21 Misja Arktura
Arktur spędzał cały swój czas w pokoju i w pray robiąc jedynie jedną rzecz. Zbierał informację na temat zwolenników Gellerta z czasów, kiedy był królem w swoim fachu. Nie pozwoli nikomu skrzywdzić swojej młodszej siostry bardziej niż teraz zapewne cierpi.
Dzisiejszego wieczora miał się udać na pewne oględziny w małym miasteczku. Widziano tam prawdopodobnie kilku zaginionych śmierciorzeców z Azkabanu. Wraz ze swoim oddziałem musiał to sprawdzić. Szef kazał mu także zabrać kilku żółtodziobów, aby uczyli się od bardziej doświadczonych łowców. Rzucając do siostry przelotne pożegnanie wyszedł z gabinetu zjawiając się na miejscu zbiurki. Westchnął przelatując po uczestnikach misji znudzonym wzrokiem.
Nowicjusz był nieco młodszy od Arktura. Miał może dwadzieścia lat, a przynjamniej na tyle wyglądał. Jego zielone oczy świetnie komponowały się z czernią jego lekko pokręconych włosów. Twarz miał bladą, może z powodu zdenerwowania pierwszą misją terenową.
Crapfield podszedł bliżej młodego. Ten spiął się widząc pewną i stanowczą posturę Arktura.
- Nie kojarze cię z mojego oddziału. Zapewne jesteś tym nowym - powiedział czekając na odpowiedź młodziaka.
- Billy Travers, szef przydzielił mnie do pana oddziału na pierwszą misję terenową - odpowiedział automatycznie. Jego stres udzielał się pozostałym. Ciemnowłosy westchnął drapiąc się po karku.
- Świetnie Billy, ale czy nie mógłbyś się trochę rozluźnić? Twój humor udziela się także innym. To tylko patrol, nic ciężkiego - starał się jakoś złagodzić jego strach i uderzył go w ramię po czym odszedł odrobinę, aby ogarnąć całą dziesiątkę wzrokiem. Kiwnął lekko głową dając znak do przeniesienia się. Wykonali to od razu. Wiedzieli kto tutaj jest szefem i nie należy wykonywać poleceń, które sami sobie wymyślili. Kiedy jesteś w oddziale Arktura musisz wiedzieć, że jesteś w watasze wilków. Znać swoje miejsce i kolejkę w polowaniu, oraz słuchać alfy jeśli chcesz żyć.
Wioska była opustoszała. Na zewnątrznie było żadnej duszy, ale kiedy wpatrzyło się w okna można było zobaczyć lekko wychylających się mieszkańców ze strachem w oczach. W skupieniu można było tutaj usłyszeć szum krwi w uszach. To było jeszcze bardziej denerwujące dla nowicjusza. Wreszcie z jednego z domów wyszła owinięta w płaszcz postać starszego mężczyzny.
- Młody i Septiumus zostają na zewnątrz - mruknął ponuro Crapfield zerkając na ową dwójkę. Billy wzdrygnął się patrząc kątem oka na potężnego ciemnoskórego mężczyznę. Zapewne z nim zostaje przed budynkiem na czatach. Reszta weszła do środka ze starcem.
- Nie ma tutaj spokoju, szanowny panie. Przelatują tutaj średnio co kilka godzin. Na początku myśleliśmy, że to jakiś smok uciekł z pobliskiej hodowli, jednak nie... Ludzie zauważyli siedzących na nim czarodziei - mówił cicho i szybko siwy mężczyzna.
- Czy robili coś przeciwko wam?
- Smoka? Jakiego smoka? - Arktur spojrzał krzywo na swojego wspólnika, który pytał za niego. Opamiętał się widząc niebezpieczny wzrok Crapfielda zostawiając swoje pytania na bok.
- Był taki biały... I dość spory. Dopiero za którymś razem ktoś zorientował się, że smoki w hodowli są inne, ciemne - odpowiedział przerażony do kości mężczyzna.
- Opalooki Antypodzki... Co robili ci czarodzieje? - spytał. Trafił tutaj w dobrą porę. Zapewne oddział porywacza wraz z Eriką. Niemal zaczął się śmiać ze swojego szczęścia.
- Po którymś przelocie podpalili jedną ze stodół. To było przerażające! Po tym postanowiłem wezwać was - odparł łamliwym głosem. Może i ten starszy człowiek wyglądał żenująco, ale szczerze nie dziwił mu się. Widok czarnoksiężników budzi w innych groze a zwłaszcza w czarodziejach, którzy na codzień nie polują na nich.
- Dobrze pan zrobił. Kiedy był ostatni przelot?
- Z dwie godziny temu. Zapewne niedługo powrócą, jeśli nie zauważyli waszego przybycie i się nie przerazili - odparł bawiąc się swoimi zmarszczonymi palcami.
- W tym czasie każdy mieszkaniec powinien schować się w piwnicy, lub w innym podziemnym schonie. Jeśli smok zacznie ziać cały dom będzie w niebezpieczeństwie - ostrzegł go Arktur wstając z drewnianego krzesła. Gospodarz miasteczka zrobił to samo podchodząc bliżej ciemnowłosego.
