rozdział xxiv; śmierć theodore'a salisbury'ego.

Lato jest wyjątkowo gorące jak na Anglię. Przyjemne promienie słońca pełzają po skórach kilkorga nastolatków. Dziewczyna z długimi czerwonymi włosami wyciąga ręce w górę i uśmiecha się. Ma zamknięte oczy. Ktoś szturcha ją, by ruszyła się, ale ona jeszcze dobrą chwilę stoi, napawając się ciepłem i szczerząc się do słońca. W końcu rusza około dwa metry za resztą, posuwając się niemal skocznym krokiem. Ma na sobie czarne spodenki do kolan, koszulkę bez rękawów z jakimś kolorowym logiem i błękitne klapki. Przez ramię przewieszoną ma torbę, z której wystaje ręcznik i zwinięty w rulon parawan. Podobnie z pozostałymi: po wszystkich widać wyraźnie, że przyjechali tu po letni wypoczynek. 

Heather dogania Judy. Jej platynowe włosy są tu odrobinę dłuższe, niż ma obecnie, i zebrane neonowo zieloną kokardą w wysokiego kucyka. Ma na sobie okulary w kształcie serduszek i nosi jedynie owinięty wokół siebie turkusowy ręcznik, spod którego wystają ramiączka jej stroju kąpielowego. 

Pierwsza dziewczyna wiesza się na ramieniu drugiej i idą dalej razem, chichocząc z czegoś pod nosem. Co chwilę oglądają się na chłopaków obok, mówią coś wtedy sobie i zaczynają śmiać się jeszcze bardziej. Wyglądają na dobre przyjaciółki, które bez przerwy obgadują w ten sposób innych i dzielą się sekretami. Jeszcze niedawno, w poprzednim wspomnieniu Theodore'a, zdawały się za sobą nie przepadać. 

— Przestańcie gadać i pospieszcie się w końcu, niedojdy — rzuca najwidoczniej poirytowany Waylon Dallas. Jeszcze nie miałem okazji widzieć go z szczerym uśmiechem w faktycznie dobrym humorze. Teraz wygląda na rozradowanego jak nigdy wcześniej. 

Kit Remington podbiega do niego, klepie go w ramię i mówi mu coś, czego ja nie jestem w stanie dosłyszeć. Po chwili krótkiego śmiechu między nimi przekazują wiadomość dalej, do Brooksa. Theodore nie zostaje wtajemniczony w powód rozbawienia chłopaków. Zerka tylko na nich z ukosa, jakby liczył, że podzielą się tym również z nim, ale gdy pojmuje, że to już nie nastąpi, podchodzi do dziewczyn. Heather natychmiast wiesza się na jego ramieniu i dalej idzie już przyczepiona do niego. Chłopak korzysta z okazji, by złożyć krótki pocałunek na czubku jej głowy (mógłby być z dwie głowy wyższy od niej, więc do tego musi się schylić). Judy teatralnie krzywi się na ich okazywanie uczuć. 

Wkrótce wszyscy zaczynają ścigać się na plażę. Suche liście kruszą się pod ich stopami, gdy biegną, przepychając się nawzajem. Wszyscy śmieją się, a dobre humory zostają im jeszcze na długo po tym, jak dotarli na miejsce. Jezioro nie jest największych rozmiarów: z jednego brzegu z łatwością można dostrzec drugi. Znajduje się w środku lasu i z wszystkich stron otoczone jest wysokimi drzewami, więc teraz grupa nastolatków może przestać mrużyć i zasłaniać oczy. Kit obraca również swoją czerwoną czapkę, tak by jej daszek zakrywał jedynie jego kark. 

