10
Goldie
Abel niósł mnie z powrotem do mojego więzienia. Za nami szło trzech mężczyzn w maskach. Wszyscy wyglądali na przygnębionych.
Kiedy byliśmy już tuż przy bramie, poczułam nieodpartą potrzebę, aby coś zrobić.
- Abel, przepraszam.
Mężczyzna zatrzymał się. Spojrzał na mnie łagodnie. Po moich policzkach nieustannie spływały łzy. Musiałam wyglądać żałośnie, ale się tym nie przejmowałam. Może gdy celowo będę starać się wyglądać niekorzystnie, Abel straci mną zainteresowanie. Miałam nadzieję, że tak się stanie. Wówczas może mógłby mnie wypuścić, a jeśli by tego nie zrobił, na pewno by mnie zabił i zakończył moje cierpienia. Nie, żebym chciała umrzeć. Lecz chyba było to jedyne wyjście z tej sekty, w którą weszłam bez własnej zgody.
- Dlaczego mnie przepraszasz?
- Nie chcę, żebyś ich ukarał. Nie z mojej winy.
- Twojej winy? Chyba nie rozumiem?
Ruszył przed siebie. Kiedy weszliśmy na teren posiadłości, usłyszałam za sobą dźwięk zamykanej bramy. Załkałam, mając świadomość, że moja pierwsza próba ucieczki zakończyła się niepowodzeniem. To jednak nie oznaczało, że się poddam.
- Wiem, że postąpiłam źle, uciekając.
- Goldie, nie musisz próbować mnie czarować, rozumiesz? Oboje wiemy, że to logiczne. Kiedy zobaczyłaś otwartą bramę, próbowałaś uciec. To nic niezwykłego. To naturalny mechanizm osób więzionych. Musisz jednak zrozumieć, że stąd nie ma ucieczki. Mówiłem poważnie, że ten dom to forteca. Theo, Claude i Phoenix muszą za to odpowiedzieć, ale to ty zdecydujesz o ich karze.
Postanowiłam się zamknąć. Musiałam dać sobie czas do namysłu, gdyż na pewno nie mogłam pozwolić na to, aby ta trójka została ukarana. Postąpili nierozsądnie, dając mi nadzieję na to, że odzyskam wolność, ale byłam przeciwniczką karania ludzi. Omijałam starannie wszystkie filmy z motywem morderstw i krwi, a sama trafiłam do takiego świata.
Theo otworzył dla nas drzwi. Abel wniósł mnie do salonu, który oczywiście nie mógł wyglądać jak zwyczajny salon należący do normalnych ludzi.
Pod sufitem znajdowały się zawieszone czaszki. Byłam pewna, że należały do osób, które mężczyźni zabili. Jakby tego było mało, żyrandol również został zrobiony z czaszek. Oderwałam od niego wzrok i skupiłam go na kominku, który był jedynym ciepłym akcentem w tym miejscu. Bowiem skórzane kanapy w kolorze czerwonym i szklany stolik z motywem spływającej po nim krwi były dalekie od mojej idealnej wizji estetyki.
Abel posadził mnie na jednej z trzech kanap. Uklęknął przede mną, unosząc najpierw moją prawą stopę, a potem lewą.
- Phoenix, zdejmij jej kajdanki. Theo, przynieś miskę z zimną wodą i opatrunki. Claude, usiądź na fotelu.
Mężczyźni wykonali posłusznie rozkazy Abla. Żaden z nich niczego nie zakwestionował. Po prostu zrobili to, o co prosił ich szef.
Nie, nie to, o co ich prosił.
To, co im rozkazał.
Drżałam, kiedy Phoenix zdejmował mi kajdanki. Kiedy moje ręce były wolne, objęłam się nimi, zakrywając nagie piersi. Byłam zła, że byłam naga, ale nie odważyłam się sięgnąć po koc, który leżał na oparciu kanapy. Po prostu się kuliłam i pozwalałam, aby Abel oglądał moje poranione stopy.
- Przebiegłaś dwa kilometry, złotko. To niewiele.
Pokiwałam głową, robiąc to mechanicznie.
- Przepraszam.
- Już mówiłem, że masz przestać przepraszać. To wina tych głupków, że sprowokowali cię do ucieczki.
- Abel, błagam.
Zsunęłam się z kanapy. Padłam na kolana przed Kostuchą. Chwycił mnie za ramię, aby zmusić mnie do tego, żebym wróciła na kanapę, ale błagalnie pokręciłam przecząco głową, mając nadzieję, że nie zmusi mnie do tego. Oparłam czoło o podłogę, a dłonie położyłam na wykładzinie po bokach swojej głowy. Tym sposobem mogłoby się wydawać, że oddawałam Ablowi pokłon, ale ja jedynie prosiłam go o to, aby pozwolił mi stąd uciec.
- Proszę, nie skazuj mnie na życie w tym miejscu. Nawet nie wiem, czym mogłabym cię przebłagać. Proszę...
