Rozdział 7
Gdy Ana długo nie wracała, podenerwowany Ellis postanowił jej poszukać. Jego niepokój wzrósł, kiedy usłyszał czyjś charkoczący śmiech. Wiedziony impulsem, ukrył się za przewróconą ciężarówką. Zza rogu pobliskiego budynku wyłoniła się czwórka paskudnie wyglądających mężczyzn. Najwyższy z nich, prawdopodobnie przywódca, miał na ubraniu drobinki krwi. Niski, krępy facet zaraz za nim, niósł na ramieniu plecak, a w ręku ściskał magnum. Ellis wiedział, do kogo należały te rzeczy. Bez namysłu nacisnął spust. A potem jeszcze trzy razy. Cztery ciała zaskoczonych mężczyzn z łoskotem upadły na ziemię, ale chłopak nie miał nawet czasu zastanawiać się, czy zrobił dobrze. Co sił w nogach pobiegł w kierunku, z którego szli bandyci. To, co zobaczył, wstrząsnęło nim.
Szybko uwolnił dziewczynę, która bezwładnie spadła w jego ramiona. Najdelikatniej jak mógł, położył ją na wilgotnej ziemi i ruszył na poszukiwanie jakiś leków i wody. Nie znał się na medycynie. Wiedział jedynie, że rany trzeba szybko przemyć, żeby nie wdało się zakażenie. Jego przyjaciel Keith, mówił mu o tym setki razy po tym, jak próbował strzelać do wron i nie wszystko poszło po jego myśli...
- Stary, ile bym dał, żebyś tu był - wymruczał pod nosem Ellis, schylając się po butelki z wodą. - Na pewno wiedziałbyś, co zrobić.
Chłopak nie miał wielkich nadziei na uratowanie Any. Cały czas była nieprzytomna, nie odpowiadała na jego pytania. Jej oddech był płytki, a z ran sączyła się krew. Szczęście, że miał przy sobie mocny pas, którym mógł zrobić opatrunek uciskowy. Gdyby nie to, już dawno by nie żyła.
- Hej, mała. Wytrzymaj jeszcze trochę. Proszę - powiedział cicho, ale znów nie otrzymał odpowiedzi.
***
Nick był niespokojny. Ana z Ellisem dawno powinni wrócić. Coach i Rochelle co prawda poszli ich szukać, ale minęło już tyle czasu! Mężczyzna miał dość czekania "gdyby wrócili". Tak naprawdę chodziło o jego niesprawną rękę. Przecież z o wiele trudniejszych sytuacji wychodził cało. Chciał iść! Bezczynność zaczynała doprowadzać go do szału. Znał ją najlepiej z nich wszystkich i to on powinien ją znaleźć. Właśnie gdy zbierał się do wyjścia, w drzwiach stanął Ellis z bezwładnym ciałem Any na ramionach. Nick nie chciał pokazać po sobie, jak bardzo ten widok nim wstrząsnął, ale kiepsko mu to wychodziło.
- C-co się stało? - zapytał.
- Jacyś faceci ją postrzelili w kilku miejscach. Opatrzyłem, co mogłem, ale ona potrzebuje fachowej pomocy - wyjaśnił szybko chłopak.
- To dobrze. Zanieś ją na górę, zaraz się tym zajmę - zdecydował, ruszając po niezbędne medykamenty.
- Załatwione. Pomóc ci?
- ... Tak, proszę.
***
Ponad godzinę później, dziewczyna leżała opatrzona grubą warstwą bandaży i maści, wciąż nieprzytomna. Największym wyzwaniem dla Nicka było pozbycie się kul z barku, nogi i klatki piersiowej dziewczyny, ale jakoś się udało. W międzyczasie, pozostali ocalali wrócili do schronu.
- Więc? Powie mi ktoś, co się stało? - zapytała Rochelle, gdy Ellis wreszcie zszedł na dół.
- Rozdzieliliśmy się, długo nie wracała, poszedłem jej szukać. Taką ją znalazłem. Ot, to wszystko - wyjaśnił szybko chłopak. Wyjątkowo nie był w nastroju do rozmowy.
- Biedaczka - powiedział ze współczuciem Coach.
- A gdzie jest Nick?
- A gdzie może być, Ro? - Ellis uśmiechnął się smutno. - Przy niej.
***
Nie chciał pokazać nikomu, jak bardzo się martwił. Siedział cicho, wpatrując się w jej twarz. Wydawało mu się, że coś jej się śni, ale nie był w stanie określić, czy to dobry sen.
- Ej Max! Chyba coś znalazłam!
Ana i jej towarzysz stali na skraju urwiska, rozglądając się za jakimś schronieniem. Padał deszcz. I wreszcie szczęście się do nich uśmiechnęło, a przynajmniej tak myśleli. wtem powietrze rozdarł ryk. Dziewczyna zdążyła zauważyć, jak Max wbija swój nóż militarny w plecy ogromnego stwora i harata go nim. Tank nic sobie z tego nie robiąc, po prostu go zabił, a Anę zepchnął z urwiska, gdzie nadziała się na zardzewiały drut. Ten ból był nie do zniesienia. A gdy wreszcie się oswobodziła, wpadła na płaczącą mutantkę...
- Nie!
Obudziła się z krzykiem, który niemal rozsadził jej gardło.
- Spokojnie, spokojnie. Jestem tu - wyszeptał Nick.
- Tu? G-gdzie jestem? - zapytała cicho.
- W bezpiecznym miejscu.
- Wszystko mnie boli - jęknęła.
Mężczyzna szybko zauważył, że wypowiedzenie każdego następnego słowa sprawia jej trudności. Mówiła coraz ciszej.
- Domyślam się - odpowiedział. - Chcesz coś do picia?
An w odpowiedzi skinęła głową.
Gdy zszedł na dół, poczuł na sobie zaciekawione spojrzenia trzech par oczu. Nie czuł się z tym dobrze, więc burknął, że się ocknęła i zszedł po coś do picia dla niej. Jak gdyby nigdy nic, wyjął z szafki butelkę wody i wrócił na górę. Ana zdążyła w międzyczasie zasnąć, ale oddychała już spokojniej. Nick usiadł z powrotem na krześle przy jej łóżku i podparł głowę na rękach. Chciał, żeby wstała i powiedziała mu, że da sobie radę. Jeszcze jeden raz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top