Nie zdają się zmierzać od razu na plażę i idą jeszcze dalej. Zatrzymują się pod wysokim drzewem, skąd mają blisko zarówno do wody, jak i do lasu, i rozkładają swój cały dobytek na środku. Dzielą się, kto będzie zajmował się rozpalaniem i pilnowaniem ogniska, a kto będzie rozbijał namiot. Ostatecznie w pierwszej grupie ląduje Theo z Kitem, a w drugiej Judy, Waylon i Brooks. Heather nie pomaga nikomu, tylko siada na ziemi z książką. Widzę, że czyta coś Stephena Kinga.

Niebo ściemnia się powoli. Teraz zabarwione jest na horyzoncie żółcią i intensywną, krwistą czerwienią zbierającymi się wokół zachodzącego słońca. Głównym źródłem światła stają się płomienie ogniska, wokół którego wszyscy już się zebrali. Theo obejmuje Heather, Judy siedzi uczepiona ręki Waylona, a Kit zdaje się przysypiać z głową opartą o ramię Brooksa. Opowiadają sobie nawzajem na przemian to żarty, to straszne historie rodem z horrorów. Bez względu na temat co chwilę wybuchają radosnym śmiechem.

— Chodźmy popływać przed jedzeniem. Potem nie ma sensu — rzuca Judy. Czuję, jakby te słowa uderzyły niczym piorun. Drżą w powietrzu i przyprawiają o gęsią skórkę niczym porażenie prądem jeszcze na długo po tym, jak wybrzmiały. Jakby były naelektryzowane. Oni jeszcze nie mają prawa tego nawet się domyślać, ale ja już wiem, że teraz odbędzie się coś, co wkrótce będzie miało znaczący wpływ na życie ich wszystkich. 

Theo zdaje się również to przeczuwać, bo ociąga się z wstaniem i wygląda na wyjątkowo niechętnego tej zabawy. Mam ochotę mu powiedzieć, że ma rację, ale nie jestem w stanie nawet się odezwać. Poza tym to tylko wspomnienie - to już się wydarzyło i tego nie zmienię, nieważne jak bardzo byśmy obaj tego chcieli. Pamiętam, że ubrania Theo po śmierci zawsze były wilgotne, z czasem coraz bardziej, aż w końcu zaczęły zwyczajnie ociekać wodą. Nie trudno domyślić się, że decydująca chwila jego życia odbędzie się właśnie teraz. A raczej chwila kończąca je.

Judy ciągnie wszystkich i krzyczy na tych, którzy według niej idą za wolno. Ona z kolei skacze co kilka kroków z ekscytacji. Heather chichocze, obserwując tak rozemocjonowaną przyjaciółkę. Dziewczyny wchodzą razem do wody, niedługo za nimi wbiegają Brooks i Kit. Niemal od razu zaczynają chlapać się nawzajem, a Kit znajduje sobie uciechę w kładzeniu ręki na głowie innych, by potem próbować ich w ten sposób podtopić. Waylon i Theo zostają na brzegu i przyglądają się wesołym rozrywkom swoich przyjaciół. 

Po jakimś czasie w jeziorze zostają już tylko Kit, Judy oraz Waylon, którego tamta dwójka zaczęła szantażować, by dołączył do nich. Brooks mówi, że teraz wychodzi tylko dlatego, iż z wody widział klif, z którego chciałby poskakać. Heather z kolei stwierdza, że zrobiło się jej już zimno, dlatego usiądzie sobie na chwilę przy ognisku i może coś w końcu zje. Theo natychmiast siada koło niej. Podaje jej cienką błękitną bluzę. Dziewczyna uśmiecha się i natychmiast ją wkłada. Bluza sięga jej do połowy ud i musi po kilka razy podciągnąć jej rękawy, by nie zasłaniały jej całych dłoni, i nawet jeśli wygląda w niej na o wiele drobniejszą, niż w rzeczywistości jest, to wyraźnie widzę, że czuje się w niej komfortowo i bezpiecznie. Przyciąga kawałek materiału do twarzy, by jej powąchać, na co jej chłopak parska śmiechem. Ja nie muszę nawet zbliżać się do nich tak bardzo, by dokładnie wiedzieć, co czuje Heather: Theo pachnie chryzantemami i morską wodą. Heather opatula się ciaśniej. Pamiętam tę bluzę. To ta sama, w której nastolatka powitała mnie po raz pierwszy w swoim domu. Pamiętam też jej opuchniętą, zaczerwienioną twarz i mokre oczy, które tylko bardziej podrażniała, trąc je mocno właśnie tym błękitnym rękawem.

