19 Pod Rozbrykanym Smokiem

Mijały tygodnie za tygodniami a bliscy Eriki nie zrobili żadnego kroku do przodu. Nie mieli jak, musieli czekać na kolejne kroki porywacza.

Mugole coraz bardziej buntują się i wychodzą na ulicę protestując. Głowy państw nie mają już jak przebić się przez ich głosy. Lud jest zbyt mocny i duży. Manifestują na temat magii, że na prawdę istnieje. Kwestią sporną jest to, czy jest to szkodliwe czy pożyteczne. Ludzie dalej nie mogą się w tej sytuacji pogodzić. Są też sceptycy. Oni nie przyjmują do wiadomości, że magia istnieje a smoka tłumaczą odkryciem nowego gatunku. Nie ma dla nich w tym żadnej magii.

Ministerstwa Magii już zastanawiają się jak pozbyć się tego problemu, ale wyczyszczenie pamięci tylu ludziom jest niemożliwe. Plotka rozeszła się po świecie tak szybko, że czyszczenie pamięci zajełoby czarodziejom wieki.

W tym czasie kończy się także urlop Dracona a nadchodzi praca. Zdawał sobie sprawę, że nie będzie w stanie powrócić do pracy tak samo sprawny jak na początku kariery. Postanowił zostawać w bliskim kontakcie z rodzeństwem. Muszą zbierać informacje na temat porywacza.

Szedł nieco nieprzytomnym krokiem przez korytarze Ministerstwa z kawą w dłoni. Ta nieprzyjemna podróbka naparu w niczym mu nie smakowała. Rozejrzał się za najbliższym koszem do którego szybko wrzucił zakupiony napój. Kończył właśnie pierwszy dzień w pracy i miał zamiar jak najszybciej trafić do domu.

            - Draco! Zaczekaj! - usłyszał znajomy głos za plecami. Odwrócił się i wyłapał w tłumie mężczyznę z opaską biegnącego w jego stronę. Ludzie patrzyli na niego rzucając zdziwione, a momentami zirytowane spojrzenie. Kiedy wreszcie dobiegł do blondyna klepnął go w ramię z uśmiechem.  - Wracasz do domu? - spytał po chwili.

              - Taa... Jakoś nie mam ochoty zostawać po nadgodzinach - odpowiedział Draco smętnie.

             - Świetnie. Chodźmy gdzieś. Do baru na przykład. Musisz się troche wyluzować - zaproponował ciągnąc za sobą Malfoy'a.

             - Serio? W takiej sytuacji jakiej jesteśmy chcesz iść się zrelaksować i upić? - wydukał patrząc na ciemnowłosego z poważnym wzrokiem.

             - Każdy potrzebuję chwili wytchnienia, żeby lepiej myśleć potem. Nie opieraj się, znam dobre miejsce gdzie serwują najlepsze piwo miodowe i ognistą - już w następnej chwili byli poza pracą przechadzając się po znajomej ulicy Pokątnej.

Momentalnie przypomniały mu się wspomnienia z tego miejsca. Kiedy to ich rodzice załatwiali ostatnie formalności Draco wraz z Eriką chodzili po uliczce jak po własnym domu oglądając wszystko na swojej drodze. Śmiali się i opowiadali sobie różne rzeczy. Nie było rzeczy której by przegapili w tym miejscu. Zawsze było tłoczno i trudno było cokolwiek zobaczyć.

Teraz było o wiele spokojniej. Była to w końcu późna zima, uczniowie byli w Hogwarcie a nie tutaj. Biznes w niektórych sklepach zamarł choć znalazły się jeszcze takie, które oferowały magiczne rzeczy. Wreszcie po chwili wspominania dotarli do baru. Wcześniej Draco nie zauważył tego miejsca. Może bar był nowo otwarty? Tak, to na pewno przez to.

Weszli do środka i od razu buchnęło im w twarz ciepłe powietrze zmieszane z dymem cygarów gości. Nie było tłoczenie ani pusto. W środku panował przyjemny i delikatny półcień oświetlany przez dużą ilość lewitujących świec, których wosk nigdy nie spływał na podłogę, ani na gości z przyczyny rzuconego na nie zaklęcia. Najzwyczajniej w świecie zastygał na świecy przez co nigdy się nie kończyła. Stoły były masywne stworzone z białego drewna. Usiedli przy jednym dalej rozglądając się po wnętrzu. Barman ubrany był w odcienie szarości. Polerował dzbany na piwo i szklanki przy drewnianym blacie ozdobionym metalowymi wizerunkami smoków z których paszcz wylatywał ogień skierowany na palenisko na samym środku baru. Paliło się na nim mięso. Panowała przyjemna atmosfera i dobrze znany Arkturowi swojski klimat.

             - Co to za knajpka? - spytał Dracon, kiedy omiutł wzrokiem cały lokal.

