14

Goldie

Abel wyniósł mnie na zewnątrz. Wsadził mnie na tylne siedzenie czarnego matowego SUV-a. Samochód był przepiękny, zarówno na zewnątrz, jak i w środku. Odkąd byłam małą dziewczynką, marzył mi się sportowy wóz, ale nigdy nie było mnie na niego stać. Nie miałam jednak nawet ochoty zachwycać się SUV-em. Po prostu pozwoliłam, aby Abel zapiął mi pasy, a następnie wszedł jeszcze na chwilę do domu. Zostałam więc w pojeździe z Phoenixem. 

Mężczyzna siedział za kierownicą. Patrzył na mnie w lusterku wstecznym, szczerząc się wesoło. Miałam ochotę zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy. Kiedy patrzyłam w jego oczy, przypominała mi się chwila z Trupią Czaszką z wczorajszego dnia. Zacisnęłam odruchowo nogi, wspominając moment, w którym Phoenix wszedł między moje uda i zaczął mnie bezlitośnie pieprzyć. 

Odwróciłam głowę w bok, przypatrując się otwartej bramie. Theo i Claude stali przy niej, gotowi w każdej chwili opuścić ten dom. Mieliśmy jechać do jakiegoś tajemniczego miejsca o łacińskiej nazwie. Czułam, że mogły być to moje ostatnie chwile w tym miejscu. Być może Abel wywiezie mnie gdzieś, gdzie będę służyć jego znajomym jako dziwka. Może też mnie zabije. Był przecież zdolny do wszystkiego, a ja musiałam mu się podporządkować, jeśli nie chciałam zginąć. 

- Boli cię pizda? 

Fuknęłam na Phoenixa. Spojrzałam na niego z wrogością. Odwrócił się do mnie i uśmiechnął się, ukazując wszystkie zęby.

- Jesteś potworem. Wszyscy jesteście chorzy.

- Każdy z nas jest na swój sposób chory, cukiereczku. Pytałem z grzeczności. Twoja pizdeczka zaciskała się wczoraj na mnie jak imadło. Kurwa, jesteś wspaniała. Abel ma szczęście, że cię ma.

- On wcale mnie nie ma. Nie mów o mnie jak o przedmiocie. Będę z wami walczyć. Nie poddam się. 

Phoenix odchylił głowę w tył. Zaśmiał się dźwięcznie. Zabolało mnie, że tak dobrze bawił się moim kosztem. Było mi po ludzku przykro, że żaden z nich nie wykazał w stosunku do mnie choć odrobiny empatii. Może oprócz Claude'a, ale on był cichy i tajemniczy. 

- Jesteś żałosna, Goldie. Pozwól, że ci to powiem. 

- Pierdol się. 

Uniósł wysoko brwi. Na jego ustach tańczył rozbawiony uśmieszek.

- Będę pierdolił się tak często, jak będę tego chciał. Dziś może zrobię to nawet częściej, niż zazwyczaj. Nie ukrywajmy tego, skarbie. Jestem mężczyzną, który ma swoje potrzeby. Kiedy przebywamy tutaj, w Extremum Opus, Abel nie pozwala nam sprowadzać sobie kochanek. Musimy zaspokajać się swoimi rękami, co po pewnym czasie się nudzi. Dopiero gdy wyjeżdżamy do Auctoritatem Populi, mamy szansę się zabawić. Abel nigdy nie pieprzy się z kobietami mieszkającymi w tym miejscu, ale my z nich chętnie korzystamy. Nawet Claude, który jest grzecznym chłopcem. Lubi się zabawić, choć może się wydawać, że on jako jedyny z naszej czwórki jest normalny. Tu nikt nie jest normalny, kochanie. Jesteśmy popierdoleni.

Oczy zaszły mi łzami. Nie chciałam płakać, ale nie miałam już sił, aby walczyć. Wszystko okropnie mnie bolało. Nie mogłam nawet próbować uciec, gdyż moje stopy płonęły prawdziwym ogniem.

- Powtórzę więc pytanie i oczekuję, że odpowiesz na nie zgodnie z prawdą. Boli cię pizda?

Żaden mężczyzna nigdy nie zwracał się do mnie tak lekceważąco. Odnosiłam wrażenie, że Phoenix celowo mnie podjudzał, abym wybuchła. Być może podniecały go kobiece łzy. Nie znałam go, ale biorąc pod uwagę to, jak wczoraj mnie potraktował, musiał lubić brutalny seks bez zahamowań. 

Uśmiechnęłam się do Phoenixa, wysilając się na najmilszy ton. 

- Tak, Phoenix. Boli mnie pizda. Boli mnie każdy mięsień. Gdybym mogła, ukróciłabym swoje cierpienia i bym się zabiła, ale nie chcę jeszcze umierać. Każdy z nas ma jedno życie. Wciąż naiwnie wierzę w to, że uda mi się od was uciec i wrócić bezpiecznie do domu. Możesz uważać mnie za wariatkę, skoro zdradzam ci, że planuję kolejną ucieczkę, ale nie obchodzi mnie, co sobie o mnie pomyślisz. Dla ciebie jestem tylko dziwką, mam rację? 