— Tobie nie będzie zimno? — pyta cicho. 

Theo zerka na swoją luźną koszulkę w biało-czarne paski, jakby dopiero zdał sobie sprawę, co ma na sobie. Kiwa głową i wychyla się, by sięgnąć po swoją torbę, z której wyciąga ciemnozieloną parkę. Dokładnie w tych ubraniach zginął Theodore i nie widziałem go w niczym innym, od kiedy tamtego pamiętnego wieczoru zapukał w moje okno. Ta za duża koszulka, odsłaniająca jego obojczyki, ta kurtka, te poprzecierane jeansy i czerwone tenisówki. Wszystko coraz bardziej zbliża się do momentu jego śmierci. Im bliżej tego jesteśmy, tym większe czuję mrowienie w skórze, jakby niepokój i strach obecnego Theodore’a Salisbury’ego przechodziły na mnie we śnie, który mi zesłał. Boję się go kontynuować, ale teraz już nie mam żadnej opcji odwrotu i muszę tylko bezczynnie obserwować, jak wszystko sprowadza się do tego, co próbowaliśmy odkryć już tak długi czas.

— Theo! Chodź z nami! — krzyczy Judy gdzieś z daleka. Teraz wszyscy wyszli już z wody. Kit rozmawia z Brooksem, machając przy tym rękoma tak gwałtownie, że jego przyjaciel co chwilę musi się odsuwać, by nie oberwać w nos. A mimo wszystko wygląda na ucieszonego. Judy podbiega do nich i teraz zamiast ramienia Waylona czepia się ręki Brooksa. Niedługo będzie wrzeszczeć maniakalnie, zalewając się przy tym łzami, że to wszystko wydarzyło się właśnie z jego winy. Niedługo wszyscy tutaj zaczną rzucać się nawzajem oskarżeniami, a ja zostanę wciągnięty w sam środek jednej z tych kłótni. 

Theo po raz kolejny ociąga się, jakby sam przeczuwał, że to nie skończy się dobrze. Podnosi się dopiero, gdy Heather szturcha go lekko w ramię i namawia go, by poszedł się jeszcze pobawić, skoro wcześniej nie chciał pływać razem z nimi. Dopiero jej słowa i delikatny uśmiech skłaniają go, by ruszył w stronę Judy, Kita i Brooksa. Chłopcy klepią go po ramieniu i plecach, gdy tylko znajduje się koło nich. Waylon zostaje przy wodzie, gdy tamta czwórka przedziera się przez jakieś krzaki. Nie mam pojęcia, gdzie idą, i po skonfundowanej minie Theodore'a widzę, że on również. Stara się uśmiechać, by ukryć, że najwidoczniej czuje się niepewnie. 

— Gdzie tak w sumie idziemy? — pyta w końcu. 

— Zaraz zobaczysz — odpowiada mu Judy i ciągnie go za rękę, by przyspieszył. 

Po chwili wszyscy wychodzą na małą polankę, która prowadzi na wysokie wzniesienie. Właśnie tam od razu Brooks i Kit zaczynają się ścigać, po drodze szturchając się nawzajem, by zapewnić sobie łatwiejszą wygraną. Judy idzie za nimi, podskakując co dwa kroki, a Theo wlecze się na samym końcu. Urwisko, na którym teraz się znajdują, może mieć z piętnaście metrów. Fale wody odbijają się od niego, spieniając się  na dole. Judy macha do Waylona, który z tej odległości wygląda jak mrówka, a on odpowiada tym samym. 

— No, fajne widoki. Możemy wracać? — hyodzywa się Theo, bawiąc się nerwowo palcami.

