15

Goldie

Abel wziął mnie na ręce. Pocałował mnie w czubek głowy, co gdy miał na sobie maskę wyglądało przekomicznie. Nie było mi jednak do śmiechu. Miałam ochotę tylko płakać. 

- Popatrz tylko na to, co stworzyłem, złotko. Tu nikt nie czuje się niekochany. Wszyscy są równi sobie. 

Mężczyzna był wyraźnie zadowolony z miejsca, które zbudował. Nie rozumiałam jego toku myślenia ani fenomenu Auctoritatem Populi. To miejsce było straszne. Nie chodziło mi już o samych ludzi, którzy mieli zdeformowane twarze lub byli w inny sposób skrzywdzeni. Czuć było tu chłód. Poza tym, nie potrafiłam uwierzyć w to, że Abel sprowadził tu tych wszystkich ludzi za ich zgodą. 

W oddali widziałam Phoenixa, Claude'a oraz Theo. Gdy mijali się z mieszkańcami, ci pochylali głowy, jakby witali swoich królów. Czułam się tak, jakbym znalazła się w jakimś odległym, niezrozumiałym dla mnie świecie. Odnosiłam wrażenie, że jestem w średniowieczu, gdzie poddani pochylali swoje głowy przed królami. Tak właśnie traktowano tutaj czwórkę jeźdźców. Czwórkę Wysłanników Śmierci. Czy nie tak nazwał siebie i swoich przyjaciół Abel?

Mój porywacz miał na twarzy maskę przedstawiającą Kostuchę. Abel co jakiś czas na mnie patrzył, a przynajmniej takie odnosiłam wrażenie. Czułam się jak jakaś księżniczka, która szła na śmierć, prowadzona na nią przez jej wysłannika. 

Oparłam policzek na ramieniu Abla. Nie chciałam patrzeć na tych zniekształconych ludzi. Nic do nich nie miałam. Zakładałam, że to nie była ich wina, iż wyglądali tak, jak wyglądali. Na pewno zostali zranieni nie z własnej winy. Może Abel faktycznie chciał stworzyć w tym miejscu sanktuarium dla siebie i ludzi, którzy podobnie jak on, przeżyli traumę. 

Ocknęłam się dopiero, gdy Abel wniósł mnie do jakiegoś małego budynku. Jego wnętrze było jednak eleganckie, czego nie spodziewałam się po tym miasteczku. Ulice nie były brudne, ale brakowało tu jakichkolwiek ozdób, które mogłyby sprawić, że mieszkańcy poczuliby się lepiej. Ja bym nie mogła tutaj żyć. Jako jedyna się wyróżniałam. 

- Witaj, władco. Pokój na drugim piętrze?

W recepcji powitał nas mężczyzna w masce, która przedstawiała krajobraz górski. Zmarszczyłam brwi na jego widok. Facet miał ciemne włosy i ubrany był w granatowy garnitur. Zrozumiałam, że budynek, do którego wprowadził mnie Abel, był hotelem. 

- Cześć, Frederick. Tak, standardowo.

Abel odebrał od mężczyzny klucze. Brązowe ślepia recepcjonisty były wesołe jak psotne ogniki. Coś mi się w nim nie podobało, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, gdyż Abel zaniósł mnie po schodach na drugie piętro i otworzył drzwi numer 205. 

Kiedy wszedł ze mną na rękach do środka, od razu podszedł do łóżka. Posadził mnie na jego brzegu. Sam ukucnął przede mną i zdjął maskę, ukazując mi swoją uśmiechniętą twarz. 

- Jak ci się tu podoba, kochanie? Ładnie, prawda?

Nie chciałam ostudzać jego zapału, ale nie mogłam udawać, że wszystko było w porządku.

- Wszyscy w tym miasteczku są gwałcicielami? Czy dzisiaj znów ktoś mnie zgwałci?

Abel zacisnął wargi. Podniósł się do pozycji stojącej, po czym usiadł na łóżku. Pisnęłam, gdy wciągnął mnie okrakiem na swoje uda. Położył moje dłonie na swojej piersi. Sam chwycił w dłonie moją twarz i pogładził kciukami moje policzki. Posłał mi łagodny uśmiech.