Phoenix zacisnął szczęki. Spojrzał na mnie z mieszanką współczucia i niezrozumienia. Gdy już chciał coś powiedzieć, drzwi samochodu się otworzyły. Na tylną kanapę wsunął się Abel, który usiadł po mojej prawej stronie, a po lewej usiadł Claude. Na przednim siedzeniu obok Phoenixa zasiadł Theo. 

- Nie skujecie mnie? Nie zwiążecie? Nie zasłonicie oczu?

Abel położył dłoń na moim udzie. Celowo założył mi sukienkę, aby miał do mnie łatwy dostęp. Zacisnęłam nogi, ale on się tym nie przejął.

- Po co mamy to robić, skoro siedzisz w samochodzie z czterema mordercami, złotko? Myślisz, że dałabyś radę nam uciec?

Opuściłam głowę i pozwoliłam sobie płakać. Zasłoniłam twarz włosami, mając nadzieję, że mężczyźni nie zobaczą mojej słabości. Abel jednak odgarnął moje włosy za ucho i chwyciwszy moją brodę w dłoń, zmusił mnie do tego, abym uniosła głowę i na niego spojrzała.

- Goldie, pogódź się z tym, w jakiej sytuacji się znalazłaś. Nie utrudniaj sobie tego. Nie walcz z tym. Wiesz, czego nauczył mnie ktoś mądry?

Pokręciłam głową, patrząc w te jego niebieskie oczy. Oczy, które okolone były długimi i gęstymi rzęsami. Oczy, które osadzone były na twarzy pełnej blizn i deformacji. Twarzy, która mogłaby być piękna, gdyby nie była tak oszpecona. 

Abel zbliżył się do mnie. Oparł swoje czoło o moje. Wstrzymałam oddech, czując jego niewyobrażalną bliskość. Jego zapach otulał moje ciało i koił zmysły. 

Kiedy mężczyzna objął dłonią tył mojej głowy, zrelaksowałam się. Może nie była to najbardziej pożądana reakcja, ale nie dało się ukryć, że gdy Abel mnie dotykał, działo się ze mną coś dziwnego. Coś, czego nie umiałam opisać żadnymi słowami, ale coś, co niewątpliwie istniało i chciało wydostać się na wolność. 

Nie miałam prawa jednak poddać się Ablowi i jego urokowi. Urokowi tego biednego chłopca, którego skrzywdziło życie. Abel musiał przejść piekło. Wystarczyło na niego spojrzeć, aby to sobie uświadomić. Dodatkowo fakt, że stracił synka w tak bolesnych okolicznościach, musiał jeszcze bardziej zniszczyć jego duszę. Nie znałam dawnego Abla, ale byłam niemal pewna, że chłopiec, którym był Abel kilkanaście lat temu, umarł już dawno. Na jego miejsce wstąpił uważający się za Boga diabeł, który miał nierówno pod sufitem. Mimo tego jednak, Abel co jakiś czas przejawiał resztki człowieczeństwa. Może istniał sposób, aby go uratować. Nie sądziłam, że to ja będę osobą, która będzie go musiała tego nauczyć, ale jak się miało okazać niebawem, przypadła mi w tym układzie intrygująca rola.

- Pewnego dnia mój ojciec, który był największym skurwysynem na świecie, powiedział mi, że jest sposób na to, aby stać się kimś więcej niż ludzki śmieć. Wiesz, jaki to sposób?

Pokręciłam głową. Abel polizał mnie po policzku, zlizując moje łzy.

- Stać się władcą. Nim właśnie stałem się dla ludzi w Auctoritatem Populi.

***

Podczas podróży na miejsce za oknami widziałam tylko ciągnący się w nieskończoność las. Abel nie kłamał, gdy mówił, że z tego miejsca nie było ucieczki. To była istna forteca. Mogłam biec wiele kilometrów, a końca nie było widać. Znając moją kondycję, runęłabym na ziemię po przebiegnięciu zaledwie kilku kilometrów.

Kiedy zobaczyłam przed nami niewielkie miasteczko, wstrzymałam oddech.

- Witam w moim piekle, Goldie. 

Abel wychrypiał mi te słowa do ucha, jednak byłam tak zaabsorbowana obserwowaniem otoczenia, że nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. 

Wjeżdżając do miasteczka, zobaczyłam wyryty na kamieniu napis Auctoritatem Populi. Po przejechaniu przez bramę, której pilnowało dwóch strażników z karabinami przewieszonymi przez pierś, wjechaliśmy do miasteczka o niskiej zabudowie.

Jechaliśmy jedyną drogą prowadzącą przez miasteczko. Ludzie chodzili po chodnikach znajdujących się po bokach jezdni. Mimo, że oprócz naszego, nie widziałam tutaj żadnego innego samochodu, mieszkańcy zdawali się przestrzegać prawa ruchu drogowego z najwyższą czujnością. Zachowywali się jak roboty. Na ich twarzach nie widziałam uśmiechów. Ci ludzie po prostu chodzili ulicami jak zombie. 