— Raczej, że nie. Znaczy… Możemy wrócić, ale nie trasą, którą tu przyszliśmy — śmieje się Kit. Theo przez dobrą chwilę tylko patrzy na niego pustym wzrokiem, nim jego oczy nie otwierają się szerzej, gdy najwyraźniej pojmuje, co ma na myśli jego przyjaciel. Wychyla się wtedy, by wyjrzeć za klif. Nie wygląda bynajmniej na zachwyconego.

— Wybaczcie, ludzie, ale z wami już naprawdę musi być coś nie tak, skoro zamierzacie stąd skakać.

— Aj, nie mów tak, stary, bo nam się zaraz przykro zrobi — parska Kit, klepiąc go po plecach i o mało nie spychając go z urwiska. — Poza tym ty skaczesz z nami. 

Momentalnie cała krew odpływa Theodore’owi z twarzy i jego skóra jest teraz niemal tak biała jak w jego martwej, lepiej znanej mi wersji.

— Nie ma mowy.

Judy jednak już zaczyna cieszyć się i skakać w miejscu razem z Kitem. Brooks teraz przejmuje pałeczkę w namawianiu Theo do zabawy. Widzę strach w jego błękitnych oczach i powoli wlewa się we mnie współczucie wobec niego. Nie jest przecież na tyle głupi, by z własnej woli chcieć aż tak ryzykować, ale głupio mu zawieźć przyjaciół, którzy w każdej chwili mogą przecież stwierdzić, że już nie chcą zadawać się z takim nudziarzem. Sam byłem świadkiem już takich sytuacji nie raz. Miałem kiedyś krótko kolegę, który nazwał mnie “świętoszkiem” i przestał się do mnie odzywać, gdy odmówiłem mu proponowanego mi alkoholu (miałem wtedy czternaście lat, on mógł mieć trochę więcej). Poza tym po zdenerwowaniu Theodore’a teraz mogę stwierdzić, że on sam był stawiany przed podobnymi wyborami wielokrotnie przez tych samych ludzi. 

Theo krótko posyła spojrzenie siedzącej daleko od nich Heather. Potem zerka jeszcze bezradnie na swoich roześmianych znajomych.

— Cykasz się? — prowokuje go Brooks z cwaną miną. Zaczyna poszturchiwać znowu kolegę. - Pomóc ci?

— Dlaczego wy nie możecie iść pierwsi? — pyta słabo Theo. Na jego czoło wstępują kropelki potu, które szybko wyciera rękawem kurtki, tak by - bogowie brońcie - nikt nie zauważył.

— Bo chcę udowodnić tym idiotom, że nie jesteś pizdą, jak najlepsza przyjaciółka świata, którą oczywiście jestem — rzuca Judy i podpiera się pod boki, jakby zaczynała się już tu nudzić.

Najwidoczniej mamy różne pojęcia tego, czym wykazuje się dobry przyjaciel.

Theo wydaje się jednak teraz trochę bardziej zmotywowany. Ewentualnie tylko udaje, by nie wyjść na “pizdę”. To bardziej by do niego pasowało. Kątem oka dostrzegam z daleka powoli wstającą ze swojego miejsca Heather, która najwyraźniej sama zaczęła interesować się tym, o co jej koledzy mogą tak się kłócić na tym klifie. Jej długie czerwone włosy wydają się teraz jeszcze ciemniejsze przez zachodzące słońce i fakt, że jeszcze nie do końca wyschły. Mimo to jednak odbijają się delikatnie od jej pleców z każdym krokiem i falują, smagane przez wiatr. Dziewczyna owija się ciaśniej błękitną bluzą. Mi samemu zaczyna robić się tu chłodno. Jest już kilka metrów od stojącego pod samym klifem Waylona, gdy Brooks i Theo zaczynają przepychać się z śmiechem. Z tym że tylko jeden z tych mieszających się głosów jest faktycznie rozbawiony; drugi brzmi nerwowo i wymuszenie.