Brunet położył dłoń na mojej głowie. Głaskał mnie jednostajnym ruchem. Chwilę później usłyszałam czyjś zaskoczony głos, który coś wyszeptał. Theo, Claude i Phoenix na pewno mieli niezły ubaw, widząc mnie tak ukorzoną przed ich szefem. Miałam to jednak gdzieś. Abel był jedyną osobą, która mogła mi pomóc i musiałam wierzyć w to, że uda mi się z nim dogadać. Bo jeśli tak się nie stanie, będę mogła strzelić sobie w głowę. Na pewno znajdę tu jakąś broń.
- Nie mogę zaoferować ci pieniędzy. Nie mogę oddać ci dziewictwa, bo już je zabrałeś. Nie mam więc nic, Abel. Absolutnie nic.
- Przestań się tak korzyć, Goldie. To nic nie da.
- Co mogę ci dać, Abel? Czy mam zostać twoją wyznawczynią?
- Wyznawczynią?
Zaśmiał się, jakbym powiedziała coś głupiego. Cóż, sama doskonale wiedziałam, że to nie było mądre nazwać siebie w ten sposób, ale nie sposób było nie zauważyć, że Phoenix, Claude oraz Theo traktowali Abla jako kogoś w rodzaju Boga. Sam Abel mawiał, że chciał zbawić świat, choć jego metody nie były dla mnie do końca zrozumiałe. Niemniej miałam nadzieję połechtać jego ego, co niestety mi się nie udało.
- Wróć na kanapę. Muszę opatrzyć twoje nogi.
Phoenix chwycił mnie za ramiona i pomógł mi usiąść wygodnie na kanapie. Mężczyzna w masce z trupią czaszką narzucił mi na ramiona koc. Następnie obszedł mnie i zdjął maskę, a ja w końcu mogłam mu się przyjrzeć.
Przyjaciel Abla miał blond włosy oraz przystojną twarz. Miał krótki zarost, a jego niebieskie oczy okolone były gęstymi rzęsami. Mimo, że Phoenix miał jasne jak anioł włosy, jego brwi były ciemne jak smoła. Tworzyło to ciekawą kombinację, lecz nie sposób było powiedzieć, że Phoenix nie był przystojnym mężczyzną.
W lewym kąciku ust miał niewielką bliznę. Gdy się do mnie uśmiechnął, blizna zdawała się ciągnąć jego wargę ku dołowi. Phoenix był o wiele przystojniejszy niż Abel, lecz Ablowi nie dało się odmówić tego, że w przeciwieństwie do swojego najlepszego przyjaciela, roztaczał wokół siebie aurę tajemniczości. Znajdując się obok Abla, chciałam odkryć jego sekrety. Jeden z nich już poznałam. Miał syna, który został zamordowany przez samolubną matkę.
Po tym, jak Phoenix pozbył się maski, podobnie postąpił Theo.
On miał ciemne włosy, które opadały mu na czoło. Uśmiechał się do mnie przyjaźnie i niemal przepraszająco. W przeciwieństwie do Abla i Phoenixa, on nie miał sześciopaku. Nie ćwiczył na siłowni, ale nie był zaniedbany. Wyglądał po prostu zwyczajnie, choć niezwykle fascynował mnie tatuaż na jego ramieniu.
Ostatnią osobą pozbywającą się maski był Claude. Rzeczywiście wyglądał na najmłodszego z całej czwórki. Jego spojrzenie pełne było milczącego cierpienia. Claude nosił za duże ubrania, jakby chciał ukryć to, jak chudy był. Pamiętałam doskonale jego ciało, do którego mnie przyciskał, gdy mnie gwałcił.
Wróciłam spojrzeniem na Abla. Namoczył szmatkę wodą i przycisnął mi ją do prawej stopy. Syknęłam, podkuliwszy palce stóp. To naprawdę bolało.
- Przepraszam.
Zgięłam się w pół, wybuchając niepohamowanym płaczem.
Poczułam czyjeś ręce na ramionach, które miałam okryte ciepłym kocem. Dłonie te nie należały do Abla, gdyż on zajmował się moimi stopami. Nie odważyłam się jednak podnieść głowy.
- Każdy z nas jest niewolnikiem tego świata.
Usłyszałam głos otulający mój policzek. Domyśliłam się, że był to Phoenix. Mężczyzna muskał ustami moją szyję i masował moje ramiona.
- Jesteśmy nikim. Ludzkimi śmieciami. Nikt nas nie kocha. Nikt nas nie potrzebuje.
Załkałam, zasłaniając dłonią usta. Oni byli chorzy. Tylko tak mogłam ich usprawiedliwić.
- Świat potrzebuje bohatera. Naszym bohaterem jest Abel. Wcale nie musisz nazywać siebie jego wyznawczynią. Nie musisz padać przed nim na kolana. Abel jest jednym z nas, ale jest lepszy.