             - "Pod rozbrykanym smokiem". Czesto tutaj bywam od kiedy wróciłem do Anglii - odparł z uśmiechem przywołując do siebie kelnerke ruchem dłoni.

             - "Wróciłem"? - spytał lekko marszcząc brwi. Zgrabna i elegancka kelnerka podeszła do ich stolika gotowa spisać zamówienia.

             - Co dla panów? - spytała miękkim i łagodnym głosem.

             - Piwo i ognistą - wydukał automatycznie Arktur zerkając na blondyna. Zgodził się z jego przypuszczeniami na temat gustu. Kiedy kobieta odeszła mężczyźni kontynuowali rozmowę.

             - Mieszkałem w Rosji. Tam też chodziłem do szkoły... Przecież moi prawdziwi rodzice uciekali z Anglii, więc... - nie musiał kończyć. Wiedział, że Draco rozumie go bez słów w tej kwestii. Erika na pewno mówiła mu o jej burzliwym dzieciństwie.

             - Rozumiem. Byłeś tam z siostrą? - Dracona zaczął ciekawić ten temat. Luźna rozmowa z bratem narzeczonej nie zaszkodzi nikomu.

             - Ona wychowywała się w Ameryce. Ilvermorny i te sprawy - machnął dłonią jakby to nie był żaden interesujący temat.

             - Musieliście utrzymywać kontat ze sobą, prawda?

             - Pisaliśmy co jakiś czas isty do siebie, ale nic poza tym. Jedyny kłopot był z Eriką. Nie wiedzieliśmy gdzie zostala zabrana przez rodziców... Gdyby nie Voldemort i jego poplecznicy nasza rodzina nigdy by się nie rozpadła. Chcieli nas znaleźć i wciągnąć do armii, ale nie. Nigdy by rodzice na to nie pozowolili. Więc dla naszego dobra musieli nas rozdzielić - wyjaśnił wzdychając ciężko.

              - Gdyby nie rozdzielenie was nigdy by nie poznała Snape'a czy mnie... Może i miałaby lepsze życie - wydukał pod nosem. Po chwili zamilkli z powodu kelnerki, która przyniosła ich zamówienia. Podziękowali i upili po łuku swoich trunków. Serwowali tutaj zaskakująco dobrą ognistą.

             - Natrafić na bankiera to chyba marzenie każdej dziewczyny. Więc dobrze dla niej, chociaż to wszystko przez co przechodziła wtedy... Głośno o niej było na całym świecie tak samo jak o Potterze - zaśmiali się gorzko na pierwsze zdanie.

W tle zaczął lecieć jakiś luźny kawałek. Goblin nucił słowa muzyki niczym zawodowy piosenkarz blues'owy. Było się tutaj w stanie wyluzować. Na krótki moment Draco na prawdę rozluźnił mięśnie w ramionach opadając na oparcie. Arktur prychnął dumny z tego wyczynu. Udało mu się wreszcie uspokoić blondyna. Nie powiedział mu jednak, że poszedł z nim tutaj za radą Rigel.

             - Powiedz mi, bo tak mi się przypomniało, o Christianie. Podobno nie lubił się zbytnio z Eriką - zaproponował nowy temat Arktur. Draco przełknął ognistą pozwalając jej podrażnić nieco przełyk.

             - Drań, jednym słowem. Był prefektem z Eriką przez rok, ale po akcji z eliksirem zapuszkowali go i na następny rok nie wybrano na prefekta. Potem zaatakował Edgara... Wyrzucili go po tym - opowiedział w wielkim skrócie. Aż się skrzywił na wspomnienie o tym baranie. 

             - Jaki eliksir? Chciał otruć Erikę? - niemal trzasnął piwem o stół słysząc tą wzmiankę.

            - Raczej zmusić do zakochania się. Eliksir miłosny - odpowiedział wyraźnie zmęczony tym tematem. Arktur prychnął wściekle pod nosem.

            - Gnojek - skomentował warknięciem. Draco niemal zaśmiał się. Miło było usłyszeć, że nie tylko on ma takie zdanie o Christianie. 

Nagle jego wzrok przykuła osoba za Arkturem. Wysoki mężczyzna w czarnej pelerynie i zielonym, mizernie zdobionym wykończeniu marynarki. W dłoni trzymał laskę zakończoną złotym wężem. Wyglądał jak chodząca reklana Slytherinu. Jednak nie tylko to przykuło uwagę Dracona. Znajome spojrzenie oczu i ciemne włosy... I ten dziwny, zagadkowy uśmiech na ustach. Przybysz bezczelnie przerwał koncert goblina wchodząc na scenę. Przegonił go laską siadając za pianinem. Pokazał kelnerce jedną porcję ognistej po czym chwilę rozglądał się po wnętrzu.

               - Znasz go może? - wyszeptał Arktur przenosząc spojrzenie na nowicjusza w barze.