— To czysta głupota! — krzyczy Waylon z dołu, składając ręce w tubę, by jego głos był donośniejszy. Najwyraźniej postanowił w tym momencie wziąć rolę głosu rozsądku grupy. - Nie rób tego, Theo!

Jak przez mgłę przypominam sobie, jak jeszcze byliśmy w moim pokoju w Clevedon i Theo opowiadał o swoich pierwszych, świtających mu w głowie wspomnieniach. Mówił, że słyszał śmiechy ludzi naokoło. Że Waylon Dallas krzyknął dokładnie takie samo zdanie i było to jedno z ostatnich, jakie usłyszał przed śmiercią. Biorą mnie mdłości, a jeszcze przecież teoretycznie nic się nie dzieje.

Heather w końcu podchodzi do niego, łapie Waylona za ramię i pyta go o coś, czego nie mogę dosłyszeć. Wiatr wzmaga się i szum fal zagłusza już nawet głosy Judy i Kita, którzy teraz zdają się robić zakłady o to, kto skoczy pierwszy. Brooks mówi, że to może być on, skoro Theodore jest taką pizdą. Theodore z kolei, spąsowiały, upiera się, że pizdą nie jest i powtarza uparcie, by mówić na niego Theo. 

Obaj chłopcy stają na samej krawędzi urwiska i wyglądają na wodę. Heather krzyczy coś, czego albo nie słyszą, albo ignorują. Brooks wykorzystuje moment, gdy Theo wychyla się bardziej, by szturchnąć go w plecy. Po jego rozbawionej minie widzę, że to miał być tylko żart i nie zamierzał naprawdę go zepchnąć. Prawdę mówiąc, pewnie właśnie w tym momencie chciał dać mu spokój i sam skoczyć, by udowodnić, że jego przyjaciel nie potrafi bawić się tak jak on.

Ale skały są śliskie, a Theo traci równowagę. 

Obserwuję, jak czysty szok zastyga na jego twarzy, gdy głową w dół spada do wody z kilkunastu metrów. W takiej sytuacji w najlepszym wypadku mógłby skończyć jako kaleka. Ale ja znam już zakończenie tej historii.

Judy i Kit podbiegają na skraj klifu, by dołączyć do Brooksa, który nie odrywa wzroku od fal, wkrótce pochłaniających jego przyjaciela. Pierwsza dwójka ryczy ze śmiechu. Brooks zdaje się mieć jednak trochę skruszoną minę - nie jest to mina kogoś, kto przyczynił się bezpośrednio do czyjejś śmierci, raczej kogoś, kto przez przypadek stłukł wazon w czyimś domu, będąc w gościach, i teraz mu odrobinę głupio. Krzyczy za Theodore’em krótkie “Wybacz, stary” i sam parska pod nosem. Widzę, jak Waylon kręci tylko głową, ale również uśmiecha się. Tylko jedna Heather zdaje się być zaniepokojona. 

— Możesz już przestać się zgrywać, idioto — krzyczy Judy, gdy Theodore nie wypływa od około minuty.

Wpadł do wody we wszystkich swoich ubraniach. Po tym, jak całkowicie przesiąkły wodą, musiały być już niezmiernie ciężkie. Równie dobrze mogli wypełnić mu kieszenie kamieniami. Efekt byłby podobny.

