniłam jego uścisk. Byłam w szoku po strzelaninie. Potrzebowałam poczuć czyjąś bliskość.
Poza tym wiedziałam, że Abel miał teraz ważniejsze sprawy na głowie niż zajmowanie się mną. Musiał znaleźć sprawców tego zdarzenia i pomóc swojemu zielonowłosemu przyjacielowi.
- Jesteś cała? Wszystko z tobą dobrze?
Pokiwałam twierdząco w pierś Phoenixa. Blondyn westchnął z ulgą.
- Abel, mogę zabrać stąd Goldie. Wezmę ją do piwnicy pod hotelem. Tam przeczekamy chaos, a ty zajmiesz się sprawami na ulicach.
- Dobrze - usłyszałam głos Abla, który drżał. - Zaopiekuj się Goldie. Theo, Claude. Chodźcie do mnie. Będziecie mi potrzebni.
Phoenix nie tracił czasu. Wziął mnie na ręce. Przytulał mnie do siebie ściśle tak, jakby chciał ochronić mnie swoim ciałem przed tym, co mogło przydarzyć nam się na ulicach Auctoritatem Populi. Co chwila rozglądał się wokół siebie. Jego oddech nienaturalnie przyspieszył. Phoenix biegł przed siebie. Ludzie pochowali się do swoich domów. Strzały ich zaalarmowały. Nigdzie nie było śladu po napastnikach. Zniknęli tak nagle, jak się pojawili.
Kiedy wpadliśmy do hotelu, których drzwi skrupulatnie pilnował Frederick, Phoenix zbiegł ze mną po schodach do piwnicy. Wyciągnął z kieszeni spodni mosiężny klucz. Zdziwiło mnie, że miał go przy sobie. Otworzył nim ciężkie drzwi, a gdy znaleźliśmy się w pomieszczeniu, zamknął je za sobą z hukiem.
Rozejrzałam się dookoła. Znaleźliśmy się w małym pokoiku, który miał najwyżej pięć metrów na pięć. Znajdowało się w nim dwuosobowe łóżko, lodówka, komoda, lampka nocna, miękki dywan i drzwi zapewne prowadzące do łazienki. Phoenix posadził mnie na fotelu, których w pokoju były aż dwie sztuki. Sam zasiadł na tym znajdującym się na przeciwko mnie, jednak przysunął fotel bliżej do siebie. Stykaliśmy się kolanami. Mężczyzna pochylił się w moją stronę. Położył mi ręce na udach. Wciąż miał na twarzy maskę Trupiej Czaszki. Wolałabym, aby ją zdjął, ale nie mogłam mu przecież tego nakazać.
- To nie byliście wy, prawda?
- Co masz na myśli? - spytał, a ja mimo, że miał maskę, widziałam jak marszczy brwi.
- To nie wy zabiliście Lilith?
- Dobry Boże, nawet tak nie mów, księżniczko - warknął wściekle Phoenix, pocierając kciukami moje uda. - Kochałem Lilith jak siostrę. Znałem ją od pierwszego dnia jej pobytu na wyspie. Była beznadziejnie zakochana w Tahoe. Kurwa, nie powinno jej to spotkać. Tak mi przykro, że umarła.
Phoenix zdjął maskę. Odłożył ją na stolik. Potarł wierzchem dłoni swoje zroszone potem czoło. Byłam zła na siebie, że założyłam, iż to oni mogli zabić Lilith na moich oczach. Abel nigdy by do tego nie dopuścił. Jeśli wierzyć jego słowom, chciał z całych sił bronić mieszkańców stworzonego przez siebie miasteczka. Pragnął ich spokoju. To wszystko działało za jego pieniądze. To była jego inicjatywa.
- Jak to się stało, że ktoś tu wszedł? Czy to miejsce nie jest strzeżone?
- To musiał być ktoś z miejscowych, cukiereczku - odrzekł Phoenix, który błądził zaszklonymi oczami po całym pokoiku. Na pewno chciał się rozpłakać, ale wstydził się swoich łez przede mną. - Abel na pewno urządzi przesłuchania. Kiedy usłyszałem strzały, zamknąłem automatycznie główną bramę. Strażnicy pilnujący wejścia dostali powiadomienie o przygotowaniu się do ewentualnego ostrzału napastników. Ktokolwiek zabił Lilith, jest w tym mieście i odpowie za to.
- Dlaczego mnie tu zabrałeś? Czy Ablowi nic się nie stanie?