- Goldie, nikt więcej cię nie skrzywdzi. To, co wydarzyło się wczoraj, było inicjacją, którą musiałaś przejść, aby dołączyć do naszej rodziny. Zdaję sobie sprawę, że możesz nie rozumieć tego, co mówię. Żyłaś w innym świecie, niż ja. Nie masz pojęcia, czym jest prawdziwe cierpienie, złotko. Nie chciałbym, abyś kiedykolwiek przeszła przez to, przez co przechodzę ja. Okropnie cierpiałem, maleńka. Nie tylko jako dzieciak, ale również jako dorosły. 

Przeniosłam prawą dłoń wyżej. Niepewnie dotknęłam nią policzka Abla. Wyczułam strukturę jego zniszczonej skóry. Przez cokolwiek przeszedł, musiało być to piekło. Było mi go żal, ale nie zmieniało to faktu, że Abel był potworem.

- Chcesz mnie wysłuchać, Goldie? 

- Nie mam nic innego do roboty. Wolę, żebyś mi coś opowiedział. Przynajmniej pozwoli mi to nie myśleć o tym, co się dzieje.

Abel zacisnął wargi. Westchnął ciężko. Położył dłonie na moich biodrach. Bałam się, że zechce podwinąć mi sukienkę, ale tak się nie stało.

- Kiedy byłem mały, miałem całkiem dobre życie. Wydawało mi się, że rodzice mnie kochali. Kupowali mi najdroższe zabawki, świetne ubrania i zawsze miałem dobre jedzenie w lodówce. Mieliśmy duży ogród, w którym mogłem bawić się od rana do wieczora. Rodzice nawet nie wysłali mnie do szkoły. Stwierdzili, że zacznę się uczyć, kiedy będę miał na to ochotę. Od czasu do czasu sięgnąłem po podręcznik, ale nauka nie wchodziła mi łatwo. Myślałem, że każdy dzieciak miał takie życie, jakie miałem ja, ale gdy mama pozwoliła mi obejrzeć pierwszy film w telewizji, zdziwiłem się niezmiernie. Zobaczyłem, że dzieciaki chodzą do szkół, jeżdżą do domów autobusami i bawią się wspólnie. Rodzice jednak nie chcieli mi tego dać. Uważali, że jestem zbyt cenny, aby mogli mnie wysłać do obcych ludzi, żebym się z kimś pobawił.

Odwrócił wzrok i wlepił go w ścianę, na której wisiał intrygujący obraz. Przedstawiał on Kostuchę idącą po młodą dziewczynę w białej sukience. Podążał ku niej, a dziewczyna płakała, odchylając głowę do tyłu. Chwytała się za głowę, krzycząc o pomoc. Nie chciała umierać. Miałam wrażenie, że dziewczyna z malowidła była po części mną. 

- Mówiłem ci już, co zrobili mi moi rodzice. Chcieli stworzyć ze mnie swoje dzieło ostateczne. Uważali mnie za coś wspaniałego. Coś, co tylko oni mogli zniszczyć. Nigdy tego nie rozumiałem, Goldie. Myślałem, że skoro byli moimi rodzicami, powinni mnie wspierać. Już jako dziecko dojrzałem do tego, że wiedziałem, iż nie tak powinni zachowywać się rodzice. Wiesz, że po tym, jak uciekłem z domu, zabiłem swoją matkę? 

Oparłam czoło o ramię Abla. Zacisnęłam powieki. Starałam się nie myśleć o tym, że ten mężczyzna był mordercą. Z jednej strony rozumiałam, dlaczego chciał zabić matkę, która tak go skrzywdziła, ale to nie zmieniało faktu, że potwornie bałam się Abla. Nie chciałam, aby i mnie zabił. Skoro posunął się do zabicia matki, która nosiła go w brzuchu przez dziewięć miesięcy, na pewno nie miałby zahamowań, aby odebrać życie dziewczynie, którą znał tak krótko. 

Abel objął dłonią mój kark. Objęłam go w pasie, potrzebując poczuć czyjąś bliskość. W tej chwili nie ważne było dla mnie nawet to, że człowiekiem, którego przytulałam, był Abel Luciano.

- Proszę, nie krzywdź mnie. Nie zniosę tego.