Mija druga minuta. Niemal widzę, jak Theo próbuje zaczerpnąć powietrza, ale tylko krztusi się. Całe jego drogi oddechowe zalewaną są wodą. Wpada w panikę. Występują objawy, przypominające drgawki. Po pewnym czasie pękają bębenki uszne, wylewa się z nich krew. Mięśnie gwałtownie wiotczeją. Chłopak zaczyna tracić przytomność, ale jeszcze walczy. Skóra przybiera niebieskawy odcień. Modlę się, by przestał mi to pokazywać, by ten sen się skończył, a on dał mi w końcu się obudzić i potem najlepiej zapomnieć, całkowicie wyprzeć to z pamięci. Minuty jednak dalej mijają, ciągną się w nieskończoność, jednocześnie następując jedna za drugą, jakby były zaledwie sekundami. Theo toczy pianę z ust. Szafirowe oczy, zawsze tak błyszczące i intensywne, matowieją i zastygają w wyrazie absolutnego przerażenia. Jeszcze chwilę temu błądził nimi maniakalnie. Teraz tylko wpatrują się bezwiednie w rozmywające się na wodzie krwiste słońce, które zdaje się od niego oddalać. Ciężkie ubrania ściągają go na piaszczyste dno i skały, o które obija się jak prosta, szmaciana laleczka. 

Pierwszy raz widziałem właśnie śmierć człowieka. Ta myśl uderza we mnie tak mocno, że mam ochotę zwyczajnie zgiąć się wpół i pozbyć się z żołądka wszystkiego, co w nim do tej pory było. Mam ochotę krzyczeć, płakać, walić w ścianę, jestem za to dalej wystawiony na bezwiedne obserwowanie tego, co dzieje się dalej. 

Na górze bowiem Heather wbiega do wodu, panikując prawie tak samo jak ja teraz. Brodzi w wodzie po uda i cały czas wchodzi głębiej, nie przejmując się wilgotniejącymi ubraniami. Krzyczy imię swojego chłopaka, które słyszę jak spod wody. Widzę, jak wszyscy zbierają się wkrótce na plaży i wspólnie wołają Theodore’a. Niemal nie słyszę ich głosów: widzę tylko, jak poruszają ustami, z każdym momentem z coraz większym przerażeniem wypisanym na twarzy. Zbliża się dziesięć minut, od kiedy ich przyjaciel nie wypłynął. Nie wiem, na co oni jeszcze liczą.

Judy nie przestaje wrzeszczeć, że to wina Brooksa. Sam Brooks najbardziej angażuje się w poszukiwania i z zaciśniętymi w wąską linię ustami nurkuje co chwilę, licząc, że uda mu się wyłowić Theo. Waylon kręci dalej głową z niemym “A nie mówiłem?” wypisanym na twarzy, jakby czerpał okrutną satysfakcję z takiego obrotu sprawy. Kit zzieleniał na twarzy i zdaje się, że zaraz będzie wymiotować z stresu. Heather płacze. Jej oczy i skóra są zaczerwienione, mokre policzki wyciera jasnoniebieską bluzą swojego chłopaka. Dokładnie tak, jak będzie to robić jeszcze niedługo, gdy pojawię się pod jej mieszkaniem.

Mija kwadrans. Teraz wszyscy są na absolutnym skraju załamania. Kit jak mantrę powtarza, że może Theo tylko sobie z nich żartuje i wypłynął gdzieś indziej, by ich wkręcić. Waylon chłodno stwierdza, że on nigdy by czegoś takiego nie zrobił. “Jest zbyt wielką pizdą, by bawić się w takie głupstwa”, dodaje.

— Musimy na zadzwonić na karetkę — ledwo wydusza Heather przez łzy.

— Teraz chyba już lepiej byłoby na policję. Myślisz, że pogotowie coś zdziała? — mruczy Waylon.

Judy obgryza neonowo zielone paznokcie i nie przestaje dreptać w miejscu. Zerka nieprzytomnie na swojego chłopaka.

— Że to wina Brooksa. Bo to jest wina Brooksa.

— To był twój pomysł, by skakać, idiotko! — wrzeszczy do niej sam wspomniany. Dalej ocieka wodą po swoich marnych poszukiwaniach. Dobre kilka minut temu zdążył już się poddać.

— To był pomysł Kita! On znalazł klif i stwierdził, że chce się z niego rzucać!

— Ale ty chciałaś koniecznie namówić na to Theo — broni się Kit.