Phoenix uśmiechnął się lekko. Pewnie myślał, że zależało mi na Ablu, ale był w błędzie. Abel Luciano był dla mnie tylko gwałcicielem. Może miał w sobie cząstkę dobra, skoro stworzył takie miasto dla niekochanych przez społeczeństwo ludzi, lecz nie zmieniało to faktu, że ten człowiek był popaprany i potrzebował pilnej pomocy psychologa, choć sam tak nie uważał.
Byłam roztrzęsiona. Nigdy nie widziałam tak okrutnego i krwawego widoku. Dopiero teraz adrenalina powoli opuszczała moje ciało. Zdałam sobie sprawę, że pot spływał mi po plecach, a dłonie drżały jak szalone. Oddychałam szybko, jakby moje płuca błagały o tlen. Czułam się przytłoczona.
Zgięłam się w pół, chowając twarz w dłoniach. Rozpłakałam się. Nie mogłam uwierzyć w to, że biedna Lilith już nie żyła. Zabił ją jakiś szaleniec. Nie wierzyłam, że dziewczyna była celową ofiarą napastników. Na pewno umarła przypadkowo. Na kogoś musiało paść. Mogłam umrzeć ja. Lilith miała przed sobą wspaniałe perspektywy. Mogła być kochana przez Tahoe. Czuła się z nim szczęśliwa. Znalazła swoje miejsce na ziemi, a zwykłe wyjście do restauracji ją zabiło.
Wbiłam paznokcie w dłonie, chcąc skupić się na bólu, aby nie oszaleć. Zaszlochałam głośno. Phoenix zaczął głaskać mnie po głowie spokojnym ruchem. Był przy mnie, gdy ja wariowałam z niepokoju.
- Nie chcę, żeby Ablowi coś się stało.
Nie wierzyłam, że wypowiedziałam te słowa na głos. Potwierdziły one to, że w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób mi na nim zależało.
- Maleńka...
Phoenix pocałował mnie w czubek głowy. Wziął mnie na ręce. Nie wiedziałam, co chciał zrobić. On jednak po prostu posadził mnie sobie na kolanach. Myślałam, że posadzi mnie bokiem do siebie, ale on usadził mnie na sobie okrakiem. Położył dłonie na moich biodrach i westchnął ciężko. Musiało być mu trudno pożegnać Lilith, gdyż po policzkach Phoenixa spływały łzy. Zaciskał mocno usta, jakby hamując się przed tym, żeby nie rozpłakać się bardziej.
Objęłam jego twarz dłońmi. Moje palce drżały stykając się z jego skórą. Nie chciałam pokazywać mu swoich słabości. Martwiłam się tym, że moim "przyjacielem" w niewoli stał się mój gwałciciel.
- Przepraszam, Goldie.
Zmarszczyłam brwi.
- Za co?
- Za to wszystko, co ci zrobiłem. Musisz zrozumieć, że początkowo nie popierałem idei Abla. Byłem jego przyjacielem. Kochałem go. Abel nie miał w życiu nikogo. Nie znam tak zniszczonego człowieka, jak on. Przepłakałem z nim wiele nocy. Chciałem, aby choć raz się uśmiechnął. Dlatego wyprowadziłem się z rodzinnego domu do dziczy. Nie wierzyłem w powodzenie planu Abla, ale jakimś cudem udało mu się stworzyć miejsce, w którym niekochani ludzie staliby się kochani. Boję się, jak wpłynie na jego psychikę strzelanina. Takie zdarzenie nigdy nie miało miejsca w Auctoritatem Populi. Abel nie wybaczy zdrajcy.
- Zabije napastników, prawda?
- Tak, skarbie. Obaj to zrobimy. Choć to Tahoe powinien ich wymordować.
Skinęłam głową, zgadzając się z nim.
- Goldie, bardzo cię boli?
Syknęłam, kiedy Phoenix zsunął dłoń niżej. Wsunął rękę pod materiał mojej sukienki. Dotknął nią mojej kobiecości okrytej koronkowymi majtkami.
Zachłysnęłam się powietrzem, kiedy palce Phoenixa zaczęły masować moje intymne miejsce. Wpatrywałam się w jego jasne oczy, próbując dojrzeć w nich, co planował.
- Co robisz?
Posłał mi ciepły uśmiech. Przysunął twarz bliżej mojej. Pocałował mnie w czubek nosa.
- Pomagam ci się rozluźnić. Boisz się mnie, a tego nie chcę.
- Myślisz, że jeśli będziesz mnie dotykał, rozluźnię się?