- Ależ, złotko. Nie skrzywdzę cię. To mogę ci obiecać. Może ty nie jesteś zraniona fizycznie tak, jak mieszkańcy Auctoritatem Populi, ale to nie znaczy, że nie zasługujesz na miłość. Miłość, którą mogę ci podarować. 

Nie mogłam znieść czułych słówek Abla. Ignorując obandażowane stopy, spróbowałam wstać. Abel nie przytrzymywał mnie. Wiedział, że nic mi się nie uda.

Opadając na kolana i płacząc głośno, przeczołgałam się do drzwi do pokoju. Podniosłam się lekko, próbując je otworzyć, ale mężczyzna musiał zamknąć je na klucz, który miał w swojej kieszeni. Szarpałam się więc z klamką jak głupia. Moje serce waliło niemiłosiernie. To już nie były żarty. Dobry Boże, to od samego początku nie były żarty. 

- Wypuść mnie stąd! Pomocy! Niech mi ktoś pomoże!

Było mi zimno. Tak zimno. 

Uniosłam głowę, napotykając wzrok Abla. Brunet ukucnął obok mnie. Założył mi za ucho kosmyk włosów. Popatrzył na mnie ze współczuciem.

- Proszę. Pozwól mi odejść. Obiecuję, że nikt nie dowie się o tym miejscu. Nikomu nic nie powiem. Odebrałeś mi całe moje życie. To nie może tak się skończyć. 

Nie odezwał się do mnie. Podniósł mnie z podłogi i podszedł do łóżka, jednak tym razem nie położył mnie na nim łagodnie tak, jak miał to w zwyczaju. Rzucił mnie na łóżko, a ja krzyknęłam. Nie z bólu. Dlatego, że w jego oczach zobaczyłam mrok.

- Nie...

Otworzyłam oczy szeroko ze zdziwienia, gdy Abel wyjął z jednej z szuflad parę kajdanek. Chwycił mój nadgarstek i zapiął mi na nim zimną, skórzaną bransoletę. Chciałam wyszarpać drugą rękę, aby nie pozwolić mu na to, co mi robił, ale moja próba nie spotkała się z jego aprobatą. Abel mocno ścisnął mój prawy nadgarstek, po czym przełożył łańcuch łączący kajdany przez wezgłowie łóżka. Unieruchomił mnie, jednak to nie był koniec.

Odwracałam się panicznie w tył, obserwując go. Patrzyłam, jak Abel znów podchodzi do tajemniczej szuflady i wyjmuje z niej pejcz ze skórzanymi końcówkami. Na jego widok zapłakałam. Krzyknęłam głośno, mając nadzieję, że ktoś mnie usłyszy i przyjdzie mi z pomocą. Może będzie to Frederick, który powitał nas w hotelowej recepcji. Choć zwracając uwagę na to, że mężczyzna nazwał Abla władcą, zapewne nie zechciałby mnie uratować. 

- Co ty robisz?! Abel, błagam cię! Zrobię dla ciebie wszystko!

- Czy aby na pewno?

Podwinął mi sukienkę na plecy tak, aby mógł widzieć moje nagie pośladki. Jako, że za sprawą Abla miałam na sobie stringi, mógł do woli na mnie patrzeć. 

- Abel, zrobię wszystko...

Mężczyzna podszedł do mnie z boku. Chwycił mnie za włosy i szarpnął moją głową w tył. Spojrzałam mu błagalnie w oczy, mając nadzieję, że będzie mieć dla mnie litość. 

- Jeśli nie chcesz, abym dał ci karę, musisz mi przysiąc, że nigdy więcej nie spróbujesz uciec. Jeżeli złamiesz dane mi słowo, konsekwencje będą surowe. Wiesz, że obserwowałem cię już od jakiegoś czasu, Goldie. Nie byłaś moją przypadkową ofiarą. Dlatego wiem, kogo kochasz najbardziej na świecie i kogo boisz się stracić. Myślisz, że skoro zabiłem własną matkę, hamowałbym się przed zabiciem twojej?

Pokręciłam przecząco głową. Zaciskałam usta, nie chcąc wydać z siebie choćby pisku. W Ablu wrzała furia. Bałam się, że naprawdę dotrzyma słowa i skrzywdzi moją rodzinę. Nigdy bym sobie nie darowała, gdybym zesłała na nich coś tak strasznego.