- Już wysyłam patronusa do nich. Dziękuję panu i pańskiemu oddziałowi - uśmiechnął się do niego lekko jeszcze bardziej marszcząc swoją twarz.
- To przyjemność pomagać niewinnym czarodzieją - odpowiedział kiwając głową lekko. Nagle za oknem usłyszeli znajomy szum. Łowca spojrzał w tamtą stronę i zobaczył z daleka zbliżającego się smoka. Rozjerzał się za towarzyszami na zewnątrz.
- Smok. Trzeba się schować - w tym samym momencie czarnoskóry wszedł do środka wraz z Billy'im.
- Nie. Atakujemy nad tamtą polaną. Ukryjcie się i na mój znak jak powale gada atakujecie śmierciorzeców. Gada zostawcie mi - powiedział wskazując na wyłaniającą się za lasem polanę. Kiwnęli nie sprzeciwiając mu się.
- Ale jak pan powali smoka? To nie może być takie prostę - nagle odezwał się Billy. Wszyscy spojrzeli na niego. Arktur wywrócił oczami popychając go do reszty.
- Zobaczysz zaraz prawdziwą magię - warknął kiedy przenieśli się na polanę a on sam wyszedł za dom. Szybko poddał się przemianie w Ogniomiota wzbijając się wysoko ponad trasę przelotową Opalookiego z czarodziejami. Wisząc tak w chmurach czekał na odpowiedni moment. Wreszcie magiczne stwoarzenie znalazła się w idealnej pozycji. Zaczął spadać w dół. Zaatakował gada z tylnej strony akurat przed momentem, kiedy spalić miała się kolejna chata.
Zdezorientowani ludzie porywacza niemal nie spali ze smoka, który stracił kontrole nad lotem. Szkarłatny Ogniomiot uczepił się jaśniejszego smoka blokując skrzydła. Czarodzieje nie mieli szans przebić się przez niewiarygodnie grubą skórę Arktura a byli dodatkowo gniecieni przez jego ogromne cielsko. Smoki siłowały się chcąc przejąć kontrolę nad jednym. Tor lotu zaczął szybko opadać. Chiński Ogniomiot nie wiedział czy natrafi na las czy na polanę. Musiał jednak podnieść Opalookiego z załogą, więc ryzykując wiele machnął skrzydłami. Zadziałało. Zanim jednak uderzył w ziemię jego skrzydło zostało boleśnie ugryzionę przez antypodzkiego smoka. Gady przekoziołkowały kilka kilometrów nacierając na siebie wściekle.
Wyznawcy Grindenwalda jakimś cudem ocaleli nie zostając zmiażdżeni. Niebawem zostali jednak otoczeni i zaskoczeni dziesięcoma czarami lecącymi w ich stronę. Otoczeni w okręgu została im walka do śmierci.
Z drugiej strony polany walczyły dwa smoki. Arktur, który za wszelką cenę chciał uniknąć szarpaniny z siostrą oraz Erika, niepowstrzymana bestia opanowana przez porywacza. Uderzała nieprzytomna w Ogniomiota swoimi szponami i szczękami. Crapfield przyjmował na siebie każdy cios. W pewnym momencie niemal stracił równowagę skutecznie zaplątany przez Erikę w swoich krokach. Opalooki odwrcił się zadem do przeciwnika machając potężnym i długim ogonem. Podciął łaby czerwonego gada, który bezwładnie upadł na biały śnieg. Szybko przygwoździła go do ziemi swoim cielskiem.
Smoki mierzyły się wzrokiem. Antypodzki syczał wściekle gotowy w każdej chwili skręcić kark Ogniomiota. Jednak z jakiegoś powodu coś trzymało Erikę z dala od tego posunięcia a widząc jej potęgę wiedział, że jest w stanie go zabić. Patrząc tak w jej jasne, gadzie oczy widział dziwny błysk. Czynnikiem, jaki zmuszał smoka do oszczędzenia karku Arktura... Była Erika. Ta, którą porywacz tak usilnie trzymał pod zaklęciem Imperiusa. Starała się wyjść spod jego władzy. W pewnych momentach była w stanie.
Ogniomiot nie drgnął czekając na dalszy przebieg sytuacji. Nagle jednak czar prysł. Wydobył się z ust któregoś z poddanych porywacza krzyk. Opalooki spojrzał przed siebie. Wszyscy byli gotowi do ucieczki, pełni ran od walki. Antypodzki warknął głośno odczepiając się od Arktura. Uciekła ponad chmury wraz z pozostałymi.
Arktur podniósł się widząc jak jego ludzie nie radzą sobie w sytuacji. Widział jak ostatni, spóźniony czarownik ucieka za Opalookim. Zatrzasnął paszczę na jego długim płaszczu ciągnąc do tyłu i blokując mu ucieczkę. Rozpoznał drania. Z pomocą jednego ze swoich ludzi uśpił śmierciorzecę po czym mógł wreszcie zmienić się w człowieka.
- Musimy zabrać go na przesłuchanie - zaproponował jeden z ludzi Arktura. Ten podszedł spokojnym krokiem do nieprzytomnego prychając pod nosem.
- Draco Malfoy na pewno będzie zadowolony widząc twoją twarz w Ministerstwie - skomentował uderzając z furią wyznawcę zasad Gellerda.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top