Nie było tutaj żadnych dzieci. Najmłodsza osoba mieszkająca w tym miejscu, którą widziałam przez okno, była niewiele młodsza ode mnie. Większość stanowili mężczyźni. Kobiet widziałam tylko kilka. To nie było jednak moim największym zaskoczeniem. 

Osoby mieszkające w miasteczku dzieliły się na trzy grupy. Pierwsza z nich nosiła bluzy z kapturami zasłaniające ich twarze. Kolejna grupa miała odkryte twarze, ale nosiła na nich blizny podobne do tych, które miał Abel. Trzecia grupa natomiast nosiła na twarzy fantazyjne maski, łudząco podobne do tych, które nosili Abel, Phoenix, Claude i Theo.

Zatrzymaliśmy się pod niskim budynkiem wysokim zaledwie na dwa piętra. Phoenix wyszedł z samochodu, po czym założył na twarz maskę z trupią czaszką. Claude i Theo poszli w jego ślady, również zakładając maski. Abel został ze mną w samochodzie. W dłoni trzymał swoją maskę z kostuchą, a ja drgnęłam na samo jej wspomnienie. Wolałabym już nigdy więcej jej nie widzieć, ale Abel miał inne plany. Plany, których ja byłam częścią. 

Abel objął dłonią mój policzek. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak szybko oddychałam. Potwornie bałam się tego miejsca. Miejsca, którym rządził Abel.

- Nikt cię tutaj nie skrzywdzi. Nie musisz się bać. 

- Proszę, nie każ mi wychodzić. Ci ludzie...

- Są przerażający?

Skinęłam głową, mając na myśli dokładnie to, co powiedział.

- Widzisz, Goldie. Auctoritatem Populi jest miejscem właśnie dla takich osób. Ludzi, którzy zostali odrzuceni przez społeczeństwo z powodu swojego wyglądu. Pozwalam im żyć tutaj i być kochanymi, bo tego potrzebują, podobnie jak wszyscy zwyczajnie wyglądający ludzie. Zebrałem tutaj tych, którzy potrzebowali pomocy i dałem im dom. Te osoby normalnie pracują, kochanie. Żyją, chodzą do pracy i tworzą rodziny. Auctoritatem Populi nie jest dużym miasteczkiem, ale jest bezpieczne. Jedną z najważniejszych zasad jest to, że tu nikt nikogo nie ocenia. 

- Dlaczego oni noszą maski?

Abel uśmiechnął się lekko. Jeden kącik jego ust powędrował lekko w dół. Zdążyłam już zrozumieć, że działo się to za każdym razem, gdy on się uśmiechał.

- Noszą je, bo wstydzą się swojego wyglądu. Mają prawo chodzić w maskach, w bluzach z kapturem, ale mogą również chodzić bez niczego zakrywającego twarz. Niektórzy trafili tu stosunkowo niedawno i dlatego noszą maski, bo boją się oceny innych. Ja ją noszę, bo czyni ona ze mnie króla tego miejsca. Opiekuję się tymi ludźmi, chcąc udogodnić im życie. 

- Jak ich znajdujesz? Sami się do ciebie zgłaszają? 

Abel był wyraźnie uradowany moim zainteresowaniem. Nie wiedział jednak, że nie zadawałam mu tych pytań z czystej ciekawości. Po prostu musiałam dowiedzieć się o tym miejscu jak najwięcej, aby później obmyślić plan, jak z niego uciec.

- Powiedzmy, że odnajduję osoby potrzebujące pomocy i sprowadzam je tutaj. Goldie, wyjdźmy na zewnątrz. Z chęcią oprowadzę cię po mieście. Może lepiej zrozumiesz jego strukturę, gdy zobaczysz tych ludzi.

- Nie umiem chodzić. Zapomniałeś, że mam poranione stopy?

- Ależ nie - stwierdził, śmiejąc się pod nosem. Wyglądał nawet urokliwie, gdy się śmiał, ale nie mogłam zapomnieć, że ten człowiek był nienormalny. Poza tym, zgwałcił mnie. To był zrozumiały powód, dla którego go nienawidziłam. - Zaniosę cię na spacer, złotko. Przejdziemy się po mieście, a wieczorem spotkamy się z moim przyjacielem na kolacji.

Patrzyłam, jak Abel zakłada maskę z Kostuchą. Nie znosiłam, gdy ją nosił. Wyglądał w niej strasznie. Wolałam widzieć jego pobliźnioną i pozszywaną twarz niż patrzeć w te puste oczodoły Kostuchy.

Mężczyzna otworzył drzwi SUV-a. Wyszedł z pojazdu i pochylił się, aby wziąć mnie na ręce. Zanim jednak to zrobił, chwyciłam go łagodnie za nadgarstek. Abel przechylił głowę w bok, przyglądając mi się z zaciekawieniem. Miałam ochotę zerwać mu tą upiorną maskę z twarzy. Gdybym nie bała się konsekwencji, z pewnością bym to zrobiła.

- Kim jest Tahoe?

Abel się zaśmiał. Był to krótki i cichy dźwięk.

- Człowiekiem, który jest moją prawą ręką w tym mieście. Mężczyzną, który pragnie władzy tak, jak pragnę jej ja. 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top