- Przysięgasz być mi posłuszna, maleństwo? Obiecujesz nigdy więcej nie próbować uciekać?

- Zrobisz to, prawda?

Przechylił lekko głowę w bok, patrząc na mnie z ciekawością. Na jego ustach majaczył uśmieszek pełen arogancji. Abel czasami był uczuciowy i potrafił o mnie zadbać, ale przez resztę czasu zachowywał się jak demon. Diabeł, którym był głęboko w sercu.

- O czym mówisz, złotko? O zesłaniu śmierci na twoich rodziców?

Pokiwałam twierdząco głową. Takie słowa nie były mi nawet w stanie przejść przez gardło, ale Abel nie miał z tym żadnego problemu.

- Tak. Zabiję ich, jeśli złamiesz dane mi słowo. Chyba, że zamiast obiecywać, wolisz dostać karę. Trzydzieści uderzeń pejczem, a na deser każę ci obciągnąć mi pałę. Co ty na to? Co wolisz?

Gdy Abel puścił moje włosy, wbiłam twarz w poduszkę. Zdusiła ona mój rozdzierający krzyk, który wyrwał mi się z gardła. Ręce bolały mnie od przebywania w wymuszonej pozycji, wyciągnięte ku górze. Znajdowałam się na czworakach. Tyłek miałam wypięty i gotowy do uderzeń. Abel jednak czekał na moją decyzję. 

Nie mogłam dokonać racjonalnego wyboru. Żadna z opcji nie była satysfakcjonująca. Nie mogłam jednak pozwolić na to, aby moim rodzicom stała się krzywda. Skoro Abel wiedział, jak się nazywam i gdzie mieszkam, musiał wiedzieć również, gdzie mieszkają moi rodzice. Nie miałam pojęcia, jak wiele ten człowiek o mnie wiedział. Chyba wolałam żyć w niewiedzy niż go o to pytać. 

Byłam tak obolała po wczorajszych wydarzeniach, że kolejnej kary po prostu bym nie zniosła. Może przeżyłabym jeszcze uderzenia pejczem, ale zrobienie Ablowi loda? Brzydziłabym się sobą do końca życia.

- Decyzja, złotko. Nie będę czekał w nieskończoność. 

Przełknęłam ślinę. Nie odwracając do niego głowy, wyszeptałam słowa, których potem mogłam żałować. 

- Nie spróbuję już nigdy więcej od ciebie uciec, Abel. Obiecuję. 

- Spójrz mi w oczy i powtórz to, co powiedziałaś. Chcę widzieć twój wzrok, gdy to mówisz.

Chowając dumę do kieszeni, spojrzałam mu w oczy zgodnie z jego rozkazem. Abel odłożył już pejcz na szafkę nocną. Zabawka erotyczna zdawała się ze mnie kpić. Nigdy bym nie pomyślała, że znajdę się w tak perwersyjnej i brudnej sytuacji. Czułam się z tym okropnie. 

- Obiecuję, że nigdy więcej nie będę uciekać. Przysięgam na wszystko, co mi drogie.

Kiedy Abel nachylił się nade mną, zamknęłam odruchowo oczy, bojąc się, że mimo wszystko postanowi dać mi jakąś karę. On jednak tylko pocałował mnie w czoło, po czym zdjął kajdanki i podszedł do drzwi.

- Zostawię cię na jakiś czas samą. Wierzę, że dotrzymasz obietnicy, kochanie. To pewnego rodzaju test. Jeśli dasz nogę, i tak cię złapię, a kara będzie bolesna. Przytargam do Auctoritatem Populi twoich rodziców, którzy będą związani. Zniszczę ich na twoich oczach, Goldie. Ich przyszłość leży w twoich rękach. Nikt nie wie, tak jak ja, co znaczy stracić kogoś, kogo kochasz. Obyś nie przekonała się na własnej skórze, jak to jest.

Z tymi słowami wyszedł, zostawiając mnie z tysiącem myśli. Skuloną na łóżku, płaczącą, pogrążoną w rozpaczy.

Może przyrzekłam mu, że nie ucieknę, ale znałam siebie. Wiedziałam, że pewnego dnia znów zaatakuję. Być może będę musiała posunąć się do zabójstwa, aby uwolnić się od Abla, ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. 

Chyba tak to leciało, prawda?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top