— Mógł przecież odmówić — Judy rozkłada ręce w geście bezradności. Jej głos jest teraz o kilka tonów wyższy niż normalnie, ale nie wydaje się, by płakała. Nie mogę nawet być pewien, bo cały czas ma na sobie te kolorowe okulary przeciwsłoneczne. — Nic by się nie stało, gdyby Brooks go tam nie pchał.

— Możesz się ode mnie odczepić, do jasnej cholery? To był wypadek!

— Wszyscy się zamknijcie — syczy Waylon. Wyciąga telefon z kieszeni i przez dobrą chwilę wpatruje się tylko w godzinę na wyświetlaczu, jakby dogłębnie się nad czymś zastanawiał. Jestem w stanie bez problemu wyobrazić sobie wszystkie zębatki w jego głowie, które teraz obracają się i pracują na najwyższych obrotach. — Zadzwonimy teraz na numer alarmowy…

— Chyba cię pogrzało! - podnosi głos Brooks. Wściekła Judy już otwiera usta, by zapewne znowu próbować obarczyć go całą winą, ale Waylon unosi rękę, jakby prosił o zabranie głosu.

— Dajcie mi dokończyć, do kurwy nędzy. Zadzwonimy tam, jasne? I powiemy im, że nasz przyjaciel skoczył do wody. Sam się rzucił. Bez żadnej pomocy. Gdybyśmy powiedzieli im prawdę, cała wasza trójka mogłaby mieć kłopoty. 

Kit, Judy, Brooks i Waylon patrzą teraz na siebie w pełnym skupieniu. Wszyscy są również w szoku, że coś takiego mogło ich przyjacielowi chociażby przejść przez myśl. Nikt nie próbuje oponować. Oprócz Heather, która do tej pory tylko łkała obok nich, nie wtrącając się do ich dyskusji.

— My nic nie zrobiliśmy. Ja i ty, Way. A nie ma mowy, że będę dla was kłamała policji — powiedziała rozedrganym głosem i wyciągnęła własną komórkę. Niewiele myśląc, Judy wyrwała ją jej i uniosła wysoko w górę, by tamta nie mogła jej już dosięgnąć.

— Wybacz, słonko, ale, cokolwiek ty sobie myślisz na ten temat, ja nie chcę spędzić reszty życia w więzieniu. Spróbuj tylko mnie do tego zmusić, a przysięgam, że, gdy tylko mnie wypuszczą, wrócę po ciebie.

Heather patrzy tylko na nią otworzonymi szeroko oczami, w których zbierają nowe łzy. Jest absolutnie przerażona, teraz już nie tylko śmiercią Theodore’a, ale i zachowaniem swoich kolegów. Bez problemu mogę domyślić się, że ostatnie, co czuje w tym momencie, to bezpieczeństwo.

Waylon wykręca numer alarmowy. Podaje im fałszywe informacje, które uzgodnili. Służby ratunkowe przyjeżdżają  na miejsce, by zastać bandę rozdygotanych nastolatków, odgrywających zgrabny teatrzyk, przedstawiający świadków samobójstwa. W moich oczach miga tylko czerwień i błękit, o ścianki czaszki dalej odbija się sygnał alarmowy. Wszystko zlewa się w jedną wielką orgię barw i dźwięków, których nie jestem już w stanie rozróżnić. Domyślam się, że to już koniec tego okropnego snu, w mojej głowie pozostaje jednak dalej jedna myśl. Jedna myśl, górująca nad wszystkimi innymi.

Theodore Salisbury wcale nie popełnił samobójstwa, tak jak wszyscy do tej pory myśleli. Theodore Salisbury ani trochę nie chciał umrzeć. Theodore Salisbury został zabity przez Judy Calavan, Kita Remingtona, Waylona Dallasa, Brooksa Crawford-Caldwella i Heather Holt.

Z tym że teraz ja również o tym wiem. I nie mam zielonego pojęcia, co z tą piekielną wiedzą zrobić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top