Rozdział 11
Ana niepewnie przekroczyła próg niegdysiejszej kuchni.
- Nick?
Przygarbiony mężczyzna odwrócił się w jej kierunku. Szybko wstał.
- An, przepraszam, zachowałem się jak debil - odezwał się po chwili milczenia.
- Nie przeczę - dziewczyna uśmiechnęła się słabo. - Ale ja sama nie byłam lepsza. Wybacz.
Nim zdążył odpowiedzieć, wtuliła się w niego. Przez moment stał oszołomiony, ale szybko ją objął. Po namyśle, pocałował je w czubek głowy.
***
Po paru dniach względnego spokoju, ocalali byli odprężeni. Wiele spraw wróciło do normy, a na ich twarzach zagościły uśmiechy. Do czasu.
Zza okna dobiegł odgłos strzałów. Tylko Ana była na tyle ciekawa, że podeszła do szpary w oknie. Zobaczyła tam troje ludzi: kobietę i mężczyznę w mundurach oraz starszego mężczyznę o szpakowatych włosach i czerwonym krzyżem naszytym na tyle kurtki.
- Słuchajcie, to wojsko.
- Do czego strzelali? - spytał rzeczowo Coach.
- Chwilę - blondynka obróciła lekko głowę i ujrzała niedużą hordę z niewielkich rozmiarów mutantem ubliżającym męskie dumie. Widziała, że zainfekowani są coraz wolniejsi i niedługo zamarzną.
- Nie wiem, skąd wytrzasnęli tu zarażonych, ale to właśnie do nich strzelają - wyjaśniła drużynie.
- Może im pomóżmy? - zaproponowała Rochelle.
- Niegłupi pomysł. Może będą mogli nas stąd zabrać - dodał Nick.
- No to na co jeszcze czekamy? Chodźcie! - zawołał Ellis.
- Zostanę tutaj i przygotuję potrzebne rzeczy, tak w razie czego - zdecydowała Ana.
- Pomogę ci - zaoferował się Nick i uśmiechnął lekko.
Gdy dziewczyna z zielonookim zostali w schronie, reszta ruszyła na pomoc. Niedługo później strzały ucichły, a do schronu weszła szóstka ludzi.
- Dzięki za wsparcie. Jestem Kate - przedstawiła się kobieta w mundurze.
Była to brunetka o piwnych oczach, z włosami związanymi w wysoką kitkę. Chłopak, który strzelał razem z nią, miał czarne, średniej długości włosy, sterczące na wszystkie strony. W poprzek jego nosa rozciągała się długa blizna. Ostatni z nich, na oko po pięćdziesiątce, miał czarne włosy wpadające w brąz z siwymi pasemkami.
- Ten tu - wskazała chłopaka z szopą na głowie - to Hubert.
- Hejka - przywitał się.
- A nasz lekarz polowy ma na imię David - starszy mężczyzna skinął głową.
- Ja jestem Ana, ten w garniturze to Nick, a w czapce - Ellis. Tam jest Coach, a ta dziewczyna nazywa się Rochelle - wyliczyła szybko blondynka. - Co tu robicie?
- Pojazd, którym wracaliśmy do bazy, zdechł - wyjaśnił Hubert.
An zerknęła porozumiewawczo w stronę mechanika. Od razu załapał, o co chodzi.
- Mogę spróbować go naprawić.
- Byłoby miło -Kate uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- A gdzie jest wasza baza? Może zmierzamy w tym samym kierunku - różnooka zmieniła temat.
- To stary budynek szpitala przerobiony na potrzeby ocalałych i wojska. Tam chcecie dotrzeć, prawda? - zapytał Hubert.
- Mhm - mruknął twierdząco Nick.
- To mamy układ: Ellis naprawia nam brykę, a my w zamian zabieramy was ze sobą.
***
Od tego wydarzenia minęło kilka dni, które ocalali spędzili na przygotowaniach do odjazdu i naprawie wozu. Gdy wreszcie ruszyli, radości nie było końca. Nareszcie mieli zacząć żyć na nowo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top