              - Miałem spytać o to samo - odparł jasnowłosy śledząc cały czas tajemniczego przybysza. Dziwnie znajomy. Zastanawiał się czy gdzieś go nie spotkał w Ministerstwie. Znikąd ich spojrzenia skrzyżowały się jak dwa nagie miecze. Jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej i to był ten moment. Draco już wiedział skąd go zna.

Kelnerka przyniosła zamówioną ognistą, której się napił i położył szklankę na pianinie odrywając wzrok na moment od Malfoy'a. Rozprostował palce głaskając klawisze instrumentu. Wciągnął powietrze do płuc i zaczął grać. Znowu coś bardzo dobrze znanemu Draconowi. Był to utwór grany przez Erikę. Jasnowłosy nie mógł dłużej trzymać swojej złości. Wyciągnął różdżkę na stuł co zauważył Arktur.

                  - Co ty wyprawiasz?! Znasz go, Draco? - spytał cicho lekko zirytowany ciemnowłosy. 

                 - Oczywiście, bo to Christian. Drętwota! - uniósł różdżkę na grającego, który na jego nieszczęście odbił zaklęcie. Goście drgnęli na swoich miejscach a niektóre kobiety pisnęły. Blondyn wstał z miejsca odpierając czary wroga. 

                  - Jak miło cię spotkać, Draco. Uwierz albo nie, ale stęskniłem się - warknął odchodząc od pianina. Widać było, że nie jest wyczerpany ochranianiem się czy atakowaniem Dracona zaklęciami. Stał w miejscu nie cofając się. 

                 - No proszę. Poszukiwany przez łowców sam się nagle pokazuję w takich okolicznościach - wtrącił się Arktur tuż obok niego. Przeteleportował się tam podczas kiedy był skupiony na walce z Malfoy'em. 

                  - Nie z tobą teraz rozmawiam - powiedział chłodno Christan odpychając niewidzialną siłą Arktura do tyłu na ścienę. Podczas lekkiego oszołomienia zauważył panujący dookoła chaos. Zerknął na walczących i na osoby dookoła. 

                     - Wychodzić stąd! Szybko! - krzyknął wstając na równe nogi. Christian podkręcił przejęte zaklęcie Dracona ciskając nim w jasnowłosego. Zgrabnym ruchem zamknął drzwi wejściowe najsilniejszych zaklęciem nie powalając wyjść gościom na zewnątrz.

                      - Po co tu jesteś?! - spytał wściekły Draco mierząc w przeciwnika bronią. On nie został mu dłużny. Jednak to Christian miał mniejszą przewagę liczebną. Nie tylko Arktur i Draco mierzyli w niego. Dołączyli się do nich właściciele knajpki i kelnerka.  

                      - Nie wiecie jeszcze z kim macie doczynienia, prawda? Ha! Twój poziom inteligencji nie zmienił się odkąd ostatnio cię widziałem, Draco - szydził sobie z niego Catherberk.

                     - Zamknij się i odpowiadaj na pytania! - warknął bankier. 

                    - To moja kwestia - wydukał pod nosem Arktur nie myśląc nad tym, że ktoś go usłyszy. Na szczęście w miarę został zignorowany.

                   - G.G, słowa napisane w gazecie "Proroka"... Nic ci to nie mówi? - zaśmiał się ciemnowłosy. Wyraźnie drażnił się z nimi. 

                    - Jesteś po jego stronie, prawda? Co się stało z Eriką?! Mów, albo cię zabiję - Draco był przy skraju cierpliwości.

                     - Ach, Erika. Słodka i piękna Erika. Świetnie się bawi w szeregach, i tutaj podpowiedź dla ciebie i twojej zgrai, najniebezpieczniejszy czarnoksiężnik wszech czasów - zaśmiał się perliście. W tym samym czasie drzwi zostały wsadzone a do środka wbiegła Rigel. Poruszeni towarzysze zostali wytrąceni ze skupienia tracąc z oczu Christiana. Korzystając z ich wytrąconej czujności podpalił knajpę i wybił zaklęciem okna. Pokaleczeni czarodzieje upadli na ziemię. Niektórzy próbowali ugasić ogień na ubraniach, jednak ten nie znikał. Był zaczarowany. 

                     - Draco, musimy wszyscy wyjść stąd! Musimy uratować ich i siebie! - wydusił Arktur zaganiając jak zbłąkane owce wszystkich w jedną stronę do wyjścia. Po chwili słabości pomógł mu także Draco podczas kiedy Rigel tamowała im przejście i pomagała rannym i poparzonym wodą jaką wyczarowała. Dusili się jakby chcieli pozbyć się dymu z płuc. Po chwili budynek sam z siebie wybuchł pochłaniając się coraz bardziej w płomieniach. Zapanował kompletny chaos.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top