Pokręcił przecząco głową. Przygryzł dolną wargę. Nie dowierzałam w to, co wyprawialiśmy. Chwilę temu byłam świadkiem brutalnego morderstwa Bogu ducha winnej dziewczyny, a kilkanaście minut później przyjaciel mojego porywacza masował moją cipkę przez majtki. Czy to ja byłam głupia, czy jednak Phoenix miał nierówno pod sufitem? Może po prostu po dobie spędzonej w ich towarzystwie, ja również zgłupiałam?
- Nie jestem naiwny, maleńka. Znam świat nie od dziś. Doskonale rozumiem, że jesteś roztrzęsiona i bardzo się nas boisz. Widzę, jak na nas patrzysz. W Ablu widzisz demona. Uciekasz od niego, choć chciałabyś się do niego przytulić. Pociąga cię, ale uznałaś, że nie jest wart twojej uwagi, dlatego go odtrącasz. Mnie również nie lubisz. To oczywiste i zrozumiałe, słonko. Odebrałem ci dziewictwo w brutalny sposób. Jestem jednym z twoich wrogów. Nie musisz mnie lubić. Możesz jednak pozwolić sprawom toczyć się swoim rytmem. To ci pomoże.
- Mam wam się poddać?
Zacisnęłam dłonie na ramionach Phoenixa. Blondyn pocierał moją łechtaczkę przez majtki. Wiłam się na jego udach.
- To będzie dla ciebie najlepsze. Poddaj nam się i zobaczysz, że będziemy cię ochraniać. Jesteśmy rodziną. Jesteśmy dla siebie najważniejsi i pójdziemy za sobą do piekła. Rozumiesz mnie, Goldie?
Pokręciłam przecząco głową. Nie, wcale go nie rozumiałam.
- Co by się stało, gdyby udało mi się uciec?
Mężczyzna przestał ruszać palcem. Docisnął jedynie kciuk do mojej łechtaczki. Nie sądziłam, że dzięki temu dojdę, ale tak się właśnie stało. Osiągnęłam odbierający dech w piersiach orgazm. Wiłam się, kiedy Phoenix objął całą dłonią moją kobiecość. Opadłam w przód, opierając czoło na jego ramieniu.
Oddychałam ciężko, mocząc łzami jego bluzę. Phoenix kołysał mnie w ramionach. Przez długi czas nic nie mówił. Stopniowo dochodziłam do siebie. Gdy już odzyskałam nad sobą względną kontrolę, objęłam Phoenixa obiema rękami i zacisnęłam palce na materiale jego bluzy. Moczyłam ją łzami, płacząc nad samą sobą.
- Chciałabyś się tego dowiedzieć, słoneczko? Chcesz wiedzieć, co zrobi co Abel, jeśli postanowisz uciec?
Skinęłam głową. Tak, musiałam to usłyszeć, choć bardzo tego nie chciałam. Abel już mi groził, że jeśli ucieknę, czekają mnie przykre konsekwencje, lecz musiałam usłyszeć to jeszcze raz. Potrzebowałam tego.
Objąwszy dłonią mój kark, Phoenix zacisnął na nim palce. Jęknęłam cicho, czując jego nabrzmiałego członka przy mojej kobiecości. Blondyn jęknął, nachylając się nad moim uchem. Jego ciepły oddech sprawił, że zadrżałam, jednak on trzymał mnie w klatce stworzonej ze swoich ramion. Klatce, z której nikt, poza nim samym, nie mógł mnie wypuścić.
- Jeśli spróbowałabyś uciec, Abel na pewno by cię odnalazł - wyszeptał ochrypłym głosem, przez co włoski na rękach stanęły mi dęba. - Złapałby cię i brutalnie ukarał. Może zlałby cię pasem? Może pejczem? Może wylałby na twoje ciało gorący wosk? Może wylałby na twarz wrzątek? Abel jest bardzo pomysłowym facetem, złotko. Na pewno znalazłby jakiś sposób na wymierzenie ci kary. Ponadto oczywiście zabiłby twoją rodzinę i przytargał do ciebie trupy. Może nawet kazałby ci wykopać dla nich dół, a może rozkazałby ci spalić ciała rodziców. Dlatego nie próbuj, Goldie. Proszę, nie skazuj siebie na cierpienie. Wierz mi, że to nie jest gra warta świeczki.
Phoenix miał rację. Uwierzyłam mu, jednak wcale nie było mi łatwiej.
Wręcz przeciwnie. Nic nie było gorsze od poczucia beznadziei.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top