Pokręciłam przecząco głową, prosząc go o to, aby się zamknął. Wiedziałam, że Phoenix starał się skupić moje myśli na sobie, żebym nie czuła bólu w stopach, które Abel czyścił z najwyższą precyzją. Niestety, cel Phoenixa nie został osiągnięty, gdyż bałam się go jeszcze bardziej niż wcześniej.
- Abel nas kocha. Ciebie również kocha. Przepraszam, że wykręciliśmy ci taki numer, Goldie.
Zaszlochałam, gdy Abel natrafił na szczególnie zranione miejsce na mojej stopie. Odruchowo chciałam cofnąć nogę, ale on mi na to nie pozwolił. Chwycił mnie mocno za kostkę, a ja posłałam mu pełne wyrzutu spojrzenie.
Nie mogłam tego znieść. Dlatego mimo bólu ogarniającego całe moje ciało wstałam. Abel spojrzał na mnie jak na wariatkę. Jego usta się wykrzywiły, gdy runęłam boleśnie na tyłek, ponieważ zachwiałam się z powodu świeżych ran na nodze.
Skuliłam się na kanapie, kładąc się na niej bokiem. Zakryłam twarz dłońmi. Płakałam tak, jakby ktoś odzierał moje ciało ze skóry. To była agonia. Nic mniej. Nic więcej.
Poczułam, jak ktoś bierze mnie na ręce. Zakryłam się mocniej rękami, bojąc się uderzenia. Ono jednak nie nastąpiło.
Na kanapie zajął miejsce Abel. Król tego miejsca. Bóg w ludzkiej postaci.
Posadził mnie na sobie bokiem. Objął moje plecy prawą ręką. Zataczał na nich koła. Lewą ręką natomiast chwycił mój podbródek. Nakierował moje spojrzenie na siebie. Zacisnął usta w wąską linię. W jego niebieskich oczach zobaczyłam smutek.
- Moi rodzice uczynili ze mnie dzieło ostateczne.
Zmarszczyłam brwi, zaciekawiona tym, o czym mówił Abel. Nie kazał mi długo czekać na dalszy ciąg. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, mówił dalej.
- Kiedy byłem małym chłopcem, nie miałem kontaktu z rówieśnikami. Byłem więźniem własnych rodziców. Uczynili ze mnie swojego niewolnika. Musiałem sprzątać im dom, gotować obiady, a gdy coś przeskrobałem, kazali mi sikać na podłogę, a potem to lizać.
Mój Boże. Było mi go tak szkoda. To jednak nie oznaczało, że mógł robić to, co robił.
- Nigdy nie zaznałem prawdziwej miłości. Mama i tata pokazali mi coś skrzywionego, co musiałem zaakceptować. Inaczej bym umarł, a nie chciałem umierać. Miałem marzenia. Miałem plany. Niestety, rodzice nie byli dla mnie wsparciem. Codziennie zabierali mnie do piwnicy, do której tak bardzo nie chciałem iść, że musieli ciągnąć mnie po schodach za włosy. Potem ojciec bił mnie za to, że nie byłem mu posłuszny. Gdy byłem już słaby i zrozumiałem, że jestem wobec nich bezbronny, przykuwali mnie do zimnego stołu, na którym często leżałem godzinami lub nawet dniami. Nie podawano mi jedzenia ani nie pozwalano chodzić do łazienki. Jeśli się zesikałem, musiałem to potem zlizać. Pewnie domyślasz się, co musiałem robić, gdy zdarzyło mi się bardziej nabrudzić.
Po policzkach Abla spływały łzy. Dopiero teraz zauważyłam, że jego prawe oko było lekko jaśniejsze od lewego. Czy to również oznaczało, że i na jego oku eksperymentowano?
- Bito mnie. Upokarzano. Degradowano. Rodzice nazywali mnie dziełem ostatecznym. Chcieli mnie upokorzyć do granic możliwości. Ostatniego dnia tortur zrobili mi to, co widzisz dziś. Wylali na mnie wrzątek, powyrywali paznokcie i uderzali pejczem. Wtedy przysiągłem sobie, że zmienię świat, aby nie było w nim więcej bólu. Po latach zrozumiałem jednak, że dzięki bólowi jesteśmy tym, kim jesteśmy i możemy pięknie się rozwijać. Dlatego postanowiłem, że pewnego dnia uprowadzę kobietę, która będzie dla mnie moim osobistym dziełem ostatecznym.
- Abel, nie...
- Cichutko - poprosił, kładąc palec wskazujący na moich wargach. Nachylił się nade mną i z uczuciem pocałował mnie w czoło. - To dopiero początek naszej drogi, Goldie. Drogi, która odmieni cię na zawsze. Nigdy nie będziesz już taka sama. Staniesz się mną.
- Tobą?
Skinął głową, po czym wybuchnął śmiechem.
- Podobnie jak ja, będziesz dziełem ostatecznym.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top